Pod mostem Łazienkowskim, tuż przy brzegu Wisły, na betonowym boisku między dwoma filarami kilkanaście osób rozgrywa mecze na małe bramki. Grają trzech na trzech, a schodzących z mostu na miejsce prowadzi sącząca się z głośnika muzyka. W ulicznej piłce, tzw. street soccerze, jest nieodłącznym elementem gry. Pomaga stworzyć odpowiedni klimat, ale też wpływa na sam przebieg meczu, bo najlepsi zawodnicy tańczą z piłką i robią efektowne sztuczki w jej rytmie. W street soccerze nie chodzi bowiem tylko o gole, ale też o piękne akcje i wymyślne zwody. Prędzej niż celnym strzałem z dystansu zaimponujesz zgrabnym przepuszczeniem piłki między nogami rywala.
REKLAMA
Zobacz wideo Urban nie wytrzymał! "Czy ja się nie przesłyszałem?!"
Gdy tylko pojawiam się przy boisku, jestem wciągany do gry. Mecze są krótkie - realizowane są cztery-pięć minut. Jest siedem zespołów. Każdy zagra z każdym. Chodzi o to, by zdobywać bramki i wygrać, ale nikt nie prowadzi tabeli i nie ogłasza ostatecznego zwycięzcy. To trzeciorzędna sprawa. Zapamiętane zostaną najlepsze akcje, udane tricki. Najważniejsza jest zabawa. euforia z gry. Dynamika. Ciągłe kombinowanie, jak zaskoczyć przeciwnika i co jeszcze zrobić z piłką, by zaimponować reszcie.
- Zaczynałem od gry w jednym z warszawskich klubów, ale zrezygnowałem. Bardziej podszedł mi street soccer - mówi czternastoletni Bartek, jeden z najmłodszych zawodników, których spotykam pod mostem. – Na dużym boisku rzadko miałem piłkę przy nodze. Trenerzy mówili: "nie kiwaj, podaj". Oddawałem piłkę i przez kilka następnych minut nie miałem z nią kontaktu. W dodatku wystawiali mnie na obronie, mimo iż zawsze najbardziej lubiłem się kiwać. A w street soccerze o to właśnie chodzi! Cały czas mam piłkę! Podaję i ona po chwili do mnie wraca. Mogę kombinować, bawić się - mówi podczas krótkiej przerwy i wraca na boisko szykować formę na mistrzostwa świata, które na początku września odbędą się w Kopenhadze. Bartek wystartuje w nich w grach jeden na jednego.
Nad betonowym boiskiem - długim na piętnaście metrów i szerokim na dziesięć - powiewa czarna flaga "Warsaw FC". Dookoła jest sporo graffiti, w oddali na biało-czerwono migocze Stadion Narodowy. Miejsce, choć znalezione przypadkiem przez organizatora gier, wydaje się stworzone do takich meczów. Filary mostu blokują wypadające z boiska piłki, sam most chroni przed deszczem. Echo i odbijający się od mostu dźwięk też robią swoje.
Warsaw FC. Jedyny taki klub w Polsce
- Pochodzę z małej wioski pod Grodziskiem Mazowieckim. Trzydzieści lat temu przeprowadziłem się na ulicę, przy której mieszkało dziesięciu chłopaków w moim wieku - zaczyna opowieść Damian Gawrych, założyciel Warsaw FC i organizator meczów street soccera. - Zaczęliśmy budować małe boiska do gry w piłkę. Z czasem każdy z nas miał już na podwórku przynajmniej jedno. Udoskonalaliśmy je i spędzaliśmy na nich całe dnie. Zaczęli do nas dołączać starsi - nasi ojcowie, wujkowie, czasem grał choćby czyjś dziadek. Przychodziły też dziewczyny, więc przy tych boiskach gromadziła się cała społeczność. I to tam zakochałem się w klimacie małych boisk i ulicznych gierek - mówi.
Damian Gawrych, gdy był nastolatkiem, też grał w klubie. Był napastnikiem, strzelał gole, ale w grze na dużym boisku - podobnie jak Bartkowi - brakowało mu euforii i szaleństwa. Też słyszał od trenera, iż ma nie kombinować, gdy próbował zrobić techniczną sztuczkę. Też dostawał burę, gdy próbował kiwać. - Mimo iż byliśmy dzieciakami, to nie mieliśmy w piłce przestrzeni na zabawę. Znajdowaliśmy ją dopiero na tych naszych małych boiskach - wspomina. Gawrych jest trzykrotnym mistrzem Polski i wicemistrzem świata w kategorii 1x1. W street soccerze tych kategorii jest sporo - gra się jeden na jednego, ale też trzech na trzech czy czterech na czterech; na okrągłych i prostokątnych boiskach; są kategorie, w których zwycięzcą zostaje ten, kto zdobędzie więcej bramek, a w innych sędziowie oceniają styl gry i efektowność wykonywanych sztuczek. Wspólny mianownik? Zawsze jest miejsce na improwizację.
- Trudno o jedną definicję, czym jest street soccer - uśmiecha się Przemek Perech, dwukrotny mistrz świata w "groundmoves", czyli robieniu tricków piłkarskich na ziemi. To ważne. Efektowna żonglerka piłką to już bowiem inna kategoria - "freestyle". - To na pewno forma gry w piłkę, ale silnie połączona z uliczną kulturą. To styl bycia. Na co dzień pracuję jako księgowy, sporo czasu spędzam przed komputerem, ale mam też artystyczną duszę i czynnik twórczy jest dla mnie bardzo ważny. Gdy zanurzam się w trickach, tracę poczucie czasu. W street soccerze świetne jest to, iż nie jest skończony. Wciąż szuka się nowych tricków i ruchów na boisku. Inspiruję się przy tym różnymi kulturami, np. poppingiem [rodzaj tańca – red.]. Ma on wiele struktur ruchu, które można nałożyć na swoje tricki – opowiada Perech.
- Mistrzostwo świata w "groundmoves" zdobyłem rok temu i dwa lata temu. Po dziewięciu i dziesięciu latach treningów. To zabawne, bo rozwinąłem się w tym stylu dlatego, iż w mojej okolicy nie bardzo miałem, z kim grać w piłkę. Szukałem nowych tricków i sztuczek, ale kiwałem się sam ze sobą – uśmiecha się.
Fundamenty, na których Gawrych zbudował Warsaw FC, klub organizujący gierki pod mostem Łazienkowskim, są podobne do tych, na których w dzieciństwie stawiał z kolegami pierwsze boiska - chodzi o zabawę z piłką i gromadzenie wokół jak największej społeczności, zachęcanie do ruchu i integrowanie ich z bardziej doświadczonymi zawodnikami. Gawrych wskazuje palcem: - Zobacz, tutaj gra Bartek, który ma czternaście lat, a tam pozostało jeden młodszy od niego kolega, który niedawno do nas dołączył. Ten chłopak w czapce, który gra z Bartkiem w jednej drużynie, jest mistrzem świata w 1x1, a tamten - w białej koszulce, na drugim boisku, niedawno został mistrzem Belgii. O to właśnie chodzi! Mistrzowie grają z gośćmi, którzy są dopiero drugi raz na boisku do street soccera.
- Warsaw FC jest klubem sportowym, który założyliśmy po mojej przeprowadzce do Warszawy, czyli w 2020 r. Wciąż jedynym w Polsce, który koncentruje się tylko na street soccerze. Zaczynaliśmy od małych kroków - najpierw spotykaliśmy się w gronie zawodników, którzy już wcześniej grali w piłkę uliczną. Później dołączali nasi znajomi. Było nas coraz więcej. Zwiedzaliśmy z piłką całe miasto, szukaliśmy jak najbardziej klimatycznych miejscówek. Ale to miejsce, w którym jesteśmy, znalazłem przypadkowo, gdy przejeżdżałem rowerem. Mamy tutaj świetne warunki. Byliśmy w urzędzie i dostaliśmy odpowiednie zgody na organizowanie gier w środy i soboty, więc wszystko odbywa się legalnie. Odkąd gramy w jednym miejscu, zaczęliśmy szybciej się rozwijać. Przybywa uczestników, rosną nam zasięgi w sieci, pojawiają się partnerzy, którzy wyposażają nas w koszulki i piłki. jeżeli ktoś gra z nami dłużej, dostaje buty - opowiada.
- Wszystko jest oddolną inicjatywą. To jak wygląda np. nasz Instagram, jest zasługą naszych przyjaciół, którzy z nami grają, a na co dzień są fotografami. Mamy też operatorów kamer, didżeja. Każdy dokłada cegiełkę - mówi. - Dzisiaj akurat włączamy muzykę z głośnika, ale zwykle na naszych spotkaniach jest didżej i gra na żywo. Muzyka jest dla nas bardzo ważna. To nieodłączny element ulicznych sportów. Nieważne, czy chodzi o break-dance, koszykówkę czy piłkę - muzyka jest zawsze. Jak jest didżej, to „vibe" (klimat, atmosfera – red.) od razu jest lepszy. Ludzie się bawią. Zależy nam na tym, by tworzyć tutaj wydarzenia muzyczno-sportowe. Chcemy, by ludzie przychodzili grać z nami w piłkę, ale też posłuchać muzyki i posiedzieć w fajnym towarzystwie. Przy okazji podkreślę: wstęp jest za darmo, każdy może przyjść - mówi Damian.
Reprezentant Polski zachwycił się tym klimatem. Grał z amatorami pod mostem
W połowie sierpnia pod most Łazienkowski zajrzał Tymoteusz Puchacz - piętnastokrotny reprezentant Polski, były zawodnik m.in. Lecha Poznań, Unionu Berlin i Plymouth Argyle. - Zaczepiłem go na Instagramie pod zdjęciem z IShowSpeed’em (amerykański streamer - red.) i Matą (polski raper). Napisałem komentarz jako Warsaw FC, iż skoro mają już zebraną trójkę, to zapraszamy do gry. Tymek odpisał, iż super inicjatywa i zapytał, czy naprawdę może wpaść. Później zaproponował, żeby ogłosić, iż wpadnie, to może uda się przyciągnąć dzieciaki. I faktycznie, sporo ich przyszło. Tymkowi się spodobało. Zachwycił się klimatem. Zapowiedział, iż jeszcze do nas zajrzy, ale tym razem po cichu - opowiada Gawrych.
W czwartek, tuż po godz. 18, na boisku jest ponad dwadzieścia osób. Najmłodsi mają 13 i 14 lat, a najstarsi są w okolicach czterdziestki. Z czasem dochodzą kolejni zawodnicy. Gawrych przestawia więc bramki i zamiast jednego większego boiska tworzy dwa małe. - Na grupie na Facebooku mamy teraz prawie 80 osób. Dobry wynik, jest rotacja. Najwięcej mieliśmy na boisku 45 osób na raz. Te liczby pokazują, iż jest zapotrzebowanie na to, co robimy. To inna gra od tradycyjnej piłki - bardziej techniczna, dynamiczna, ma zupełnie inny "vibe". Ludzie grają, żeby się bawić. Ale profesjonalne kluby też widzą w tej grze wartość. Dostajemy filmiki od trenerów, iż np. na letnich obozach wprowadzają gierki 3x3, włączają muzykę i dzieciaki grają. Świetnie, bo to naprawdę pozwala rozwijać technikę. Zobacz, jak często masz piłkę, ile masz z nią kontaktów, jak mało jest miejsca. Wszystko dzieje się szybciej i częściej - tłumaczy Gawrych.
Uliczna piłka jest znana na całym świecie, ale największą popularność ma w Brazylii i w krajach Beneluksu. Często rozwija się w miejscach, gdzie brakuje pieniędzy i rozwiniętej infrastruktury. - Przecież u nas też jeszcze te kilkanaście lat temu, przed pojawieniem się Orlików, grało się na betonie. Praktycznie przy każdej szkole było takie boisko. Teraz trochę wracamy do tego klimatu. Chcemy się kiwać, robić sztuczki, szukać jak najefektowniejszych zagrań. Ten sport będzie się rozwijał. Przykładem jest "streetball", czyli koszykówka 3x3, która stała się już dyscypliną olimpijską. Ale trzeba zaznaczyć, iż tam podłoże rozwoju było inne i mnóstwo pieniędzy na rozwój tej dyscypliny szło ze strony światowej federacji. Nasza federacja, International Street Football Association (ISFA), jest jednak znacznie mniejsza. Na razie nie ma choćby czego porównywać - uśmiecha się.
W Polsce street soccer też się rozwija. W 2017 r. w Grodzisku Mazowieckim obyły się mistrzostwa świata w piłce ulicznej 3x3, a po lockdownie w 2021 r. na Stadionie Narodowym toczyła się Euroliga w formacie 4x4. Do wybuchu pandemii koronawirusa co roku odbywały się też mistrzostwa Polska. - Musimy do tego wrócić - deklaruje Damian Gawrych.
Najpierw remont pod mostem, później podbój Europy
To człowiek z pasją. Co chwilę przerywamy rozmowę, bo najpierw Damian musi przygotować boisko do gry, rozwiesić nad nim baner z nazwą klubu, później podłączyć głośnik, włączyć muzykę, następnie powiedzieć kto z kim teraz gra i zacząć odmierzać czas. - To moja misja. Rodzina czasem się na mnie denerwuje, bo ten projekt pochłania mnie tak bardzo, iż zdarza mi się coś zaniedbać w domu - przyznaje.
- Mamy świetny zespół, coraz więcej ludzi, coraz lepszą organizację. I zaczynam trochę cierpieć, bo widzę, ile turniejów odbywa się na całym świecie, a nas na nich nie ma. Koszty są bardzo duże. Robiłem kosztorysy, ale za siedem wyjazdów wyszło prawie 200 tys. zł. Nikt z nas nie jest w stanie zrzucać się na taką sumę z własnych pieniędzy. Liczę na to, iż kiedyś nasze współprace nie będą tylko wizerunkowo-barterowe, ale też ktoś będzie chciał nam pomóc w zakresie wyjazdów. To moje marzenie: klub działający tak, jak w tej chwili, ale jeżdżący na międzynarodowe turnieje - mówi.
Ale po kolei. Najpierw Warsaw FC chce wyremontować miejsce pod mostem Łazienkowskim. Gawrych zgłosił się już w tej sprawie do miasta, ma przygotowany plan zagospodarowania przestrzennego i wstępną zgodę na realizację. Do załatwienia pozostały formalności. Później przyjdzie czas na podbój Europy.
Dla zainteresowanych. W piłkę pod mostem Łazienkowskim można pograć w każdą środę i sobotę.