Grzegorz Krychowiak w trakcie swojej bogatej kariery miał okazję grać w przeróżnych krajach. Występował w klubach z Francji, Anglii, Hiszpanii, Rosji czy Arabii Saudyjskiej. w tej chwili jest zawodnikiem cypryjskiego Anorthosisu Famagusta. Częste zmiany miejsca w ogóle mu nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie. W niedawnym wywiadzie dla "Forbesa" wyjawił, iż podróże są jego wielką pasją. A oddaje się im nie tylko przy okazji gry w piłkę.
REKLAMA
Zobacz wideo
Tak Krychowiak podróżował przez Afrykę. "Dali mi jechać na ładne oczy"
Piłkarz zdradził nawet, iż hobby zamieniło się w jego przypadku w obsesję, a jednego miesiąca zdarzyło mu się lecieć samolotem... 30 razy. - Mam na telefonie listę 100 cudów świata, które chciałem zobaczyć. Zostało mi już tylko siedem. Ostatni zaliczę w czerwcu tego roku. Kolejnym celem będzie wizyta we wszystkich państwach świata, na razie odwiedziłem 130 - wskazał.
Oczywiście były pomocnik reprezentacji Polski nie unika także egzotycznych kierunków. Czasem wizyty tam wiążą się z różnymi nieprzewidzianymi przygodami. - Niedawno w Senegalu okazało się, iż na miejscu nie działają karty kredytowe, a ja w kieszeni miałem 150 euro. A euro miejscowi też zbyt chętnie przyjmowali. I tak musiałem przeżyć przez trzy dni. Dałem radę, chociaż na płatnych autostradach prosiłem, żeby dali mi jechać na ładne oczy - opowiadał.
Krychowiak znalazł się w sercu dżungli. Wysłał telegram. "Wywołał tylko panikę"
Krychowiak ujawnił także, iż tak liczne wyjazdy zaczęły w pewnym momencie męczyć jego żonę - Celię. Z tego powodu zdarza mu się podróżować z braćmi. I nie raz musieli zmagać się z ekstremalnymi warunkami. - W Botswanie nie mamy zasięgu, internetu, generalnie kontaktu ze światem. Hotel był w środku dżungli, pod oknami chodziły słonie i lwy... - rozpoczął.
Ostatecznie przez wspomniany wyjazd do Botswany ich partnerki mogły najeść się sporo strachu. - Mój brat Krzysiek wpadł na pomysł, żeby miejscowy nadał krótkofalówką wiadomość swojemu koledze, który miał wysłać maila. "Wszystko dobrze. Nie martwcie się. Nie ma zasięgu. Wracamy za pięć dni". To był telegram, który miał uspokoić nasze rodziny, a zamiast tego wywołał tylko panikę. Przecież tam brakowało tylko dopisku: "Okup wynosi 100 tysięcy dolarów". My spędziliśmy fajny czas, ale nasze żony nie były zbyt zadowolone - wyjaśnił.