Polki wygrały 25:9, a potem wszystko runęło. Lavarini nie dowierzał

5 godzin temu
Siedem zwycięstw i jedna porażka - oto bilans pierwszych dwóch turniejów Ligi Narodów w wykonaniu polskich siatkarek. Trzeci rozpoczną od meczu z outsiderem, Koreą Południową, czyli 34. drużyną na świecie. Jednak Polki muszą sobie zdawać sprawę z tego, iż do takich meczów nie można podchodzić lekceważąco. Przekonały się o tym półtora roku temu, grając właśnie z Koreankami.
Kadra Stefano Lavariniego jest w świetnej sytuacji: do zakończenia fazy interkontynentalnej Ligi Narodów zostały jej cztery mecze, zajmuje drugie miejsce w tabeli rozgrywek, przegrywając tylko z Włoszkami, a o awans do turnieju finałowego nikt nie musi się w Polsce martwić, bo ten będzie rozgrywany w łódzkiej Atlas Arenie. Mecze podczas trzeciego turnieju LN w Chibie w Japonii mają im pomóc w wysokim rozstawieniu przed finałami, ale chyba każdy, kto oglądał grę Polek w tym sezonie, liczy na kolejne wygrane. Być może choćby komplet?


REKLAMA


Zobacz wideo Zbudował skocznię w ogrodzie, teraz organizuje tam konkursy. Jak wyglądają skoki amatorów?


Dobrze byłoby jednak myśleć o każdym z meczów osobno. choćby jeżeli te znacząco się od siebie różnią. W końcu w pierwszym Polki zmierzą się z Koreankami, czyli drużyną dużo słabszą od siebie. W rankingu Międzynarodowej Federacji Siatkówki (FIVB) dzieli je aż 31 pozycji - Polki są na trzecim, a Koreanki na 34. miejscu. Gdyby w tym meczu polski zespół miał jednak problemy, mógłby stracić o wiele więcej pewności siebie, niż przegrywając z rywalem na swoim poziomie. Potrzeba w nim zatem pewnej wygranej i dobrego podejścia do spotkania już od samego początku gry.
O tym, jak to ważne, może Polkom przypominać to, co stało się w spotkaniu z Koreankami w kwalifikacjach olimpijskich w 2023 roku. Turniej, w którym dwie najlepsze drużyny zapewniały sobie awans na igrzyska w Paryżu, odbywał się wówczas w Łodzi. Na otwarcie Polki pokonały w trzech setach Słowenki. Dość pewnie i choć ich gra nie wyglądała pewnie przez całe spotkanie, można było to zrzucać na kwestię wejścia w turniej czy przyzwyczajenia do hali. Ale przeciwko Korei pewności w grze było jeszcze mniej. I zespołowi Lavariniego przydarzyła się mała wpadka.


Polki grały wręcz ohydnie. I ten boleśnie przegrany set z outsiderem
Tak można nazwać seta przegranego z wyraźnym outsiderem tamtego turnieju. A początek spotkania tego nie zapowiadał. Bo Polki zaczęły pierwszą partię od prowadzenia 5:0 i wygrały ją 25:22. I choć wydawało się, iż mają mecz pod kontrolą i nie stanie się nic nieprzewidzianego, to jednak nie grały najlepiej. gwałtownie przyszło potwierdzenie tego na boisku.
Pomimo prowadzenia przez większość seta i pięciopunktowej przewagi przy stanie 19:14, Polki zaczęły popełniać coraz więcej błędów, a rywalki wiedziały, jak to wykorzystać. Seria pięciu punktów z rzędu w końcówce dała im prowadzenie 23:21. Później zyskały dwie piłki setowe i wygrały na przewagi, do 24. One szalały, ciesząc się z wygranego seta, jak z triumfu w całym turnieju, a nasze siatkarki chyba próbowały zrozumieć, co się stało.


Przegrana partia z 36. zespołem na świecie? To musiało zaboleć. Zwłaszcza iż Koreanki były wtedy naprawdę słabe - zaliczały ogromną serię porażek, każdy wygrany set był dla nich niezwykle cenny. A dla Polek to wszystko przydarzyło się w momencie, gdy miały zyskiwać pewność przed najważniejszymi meczami, decydującymi o tym, czy uda się wrócić na igrzyska olimpijskie po 16 latach. Niestety, na boisku zastaliśmy niemal koszmar.
Wtedy gra Polek wyglądała wręcz ohydnie. "Polki wyraźnie podeszły do spotkania z pewnym dystansem i brakiem koncentracji, pewnie także widząc, jakim składem wyjdą na boisko. Jednocześnie, gdy rywalki pokazywały im, iż nie warto było ich zanadto skreślać i chwilami grały z nimi co najmniej na równym poziomie, to polskim zawodniczkom nagle uciekała odwaga, zajmowały się coraz większą frustracją i nakręcały na przegrywanie kolejnych akcji" - opisywaliśmy wówczas na Sport.pl.
Mina Lavariniego mówiła wszystko. Ale Polki się go posłuchały. Grały jak odmienione
Sfrustrowany tym, co się działo był także Stefano Lavarini. Włoch wręcz nie dowierzał, jak Polki popełniają ciągle te same błędami, chwilami jeden po drugim. Najpierw obserwował to z nietęgą, mówiącą wszystko o grze jego zawodniczek, miną. Potem ochrzanił je na jednej z przerw.
Lavarini prosił o mniej frustracji i nakręcania się negatywnymi emocjami. To niezwykłe, ale Polki nagle go posłuchały.


W ich grze było o wiele mniej chaosu. Pojawił się lepszy blok - którym Polki zdobyły aż 21 punktów, czy zagrywka, przy której ryzyko narzucało presję na przeciwniczki. Przeciwko takiej kadrze Lavariniego zespół pokroju Korei nie mógł już mieć gotowej odpowiedzi. Trzecią partię, choć Koreanki prowadziły w niej przez dłuższy czas, polskie siatkarki wygrały 25:21.
A w czwartym secie przyszedł nokaut. Wygrały go do dziewięciu, nie dając Koreankom już żadnych szans. Zrehabilitowały się po okresie dużo słabszej gry, choć sporej liczby błędów i problemów przeciwko o klasę gorszemu zespołowi nie dało się ot tak wymazać.
I one nie zniknęły. Niedługo później wszystko runęło - w spotkaniu przeciwko Tajlandii, przegranym wówczas przez Polki 2:3. Ta porażka przyszła niespodziewanie i oznaczała, iż nasze zawodniczki, by zapewnić sobie bilet na igrzyska, muszą wygrać z najlepszymi zespołami turnieju, przynajmniej na papierze, czyli Niemkami, Włoszkami czy Amerykankami. Wtedy były już jednak odmienionym zespołem.
Być może i te bodźce - przegrany set z Koreankami i późniejszy mecz z Tajkami - były czymś w rodzaju ostatecznego ostrzeżenia. Potem polska kadra grała tak, jakby to miały być jej ostatnie mecze w historii. Zawzięcie, na poziomie, o którym zawsze marzyliśmy, ale tak rzadko go doświadczaliśmy. I pomimo problemów z początku turnieju, udało się odwrócić jego losy i Polki poleciały do Paryża kilka miesięcy później. Tam było już słodko-gorzko - nieźle prezentowały się w grupie, a potem odpadły po słabym ćwierćfinale z USA. Zebrały jednak doświadczenie, które na pewno zaprocentuje w przyszłości. Być może już teraz.


W tym sezonie Polki chcą dojść do wysokiej formy w szczególności na domowe finały Ligi Narodów pod koniec lipca, a potem na mistrzostwa świata w Tajlandii na przełomie sierpnia i września. Zatem najbliższy czas może być dla nich kluczowy. W turnieju w Chibie zagrają też z Brazylijkami, Japonkami i Bułgarkami. Początek meczu z Koreankami w środę, 9 lipca o 8:30 czasu polskiego. Relacja na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.
Idź do oryginalnego materiału