Gibraltar, Czarnogóra, Czechy - wszystkie te państwa mają ze sobą coś wspólnego. Otóż ich piłkarskie reprezentacje przegrały w ostatnich miesiącach z Wyspami Owczymi. Maleńkie państwo leżące między Norwegią a Islandią narobiło mnóstwo zamieszania w eliminacjach do mundialu 2026 i pierwszy raz w swych dziejach wygrało trzy mecze z rzędu. Piłkarze z wysp mają jeszcze choćby szanse na baraże o awans, ale musieliby wygrać w listopadzie w Chorwacji i liczyć na potknięcie Czechów z Gibraltarem. Nasz rozmówca Andrias Edmundsson walnie się do tych doskonałych wyników przyczynił. Środkowy obrońca, grający na co dzień w Wiśle Płock, trzy lata temu debiutował w farerskiej kadrze, a od dwóch jest nieodłączną częścią wyjściowej jedenastki.
REKLAMA
Bartosz Królikowski, Sport.pl: Jak się czujesz po historycznej serii zwycięstw? Co te wyniki oznaczają, dla piłki nożnej na Wyspach Owczych?
Andrias Edmundsson - środkowy obrońca reprezentacji Wysp Owczych, piłkarz Wisły Płock: - Czuję się absolutnie cudownie. W szatni długo o tym rozmawialiśmy i to jest prawdopodobnie najlepsze tygodnie w historii naszego futbolu. Oba mecze wygrane, w dodatku z mocnymi rywalami. Dla mnie mecz z Czechami też był symboliczny, bo to właśnie w starciu z tym rywalem debiutowałem w reprezentacji dwa lata temu w oficjalnym meczu. Przegraliśmy 0:1, ale wtedy dla mnie to był najlepszy rywal, z jakim się mierzyłem. W marcu tego roku też z nimi graliśmy znów przegraliśmy 1:2, co nas rozczarowało. Ale teraz wygrać z nimi przed własną publicznością... Coś wspaniałego. Szczególnie iż dla nich to był istotny mecz, byliby pewni barażów, gdyby wygrali.
Zobacz wideo Kosecki porównuje Pietuszewskiego do Yamala: Spokojnie, dajmy mu czas i spokój
Ciekawi mnie wasze nastawienie przed meczem z Czechami. Jeszcze nigdy nie przystępowaliście do spotkania po tak wielkim zwycięstwie z tak mocnym rywalem jak Czarnogóra. Jak wam było w roli wcale nie tak dużego "underdoga"?
- Odkąd mamy nowego trenera, a mamy go od listopada ub. r., nasze nastawienie jest zawsze takie samo. Niezależnie od rywala i innych wyników. Gramy dość głęboko i korzystamy z tego, iż dysponujemy zawodnikami z dużą jakością przy stałych fragmentach gry oraz w kontrach. Bardzo trudno złamać naszą defensywę. Zresztą pierwszy raz w historii mamy dodatni bilans bramkowy w eliminacjach, a co więcej nie przegraliśmy jeszcze większą różnicą goli niż jednym.
Spoglądaliście w tabelę po październikowym zgrupowaniu? Terminarz jest dla was niekorzystny, ale nie sądzę, byście uznawali teraz cokolwiek za niemożliwe.
- Na Wyspach Owczych da się teraz odczuć ogromną wiarę, iż możemy choćby wygrać z Chorwatami na wyjeździe. Oczywiście na papierze oni mają wielką jakość, ale nadzieja w narodzie jest niesamowita. W nas także. Już pobiliśmy rekord, jeżeli chodzi o punkty zdobyte w eliminacjach do dużego turnieju, a może być lepiej. Z tego co wiem, fani z Wysp Owczych już organizują wycieczki do Chorwacji w listopadzie, by móc nas wspierać na miejscu. Gdy graliśmy z nimi u siebie, wiele nam nie zabrakło, by zdobyć punkt (0:1 przyp. red.). Zdajemy sobie sprawę, iż warunek straty punktów przez Czechów z Gibraltarem będzie trudny do spełnienia, ale wciąż wierzymy.
Od początku 2024 roku przegraliście tylko jeden domowy mecz. Co czyni z Wysp Owczych tak trudną do zdobycia twierdzę?
- Jesteśmy z tego dumni, bo też graliśmy z mocnymi zespołami. Utrzymaliśmy się choćby w Dywizji C Ligi Narodów. Czynników jest wiele. Mamy wsparcie naszych fanów. Gramy na sztucznej murawie, a wielu zawodników bardzo tego nie lubi. My na takiej dorastaliśmy, uczyliśmy się grać. Pogoda też robi swoje. Gdy graliśmy z Czechami, było pięć stopni Celsjusza, wiał wiatr i padał deszcz. Szczerze mówiąc, jak patrzyłem po Czechach, to widać było, iż kiepsko sobie z tym radzili.
Ponoć na Wyspach Owczych słoneczny dzień może się zmienić w deszczowy w pięć minut.
- Oj, tak. Klimat tam zmienia się cały czas, pogoda bywa szalona. I zdecydowanie nie jest u nas za ciepło.
Jaki status pośród innych dyscyplin sportu na Wyspach Owczych ma piłka nożna?
- Piłka nożna jest u nas numerem jeden, ale piłka ręczna też jest bardzo mocnym kandydatem. Ostatnio właśnie ludzie mocniej zainteresowali się ręczną, bo nasza kadra dwa razy z rzędu dostała się na mistrzostwa Europy, a reprezentacja do lat 21 zdobyła brąz młodzieżowych mistrzostw świata. Przy czym u nas zainteresowanie też idzie falami. Pamiętam jak w 2015 roku w piłce nożnej dwa razy wygraliśmy z Grekami, mój brat wtedy strzelił gola, i wtedy futbol zdecydowanie był na przodzie. Po tym, co zrobiliśmy teraz, futbol znów jest chyba na pierwszym miejscu.
Według różnych szacunków na Wyspach Owczych jest ok. 6-7 tysięcy chłopców w wieku do 19 lat. Nie każdy też chce zajmować się sportem. Jak przy tak małych zasobach ludzkich wygląda u was szkolenie w poszczególnych dyscyplinach?
- Na Wyspach Owczych niemalże każdy w dzieciństwie uprawia sport. I to niejeden, bo dzieciaki u nas z reguły początkowo uprawiają kilka dyscyplin jednocześnie, a dopiero gdy już osiągają określony wiek, decydują, czy chcą iść w piłkę nożną, czy w piłkę ręczną, czy jeszcze coś innego. Zależnie, w czym są najlepsi lub co sprawia im najwięcej radości. Ja pochodzę z miejscowości, w której mieszka 1500 osób. W mojej klasie w szkole było tylko dziesięciu chłopców i w ramach wuefu łączyliśmy się z rocznikiem wyżej, co dawało chyba 20 osób, może ciut więcej. Więc żeby utworzyć dwie drużyny po jedenastu zawodników, każdy po prostu musiał grać, nie było wyjścia. Tak jest w wielu miejscowościach.
Czy w takich skromnych warunkach da się w ogóle zbudować system szkoleniowy?
- U nas przede wszystkim każdy może grać. Wszystkie boiska dostępne są za darmo. Młodzi zawodnicy grają też w lokalnych klubach i stamtąd trafiają do większych drużyn. Ważne jest też to, iż ta kultura sportu utrzymuje się u nas na podobnym poziomie. A przynajmniej tak mi się wydaje, chociaż nie mam młodszego rodzeństwa, żeby to w pełni zweryfikować. Z kolei już w wieku seniorskim większość łączy grę z pracą. Nasz kapitan, Viljormur Davidsen, na co dzień jest sprzedawcą samochodów. Pracuje od ósmej do szesnastej, o siedemnastej idzie na trening, a dopiero około dwudziestej wraca do rodziny. I tak każdego dnia. Nie sądzę, by na przykład Czesi tak musieli.
Czy takich przypadków w waszej drużynie jest więcej? Kibiców z innych państw chyba właśnie ten wątek najbardziej zadziwia.
- Tylko sześciu piłkarzy, którzy zagrali przeciwko Czechom, to profesjonalni piłkarze. Viljormur jak mówiłem, sprzedaje samochody. Arni Frederiksberg jest hurtownikiem, Odmar Færo sprzedaje meble, Brandur Hendriksson to stolarz, z kolei Jakup Andreasen, o ile dobrze pamiętam, pracuje jako elektryk. Zresztą Joannes Danielsen też.
Często zdarza się, iż spotykasz na przykład w kadrze narodowej kogoś, z kim znałeś się już w czasach szkolnych, albo przynajmniej skądś kojarzysz?
- Bardzo często. Wyspy Owcze to jest tak małe państwo, iż tutaj naprawdę każdy zna każdego. Powiedziałbym wręcz, iż zwykle gdy dołączasz do kadry narodowej, to już zawczasu znasz niemal wszystkich zawodników.
Większość waszej obecnej reprezentacji to piłkarze farerskich klubów. To kwestia ograniczonego zainteresowania skautów z innych krajów, czy inne czynniki na to wpływają, np. właśnie ta niewielka liczba ludności?
- Myślę, iż przede wszystkim skauci niezbyt chętnie do nas zaglądają. Mam świadomość, iż jest takie myślenie, iż w tak małym kraju nie ma zbyt wielu dobrych zawodników. Jednak w ostatnich latach coraz więcej naszych piłkarzy gra poza Wyspami i dobrze sobie radzą. Skoro potrafimy razem pokonać choćby Czechów, to znaczy, iż coś w nas jest.
Macie jakieś szkoleniowe partnerstwo z Danią? Jesteście w końcu ich państwem zależnym.
- Oni się raczej nami nie przejmują. Niektórzy z naszych piłkarzy byli w duńskich akademiach np. Kopenhagi czy Midtjylland. Jednak na nic więcej tu nie można liczyć.
Czy w takich małych krajach, bez większych sukcesów w międzynarodowej piłce, idolem też może być piłkarz z Wysp Owczych? Nie mówię, iż nie mieliście świetnych piłkarzy, ale jednak w grę wchodzi tu uznanie na arenie międzynarodowej.
- Dla mnie największym piłkarskim autorytetem zawsze był mój brat, starszy o dziewięć lat [Joan Simun Edmundsson, były napastnik m.in. Arminii Bielefeld - red.]. Kiedy miałem bodajże jedenaście lat, on podpisał kontrakt z Newcastle, a potem w swojej karierze grał choćby w Bundeslidze. Teraz ma na koncie najwięcej występów dla kadry Wysp Owczych w historii. Dla mnie zawsze był bohaterem. Natomiast wydaje mi się, iż w obecnej kadrze młodzi gracze też mają swoich idoli. Niemniej potrzebujemy więcej piłkarzy, którzy tak jak mój brat zagrają w czołowych ligach.
Ważne są tu też kwestie ekonomiczne? Taki wyjazd za granicę to zwykle mocne postawienie na sport. A jeżeli się nie uda i trzeba będzie wrócić do kraju, to nie zawsze można utrzymać się z samej piłki.
- Mam wrażenie, iż nasi młodzi piłkarze czasem boją się gry w niższych ligach za granicą. Żeby dać sobie szansę przez ten rok czy dwa. Nie uda się, to trudno. Wrócisz na Wyspy Owcze i pójdziesz do normalnej pracy. Ja też byłem w niższych ligach w Hiszpanii, potem w Chojniczance. Mam nadzieję, iż taka historia jak moja doda otuchy młodym, a także zwróci większą uwagę skautów na Wyspy Owcze.
Zastanawiałeś się kiedyś, co ty byś robił, gdybyś musiał wrócić do kraju?
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Był moment, konkretnie przed moim przyjściem do Chojniczanki, gdy rozważałem powrót do domu na studia. Jednak nigdy do końca nie wiedziałem, co miałbym w zasadzie studiować lub gdzie pracować.
Ty i twój brat opuszczaliście Wyspy Owcze w młodym wieku i przenieśliście się do Anglii. W skali waszej reprezentacji narodowej to wręcz ewenement. Jak adekwatnie do tego doszło?
- Mój brat strzelił kiedyś gola dla reprezentacji U21 przeciwko Rosji, zwrócił tym na siebie uwagę skautów i jak już mówiłem, trafił do Newcastle. U mnie było nieco inaczej. Grałem jeszcze w klubie ze swojego miasta i dołączył do nas pewien hiszpański zawodnik. Okazało się, iż ma przyjaciela, który jest agentem piłkarskim. Po pewnym czasie zadzwonił do niego i polecił właśnie mnie. Ten agent rozesłał wideo z moimi zagraniami do różnych klubów, dzięki czemu mogłem udać się na dwutygodniowe testy do Sunderlandu. Poszło mi na nich na tyle dobrze, iż podpisali ze mną kontrakt na trzy lata. Z kolei ten Hiszpan został na Wyspach na stałe. Pracuje jako budowniczy.
Obawiałeś się, iż trenerzy czy choćby koledzy mogą nieco zlekceważyć kogoś ze znacznie słabszego piłkarsko kraju?
- Początkowo było mi naprawdę ciężko. Prawie w ogóle nie grałem, a w dodatku trudno mi było złapać kontakt z kolegami z drużyny. W tamtym rejonie Anglii mówią z bardzo silnym akcentem i nierzadko miałem kłopot ze rozumieniem, co do mnie mówią. Mimo iż swój angielski uważałem za bardzo dobry. Wiedziałem jednak, iż chcę grać w piłkę. Z czasem zamieszkałem z lokalną rodziną, która znakomicie się mną zaopiekowała i od tamtej pory było coraz lepiej.
Z Anglii trafiłeś do czwartej ligi hiszpańskiej, a stamtąd do Chojniczanki Chojnice. To nie jest najbardziej oczywista ścieżka kariery, jaką sobie można wyobrazić.
- Zdecydowanie nie. Ogólnie w Hiszpanii spędziłem trzy lata, ale tam dwukrotnie złamałem kostkę. Przez te kłopoty nie grałem za wiele. Gdy mój kontrakt wygasł, szukałem nowych opcji. Spotkałem polskiego agenta, który rozesłał moją kandydaturę do wielu klubów 1. Ligi, a przynajmniej tak twierdził. Nikt jednak nie był zainteresowany. Miał jednak ofertę z drugiej ligi, właśnie z Chojniczanki. Nie byłem do tego przekonany, chciałem poczekać na inne oferty. Jednak nic spoza Wysp Owczych nie nadeszło, więc po miesiącu odezwałem się do Chojniczanki, czy przez cały czas mnie potrzebuje. Okazało się, iż tak. Z czasem wyszło na to, iż to był strzał w dziesiątkę i po roku przykułem uwagę Wisły Płock.
Jesteś pierwszym Farerem w historii 1. Ligi, teraz także w historii Ekstraklasy. Jak czujesz się w Polsce po tych wszystkich latach?
- Jest mi tu naprawdę dobrze. Odkąd tylko tu przyszedłem miałem naprawdę dobrych kolegów z zespołu oraz świetnych trenerów, więc wszystko dobrze się ułożyło. Nie mówię co prawda po polsku, ale to mi w niczym nie przeszkodziło.
Umiesz coś po polsku? W naszym kraju mocno zwraca się na to uwagę, jeżeli obcokrajowiec gwałtownie zacznie się uczyć polskiego. Choć też nie jest to najbardziej użyteczny język świata, mamy świadomość.
- Bardzo niewiele. Kilka zwrotów znam. Grając w Hiszpanii nauczyłem się hiszpańskiego, bo też wiem, iż może mi być potrzebny w wielu miejscach na świecie. Wiem, iż wypadałoby się chociaż trochę nauczyć polskiego, ale... Nie mam żadnej wymówki.
Dostrzegasz podobieństwa między Polakami a Farerami?
- Trudno powiedzieć. Polacy są może podobnie wyluzowani jak my i na pewno bardzo kochają swój kraj. Nieco podobieństw jest.
Płock ma dwa razy więcej mieszkańców niż całe Wyspy Owcze. Czy dla młodych Farerów taki przeskok jak twój może być mocno przytłaczający? Zwłaszcza iż Płock przecież też choćby w polskiej skali ogromny nie jest.
- Tak, to na pewno jedno z wyzwań. Ja już dawno się do tego przyzwyczaiłem, ale dla nieco mniej doświadczonych to może być szok w porównaniu do Wysp Owczych. Na przykład w naszym kraju w ogóle nie ma McDonalda. Zaś na całych Wyspach jest może pięć miejsc z sygnalizacją świetlną na drodze. Komunikacja miejska to też coś zupełnie innego. U nas są autobusy, ale większość ludzi i tak musi używać samochodów.
Co do samej Wisły Płock, sezon zaczęliście fenomenalnie. Teraz nieco wyhamowaliście. Jak oceniasz grę swojej drużyny w tym sezonie i ogólnie siłę polskiej Ekstraklasy?
- Dopadły nas kłopoty zdrowotne, kontuzje kilku ważnych graczy. Niemniej wciąż trzymamy się w czołówce tabeli. Mamy najlepszą defensywę w całej Ekstraklasie i chociaż ostatnio idzie nam gorzej, to z gry i tak byliśmy dość zadowoleni. Z Jagiellonią na przykład, gdy przegraliśmy minimalnie 0:1. Myślę jednak, iż jak najbardziej możemy skończyć sezon w górnej połowie tabeli, a moim osobistym zdaniem nasze marzenia powinny sięgać choćby gry w Europie.
Uważasz, iż Ekstraklasa mogłaby sięgnąć odważniej po zawodników z Wysp Owczych? Z reprezentacji narodowej?
- Może nie absolutnie wszyscy, ale jest u nas kilku graczy, co do których mam stuprocentową pewność, iż odnaleźliby się w Polsce. Jak nie w Ekstraklasie, to co najmniej w 1. Lidze.
A na co stać Andriasa Edmundssona? Pierwszym Farerem w Bundeslidze nie zostaniesz. Strzelcem gola w niej też nie, bo obie te rzeczy już zgarnął twój brat. Ale pierwsze farerskie rodzeństwo w Bundeslidze? Może preferujesz inną ligę Top 5?
- Zdecydowanie marzę o tym. Wiem, iż wciąż jeszcze przede mną sporo pracy. jeżeli jednak dalej będę się rozwijał i pokazywał swoje boiskowe atuty, to będzie mnie prędzej czy później stać na grę w którejś z lig Top 5. Bardzo podoba mi się przede wszystkim Serie A. Mógłbym się tam dobrze wpasować.
Co powiesz na pierwsze farerskie rodzeństwo z kwalifikacją na Euro? jeżeli los pozwoli uniknąć totalnej grupy śmierci, a wy nie wyhamujecie, wcale bym was nie skreślał w kontekście Euro 2028.
- Nie mam wątpliwości, iż stać nas na to. Nie znamy jeszcze oczywiście grup eliminacyjnych, ale mamy zdecydowanie najsilniejszą reprezentację w naszej historii, a też na Euro jest jednak ciut łatwiej się zakwalifikować niż na mundial. Damy z siebie wszystko i będziemy siłą, z którą należy się liczyć.
Mecz Polska - Wyspy Owcze w fazie grupowej Euro 2028? Jesteśmy umówieni? Niedawno graliśmy w eliminacjach do poprzedniego Euro, tam możemy umówić się na rewanż.
- Jesteśmy umówieni. Ja wtedy oba mecze z Polską przesiedziałem na ławce, ale jeżeli przez cały czas będziemy tak dobrze bronić, to kolejna okazja do gry może trafić się na Euro.

3 dni temu














