Magdalena Fręch zajmuje 28. miejsce w światowym rankingu tenisistek, a Sara Errani jest dziś dopiero numerem 152. Mimo to Fręch wcale nie była murowaną faworytką. „Fręch przegrała dziewięć z dwunastu meczów w 2025 roku, w tym pięć ostatnich z rzędu. Nie wygrała od turnieju w Dosze w lutym. To musi być brutalny szok dla zawodniczki, która w poprzednim sezonie dotarła do dwóch finałów WTA i doszła do 22. miejsca w rankingu" – czytaliśmy w jednej z zapowiedzi meczu.
REKLAMA
Zobacz wideo Kamery są prawie wszędzie. "Świątek będzie musiała się tłumaczyć"
Fręch pozostawała bez zwycięstwa od 9 lutego, gdy w Dosze wygrała z Beatriz Haddad Maią. Później przegrała zacięty mecz z Magdą Linette, a po nim posypały się cztery kolejne porażki – w Dubaju, Meridzie, Indian Wells i Miami. Po tej czarnej serii Fręch musiała jeszcze zmagać się z kontuzją nadgarstka. Z tego powodu nie wystąpiła w niedawnych meczach reprezentacji Polski ze Szwajcarią i Ukrainą w ramach eliminacji Billie Jean King Cup (nieoficjalnych drużynowych mistrzostw świata).
Gwiazda oglądała rodaczkę i poniekąd rodaczkę
Errani też ostatnio głównie przegrywała. Ale dla Włoszki, która za dwa tygodnie skończy 38 lat, mecze singlowe są dziś tylko dodatkiem do gier deblowych. W grze podwójnej Errani jest mistrzynią. W światowym rankingu deblistek jest szósta, ma za sobą prowadzenie w tym zestawieniu i ma w dorobku zwycięstwa we wszystkich turniejach wielkoszlemowych oraz złoty medal olimpijski. Wygrała go niecały rok temu w Paryżu, wspólnie z Jasmine Paolini.
W Stuttgarcie Errani i Paolini też grają razem. A w singlu starsza z Włoszek dostała się do turnieju głównego jako szczęśliwa przegrana z kwalifikacji. Paolini przyglądała się meczowi swojej rodaczki z… poniekąd rodaczką. A choćby poniekąd krajanką. Fręch to łodzianka, a z Łodzi pochodzi mama Paolini i w Łodzi – u swojej babci – Paolini wiele razy bywała. interesujące czy po pierwszych gemach meczu Fręch – Errani nie przypominał się Paolini jej ubiegłoroczny mecz z Errani z tego kortu. Wówczas w pierwszej rundzie młodsza Włoszka rozbiła starszą 6:1, 6:0. Teraz Fręch błyskawicznie wyszła na prowadzenie 3:0. Ale od tego momentu spotkanie się wyrównało. Od tego momentu obie zawodniczki wygrywały swoje gemy serwisowe, a niemal każdy gem trwał długo, w niemal każdym oglądaliśmy walkę na przewagi.
Kibicom podobały się wymiany złożone z wielu uderzeń, choćby jeżeli w tych uderzeniach nie było wielkiej siły. W technicznych gierkach, w których brylowała sprytna Włoszka, Polka próbowała się jakoś odnaleźć. Można było mieć wrażenie, iż kontroluje sytuację i dość pewnie broni przewagi, którą wypracowała sobie na początku. Tak było aż do stanu 5:3. Ale wtedy zamiast wyserwować sobie seta Fręch mnożyła błędy i zdołała wygrać w tym gemie zaledwie jeden punkt.
Rywalka Fręch grała jak za najlepszych lat. A Polka jeszcze jej pomagała
– Wpuściła do tego seta Sarę Errani Magda Fręch. Sama sobie wrzuciła na barki jeszcze trochę pracy do wykonania – oceniał wówczas komentujący mecz w Canal+ Żelisław Żyżyński.
Przy stanie 5:4 dla Fręch i przed serwisem Errani komentator przypominał, iż Errani to finalistka Roland Garros, półfinalistka US Open i ćwierćfinalistka Australian Open. Wyliczał, iż Włoszka rozegrała aż 115 meczów wielkoszlemowych w singlu, z czego 65 wygrała. Krótko mówiąc: Żyżyński obawiał się siły doświadczenia Włoszki. I – co tu dużo mówić – choć wielkie singlowe chwile Errani miały miejsce wiele lat temu, to chyba wszyscy obawialiśmy się, iż naprawdę doświadczeniem rywalka przebije Polkę. Zwłaszcza iż przeżywająca trudne tygodnie Fręch mową ciała pokazywała, iż czuje się niepewnie. Gdy do zera przegrała gema, po którym zrobiło się 5:5, szukała jakiejś pomocy u swojego trenera, Andrzeja Kobierskiego. To musiał być bardzo nerwowy moment, bo choćby jeżeli Fręch potrafiła nie rozpamiętywać, iż roztrwoniła prowadzenie 5:2, to wyraźnie czuła, iż przestało jej się dobrze grać. W gemach na 4:5 i na 5:5 Polka wygrała tylko jedną akcję na osiem rozegranych.
Na szczęście po chwili Fręch wyszła na 6:5, wygrywając przy swoim serwisie do zera. – Ewidentnie puściła luźniej rękę przy uderzeniach – podkreślała wtedy komentująca razem z Żyżyńskim Paula Kania-Choduń. I dodawała, iż taka postawa jest konieczna, bo Errani to tenisistka, która sama meczu nie odda.
Doświadczona Włoszka pod naporem Polki nie pękła. Przegrywając 5:6 i serwując walczyła z całych sił o doprowadzenie do tie-breaka, ale po wielu pięknych wymianach i wypracowaniu sobie trzech setboli Fręch wreszcie wygrała tę partię. Po aż godzinie i trzech minutach zaciętej walki.
- Przez chwilę miałem nadzieję, iż będzie łatwo, gwałtownie i przyjemnie, ale nie było – ocenił wtedy Żyżyński. – Zamęczyła Magda Fręch Sarę Errani w decydujących momentach – dodała Kania-Choduń.
Errani słaniała się na nogach, a nagle to Fręch wezwała pomoc medyczną
jeżeli liczyliśmy, iż drugim secie gwałtownie decydujące okaże się to, iż Polka jest aż o 10 lat młodsza i iż nie grała eliminacji, a Włoszka miała w nogach dwa eliminacyjne mecze, to się zdziwiliśmy. Między setami Errani zeszła na przerwę toaletową i wróciła wyraźnie odświeżona. Zaatakowała i od razu przełamała naszą tenisistkę. Po chwili wyszła na 2:0. W dwóch gemach zagrała aż pięć uderzeń kończących. Przy tylko jednym takim Polki. Fręch znów musiała sobie przypomnieć, iż Errani sama tego meczu nie odda. Nasza tenisistka próbowała coś zrobić, żeby zatrzymać rozpędzoną Włoszkę, ale nieregularny był jej serwis, a choćby gdy starała się przejmować inicjatywę w wymianach, to i tak narażała się na wspaniałe skróty rywalki i jej inne techniczne popisy.
W sumie im dłużej trwał ten mecz, tym lepszym widowiskiem się stawał. Świetnie grała zwłaszcza Errani, mimo iż momentami słaniała się na nogach. Wydawało się, iż w końcu fizyczność okaże się kluczowa. Fręch z wyniku 7:5, 1:5 podgoniła na 7:5, 4:5. Po drodze obroniła setbola (przy stanie 7:5, 2:5). Polka coraz mądrzej rozrzucała po korcie Włoszkę, ale w decydującym momencie Errani wygrała swojego gema serwisowego i po 58 minutach wygrała też drugą partię.
Po ponad dwóch godzinach walki niespodziewanie oglądaliśmy Polkę leżącą na korcie i proszącą o przerwę medyczną. Realizator transmisji pokazał nam, jak fizjoterapeuta rozmasowywał prawe udo Fręch. Na szczęście zabiegi pomogły – Polka błyskawicznie, do zera, wygrała pierwszego gema decydującej partii. Po nim dostała od swojego trenera tajemniczą fiolkę, z której coś przyjęła. Czy była to kofeina, czy inna substancja dodająca energii – nie wiemy. Ale widzieliśmy, iż Fręch robi wszystko, żeby wyszarpać zwycięstwo w tym meczu.
Fręch i jej trener się denerwowali. Widzieli, co im ucieka
Niestety, w parze z ambicją nie szła u Polki stabilizacja sportowego poziomu. Po mocnym wejściu w trzecią partię Fręch nagle wpadła w turbulencje. Znów mnożyła niewymuszone błędy, znów nie reagowała na skróty Errani, bo nie umiała odczytywać zamiarów Włoszki.
Poważnie zdenerwowana Polka schodziła na krótką przerwę po tym jak przegrała swojego gema serwisowego i w całym meczu przegrywała 7:5, 4:6, 1:2. Widzieliśmy wtedy również, iż niespokojny jest trener Kobierski. Nic dziwnego – zawodniczce oddalało się zwycięstwo, które mogłoby być kapitałem na następne tygodnie. Natomiast Errani imponowała spokojem. Prowadząc 2:1 i serwując w trzecim secie nagle wobec ofensywy Fręch przegrywała 15:40. I co? I nic, dalej robiła swoje – kapitalnymi, technicznymi zagraniami wygrała cztery punkty z rzędu i powiększyła prowadzenie na 3:1.
Siła gra była po stronie Polki, która chwilę później zaserwowała dziesiątego asa w meczu, a Errani nie miała ani jednego. Ale widzieliśmy, iż siła to nie wszystko. Zwłaszcza iż ta siła akurat u Fręch nie jest niszczycielska, iż jej uderzenia czy to z forhendu czy z bekhendu nie mają aż takiego ładunku, żeby Errani była bezradna.
Kolejną próbę złamania Errani Fręch podjęła przy wyniku 7:5, 4:6, 2:3. Wtedy znów prowadziła 40:15 przy serwisie rywalki. Ale znów zamiast wyrównania mieliśmy odjazd Errani na dwugemowe prowadzenie. Włoszka znowu przepięknie się wybroniła, bazując na imponujących dropszotach. Ale też Polka kolejny raz w decydujących momentach pomogła rywalce własnymi błędami.
Fręch walczyła kapitalnie!
Przy wyniku 7:5, 4:6, 2:4 i 15:30 obawialiśmy się czy aby Fręch nie pęknie. Gdyby przegrała gema przy swoim serwisie, Errani po pokonaniu wielu wybojów wjechałaby na autostradę do zwycięstwa. Ale w tamtym momencie w turnieju organizowanym przez Porsche na korcie, przy którym stoi kilka okazałych aut tej marki, Fręch w końcu zdołała włączyć wyższy bieg. Wreszcie przełamała Włoszkę, wygrywając zaciętego gema na 7:5, 4:6, 4:4. Następnie wygrała gema przy swoim serwisie i po raz pierwszy od długiego czasu to ona znalazła się bliżej zwycięstwa, prowadząc 7:5, 4:6, 5:4.
Jakby było nam mało emocji, po gemie serwisowym wygranym przez Errani Fręch swojego gema – przy wyniku 7:5, 4:6, 5:5 – zaczęła fatalnie i przegrywała 0:40! I, niestety, choć wyrównała na 40:40, to przegrała rozgrywkę na przewagi. Kolejny zwrot dostaliśmy tuż po tym, jak pokazano nam, iż mecz trwa już równo trzy godziny. Przy stanie 7:5, 4:6, 5:6 Fręch do zera przełamała przeciwniczkę i doprowadziła do tie-breaka. A w nim Polka przegrywała już 2-5, ale znowu zaimponowała, wyszła z tego okropnie trudnego wyniku na 6-5 i po trzech godzinach i 12 minutach wykorzystała pierwszego meczbola!
choćby jeżeli tenisowo nie wszystko u Magdy Fręch się zgadzało, to mentalnie było tak, jak być powinno! Tym meczem Polka chyba coś udowodniła. W drugiej rundzie w Stuttgarcie przed Polką zadanie ogromnie trudne – pojedynek z trzecią w światowym rankingu Jessicą Pegulą. Tu celem dla Fręch powinien być po prostu dobry występ i może wtedy pojawi się jakaś szansa na sprawienie niespodzianki. Ale choćby jeżeli się nie pojawi, to nam i sobie przede wszystkim Magda już i tak pokazała, iż sezon na mączce może mieć zdecydowanie lepszy niż miała pierwszą część sezonu na kortach twardych.