Niemiecki mistrz olimpijski nagle zaczął mówić o Tomasiaku. "To oczywiste"

2 godzin temu
- Myślę, iż robi to adekwatnie - mówi Sport.pl Severin Freund o tym, jak karierę kończy Kamil Stoch. Były świetny niemiecki skoczek, a dziś telewizyjny ekspert ZDF, sam zostawił skoki trzy lata temu. Zeszłej zimy ujawnił, iż choruje na padaczkę ogniskową. - Na papierze wygląda to źle, ale w rzeczywistości da się z nią całkiem nieźle żyć - opowiada mistrz świata sprzed dziesięciu lat.
Severin Freund to jeden z najlepszych niemieckich skoczków XXI wieku. W swoim dorobku ma złoto igrzysk w Soczi zdobyte razem z drużyną, siedem medali mistrzostw świata, w tym tytuł mistrza świata z dużej skoczni w Falun w 2015 roku, a także mistrza świata w lotach z Harrachova zdobyty rok wcześniej. w okresie 2014/15 wywalczył Kryształową Kulę za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

REKLAMA





Trzy lata temu zakończył karierę i został ekspertem telewizji ZDF na zawodach PŚ. W wielowątkowej rozmowie ze Sport.pl mówi o tym, jak żegnał się ze skokami oraz o tym, jak patrzy na to, co już wydarzyło się w trwającym sezonie olimpijskim. Opisuje też, jak przez całe życie radzi sobie z padaczką ogniskową, o której zdecydował się opowiedzieć dopiero rok temu.


Zobacz wideo Kto jest najlepszym komentatorem? "Ktoś powie, iż Pełka, ktoś, iż Święcicki, ktoś, iż ja. Każdy ma rację"



Jakub Balcerski: Jak minął ci początek sezonu? Na brak emocji chyba nie możemy narzekać.
Severin Freund: Muszę powiedzieć, iż jest interesująco. Da się zauważyć, iż miał miejsce przewrót w czołówce. Kilku zawodników, którzy mieli świetne wyniki w ostatnich latach, ma wyraźne problemy. Pojawiło się też parę nowych twarzy. Ale każda spora zmiana zasad ma swoich wygranych i przegranych. To trochę jak z historią o tym, jak ja wszedłem na wyższy poziom. To było rok po tym, jak Simon Ammann wyskoczył ze swoimi zakrzywionymi wiązaniami i zadziwił świat skoków. To była moja szansa, bo nowe przepisy odmieniły podejście do techniki.
Teraz zyskali u nas tacy zawodnicy jak Felix Hoffmann, który świetnie się wdrożył w te innowacje i zaczął zdecydowanie przeskakiwać swoje dotychczasowe możliwości. I awansował na najwyższy poziom, do Pucharu Świata. W Polsce tak objawił się talent Kacpra Tomasiaka. To oczywiste, iż już wcześniej miał spory potencjał, ale wiadomo, iż zmiany w zasadach i nowe kombinezony mu pasują. Tak samo jest z Valentinem Foubertem czy Jasonem Colbym. Zawsze jest ciekawie, gdy tak się dzieje.
Z drugiej strony mamy takich gości jak Karl Geiger i Andreas Wellinger. I to nie tylko u nas, w skali świata też, z takimi zawodnikami jak Kamil Stoch, którzy zmagają się z ciągłym dostosowywaniem do tego, co dzieje się w skokach. Wiadomo, iż czucie skoku to coś, co masz bardzo głęboko w sobie i to naprawdę trudno zmienić. Zwłaszcza tak szybko.



Męczą cię ciągłe pytania o to, czy Niemcom uda się w końcu wygrać Turniej Czterech Skoczni? Czy czekasz na to z taką ekscytacją jak kibice i myślisz, iż to ten rok?
Dobrze, iż w czołówce mamy dwóch zawodników: wspomnianego Hoffmanna i Philippa Raimunda. Bo jeżeli jesteś sam w pozycji do walki o końcowe zwycięstwo w Turnieju, to nigdy nie będzie łatwo. Ale ci dwaj mogą wspierać siebie nawzajem i to na pewno pomocne w ich położeniu.
Wygramy Turniej Czterech Skoczni. Według mnie pytanie nie brzmi "czy?", a "kiedy?". W ostatnich latach tyle razy zajmowaliśmy to drugie miejsce... Kiedyś ono wreszcie musi zamienić się w triumf. Ale zawsze jest tak, iż możesz kontrolować to, co robisz sam, ale nie panujesz nad tym, co zrobi reszta.
I patrząc na innych, to goście tacy jak Ryoyu Kobayashi na pewno będą mocni. Nie ma przypadku w tym, iż on zaczął sezon, skacząc bardzo daleko i równo. Testuje też sprzęt na igrzyska w czasie treningów, widać, iż jest na nich bardzo skupiony. Domen Prevc, jeżeli nie pojawi się u niego za dużo nerwów, powinien odlatywać tak, jak od startu sezonu. Jego styl i tylny wiatr na tych obiektach sprawi, iż będzie tylko silniejszy.
Co dla ciebie, w roli zawodnika, było zawsze najbardziej ekscytującym elementem Turnieju Czterech Skoczni?
Kibice. Za każdym razem wcześniej nie było miejsca w kalendarzu Pucharu Świata, gdzie pojawiałyby się takie tłumy. Może raz czy dwa w Engelbergu, może czasem w Klingenthal. Ale z tą atmosferą i tak nic nie może się równać. Droga do Turnieju zwykle jest dość spokojna. I tam nagle wszystko się zaczyna. Mój ulubiony moment? Tuż przed kwalifikacjami w Oberstdorfie. Przechodziłem się wtedy na górze wokół skoczni, żeby poczuć ten wielki stadion na dole i to, ile mam przed sobą ludzi, którzy będą oglądać zawody.



No i w końcu to nasze domowe konkursy. Dlatego są wyjątkowe. Sam Turniej zależy mocno od tego, jak zaplanujesz swoją formę. W skokach możesz zaplanować praktycznie cokolwiek, ale jeżeli chcesz walczyć o Kryształową Kulę, to mocno ograniczasz swoje możliwości. I wtedy musisz wybierać. Czy chcesz starać się zachować regularną, solidną formę w PŚ, czy przygotować jej szczyt na docelową imprezę. Czasem wybierasz Turniej i odstawiasz na bok myśli o Kryształowej Kuli. W końcu są spore szanse, iż twoje szczęście do częstych dobrych wyników kiedyś się skończy. Oczywiście, teraz jest trochę inaczej, bo mamy igrzyska i sezon, który trafia się raz na cztery lata. Dlatego łatwiej odpuścić Turniej i Puchar Świata, a skupić się na igrzyskach. Wszyscy chcą się na nich pokazać. A na TCS jeden skok i może być po wszystkim.
To też unikatowe. To sprawia, iż to tak trudne i interesujące wyzwanie. Zawsze miałem problem z tym, żeby dobrze skakać przez cały Turniej. Często miało to związek z samymi skoczniami i warunkami. w okresie 2015/16, gdy byłem w formie i chciałem odhaczyć parę rzeczy z listy marzeń, bardziej sprzyjał mi wiatr pod narty niż w plecy. Tak miałem też dobrany cały sprzęt: pod lepszą stabilność pozycji i odpowiednie czucie. Zmieniłem to specjalnie pod start w TCS, ale niestety dla Niemiec, jeden gość wtedy też był w dobrej formie.
Ograł cię wtedy Peter Prevc, ale zostańmy przy wątku sprzętu. Werner Schuster, były trener Niemców, z którym odnosiłeś spore sukcesy, w rozmowie ze Sport.pl przytoczył, iż gdy Niemcy wiosną 2010 roku zbudowali wiązania podobne do tych rewolucyjnych Simona Ammanna, to właśnie ciebie poprosił o ich przetestowanie. Zostałeś zawodnikiem od zadań specjalnych, często sprawdzałeś różne rozwiązania i podobno na tym mocno skorzystałeś. Jak to pamiętasz?
Kiedy Simon wyjął te wiązania, to, można tak powiedzieć, wiedziałem, iż to będzie dla mnie gamechanger. Oczywiście, to nie tak, iż przewidywałem przyszłość, ale byłem przekonany, iż skoki właśnie robią duży krok w stronę promowania techniki, która była bardzo podobna do tego, co robiłem na skoczni. Zawsze miałem problemy z samą fazą lotu, prowadziłem narty zbyt szeroko i nie tak płasko, jak powinienem. I ten rok po igrzyskach w Vancouver zrobił się szalony, bo każdy nagle miał własne wersje nowego typu wiązań i starał się je rozwijać.
Kiedy patrzyłem na to, co mieli inni, myślałem sobie: "To wygląda, jakby było zrobione w dwa tygodnie". I pewnie wcale nie powstawało o wiele dłużej. Zastanawiałem się, czy takie elementy w ogóle mogą być bezpieczne. Przecież "Simi" cały rok przed Vancouver je testował i ciągle poprawiał. Niektórzy poszli tą drogą. My też mieliśmy swoje prototypy latem 2010. I byłem pierwszym, który je wypróbował. To był interesujący, ale też trudny okres, bo pojawiało się wiele skoków, które nie wychodziły właśnie przez te wiązania. Były na zbyt wczesnym etapie rozwoju. Ale jeżeli to działało, od razu czułeś, jak blisko ciała podchodzą narty i iż to działa. Nie było, z czym dyskutować, to odmieniło moje skoki.



Postawiłem wszystko na jedną kartę i ciągle z nimi skakałem, pomagając je udoskonalać swoimi uwagami ze skoczni. Przez lata w Niemczech poszliśmy jednak w nieco innym kierunku. Stworzyliśmy wiązania dla wszystkich. zwykle kierunek zmian jest inny: robisz sprzęt tylko dla wybranych zawodników o bardzo indywidualnym podejściu. W taki sposób tracisz jednak potencjał skoczków, którym nie brakuje wiele, ale wciąż nie ma ich w czołówce. A z tym, co przyniosły te wiązania, mogłem zupełnie zmienić typ tych, które stosowałem na Turnieju dziesięć lat temu. I między innymi dlatego byłem taki mocny. Mając takiego, od razu czułeś się silniejszy i bardziej konkurencyjny.
Minęło dziesięć lat od twoich największych sukcesów w karierze. Czujesz, iż to już tyle czasu?
Jak ze wszystkim w życiu, pewnie najpierw myślisz: "Wow, to naprawdę dziesięć lat?". A potem zdajesz sobie sprawę, ile wydarzyło się przez ten czas. Dobrze wciąż mieć wiele wspomnień przed oczami, ale też wiedzieć, iż w moim życiu poszedłem już dalej.
Jesteś innym Severinem niż w trakcie kariery skoczka?
Tą samą osobą, ale myślę, iż wciąż mógłbym być trochę bardziej wyluzowany, niż gdy skakałem. To pomaga w każdym aspekcie życia.
Zakończyłeś karierę w 2022 roku. Zeszłej zimy w wywiadzie dla "Die Welt" postanowiłeś publicznie opowiedzieć o swojej chorobie, padaczce ogniskowej. Odczekałeś dwa lata po tym, jak skończyłeś skakać, wcześniej nie mówiłeś o tym jako zawodnik. Zazwyczaj, gdy ktoś dzieli się taką historią, robi to po to, żeby zainspirować innych, wesprzeć tych, którzy też się z tym zmagają. Nie myślałeś, żeby to zrobić w momencie, kiedy patrzyło na ciebie potencjalnie najwięcej takich osób? Czy po prostu chciałeś się w pełni skupić na skakaniu? Czytałem też o tym, iż kiedyś powstrzymałeś dziennikarza, który sam chciał o tym napisać i ujawnić całą sprawę.
Być może, gdyby nie ta sytuacja, opowiedziałbym o wszystkim wcześniej, gdy wciąż skakałem. To stało się jednak na dość wczesnym etapie mojej kariery. Zrozumiałem, jak może działać dziennikarstwo. Do tego jako skoczek zawsze chciałem pozostać przy skupieniu się na swoich wynikach i wykonywanej pracy. Gdy wszystko idzie w porządku, to nie powinien być problem. Ale jestem w stu procentach pewny, iż jeżeli po takim wyznaniu miałbym słabszy okres i kiepskie skoki, to zaczęłyby się pytania łączące to z chorobą. "Może wydarzyło się coś, co utrudnia ci oddawania normalnych skoków?". A ja po prostu nie chciałem robić z tego żadnej wymówki.



Chciałem, żeby skoki pozostały tylko skokami. A wyobraź sobie, iż jestem na szczycie, jako jeden z najlepszych zawodników i zawalam pierwszy konkurs w sezonie. To jasne, iż pojawiłyby się pytania o moje zdrowie i sytuacja mogłaby wymknąć się spod kontroli. W takim momencie pytania o takie rzeczy byłby ostatnią rzeczą, jakiej bym sobie życzył. A jest milion innych powodów, przez które coś mogło pójść nie tak. Jako zawodnik chcesz jak najszybciej wrócić do pracy nad sobą i nad tym się skupić. W takich okolicznościach to byłoby ogromnie utrudnione. Oczywiście, miałem świadomość, iż to stracona szansa, żeby moja historia dotarła do większej liczby zdiagnozowanych z epilepsją. Ale mam nadzieję, iż pewien efekt osiągnąłem, choćby dzieląc się nią dopiero teraz.
W skokach najsłynniejszy przykład chorego na epilepsję to Jan Bokloev, prekursor stylu V. Spotkałeś się kiedyś z nim i rozmawiałeś o tym, jak to przebiegało w jego przypadku?
Ja nie, ale lekarz, który pomagał mi w czasie kariery, był w kontakcie ze Szwedami, którzy zajmowali się przypadkiem Bokloeva. W moim przypadku epilepsja ograniczała się do ataków w trakcie snu. U niego już nie, miał je także w trakcie dnia. I to już dużo większa przeszkoda do pokonania. Z opowieści wiem, iż był skoczkiem starszej generacji, wtedy wszystko było trochę inne. Może nie zawsze przemyślane. Więc Jan po prostu robił to, co chciał. Dlatego kontynuował karierę skoczka.
Ryzykował, iż dostanie ataku na skoczni. I przecież oddał jeden skok, gdy ten pojawił się na najeździe. Bokloev mówił w wywiadzie dla TVP Sport, iż nie pamięta tego, co się stało, a świadkowie widzieli, iż zjechał po rozbiegu, stojąc, ale wylądował na buli perfekcyjnie. Przewrócił się dopiero na odjeździe i tam ocknął się, leżąc w śniegu.
Tak, słyszałem o tej historii. Cóż, w mojej sprawie przypadek Bokoleva pomógł w naukowym wyjaśnianiu tego, jak przebiega moja choroba. Niemiecki specjalista, który mnie badał, w dużym stopniu korzystał z tego, co ustalono ze Szwedem. I sam stałem się studium przypadku. Pojawiłem się z nim na kongresie medycznym, gdzie prezentowano mnie jako przykład, pokazywano moją diagnostykę i jak wyglądało całe leczenie. Opowiadano historię kogoś, kto przeszedł to, a potem został mistrzem olimpijskim i zdobył Kryształową Kulę.
Dobrze, iż epilepsję bada się coraz dogłębniej, bo to bardzo złożona choroba. Nigdy nic z nią nie wiadomo. Nie każda diagnoza jest taka sama, nie jest tak, iż zawsze pojawia się ten czy ten symptom. Dla pacjentów zawsze ważne i interesujące jest, jak wygląda zwykłe codzienne życie z tą chorobą. Na papierze wygląda źle, ale w rzeczywistości da się z nią całkiem nieźle żyć. I być wolnym od ataków przez lata. Jednak może być też zupełnie odwrotnie.



Ile osób odezwało się do ciebie po tym, jak ujawniłeś, iż chorujesz?
Było ich sporo. Ale starałem się dotrzeć do jak największego grona osób, adekwatnie do każdego. Tego chciałem. Nie zawsze miałem czas odpowiadać i spojrzeć na historie, które przesyłali mi ludzie, czy coś im polecić, gdy już zagłębiłem się w to, co opisywali. dla wszystkich przypadku trudnej choroby najważniejsze jest, żeby mieć, gdzie się udać i z kim o tym porozmawiać. Najważniejsze to trafić do odpowiednich lekarzy. Takich, którzy nie patrzą tylko na to, co na papierze, a dostrzegą w tobie człowieka.
Karierę skoczka zakończyłeś trzy lata temu. Jak patrzysz na ten ostatni okres z dzisiejszej perspektywy?
Myślę, iż sposób, w jaki to zrobiłem, był idealny. Czułem, iż to prawdopodobnie ostatni sezon, na który miałem w sobie siłę. Z moimi bólami ciała i tym, co w nim czułem, coraz trudniej było pozostawać fizycznie na tym samym wysokim poziomie co zimę. Na ostatni sezon wybrałem sobie jeden cel: dobry występ na mistrzostwach świata w lotach narciarskich i żeby zdobyć tam medal z drużyną.
Gdy to wypaliło, wiedziałem już na pewno, iż zakończę karierę. Zgarnęliśmy srebro, a ja osiągnąłem swój ostatni cel. Od razu zrozumiałem, iż to byłby ostatni rozdział. Zwłaszcza iż to pewnego rodzaju klamra - w 2012 roku też zdobyliśmy srebro MŚ w lotach w Vikersund. Po dziesięciu latach znów się udało. I wiesz, pewnie, iż świetnie byłoby wrócić na sam szczyt. Ale byłem po bardzo trudnych dwóch latach i gdy pracujesz nad poprawą formy tak długo, zwłaszcza z moimi kontuzjami, przychodzi moment, iż zdajesz sobie sprawę, iż to się nie wydarzy. Nie po wszystkim, przez co przeszło moje ciało.
I ustaliłeś nowy, lepszy cel. Czasem to klucz do tego, żeby godnie się pożegnać?
Tak myślę. Bo to było tak: miałem operację kręgosłupa w 2012 na początku mojej kariery. Cztery lata później zabieg biodra. w okresie 2016/17 dwukrotnie zerwałem więzadła krzyżowe. I jeszcze raz w 2019. Wtedy zoperowano mi łękotkę, ale także po raz kolejny kręgosłup. Sterta dokumentacji medycznej robiła się tylko coraz większa. Ale przez dwa ostatnie sezony kolana nie funkcjonowały źle. Musiałem jednak sporo pracować nad tym, żeby doprowadzać swoje ciało do takiego stanu, bym mógł rywalizować. Zwłaszcza w przypadku moich pleców.



Niezła lista. Trudno mi sobie wyobrazić, jak wtedy sobie radziłeś. A jak jest teraz? Często mówi się, iż "sport to zdrowie", ale ty jesteś raczej żywym przykładem na to, jak wiele zdrowia poprawi kosztować.
Jest w porządku. Muszę po prostu zachowywać we wszystkim umiar i rozsądek. jeżeli za bardzo się w coś wkręcę albo zrobię coś głupiego, to może wrócić i odciąć mnie na dobrych parę dni. Ale wszystko, co robię teraz, jest niczym w porównaniu do treningu, który wykonywałem, będąc profesjonalnym sportowcem. Więc wszystkim da się zarządzać. Uczysz się też kroków, które musisz wykonywać za każdym razem, gdy coś jest nie tak. jeżeli znów poczujesz trochę bólu pleców, już wiesz, co zrobić, żeby wrócić do odpowiedniego stanu.
Oczywiście, to ze mną zostanie. Nie mogę zatem przestać ćwiczyć. Ale może to nie najgorsze dla dbania o całe ciało w trakcie "życia po życiu"?
Chyba mógłbyś posłużyć za niezłego eksperta w tym, jak radzić sobie z kontuzjami, prawda? Zwłaszcza w przypadku zrywania więzadeł.
Tak, i czasem dzielę się swoim doświadczeniem. Problem z tym urazem to fakt, iż nigdy nie da się ocenić, czy uda się go w pełni wyleczyć. Można otworzyć kolano i spojrzeć na więzadła, ale rezonans magnetyczny nie pokaże ci tego, co naprawdę dzieje się wewnątrz. Zawsze pozostaje tylko nadzieja, iż wyjdzie naprawdę dobrze. Są przypadki, gdy wszystko zagoi się świetnie, np. jak u Andreasa Wellingera. Ale potem masz przypadki jak u Justina Lisso, który zerwał je już trzeci raz. I oba zawsze są możliwe.
Wracając do kończenia kariery: ten sezon będzie ostatnim dla Kamila Stocha i trochę o tym rozmawiamy w Polsce. Co poradziłbyś ze swoją wiedzą i doświadczeniem jemu i każdemu, kto ma przed sobą swój "last dance"?
Myślę, iż Kamil robi to adekwatnie. Oddaje temu wyzwaniu całego siebie. I w takiej sytuacji nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Kamil to zawodnik, którego nigdy nie możesz skreślić. Zawsze może coś znaleźć w swoich skokach i być konkurencyjny na igrzyskach. Przecież tak już było. Nie punktował na Turnieju Czterech Skoczni, żeby walczyć o medale w Pekinie trzy lata temu. kilka zabrakło.



Dlatego wszystko jest możliwe. Każdemu, kto kończy karierę, poradziłbym, żeby zadbać przede wszystkim o czas po tym, gdy już tego dokona. Żeby nie spieszyć się ze swoim kolejnym rozdziałem. Dać sobie, swojemu ciału i głowie, czas na to, żeby wszystko przetrawić i nieco się uspokoić. To dlatego, iż życie zawodnika i wszystko, z czym się mierzymy, to spore wyzwanie. I naprawdę nic się nie stanie, jeżeli na następne przyjdzie nam chwilę zaczekać.
Idź do oryginalnego materiału