Oto prawda o reprezentacji Polski po Euro. "Największy problem"

3 miesięcy temu
Zdjęcie: screen TV


I choć reprezentacja Polski pożegnała się z Euro w 2024 już w fazie grupowej, to nie trzeba zaorać wszystkiego, co Michał Probierz zdążył już zasiać. By podsumować, co w kadrze nam się podobało, a co zawiodło i wymaga poprawy, wypisaliśmy po trzy plusy i trzy minusy z tego turnieju.
Porażka 1:2 z Holandią, przegrana 1:3 z Austrią i remis 1:1 z Francją - takie wyniki osiągnęła reprezentacja Polski na Euro 2024. Zajęła ostatnie miejsce w grupie. Grupie tak trudnej, iż Robert Lewandowski nazwał ją "ćwierćfinałową", bo właśnie na tym etapie spodziewa się zobaczyć wszystkich trzech rywali. I choć już przed trzecim meczem Polska była pewna odpadnięcia, to nie wszystko, co zrobiła w Niemczech, było złe. Plusy też się znalazły. Od nich zaczynamy podsumowanie.
REKLAMA


Zobacz wideo Polscy kibice wydali wyrok po meczu Polska - Francja!


Normalny selekcjoner i normalna kadra
Pod tym hasłem kryje się i poprawa atmosfery wokół reprezentacji, i większa integracja wewnątrz kadry, i uśmiechnięcie się do kibiców. Podczas Euro było po prostu normalnie. Wreszcie!
Był przecież okres w drugiej części 2023 r., gdy reprezentacja wydawała się odrażająca - przez niewyjaśnioną aferę premiową, rozmywanie odpowiedzialności, wymuszone "przepraszam" Roberta Lewandowskiego, ale też przez styl gry i osiągane wyniki. Była to kadra okopana za barykadą, wysyłająca na konferencję prasową debiutującego i z trudem mówiącego po polsku Bena Ledermana, smutna i przygnębiona jak twarz Fernando Santosa. Pokłócona wewnątrz, bojąca się świata za murami hotelu i szybami autobusu. Na koniec - zlękniona też na boisku.
Dzisiaj obraz kadry jest zupełnie inny. Paweł Dawidowicz popełnia błędy z Austrią i dwa dni później jest na konferencji, by odpowiedzieć na pytania. Reprezentacja przegrywa dwa pierwsze mecze, ale piłkarze wciąż rozdają kibicom autografy i dziękują za wsparcie. Pamiętają też o fanach w Polsce, więc po turnieju wreszcie przylatują razem do kraju i mimo zmęczenia wspólnie przechodzą przez terminal, a nie czmychają znienacka bocznym wyjściem. Selekcjoner nie powtarza im, iż są niekochani, ale zachęca, by dali się pokochać. Do tego oczywiście potrzeba jeszcze czasu, ale poprawę relacji z kibicami już teraz widać gołym okiem. Nie dość, iż piłkarze są bliżej ludzi, to jeszcze sami są bardziej ludzcy.


Sam Probierz bardzo o to dba. Wszystkim bez przerwy dziękuje. Zaczyna od tego konferencje i czasem na tym kończy. Na czas Euro porzucił choćby wymyślanie własnych tez, z którymi później dzielnie walczył. Mimo iż z dziennikarzami spotykał się regularnie, to nie zbudził żadnej większej kontrowersji. Pamiętacie Katar i aferę o zamianę wody w wino? No właśnie.


Co najważniejsze - normalnie zachowuje się także wobec piłkarzy i współpracowników. Autobus może zawracać, a hotel przestał przypominać koszary. Zawodnicy usłyszeli od niego, iż skoro mają jeszcze dwa dni do meczu, to mogą się zrelaksować i odprężyć. Nie muszą żyć jak mnisi. Nie powinni wręcz koncertować się i skupiać tylko na nadchodzącym meczu. Wojciech Szczęsny opowiadał w "Foot Trucku", iż selekcjoner pozwala im wychodzić w czasie wolnym do kawiarni i choćby zachęca, by zdjęli wtedy reprezentacyjne dresy i nie czuli się obserwowani na każdym kroku. Pracownicy PZPN mogą normalnie wchodzić na stołówkę, nie czekając przed progiem aż panowie piłkarze skończą jeść. Wcześniej tak bywało. Teraz wszyscy są jedną drużyną. Selekcjoner na tej normalności zbudował zaufanie i relacje z zawodnikami. To czuć.
Kacper Urbański polskim objawieniem Euro
Co za wejście do kadry! Kilka tygodni temu słyszeli o nim głównie koneserzy Serie A, a nagle 19-letni ofensywny pomocnik znalazł się w samym centrum wszystkiego, co udało się reprezentacji na Euro w Niemczech. Najpierw w zastępstwie, później już decyzją selekcjonera. W meczach z Holandią i Francją pokazała i udowodniła (chyba też sama sobie), iż opłaca się grać w piłkę i stać ją na podjęcie walki z silnymi rywalami w sposób bardziej wyrafinowany niż murując własną bramkę i wybijając przed siebie piłkę. A symbolem tej stylowej odwilży jest właśnie Urbański - odważny, kreatywny, pewny siebie, dobry technicznie i chcący dryblować. Odegrał główną rolę w większości akcji, które zapamiętamy z tego turnieju.
Wszedł do kadry w dobrym momencie. Wniósł do niej to, za czym akurat wielu kibiców, ekspertów i dziennikarzy tęskniło - chęć do atakowania, spokój przy piłce i nieszablonowość. W dodatku okazało się, iż jeżeli na murawie pojawi się więcej tego typu piłkarzy, a selekcjoner da zielone światło, by wykorzystywali swój potencjał, to od gry Polaków wcale nie muszą boleć zęby. Przyjemna to odmiana. Nie ukrywajmy też, iż duże znacznie ma też wiek Urbańskiego. To dziewiętnastolatek z obiecującą przyszłością. Patrzymy na niego i mamy nadzieję, iż tak wygląda przyszłość całej polskiej piłki.


Polska była i będzie w bezpiecznych rękach
Mit o polskiej szkole bramkarzy tylko się po Euro utrwali. Właśnie zyskał nowego bohatera i obrósł legendą, jak to wieloletni zmiennik pierwszego bramkarza raz za razem zatrzymywał jednego z najlepszych piłkarzy świata - Kyliana Mbappe, aż ten na koniec przyszedł i pogratulował.


Ale po kolei. Euro zaczął w bramce oczywiście Wojciech Szczęsny. Z Holandią bronił świetnie i niemal do samego końca utrzymywał szanse Polski na zdobycie punktu, a przy obu straconych golach był bez szans. Z Austrią znów miał serię kapitalnych interwencji, ale część kibiców zauważyła, iż przy golu Christopha Baumgartnera nie musiał rzucać się w ciemno, niemal jak przy rzucie karnym, tylko poczekać na decyzję strzelca. Eksperci - jak Łukasz Fabiański - tłumaczyli jednak, iż Szczęsny w tej sytuacji postawił wszystko na jedną kartę, by w ogóle dać sobie szansę na skuteczną obronę. A iż obstawił niewłaściwy narożnik? Nie ma pewności, że, choćby gdyby rzucił się we adekwatną stronę, udałoby mu się obronić. Wciąż jednak był to występ na plus.
I niby wiedzieliśmy, iż akurat o bramkarza Polska martwić się nie musi, bo za Szczęsnym, który zapowiedział zakończenie reprezentacyjnej kariery, w ostatnich miesiącach ustawiła się kolejka chętnych. Ale obawa o to, co będzie, gdy go zabraknie, narastała z jego każdą kolejną udaną interwencją. Po meczu z Francją i występie Skorupskiego strachu jednak nie ma. Choć w kadrze debiutował w 2012 r. i zagrał od tego czasu w zaledwie dziesięciu spotkaniach niewielkiej rangi, to spisał się znakomicie. UEFA wybrała go najlepszym zawodnikiem meczu. Gdyby nie przepuszczony rzut karny, można by mówić o występie idealnym. Zastąpić Szczęsnego to jedno. Ale zrobić to w meczu z Francją, na wielkim turnieju, przy tylu kibicach i uratować remis to wielkie osiągnięcie. Całkiem możliwe, iż teraz pójdzie już z górki.
Pora na minusy:
Probierz w kluczowym momencie zdradził sam siebie
To trudny do jednoznaczniej oceny turniej. Kibice nie mieli wobec kadry żadnych oczekiwań, rozumieli, do jak trudnej trafiła grupy i iż podnosiła się z absolutnego dna. Zaczęła od porażki z podniesioną głową przeciwko Holandii i od remisu z Francją, który - choć nie mógł dać awansu - to przynajmniej przysporzył dumy i pozytywnych emocji na koniec. Polska odpada z turnieju już po fazie grupowej, ale nie ma w narodzie rewolucyjnych nastrojów, nikt nie wzywa do zmiany selekcjonera (PZPN zawczasu zresztą zapowiedział, iż Probierz będzie pracował dalej), a on sam obiecuje, iż jego reprezentacja będzie w kolejnych miesiącach grała odważnie i ofensywnie. Probierz mówi wręcz, iż nie zejdzie z obranej drogi. Ale z tym mamy problem, bo o ile w pierwszym i trzecim meczu widzieliśmy chęć pójścia do przodu, o tyle w kluczowym spotkaniu sam selekcjoner pierwszy z tej ścieżki zszedł.


Probierz odnosił się do tego zarzutu na konferencjach prasowych. Podtrzymywał, iż w spotkaniu z Austrią wcale nie chciał rezygnować z ofensywnej gry i żadnej decyzji nie żałuje. Ale już sam skład, który wystawił, zdradził jego pomysł. Wiedział, iż Austria zagra ostro, iż będzie mocna w pressingu, iż najważniejszy będzie zagęszczony przez zawodników Ralfa Rangnicka środek pola, więc wystawił piłkarzy do walki. Bartosza Slisza i Jakuba Piotrowskiego w środku, Adama Buksę i Krzysztofa Piątka w ataku. Za każdym razem, gdy wybierał między piłkarzem lepszym fizycznie a lepszym technicznie, skłaniał się ku fizyczności. Sebastian Szymański, Kacper Urbański i Taras Romanczuk usiedli więc na ławce rezerwowych, a Piotr Zieliński nie bardzo miał z kim pograć.
Stąd wrażenie, iż Probierz w kluczowym meczu odszedł od swojego najważniejszego pomysłu i zdradził sam siebie. Chciał rozegrać mecz na zasadach rywala. Przeciwstawić się, a nie poszukać innego rozwiązania. Zmierzyć się siłowo, zamiast poszukać zwycięstwa sprytem i kreatywnością. Widząc, jak polscy piłkarze potrafią zagrać na połowie Francji, nabieraliśmy jeszcze większego żalu, iż selekcjoner nie spróbował czegoś podobnego przeciwko słabszym indywidualnie zawodnikom. Historia tego Euro mogła potoczyć się nieco inaczej.


Mentalność do poprawy. Im ważniejszy mecz, tym gorsza gra
Ale to nie tak, iż za porażkę z Austrią odpowiada jedynie Probierz. Niezależnie od składu, piłkarze na tym poziomie nie mogą wychodzić na tak istotny mecz przestraszeni, przytłoczeni presją, nerwowi i nieskoncentrowani. Polakom nie wyszedł przede wszystkim początek drugiego spotkania, w którym już od 9. minuty przegrywali 0:1, ale i w pierwszym meczu jedyną dobrą informacją po kwadransie był utrzymujący się jakimś cudem bezbramkowy remis.
Skoro coś powtarza się od lat, to trudno mówić o przypadku. Polacy nie potrafią dobrze rozpocząć turniejów, a częściej niż z rywalami przegrywają sami ze sobą. Przytłacza ich skala wyzwania i otoczka całego turnieju. Popełniają proste błędy, nie wykorzystują własnych okazji, zwykle potrzebują też kilkudziesięciu minut, by się rozkręcić. Nie potrafią jeszcze zamieniać presji w paliwo do lepszej gry. Najgorszy mecz na tym turnieju był też meczem najważniejszym. I został przegrany.


Dopiero w ostatnim spotkaniu - o honor, o nic, o pozytywne zakończenie, o budowanie kadry na przyszłość, jak kto woli - Polacy wyszli na boisko bez ewidentnego strachu. A przecież naprzeciwko byli wicemistrzowie świata, gwiazdy Realu Madryt, PSG, Barcelony, Milanu czy Arsenalu. jeżeli już kogoś się obawiać, to ich. Ale presja była już mniejsza, bo i tak nie dało się odwrócić losów turnieju. Polacy zagrali więc swobodniej i lepiej niż we wcześniejszym meczu. Pora wreszcie mentalnie dorosnąć do wielkich turniejów. Tym bardziej, jeżeli odważny system Probierza ma się sprawdzić.
Defensywa jak sito. Liczba straconych goli nie mówi wszystkiego
Przeczytałem zabawny komentarz pod jednym z vlogów zamieszczonych na kanale Łączy nas piłka - "Jeżeli macie dzieci, wychowajcie je na porządnych środkowych obrońców". Może państwo powinno nagradzać orderami rodziców, którym się to uda? Może powinny istnieć programy wsparcia, typu "stoper +" finansowo pomagające rodzicom, którzy podejmą się tej niełatwej misji? Może w miejsce i tak niechcianego przepisu o młodzieżowców wprowadzimy przepis o polskich stoperach i postawimy przed wjazdem ekstraklasą szlaban dla obcych środkowych obrońców?
Żarty na bok. Coś jednak zrobić trzeba. Cała Polska widziała, iż defensywa reprezentacji przecieka w wielu miejscach, a bramkarze - choć znakomici - nie będą jej ratowali w nieskończoność. Cieszymy się z nagrody dla Skorupskiego, doceniamy też występy Szczęsnego, ale przecież on sam mówi, iż uwielbia mecze, podczas których nie ma nic do roboty i może się wynudzić. W meczach reprezentacji to na razie niemożliwe. Sześć straconych bramek w trzech meczach to sporo. A i tak tych goli mogło paść znacznie więcej.
Defensywie brakuje lidera. Nie jest nim ani Jan Bednarek, ani Jakub Kiwior, choć obaj wydają się pewniakami na najbliższe miesiące. Największym problemem jest znalezienie obrońcy, który nie tylko uzupełniłby trzyosobowy blok obronny, ale nim pokierował. Paweł Dawidowicz dwukrotnie zagrał na środku obrony i po fatalnym meczu z Austrią zaliczył ledwie przeciętny z Francją (na jego usprawiedliwienie - z Mbappe nikomu nie byłoby łatwo). Ale zastąpić go nie ma kto. Bartoszowi Salamonowi, zamieszanemu w stratę obu bramek z Holandią, się to nie udało, a inni choćby nie zostali sprawdzeni. Wciąż pamiętamy, iż kadencja Probierza zaczęła się od wyciągnięcia Patryka Pedy z Serie C. Oczywiście na tę właśnie pozycję. To, jak głęboko szukał selekcjoner, pokazuje, jak głęboki jest to problem.
Idź do oryginalnego materiału