- Do tego nie było pieniędzy za pięć ostatnich meczów, mimo iż się na coś umówiliśmy. Mieszkaliśmy też w jakiejś wsi. Powiedzieliśmy o tym selekcjonerowi, zagroziliśmy, iż na spotkanie nie wyjdziemy. Ten zadzwonił do prezesa PZPN. Marian Dziurowicz przyjechał szybko. Drzwi otworzył z kopa, nawrzucał nam, żeby się uspokoić, iż ma być cicho i żeby w*********ć. No to ja wstałem, rzuciłem butami o ścianę i mówię:
REKLAMA
- To ty w*********j. Przynieście nam strój do gry i pieniądze, bo nie zagramy z Anglikami. Na drugi dzień przyjechał ochroniarz z walizką pieniędzy. Andrzej Grajewski załatwił jakieś dresy. Zakleiliśmy plastrem nazwę i wyszliśmy grać. Takie to były czasy - uśmiechał się Roman Kosecki. Wybitny reprezentant Polski teraz trenuje w swoim klubie Kosa Konstancin swego syna Jakuba Koseckiego.
Zobacz wideo
"Nagle pojawił się Morfeusz"
O pechowym wejściu do drużyny, w której gra na piłkarskiej emeryturze, opowiedział też Kosecki junior, który w ostatnim czasie trochę chorował.
- Źle się czułem. Miałem jelitówkę. No ale w sobotę był mecz. Zagrałem. Nagle pojawił się Morfeusz z "Matrixa" z dwoma tabletkami: czerwoną i niebieską. Pomyślałem sobie: albo będą o mnie pisać, iż się z******m na boisku, albo iż zszedłem za czerwoną kartkę. Wybrałem tę drugą opcję - opowiadał o tym, co go spotkało. Nawrzucał sędziemu i zszedł z drugą żółtą.
- Bardzo mu za to dziękuję, bo nam pomógł. Jak zszedł, to od razu strzeliliśmy gola i wygraliśmy mecz - śmiał się Roman Kosecki.
W programie sporo o relacjach na linii tata-syn, o wyborach na prezesa PZPN, tych dawnych i przyszłych, oraz o historii pewnego wolnego dnia na górskim obozie przygotowawczy Legii Warszawa. To jest Sport.pl zawsze w piątki o 20.