1:59,08 – to nowy rekord życiowy Angeliki Sarny w biegu na 800 metrów. 27-letnia Polka uzyskała taki wynik kilka dni temu w Memoriale Kamili Skolimowskiej w Chorzowie, w mityngu z cyklu Diamentowej Ligi.
REKLAMA
Zobacz wideo "Jestem trochę zawiedziona". Natalia Bukowiecka piąta na Stadionie Śląskim
Dla Sarny to był kolejny świetny start. Ale na tle światowej czołówki to tylko niezły wynik. W biegu na Stadionie Śląskim Sarna była dopiero ósma – finiszowała aż ponad cztery sekundy po najlepszej Kelly Hodgkinson. Brytyjka wygrała z rezultatem 1:54,74. To najlepszy wynik na świecie w tym roku. A Sarna jest na światowych listach dopiero 45. Co robi, żeby gonić czołówkę? Jak wiele zmieniła? Jak ciężko pracuje?
Łukasz Jachimiak: Rozpędzasz się, bijesz rekord za rekordem, a jak twoja forma może się przełożyć na wynik we wrześniu, na mistrzostwach świata w Tokio?
Angelika Sarna: Wiadomo, iż bić rekordy to nie jest prosta sprawa, a ja w tym sezonie pobiłam życiówkę już trzy razy. Po zmianie trenera drugi rok z rzędu biję rekordy. Bardzo się z tego cieszę i po prostu dalej robię swoje.
Masz 27 lat, z młodej-utalentowanej weszłaś już chyba w najlepszy czas na osiągnięcie sukcesów?
- Dokładnie tak myślę. I czuję, iż zaczęły się moje najlepsze lata. Wierzę, iż największe sukcesy przede mną.
Na ile inspirująca jest dla ciebie historia Anny Wielgosz? Główna krajowa rywalka jest o cztery lata starsza, a kilka miesięcy temu została halową mistrzynią Europy. Sama podkreślała wtedy, iż dała dowód, iż sukcesy można osiągnąć choćby po "trzydziestce", gdy wielu już cię skreśliło.
- Ania, jak i wiele innych dziewczyn z kadry, to świetny przykład. Oczywiście wszystko zależy od zdrowia i determinacji. Fajnie jest przesuwać granice, bić rekordy I zdobywać największe sukcesy po tylu latach kariery. Mamy potwierdzenie, iż wiek ma niewielkie znaczenie.
U Anny Wielgosz forma życia przyszła po tym, jak jej trenerem został jej mąż. A powiedz, na ile u ciebie pomogła emigracja od trenera polskiego do szwajcarskiego.
- Rzeczywiście Szwajcaria stała się dla mnie ważna. Tam mam trenera, Louisa Heyera, stamtąd jest mój sponsor, zaczęłam tam często jeździć. To są dla mnie bardzo duże zmiany. Będąc w Polsce, działam sama. Mam plan i staram się go realizować najlepiej, jak potrafię, czyli dostosować do zmęczenia, warunków pogodowych i tak dalej. Uważam, iż świetnie daję sobie radę. Jednak chcę lepszych rezultatów i dlatego w tym roku postawiłam na częstsze wyjazdy do trenera. Poświęcam się w stu procentach. Stwierdziłam, iż jeżeli mam coś jeszcze poprawić, to nie mogę być tylko w Polsce i bazować na planie wysłanym przez trenera. Lepiej być u niego, na miejscu, w grupie. Będąc pod okiem trenera uczestniczę w treningach specjalistycznych, balansujemy na granicy wytrzymałości i trener sam widzi, jak sobie radzę, dzięki czemu od razu na wszystko reaguje. To zupełnie co innego, niż gdy pracuję sama w Warszawie.
Mówię: nie chodzi o to, iż mam nad sobą kogoś, kto stoi i mnie pogania. Wykonam założony plan, ale rzecz w tym, iż czasami jednak warto w którymś momencie odpuścić, a w którymś dołożyć. Dlatego oko trenera, jego spojrzenie z boku, jest bardzo istotne. Feedback po treningu jest całkiem inny, gdy jesteśmy razem na na sesji, niż gdy rozmawiamy o niej przez telefon kilkadziesiąt minut po, gdy ja już odzyskam trochę sił. Podczas treningu są różne sytuacje i coś, co mi może się wydawać mało istotne, dla trenera może być kluczową informacją. To jest różnica między pracą razem a pracą na odległość. Dlatego staram się częściej wyjeżdżać, aby efekty współpracy były jeszcze lepsze.
Ile dni spędziłaś na zgrupowaniach w Szwajcarii w ubiegłym sezonie, a ile już w tym?
- W tamtym roku byłam u trenera tylko kilka dni pod koniec sezonu. To jest rodzinna miejscowość trenera, tam trener ma swoją bazę treningową, obiekty. Wszystko mi pokazał i bardzo mi się tam spodobało. Jest tam wszystko, co jest potrzebne do pracy. W tym roku byłam tam już kilka razy. Pierwszy obóz miałam przed halowymi mistrzostwami Europy [odbyły się w marcu w Apeldoorn], przez kolejny tydzień byłam w Szwajcarii w maju i znowu na przełomie lipca i sierpnia. Trochę już tego było – jak widzisz, nie ma porównania z ubiegłym rokiem. Naprawdę dużo zmieniłam.
Gdzie adekwatnie jest twoja szwajcarska baza? To Sankt Moritz albo inne wysoko położone miejsce?
- To jest dużo niżej – miejscowość, w której trener mieszka, ma rodzinę i prowadzi swoją grupę, nazywa się Bienne i leży około 400 metrów nad poziomem morza [a Sankt Moritz znajduje się na wysokości aż 1800 metrów]. Trener nie jest zwolennikiem wysokich gór. To jedna z rzeczy, która odróżnia go od mojego poprzedniego trenera [Andrzeja Wołkowyckiego], który lubił mnie choćby umieszczać w pokoju hipoksyjnym [imitującym wysokogórskie warunki]. Trener Heyer na razie tego nie robi, ale może kiedyś spróbujemy.
Czy Louis Heyer jest znajomym Rogera Federera?
- Nie jestem pewna, ale chyba nie.
A jak to się stało, iż mając potężnego sponsora, jakim był Adidas, związałaś się z coraz bardziej znaną szwajcarską marką ON, której udziałowcem jest właśnie Federer?
- Firmę poznałam od środka, miałam okazję ją odwiedzić w Zurychu. Widziałam, jak powstają tam świetne buty do biegania, jak wszystko jest testowane i dobierane tak, żeby najlepiej służyło sportowcom. Naprawdę coś wspaniałego! Super było poznać osoby, które pracują nad rozwojem firmy i móc zagłębić się w jej historię. Szkoda, iż Rogera wtedy w tym gronie nie było, ale wierzę, iż kiedyś naprawdę będzie okazja. A ON moim sponsorem jest oczywiście za sprawą trenera. To jest jego projekt – ma swoją międzynarodową grupę biegaczek na 800 metrów i wszystkie mamy tego samego sponsora, właśnie ON. Trener jest szefem teamu i to jego pomysł, abyśmy wszystkie były w tym samym brandzie i żebyśmy stworzyli unikatową grupę.
Czyli zmienił ci się trener, zmienił sponsor i wyniki też się zmieniają.
- Niech to ostatnie trwa!
W ON jesteś chyba drugą Polką, po Idze Świątek?
- Z tą firmą współpracuje również Alicja Konieczek. Wiem o nas trzech. Alicję znam bardzo dobrze, a Igę mam nadzieję, iż będzie okazja poznać.
Nie było jeszcze takiego pomysłu, żebyś razem z Igą wystąpiła w jakiejś reklamie ON? Kryterium narodowościowe to za mało na taki projekt?
- Na razie nie. Ale może kiedyś? Kto wie! Mamy zaplanowany event dla ambasadorów marki, w Toskanii, z końcem października. Może tam narodzi się jakiś pomysł! Liczę, iż Iga będzie mogła w tym evencie uczestniczyć. A może i Roger zaszczyci nas swoją obecnością? Byłoby świetnie, bo to są ikony.
Powiedz tak szczerze: masz marzenia, iż kiedyś też wejdziesz na najwyższy światowy poziom? Rozmawiamy o twoich postępach, które są warte zauważenia, ale czytelnicy mogliby tu powiedzieć: "Halo, Sarna ustanowiła w Chorzowie życiówkę wynikiem 1:59,08, ale przecież w tym samym biegu najlepsza Kelly Hodgkinson miała rezultat 1:54,74". Z całym szacunkiem: między tobą, a najlepszymi na świecie ciągle jest przepaść.
- Oczywiście, iż chcę wejść na wyższy poziom. Gdybym nie chciała, po prostu zakończyłabym karierę. Nie wiem, czy są w sporcie osoby bez celu. Robię wszystko, żeby przesuwać granice. Dlatego też postanowiłam zmienić trenera.
Ale czy wiedząc, jak dużo jeszcze tracisz do ścisłej światowej czołówki, marzysz o finale MŚ w Tokio? Czy taki finał uważasz za realny?
- Wiadomo, iż marzę o finałach wielkich imprez. I mocno pracuję, żeby te marzenia się spełniły. Fajnie jest przesuwać własne granice, bić rekordy życiowe i jedno wiem na pewno – będę chciała to robić w Tokio. I zobaczymy, co to da. o ile się pojedzie się na mistrzostwa świata i - nie daj Boże - odpadnie się w eliminacjach, ale z rekordem życiowym, to można się czuć choć trochę spełnionym. Tak myślę. Bo wtedy pokazuje się, iż się zrobiło wszystko, co było można zrobić. Ale wiadomo, iż fajnie by było awansować chociaż do półfinału. Wiem najlepiej, jak wysoki jest poziom. Dlatego mniej myślę o miejscach. Nastawiam się na rekord życiowy zrobiony na mistrzostwach świata.
Oczywiście każdy dziś mówi, iż świat nam ucieka. To prawda. Ale my próbujemy gonić. Wyjeżdżamy z Polski, szukamy zagranicznych trenerów i międzynarodowych grup, żeby się ścigać, rywalizować, rozwijać. Chcemy gonić ten świat, dorównywać mu. Robimy, co możemy. Mówię też w imieniu innych polskich lekkoatletów, o których wiem, iż jak ja wkładają w ten sport całe serce i wszystkie siły. Nie chcemy być tak oceniani, iż gdzieś tam jest poziom światowy, a my jesteśmy w innym miejscu. Jak już się trenuje na poziomie reprezentacji Polski, to uwierz, iż zawsze chce się być najlepszą wersją siebie. Codziennie lepszą niż się było do tej pory.
Przyjmuję to, co mówisz i naprawdę szanuję szukanie szans w bardzo dużych zmianach w sumie całego swojego życia. Ale to nie jest tak, iż ktoś polskich lekkoatletów nieuczciwie ocenia, mówiąc, iż świat wam uciekł. Sam Piotr Lisek po Memoriale Kamili Skolimowskiej przyszedł do grupy dziennikarzy i powiedział coś w rodzaju: "Zobaczcie, jaki to był świetny mityng, ale jak przykro widzieć, iż świat nam uciekł, bo przecież w żadnej konkurencji nie mieliśmy nikogo z Polski na podium".
Trudno się nie zgodzić.
W każdym razie super, iż nie zwieszasz głowy, iż szukasz różnych opcji.
- Robię tak, bo wiem, iż kariera sportowa nie trwa wieki i jak się naprawdę chce spróbować coś osiągnąć, to trzeba postawić wszystko na jedną kartę. Czasami wyjdzie, czasami nie, ale ja się cieszę, iż zaryzykowałam i już mnie to przesunęło do przodu. A mam nadzieję, iż to nie koniec. Oby tylko zdrowie było. Wszystkim mówię, iż to jest jedna rzecz, której chcę, żeby mi życzyli.
Zdrowia, a o resztę już sama zadbasz?
- Tak, na treningach motywacji mi nie brakuje. Czy jestem sama w Polsce, czy z trenerem, zawsze daję z siebie maksa. Treningi są bardzo ciężkie, ale ja to kocham! Mówię: obym tylko zdrowotnie to dalej wytrzymywała, a będę coraz lepsza.