Od odpadnięcia w półfinale Rolanda Garrosa minęło już kilkanaście dni, Iga Świątek przebywa w tej chwili na Majorce, gdzie przygotowuje się do rywalizacji na kortach trawiastych. Przed Polką turniej WTA 500 w niemieckim Bad Homburgu, który rozpocznie się 22 czerwca, kilka dni później startuje Wimbledon. I w tym okresie między Wielkimi Szlemami w Paryżu i Londynie mieliśmy okazję porozmawiać z najlepszą polską tenisistką.
REKLAMA
Zobacz wideo "Byłem obrażony, ale już mi przechodzi". Janowicz zdradza swoje plany
Pięciokrotną mistrzynię wielkoszlemową zapytaliśmy m.in. o to, jak ocenia swój występ w Roland Garros, o współpracę z Wimem Fissette'em, o elementy, na których zespół skupia się na treningach, a także o to, jak Świątek przeżywa dziś niepowodzenia, jak odnajduje się w nowej rzeczywistości rankingowej i czy planuje przerwę od startów lub zmiany w swoim otoczeniu.
Dominik Senkowski: Napisałaś kilka dni temu na Instagramie: "Każdego roku czas spędzony w Paryżu dodaje mi energii na resztę sezonu". Jak z perspektywy tych kilku dni patrzysz na swój występ w stolicy Francji?
Iga Świątek: Pozytywnie - zwłaszcza patrząc z perspektywy tego, jak wyglądały moje poprzednie tygodnie. Pojechałam do Paryża z nową energią, wykorzystałam to, żeby zagrać dobrze w turnieju. Zwłaszcza ten mecz z Jeleną Rybakiną [w czwartej rundzie, 1:6, 6:3, 7:5 - red.], w którym znalazłam się w ogromnych tarapatach, pokazał, iż miałam w sobie tę siłę i możliwość walki, by pokonać niektóre trudności, wygrać całe spotkanie. Potem zagrałam kolejny solidny mecz z Eliną Switoliną, ten z Aryną Sabalenką też był bardzo dobry. Wiadomo, iż rezultat nie był taki, jakiego bym chciała, przegrałam jednak z aktualną numer jeden. Zawodniczką, która grała ostatnio przez większość czasu bardzo stabilnie, adekwatnie tylko poza finałem Roland Garros. Więc jestem zadowolona i na pewno był to krok do przodu.
Opowiadałaś podczas Roland Garros, iż po turnieju w Rzymie starasz się zmienić swoje podejście, m.in. mniej skupiać na błędach, patrzeć bardziej pozytywnie na swoją grę. Jak sobie z tym radzisz, trudno jest zmienić podejście?
- Tak, bardzo. Szczerze mówiąc, to zależy od momentu i od tego ile rzeczy się nakłada. Czasami są miesiące, iż wszystko płynnie układa się, ma się wrażenie, iż nie trzeba pilnować takich rzeczy. adekwatnie wystarczy skoncentrować się na pracy bieżącej. To nastawienie, te myśli, które mamy w głowie, są bardziej wówczas wspierające. Myślę, iż każdy z nas - niezależnie czy uprawia sport, czy robi coś innego - wie, iż są momenty, gdy jest trochę ciężej. Faktycznie na tych turniejach przed Rolandem Garrosem byłam zdecydowanie zbyt surowa w stosunku do siebie. To nie pomagało mi w zachowaniu jasności umysłu, żeby rozwiązać problemy na korcie, gdy tego najbardziej potrzebowałam.
Paradoksalnie pomogło mi w pewnym sensie to, iż przegrałam tak wcześnie w Rzymie. Miałam czas zresetować się, stanąć przed lustrem i pomyśleć, co mi się nie podoba w tym, jak funkcjonowałam na korcie. I miałam też czas to zmienić. Ale to nie przychodzi na pstryknięcie palca. Potrzebne jest ciągłe poświęcanie na to uwagi i zaangażowanie w zmianę. Każdy, kto pracuje nad sobą, wie, iż tak samo mozolnie i żmudnie trzeba nad tym pracować, jak nad innym rzeczami. To był odpowiedni czas, by się tym zająć i myślę, iż w Paryżu można było zobaczyć pozytywne efekty.
Czy obecna pozycja w rankingu jest dla ciebie ciężarem, czy może dzięki niej odzyskałaś przestrzeń? Dziś występujesz w roli tej tenisistki, która może gonić rywalki, a nie wciąż uciekać, jak w ostatnich latach jako liderka.
- To nie jest tak, iż myślę o tym na co dzień. Moja perspektywa nie zmienia się w tym kontekście. Nawet, jak byłam liderką, to zawsze mówiłam, iż nie patrzę na rankingi. I tak jest nadal. Natomiast gdy wróciłam w lutym po Australian Open, to faktycznie miałam taki moment, gdy poczułam dużo rozgoryczenia w kwestii tego, jak straciłam ten ranking. Potem jednak skoncentrowałam się na pracy. Wydaje mi się, iż wiele osób przyzwyczaiło się do tego, iż jestem wyżej w rankingu, ja przez chwilkę też. Ale sport działa nieco inaczej. Każdy zachowujący zdrowy rozsądek wie, iż w sporcie nie wszystko jest stałe. Inne dziewczyny też się rozwijają, panuje ciągła rywalizacja. Nie zawsze będę pierwsza. Niemniej na co dzień, gdy pracuję, trenuję, rozgrywam mecze, to totalnie o tym nie myślę. Wiem, jakie mam narzędzia i co mogę pokazać na korcie. Nie zmienia tego fakt, z jakim występuję numerem.
Ten sezon na pewno nie jest dla ciebie dotychczas łatwy, ale z czego jesteś najbardziej dumna przez pierwsze pół roku?
- Na pewno z początku sezonu. Turnieje w Australii były naprawdę świetne. Wykonałam naprawdę dużo pracy z otwartą głową w okresie przedsezonowym, by wprowadzić niektóre zmiany, które Wim chciał wdrożyć. Od razu zaskoczyło to w czasie meczów. Był to bardzo pozytywny początek sezonu. I jestem też dumna z tej pracy, jaką teraz wykonałam przed startem Roland Garros. Chciałam zebrać się, by być gotową walczyć w Wielkim Szlemie o najwyższe cele i reagować w momentach, gdy coś się nie układa.
Wspomniałaś o zmianach, jakie Wim Fissette chciał wprowadzić już na starcie sezonu. Możesz rozwinąć, co masz na myśli?
- Przede wszystkim zmieniliśmy wtedy trochę pozycję przy szybkich piłkach do forhendu. To mi bardzo pomogło, bo mój uchwyt potrzebuje trochę więcej uwagi, jeżeli chodzi o takie uderzenia. Pracowaliśmy też nad serwisem. Myślę, iż można zauważyć, iż trochę lepiej serwuję do bekhendów. Z tego byłam bardzo zadowolona.
Który tegoroczny mecz uważasz, za swój najlepszy?
- O, to jest ciężkie pytanie. Wiadomo, iż ta dynamika meczu zależy też od przeciwniczki…
Może ten wspomniany wcześniej z Rybakiną w Paryżu?
- Z tych ostatnich, to on na pewno był świetny. Gdybym miała wybrać, to właśnie to spotkanie. To, jak zmieniłam momentum tego meczu. Grałyśmy na naprawdę wysokim poziomie. Jelena weszła na kort i prezentowała się praktycznie perfekcyjnie. Dużo mi dało to, iż wygrałam taki pojedynek, jest on na pewno gdzieś na szczycie mojego rankingu. Myślę, iż świetne były również mecze z Katie Boulter w United Cup i z Madison Keys w Australian Open, chociaż przyznam, iż nie oglądałam go już po zakończeniu naszej rywalizacji, więc trudno mi ocenić z perspektywy ekranu. Wymienię też np. starcie w Miami ze Switoliną. Ciężko wybrać jeden mecz.
Co jest dziś dla ciebie i trenera numerem jeden w pracy na treningach?
- Myślę, iż pierwsze dni na trawie, to przede wszystkim kwestia przyzwyczajenia się do nawierzchni. Może też zmiana, jak pracuję na nogach. Potrzebne są inne ruchy, inaczej muszę zatrzymać się przed piłką. Dopiero zaczęliśmy treningi na korcie trawiastym, ale Wim przygotował pewne założenia taktyczne, które mam realizować. Będziemy to ćwiczyć na każdym treningu, by potem stosować w trakcie spotkań. Zagramy trochę więcej slajsa, ściętego serwisu, który na trawie przynosi sporo punktów.
Podczas ostatnich wywiadów i konferencji prasowych powtarzałaś, iż twoja gra jest dobrze znana rywalkom i szukasz nowych rozwiązań. Jakie to mogą być rozwiązania?
- Myślę, iż ta kombinacyjna gra ze slajsem, skrótem. Ogólnie przed sezonem na mączce obiecałam sobie, iż będę grała dwa skróty na mecz (śmiech). Jak widać, ciężko jest to czasem wcisnąć, mając jednocześnie to poczucie, iż każdy punkt jest dla mnie ogromnie istotny i wolę go rozegrać w taki sposób, gdzie czuję, iż mam więcej kontroli. Niemniej chcę rozwijać swoją grę w tym kierunku i trochę ją urozmaicić.
Z Wimem Fissette'em współpracujesz już osiem miesięcy. Jakie efekty tej współpracy widzisz?
- To nie jest już tak duża zmiana w porównaniu do momentu, gdy rozstawałam się z trenerem Sierzputowskim i nawiązywałam współpracę z trenerem Wiktorowskim. Wtedy byłam młodsza, miałam mniej tenisowych zasobów. Ten progres był o wiele bardziej widoczny. Wprowadzałam nowe rozwiązania, których nie znałam wcześniej i których nie umiałam zrealizować. W ostatnich latach dużo się nauczyłam, przez to tych nowości, takiej tenisowej Eureki na pewno będzie mniej. Na tym etapie kariery, poza kwestią urozmaicenia gry, w przypadku innych uderzeń szlifuje się głównie detale.
Trudniej jest pewnie też poprawić swój poziom z 99 na 100 proc. niż 80 na 85 proc.
- Dokładnie, można tak to ująć. Koncentrujemy się głównie na tych detalach. Myślę też, iż jak przenoszę odpowiednią energię na kort, to daje to największy efekt. Do tego dochodzi technika zagrań, którą staramy się zautomatyzować na treningu.
Jak po tych ostatnich miesiącach radzisz sobie z niepowodzeniami? Gdzie szukasz wsparcia, wyciszenia? Czy jest ci łatwiej poradzić sobie z tym w porównaniu do poprzednich lat, czy trudniej?
- Szczerze mówiąc, nie uważam, żeby w tej sprawie cokolwiek się zmieniło. Każda porażka jest inna, ciężko to porównać. To też zależy, jak ja się czułam. Bo jeżeli czułam się niekomfortowo przed turniejem, a np. doszłam do półfinału jak w Madrycie, to uznam to za pozytywny wynik. A z kolei, gdy przegrałam w półfinale Australian Open, mając piłkę meczową, notując swój najlepszy występ w tym turnieju, to bolało trochę mocniej. To zależy więc od różnych czynników. Dość gwałtownie łapię szerszą perspektywę, jestem zmotywowana, by poprawić niektóre rzeczy.
To zasługa twojego dojrzewania czy bardziej pracy z Darią Abramowicz?
- Kiedyś porażki na pewno bolały trochę mocniej. Daria nauczyła mnie łapać perspektywę i przeformułowywać myśli i przekonania. A jak byłam młodsza i trochę bardziej emocjonalna, to ciężej było to po prostu zrealizować w praktyce. Zawsze po przegranej czuję się zdeterminowana do poprawy. Praktycznie od razu chcę zrozumieć, co zrobiłam źle i nie dopuścić do tego kolejnym razem. Ale wiadomo, iż kolejny turniej będzie za jakiś czas. Najpierw trzeba to więc przełożyć w trening.
W Paryżu podczas jednej z konferencji powiedziałaś: "Chciałabym pomieszkać np. kilka miesięcy w Warszawie. Zobaczyć, jak się żyje w takim normalnym rytmie od poniedziałku do niedzieli..."
- Nie powiedziałabym, iż bym chciała. To nie tak, iż codziennie o tym myślę. Dostałam po prostu takie pytanie, jakie jest moje marzenie poza tenisowe. Mówię o tym, bo zaraz odezwą się głosy, iż chcę sobie zrobić przerwę, co jest nieprawdą.
Dopytam o tę potencjalną przerwę, której nie chcesz. Niektórym to pomaga - Linda Noskova w zeszłym roku zrobiła sobie trzy miesiące przerwy, pojechała na dłuższe wakacje. Bierzesz kiedyś pod uwagę takie rozwiązanie?
- Nie czuję potrzeby, żeby decydować się na przerwę. I też w przeszłości, gdy przez chwilę choćby czułam taką potrzebę, a jednak dalej pracowałam, to pojawiły się naprawdę satysfakcjonujące momenty. Nie uważam, żeby to było dobre rozwiązanie. Wiem, jak ciężki jest powrót do rozgrywek, choćby po tej miesięcznej przerwie, którą miałam [w sytuacji zawieszenia jesienią 2024 - red.]. Wolę być w rytmie i budować swój proces.
Tenis jest bardzo wymagający. Nie wiem, jaki będzie mój kalendarz na przyszłe lata. Może czasami ominę jeden czy dwa turnieje, żeby złapać trochę świeżości i wejść z nową energią? Tak, jak chociażby teraz, gdy przegrałam wcześniej w Rzymie. Na pewno jednak nie mam potrzeby robienia przerwy, aby pożyć w inny sposób. Na to przyjdzie czas, a póki co jestem bardzo szczęśliwa mogąc prowadzić moje życie tak, jak wygląda ono teraz, bo jest świetne.
Hubert Hurkacz korzysta ze współpracy z konsultantem Ivanem Lendlem, Agnieszka Radwańska miała u boku Martinę Navratilova, jakiś czas temu u Coco Gauff obok trenera Brada Gilberta był także Pere Riba. Czy bierzesz pod uwagę zatrudnienie dodatkowego członka teamu w podobnej roli?
- Wszyscy trenerzy, z którymi kiedykolwiek współpracowałam zawsze byli na to otwarci, sama także o tym myślałam. Przyznam jednak, iż i tak jest mało czasu w trening. choćby okres przygotowawczy trwa tylko cztery tygodnie, gdy wystąpi się wcześniej w turnieju WTA Finals. Myślę, iż nie ma na to odpowiedniego momentu. Czasami choćby nie nadążam z realizacją tego, co Wim chciałby wprowadzić. Chciałabym wdrożyć coś w meczu, a jeszcze nie czuję, iż zdążyłam to odpowiednio przetrenować. Gdy mamy do dyspozycji cztery dni przed turniejem, nie jest to proste.
Czytaj także: Wiadomo kogo skreślił Hansi Flick
Proces rozwoju tenisowego wygląda nieco inaczej niż w innych sportach, gdzie można poświęcić np. trzy miesiące przerwy między sezonami na zmiany. Znajdziemy wówczas przestrzeń, by zmienić pewne nawyki albo pamięć mięśniową. Zatrudnienie dodatkowej osoby to na pewno fajny pomysł, gdy chce się otworzyć nową perspektywę, odczuwa się pewien spadek motywacyjny. W moim przypadku takiego spadku jednak nie widzę. Cały czas chcę grać i wygrywać - choćby powiedziałabym, iż przez ostatnie miesiące chciałam tego za bardzo. Tak jak wspominałam na konferencjach w Paryżu, mój perfekcjonizm trochę się odpalił na nowo.
W tenisie osiągnęłaś już bardzo dużo, odniosłaś wiele sukcesów, ale masz dopiero 24 lata, wiele sezonów przed tobą. O czym teraz marzysz, w kontekście występów na korcie?
- O spokojnym czasie, kiedy wykonuję kolejne kroki do przodu i mogę po prostu walczyć z przeciwniczkami bez takiego zaciągniętego hamulca manualnego z różnych powodów. Chciałabym pojechać na kolejne turnieje i mieć takie nastawienie jak podczas Roland Garros. Realizować to, do czego się przestawiłam. Fajnie byłoby również mieć z tego efekty, ale tutaj nie będę już oczekiwać. Przynajmniej będę nad tym pracować, żeby nie wpaść w znaną pułapkę (uśmiech).