Szczęsny musi się z tym pogodzić! Oto decyzja Flicka. Brawo

3 godzin temu
Zdjęcie: Dominik Wardzichowski/Sport.pl


Tak, Wojciech Szczęsny jest lepszym bramkarzem niż Inaki Pena. Tak, ma znacznie większe doświadczenie. I tak, to on bardziej nadaje się do zastąpienia Marca-Andre ter Stegena w Barcelonie. Ale nie, Hansi Flick nie mógł postąpić inaczej niż tylko posadzić go na ławce rezerwowych. Przynajmniej na razie - pisze Dawid Szymczak ze Sport.pl.
- Cieszę się, iż Szczęsny mówi, iż jest gotowy. Ale nie ma powodu, by zmieniać bramkarza. Inaki zagra z Sevillą i Bayernem Monachium - tym jednym zdaniem Hansi Flick zniszczył marzenia wielu kibiców, którzy wsiadali do samolotów w Polsce, by na żywo zobaczyć pierwszy w historii mecz Barcelony z dwoma Polakami w składzie. Plan wydawał się przecież całkiem logiczny: Szczęsny odrdzewiał podczas reprezentacyjnej przerwy, zgłosił gotowość do gry, a spotkanie z Sevillą wyglądało na idealne przetarcie przed meczami wagi ciężkiej z Bayernem Monachium i Realem Madryt.


REKLAMA


Zobacz wideo Wojciech Szczęsny na ławce?! Kibice odpowiadają Flickowi


Ale Flick widzi to inaczej. Wystawiając Szczęsnego tak gwałtownie, wrzuciłby do szatni bombę. Zburzyłby sam fundament wartości, na którym od kilku miesięcy buduje drużynę. Mógłby wysadzić w powietrze relacje z wieloma piłkarzami. Zniszczyłby swoją wiarygodność i autentyczność. A to dużo bardziej dotkliwe niż strata bramki czy dwóch, dlatego Szczęsny musi być cierpliwy. Kibice też. Podpisywanie petycji, by usunąć Inakiego Penę spomiędzy słupków, nic nie da. Decyzja Flicka jest w pełni logiczna.


Jak działa Flick? Wiara i żadnego narzekania. Daje szanse każdemu
Gdy latem Niemiec wszedł do szatni Barcelony, ujął piłkarzy spokojem. Nie narzekał na problemy z transferami, a później z terminową rejestracją zawodników, z którą klub targany finansowymi problemami już niemal tradycyjnie miał problem. Nie narzekał na wyraźne braki w składzie - choćby na pozycji defensywnego pomocnika. Nie narzekał na kolejne pechowe kontuzje. Nie narzekał na opóźnienia w rehabilitacji. Generalnie nie narzekał na nic. Powtarzał piłkarzom, których spotkał, iż w nich wierzy. A później faktycznie wystawiał w środku pola choćby 17-letniego Marca Bernala i zastępował go cztery lata starszym Marciem Casado, gdy młodzieniec doznał poważnej kontuzji kolana. Flick trochę z konieczności (liczne urazy, natłok meczów), a trochę z wyboru (działa odważnie, wydaje się naprawdę wierzyć w zmienników) doprowadził do sytuacji, w której po dwunastu meczach nie ma w kadrze Barcelony piłkarza, który byłby przez niego pominięty. Gerard Martin, Sergi Domínguez, Hector Fort, Pablo Torre i Pau Victor - oni wszyscy dostają szanse.
Z Inakim Peną nie było inaczej. On też usłyszał latem od Flicka, iż jest potrzebny. Dla Barcelony, jako wychowanek od małego wpatrzony w Victora Valdesa, trenujący odpowiednio ciężko u boku Marca-Andre ter Stegena, ale nie pchający się na siłę między słupki, był rezerwowym niemal idealnym. Zresztą, sam ter Stegen miał przekonywać dyrektorów Barcelony, iż ten układ, w którym jego zmiennik nie stanowi dla niego prawdziwej konkurencji, pasuje mu najbardziej i pozwala najlepiej przygotować się do każdego kolejnego meczu - przede wszystkim od strony mentalnej. Pozory zaciętej rywalizacji i podgryzanie się na treningach nie są dla niego. Pozycja bramkarza jest specyficzna - jednego zmotywuje wymagający konkurent, drugi lubi czuć, iż jest bezkonkurencyjny. Na spokojne wody nie było więc lepszego kompana niż Pena. Tyle iż Barcelona niespodziewanie musiała poradzić sobie ze sztormem.
Tak poważna kontuzja odniesiona akurat na początku sezonu, ale już po zamknięciu okna transferowego, całkowicie zmieniła plany. Pena był idealny, by przez cały tydzień trenować z ter Stegenem, a w weekend pokornie usiąść na ławce rezerwowych, ale raczej nie nadaje się do bronienia w każdym meczu Barcelony do końca sezonu. Pokazał to poprzedni sezon, gdy na kilka tygodni wskoczył do bramki, bo Niemiec musiał dojść do siebie po operacji kręgosłupa. W 10 ligowych meczach wpuścił 17 bramek, zachował zaledwie dwa czyste konta i miał zatrważająco niski odsetek obronionych strzałów (56,4 proc.). Najlepiej zaprezentował się w pierwszych meczach - z Porto w Lidze Mistrzów i z Atletico Madryt. Później wydawał się zestresowany, reagował coraz bardziej elektrycznie, był wręcz rozwalcowywany przez hiszpańską prasę. Koło się zamykało. Gdy wrócił ter Stegen, wszyscy odetchnęli z ulgą. Być może sam Pena także.


Ale Flick podszedł do niego z zaufaniem i sercem na dłoni. Porozmawiał z nim tak, iż Pena odrzucił latem oferty ze słabszych hiszpańskich klubów, gdzie miałby szansę być podstawowym bramkarzem. A później, w newralgicznym momencie, dotrzymał słowa. Gdy w kuluarach dogrywany był ratunkowy transfer Szczęsnego, Flick przekonywał na konferencjach prasowych, iż jest spokojny, bo ma Penę. Gdy Szczęsny lądował w Barcelonie, nadmieniał, iż nikomu się nie spieszy, bo jest Pena. Gdy Szczęsny wykorzystał reprezentacyjną przerwę na powrót do formy, powiedział, iż nie ma powodu, by zmieniać bramkarza i w dwóch najbliższych meczach zagra Pena. Takimi decyzjami pokazał piłkarzom, iż mogą mu ufać. Tak zbudował swoją wiarygodność. Nie tylko w oczach Peni, ale wszystkich innych, którzy obserwowali tę sytuację.
Hansi Flick nie mógł postąpić inaczej. Jan Tomaszewski znów mógłby zagrzmieć
To nie zmienia faktu, iż Barcelona potrzebowała doświadczonego bramkarza. Pena ma 25 lat, ale przez sześć sezonów rozegrał dla Barcelony zaledwie 31 meczów. Nie było - i wciąż nie ma - pewności, iż udźwignie rolę pierwszego bramkarza. Istnieją wręcz poszlaki sprzed kilku miesięcy, iż tego nie zrobi. Za jego plecami są natomiast 20-letni Ander Astralaga - w dodatku akurat kontuzjowany, 18-letni Diego Kochen i będący w tym samym wieku Aron Jakobiszwili. Dzieciaki z akademii. Szczęsny w samej Lidze Mistrzów ma więcej meczów niż oni wszyscy razem wzięci - 68. Do tego 132 spotkania w Premier League i 272 w Serie A. W sumie 632 występy w karierze - głównie w Arsenalu, Romie i Juventusie. To bramkarz nie tylko doświadczony, ale doświadczony w wielkich klubach, od lat występujący na największych scenach. Barcelona nie powinna go przytłoczyć, przestraszyć ani choćby specjalnie zaskoczyć. Sprowadzenie Szczęsnego było więc inwestycją w bezpieczeństwo klubu.
Skoro złotousty Jan Tomaszewski mówił już przy okazji tego transferu, iż Szczęsny zrobił sobie z gęby cholewę, to co by powiedział, gdyby Flick z dnia na dzień wstawił Polaka do bramki? Wyobraźmy to sobie: Flick najpierw kilka razy zapewnia Penę, iż w niego wierzy i mu ufa, chwali go na konferencjach prasowych, a później bez stworzenia choćby namiastki sportowej rywalizacji odsyła go z powrotem na ławkę rezerwowych. Straciłby jakąkolwiek wiarygodność. Co pomyśleliby ci wszyscy piłkarze, którzy słyszeli od niego podobne deklaracje? A przecież jednym z jego sukcesu na początku sezonu jest właśnie to, iż zmiennicy - być może zbudowani także komplementami z jego strony i poczuciem zaufania - dają radę.


"Nie ma powodu, by zmieniać bramkarza" - to argument tak prosty i tak prawdziwy, iż nie sposób z nim dyskutować. Pena, odkąd zmienił ter Stegna w meczu z Villarrealem, zachował cztery czyste konta w sześciu występach. Stracił cztery bramki w spotkaniu z Osasuną i jedną z Sevillą. Po drodze miał też oczywiście sporo szczęścia, bo w meczach z Deportivo Alaves, Young Boys i Villarrealem rywale strzelali mu gole, które po chwili były anulowane ze względu na spalone. Cała Barcelona gra jednak tak dobrze, iż Pena ma kilka okazji, by - pisząc brutalnie - popełnić błędy i dać powód do zmiany w bramce.


Na razie Pena po prostu robi swoje. Wychodzi poza pole karne do zagrywanych za linię obrony piłek i bez podejmowania najmniejszego ryzyka wybija je poza boisko. Co ma złapać, to łapie. Co większość bramkarzy by przepuściła, on też przepuszcza. Nie zrobił jeszcze niczego wyraźnie na plus ani niczego wyraźnie na minus. Nie wybronił Barcelonie meczu ani nie zawalił.
Wojciech Szczęsny musi poczekać. Nadchodzi prawdziwy test
Madrycki "AS" pisze o rywalizacji w białych rękawiczkach. Kilkanaście dni znajomości wystarczyło, by Pena po meczu z Sevillą powiedział, iż Szczęsny jest wspaniałym człowiekiem. - Wiemy, iż to bramkarz z ogromnym doświadczeniem, który grał w wielu klubach na poziomie Ligi Mistrzów. Pomoże nam. Już nam pomaga każdego dnia, zwiększył rywalizację. Trenujemy na sto procent, a trener decyduje. Dzisiaj wybrał mnie i zobaczymy, co stanie się w przyszłości - stwierdził. Szczęsny też rozumie sytuację. Mateusz Święcicki, dziennikarz Eleven Sports, zdradził, iż po meczu polski bramkarz w swoim stylu uśmiechał się, iż może w ogóle w tym sezonie nie zagrać, więc nie ma sensu się ekscytować.
Ale kto oglądał mecze Barcelony w poprzednim sezonie i widział Penę w akcji, ten raczej nie wierzy, iż nagle stał się bramkarzem wystarczająco dobrym na Barcelonę. Bardziej prawdopodobne, iż dotychczas po prostu nie został odpowiednio przetestowany, bo terminarz ułożył się dość łaskawie. Nadchodzą jednak spotkania z Bayernem i Realem. Być może po nich Flick znajdzie pierwsze powody, by zastanowić się nad zmianą bramkarza. Wtedy on także zrobi to w białych rękawiczkach. Ale jak duża będzie jego cierpliwość? Ile błędów będzie mógł popełnić Pena i nie martwić się o utratę miejsca w bramce? Czy w ogóle te błędy popełni? Przecież dostał właśnie życiową szansę, a Flick zbudował w nim dużą pewność siebie, której bardzo brakowało mu w poprzednim sezonie. Media też nie krytykują, jak wtedy, bo Barcelona na razie gra znakomicie i zasłużenie zajmuje pierwsze miejsce w lidze.
W najbliższych dniach Bayern i Real przetestują nie tylko Penę, ale całą drużynę. Być może sprawdzą też spokój i cierpliwość Flicka. W niedzielę rano, już po obu meczach, znacznie łatwiej będzie przewidzieć, kiedy Szczęsny wskoczy do bramki. To pytanie wciąż wydaje się bardziej zasadne, niż pytanie "czy".
Idź do oryginalnego materiału