Mówi się, iż Formuła 1 to królowa motorsportu. Rzeczywiście, pod wieloma względami tak jest. Natomiast… raczej nie pod względem emocji i samego ścigania. Otoczka jest iście królewska, ale zawartość opakowania – niekoniecznie. Miniony weekend udowodnił, iż są przynajmniej dwie serie, które poziomem emocji sportowych przebijają F1 o kilka długości. Czy jest wśród nich nowy król motorsportu?
Niech żyje król?
Formuła 1 nie jest najbardziej emocjonującą serią wyścigową świata. Nie jest choćby najbardziej emocjonującą serią wśród wyścigów formuł – singleseaterów. Ba – mam nieodparte wrażenie, graniczące z wewnętrzną pewnością, iż Formuła 1 nie jest choćby najbardziej emocjonującą serią ze światka rodziny Formuły 1. Pomimo tego faktu, wciąż jest nazywana królową motorsportu. Czy na wyrost? To zależy, od której strony spojrzymy na ten temat. Ortodoksyjni fani F1 mają co do tego coraz więcej wątpliwości.
Osoby odpowiedzialne za F1 wykonały w ostatnich latach kawał solidnej roboty. Przynajmniej, jeżeli chodzi o osoby odpowiedzialne stricte za marketing i reklamę serii. Serial na Netfliksie, mnóstwo gwiazd pojawiających się przy F1, więcej wyścigów w Stanach Zjednoczonych… F1 stała się niezwykłym produktem. Niezwykle prestiżowym, rozpalającym wyobraźnię. Zawodnicy nie są już tylko zawodnikami, a gwiazdami, ikonami popkultury. Są aktorami, muzykami, celebrytami.
Pod względem medialnym temat jest prowadzony kapitalnie i z każdym sezonem ta karuzela się napędza. F1 przeżywa rozkwit, a zainteresowanie serią od dawna nie było tak ogromne. Pod tym względem mamy do czynienia z bezsprzeczną królową motorsportu. Z serią, która jest po prostu ponad wszystkim innym, bo nie chodzi tu tylko o ściganie, a o cały produkt. Nie mam takich danych, natomiast wydaje mi się, iż reklama w światku F1 nigdy nie była tak wartościowa. Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż logotypy sponsorów na samochodach, kombinezonach czy samych torach, jeszcze nigdy nie miały tak potężnej wartości i takiego dotarcia…
Coś kuleje?
F1 przyciąga nowych kibiców. Jednocześnie zapominając o starych? Ortodoksyjnym fanom F1 coraz częściej nie podoba się to, co dzieje się wokół ich ukochanej serii. Mają oni wrażenie, iż coś wymyka się spod kontroli. Sukces mierzony jest w klikach, lajkach, udostępnieniach i gwiazdach na wyścigach. Coraz częściej zapomina się o aspekcie, który – przynajmniej tak się wydaje przeciętnemu kibicowi – powinien być najważniejszy. Czyli o samym ściganiu. Wiele osób wyścigi F1 utożsamia z dobrym czasem na popołudniową drzemkę. I nie wydaje mi się, aby komuś w F1 szczególnie zależało na tym, aby taki obraz zmienić.
– Dla kierowców, wszystko co dzieje się w czasie wyścigu jest fascynujące. Dzieje się dużo, ale… dla widzów może to być nudne. Gdybym miał oglądać Formułę 1 w telewizji, to chyba bym zasnął – powiedział w 2010 roku Robert Kubica. I mam wrażenie, iż do dzisiaj nic w tej materii się nie zmieniło. Szczególnie jeżeli mówimy o takich wyścigach, jak Grand Prix Hiszpanii, które odbyło się w miniony weekend. Nie chcę się już pastwić nad torem w Katalonii i po raz setny analizować jego nudnej nitki. Ale naprawdę – ta grand prix w niczym nie pomaga…
Więc z jednej strony mamy produkt marketingowy napompowany do niewyobrażalnych rozmiarów jak na światek motorsportu i często poza niego wykracza. Absolutny hit, który pobudza wyobraźnię wszystkich. Jednocześnie mamy nudne wyścigi, na których ludzie ucinają popołudniową drzemkę. Mamy mało wyprzedzania, mało emocji, mało walki. Walki na dobrą sprawę nie ma w ogóle. Wyłączając z tego kapitalny sezon 2021, odpowiedzcie sobie na pytanie sami – kiedy ostatnio mieliśmy jakieś interesujące ściganie? Kiedy o zwycięstwa na przestrzeni sezonu mogło regularnie walczyć – powiedzmy – czterech, czy pięciu kierowców? Takie słowa w odniesieniu do F1 wydają się abstrakcją – jak to czterech kierowców z realnymi szansami na tytuł?
Emocji szukamy gdzie indziej?
W obecnym sezonie IndyCar odbyło się siedem wyścigów, podczas których mieliśmy pięciu różnych zwycięzców. Wyścigi wygrywali Marcus Ericsson, Josef Newgarden, Kyle Kirkwood, Scott McLauglin oraz Alex Palou. A na podium w tych wyścigach stawało jeszcze siedmiu innych kierowców. W siedmiu pierwszych wyścigach sezonu aż dwunastu kierowców stawało na podium. Dla porównania w F1 w tym sezonie (również w siedmiu wyścigach), wygrywało tylko dwóch kierowców z jednego zespołu, czyli reprezentanci Red Bulla – Max Verstappen i Sergio Perez. Pięciu pozostałym kierowcom udało się wbić na podium.
Ale można tutaj mówić długo o statystykach i niczego konkretnego z tego nie wyciągniemy. Po prostu – IndyCar w przeciwieństwie do F1 da się oglądać. Mamy jakieś emocje, nieustającą walkę, nieoczywiste ruchy i manewry wyprzedzania. Zresztą, każdy z was może się o tym przekonać osobiście. Wystarczy dać szansę.
Wiem, jaka w Europie panuje opinia na temat amerykańskich serii wyścigowych ale to wyłącznie stereotyp, który nie ma odniesienia w rzeczywistości. Europejczycy śmieją się z IndyCar i NASCAR bo tak jest przyjęte i jest taka moda. Rzeczywistość jest jednak odmienna od tych krzywdzących żartów. jeżeli śledzicie na co dzień Formułę 1 i oglądacie wyścigi… to IndyCar znajdziecie dokładnie na tej samej platformie i to z polskim komentarzem. Jak pisałem przed momentem – nie musicie uwierzyć mi na słowo. Wystarczy kliknąć i obejrzeć…
Problemy w rodzinie?
Użyłem tutaj takiego stwierdzenia, iż Formuła 1 nie jest choćby najbardziej emocjonującą serią w rodzinie F1. I dokładnie tak uważam. Moim skromnym zdaniem Formuła 2, a choćby Formuła 3, które rozgrywają swoje wyścigi na tych samych torach w te same weekendy, co Formuła 1, są ciekawsze. Oczywiście wyłącznie, jeżeli mowa o emocjach i tym, co się dzieje na torze. Być może wynika to z tego, iż w dużej mierze kierowcy, którzy tam startują, to juniorzy. Nieco inaczej postrzegają ściganie…
Juniorzy często decydują się na ruchy nieoczywiste. Wyprzedzają w miejscach, o których gwiazdy F1 dawno zapomniały. Zdarza się, iż w F1 są – powiedzmy – dwa, albo trzy zakręty po długich prostych, na dużym dohamowaniu, gdzie można wyprzedzać. Na niektórych torach jest taki zakręt jeden… albo nie ma ich w ogóle – jak w Monako. W F2 i F3 nie stanowi to problemu. jeżeli ktoś widzi lukę, wjeżdża w nią. Nie ważne, czy utarło się, iż jest to zakręt do wyprzedzania, czy taki do trzymania się za rywalem. W seriach juniorskich nie ma to większego znaczenia.
Na podobnej zasadzie działa właśnie IndyCar. Nie ma czegoś takiego jak zakręt, na którym się nie wyprzedza. Takie swobodne ściganie, czasami z chwilami zapomnienia i abstrakcji, po prostu dobrze się ogląda. Ściganie z odrobiną fantazji, odrobiną spojrzenia na świat przez różowe okulary. Kierowcy IndyCar często twierdzą, iż trochę współczują tym jeżdżącym w F1. Właśnie tego, iż seria rządzi się tak ogromnymi kontrastami i iż szansę na zwycięstwo ma… w tym momencie wyłącznie dwóch zawodników. Że ciężko się jest… tak po prostu, pościgać.
Fajerwerki na koniec
Wspominałem na początku o tym, iż w miniony weekend ścigały się dwie serie, które mi osobiście bardziej spodobały się, niż weekend F1 w Hiszpanii. Oprócz IndyCar ścigały się także Rallycrossowe Mistrzostwa Świata. W World RX już nie ma kompletnie żadnego miejsca na nudę. Wynika to z formatu zawodów i krótkich wyścigów, w których kierowcy walczą koło w koło. Kwalifikacje, półfinały, finał. Nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w której rallycrossowy wyścig jest nudny. Takie pojęcie chyba nie występuje.
World RX swego czasu straciły nieco zainteresowania. W złotej erze mieliśmy kilka zespołów fabrycznych, z Fordem, Audi, czy Peugeotem na czele. Pojawił się Volkswagen, Renault i tak dalej. Natomiast ostatnie lata były raczej „chude”. Kibice utożsamiali to ze zmianą mistrzostw na elektryczne. Najwyższa, królewska kategoria to bowiem aktualnie właśnie auta elektryczne. Przez długi czas nie dawało mi to spokoju. Jako petrolhead byłem przeciwnikiem takich zmian i obraziłem się na rallycross.
Dałem kolejną szansę World RX w miniony weekend, kiedy to runda rozgrywała się w portugalskim Montalegre. Nie żałuję i wiem, iż nie był to ostatni weekend z rallycrossem w tym roku. Fakt elektrycznych rallycrossówek – no cóż – mnie bynajmniej nie przeszkadzał. Szczerze mówiąc to sam jestem zaskoczony tym, co piszę, ale jest mi to bez znaczenia. Przynajmniej w rallycrossie. Wyścigi są przez cały czas tak kapitalne, jak były. Nic się nie zmieniło. Można by się zastanawiać nad nowym królem motorsportu. Ja sam chyba jednego nie wskażę. Zbyt wiele dobrego dzieje się w tym światku… również, a może i przede wszystkim, poza Formułą 1…