Miejsce pierwsze - Adam Małysz. Miejsce drugie - Adam Małysz. Trzecie - też Adam Małysz. I jeszcze czwarte, szóste, dziewiąte oraz dziesiąte. Gdzie? Na liście rekordów nie do pobicia. Tego, co przeżyliśmy 25 lat temu, nie dostaniemy już pewnie nigdy więcej. Ale polscy skoczkowie narciarscy, biorąc rozpęd do olimpijskiej zimy 2025/26, muszą wiedzieć, iż jest się o co bić. I iż to ostatni moment, by ruszyć do walki.
REKLAMA
Zobacz wideo Polscy skoczkowie zaczynają sezon olimpijski. Nowy trener wyznaczył jasny cel
W rankingach telewizyjnej oglądalności, w minionych już czasach największej popularności tego medium, do Adama Małysza - najważniejszego polskiego sportowca w XXI wieku - doskoczyli jedynie piłkarze reprezentacji Polski, gdy grali u siebie na Euro 2012. Poza tym jeden jedyny raz podobny wynik zanotował program niesportowy - to była transmisja z pogrzebu papieża Jana Pawła II.
Małyszomania to były piękne dni, ale czasy największej dominacji jednego skoczka nad całą resztą świata minęły. Bezpowrotnie. Tamte rekordy nigdy zostaną pobite i nie trzeba być medioznawcą ani socjologiem, żeby wiedzieć, iż takich tłumów w dzisiejszych czasach miliona bodźców i tyluż przeróżnych możliwości przed odbiorniki nie przyciągnie nikt i nic. A zatem Małysz ma rekordy, które nigdy nie zostaną pobite. Ale smutno patrzy się, jak coraz dalej i dalej od tych jego rekordów lądują jego następcy ze skoczni. Przykro widzieć, jak skoki narciarskie, które miały u nas status religii, tracą grono wyznawców. Tracą nie tylko dlatego, iż nie mają nowego proroka. Tracą, bo utraciły swój romantyzm i są na bakier z etyką.
Last dance Stocha. Kamil, prosimy, porwij nas do tańca!
Lada chwila w Lillehammer ruszy ostatni sezon w karierze Kamila Stocha. Gdy 15 lat temu karierę kończył Małysz, choćby nam się nie śniło, iż ktoś kiedyś go przebije. A Stoch sportowo to zrobił. Osiągnięcia ma co najmniej równie wielkie, przy czym sam Małysz uczciwie ocenia, iż większe. Starszy mistrz słusznie uzasadnia, iż porównywanie trzeba zacząć od zważenia medali olimpijskich. I tu trzy złota Stocha ważą więcej niż trzy srebra i brąz Małysza. Stoch za trzy miesiące chce pojechać na jeszcze jedne igrzyska. Chce sobie, ale i nam, dać jeszcze jedną zimę do wspominania. Czy da? Ostatnio przeżywaliśmy tyle rozczarowań, iż coraz mniej jest wierzących, iż siadając przed telewizorem i wybierając kanał ze skokami, będzie komu dmuchać pod narty w walce ze światową czołówką.
Znamienne są takie dane z raportów oglądalności skoków, jak spis najlepiej oglądanych w Polsce konkursów w trzech ostatnich sezonach. Zimą 2022/23, kiedy nasza kadra osiągała jeszcze duże sukcesy - Dawid Kubacki walczył o Kryształową Kulę i zdobył brązowy medal mistrzostw świata, a Piotr Żyła na MŚ obronił złoto - najchętniej oglądanymi w Polsce zawodami były zakopiańskie i miały widownię na poziomie 3,61 mln. W następnym sezonie, niemal całym bez Polaków na podium, takie zestawienie wygrały loty w Bad Mitterndorf z oglądalnością wynoszącą 2,44 mln, a ostatniej zimy, znów dla nas niemal bez sukcesów, status najchętniej oglądanego konkursu przez Polaków miał ten z Bischofshofen. Wyliczono, iż zawody kończące ostatni Turniej Czterech Skoczni oglądało w naszym kraju 1,66 mln ludzi. Zjazd w dwa lata z poziomu 3,6 na poziom 1,6 mln to równia pochyła, która profilem przypomina stromiznę prowadzącą skoczków od belki startowej do progu.
Przytoczone liczby są kompletnie nieporównywalne z tymi, jakie generowała małyszomania. Najlepsze konkursy bohatera Polski przełomu XX i XXI wieku oglądało w TVP po 12-13 mln rodaków. A jeżeli chodzi nie o pełne transmisje, tylko o momenty skoków Małysza (o przynajmniej minutę transmisji), to z raportu Wirtualnych Mediów wynika, iż były takie konkursy, w trakcie których przed telewizorami Małyszowi dmuchało pod narty choćby po ponad 20 milionów Polaków!
Top 10 programów telewizyjnych w Polsce w XXI wieku pod względem oglądalności wygląda tak:
Zimowe igrzyska olimpijskie Salt Lake City 2002, konkurs skoków narciarskich na skoczni normalnej (10 lutego 2002): 20,64 mln (Małysz zdobył brązowy medal);
Zimowe igrzyska olimpijskie Salt Lake City 2022, konkurs skoków narciarskich na skoczni dużej (13 lutego 2002): 20,45 mln (Małysz zdobył srebrny medal);
Mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym Val di Fiemme 2003, konkurs skoków narciarskich na skoczni normalnej (28 lutego 2003): 19,48 mln (Małysz zdobył złoty medal);
Puchar Świata w skokach narciarskich 2002/03, zawody w Zakopanem (18 stycznia 2003): 19,30 mln (Małysz zajął trzecie miejsce);
Euro 2012, mecz Polska - Rosja (12 czerwca 2012): 18,83 mln (1:1);
Mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym Val di Fiemme 2003, konkurs drużynowy w skokach narciarskich na skoczni dużej (23 lutego 2003): 18,78 mln (Polska zajęła siódme miejsce, a Małysz był najlepszy w zawodach);
Transmisja uroczystości pogrzebowych papieża Jana Pawła II (8 kwietnia 2005): 18,55 mln;
Euro 2012, mecz Polska - Czechy (16 czerwca 2012): 18,47 mln (0:1);
Mistrzostwa świata w narciarstwie klasyczny Val di Fiemme 2003, konkurs skoków narciarskich na skoczni dużej (22 lutego 2003): 18,41 mln (Małysz zdobył złoty medal);
Puchar Świata w skokach narciarskich 2003/04, zawody w Zakopanem (18 stycznia 2004): 18,20 mln (Małysz zajął drugie miejsce).
Wyobraźmy sobie, iż ostatni taniec Stocha będzie wspaniały, życzmy mu walki o jeszcze jeden olimpijski medal. Ilu Polaków mogłoby włączyć telewizor, żeby coś takiego zobaczyć? Pięć milionów? Możliwe. Dziesięć? Aż tyle chyba nie. Czasy się zmieniły, dziś zupełnie inaczej niż 25 lat temu konsumujemy telewizyjne treści. Ale też bardzo zmieniły się skoki narciarskie. Niestety, na gorsze. Coraz gorsze.
Zhańbili, obrzydliwie oszukali. I kreują się na ofiary. A to nie są nasze słowa
Kiedyś skoki to był prosty sport - wygrywał ten, kto skoczył bardzo daleko i ładnie stylowo. Dziś normą jest, iż 135 metrów znaczy więcej niż 145, a choćby 215 znaczy więcej niż 240. Wszystko dlatego, iż zawodnikom dodaje się i odejmuje punkty za wiatr (niekorzystny lub sprzyjający) oraz za długość najazdu, czyli możliwość większego lub mniejszego rozpędzenia się. Ale to jeszcze nic. Dziś normą jest, iż wszyscy wszystkich oszukują i choćby złapani za rękę mówią święcie oburzeni: "To nie moja ręka!".
Kilka miesięcy temu w trakcie MŚ w norweskim Trondheim, kolebce narciarstwa klasycznego, nasz dziennikarz, Jakub Balcerski, opublikował nagrania dowodzące, iż trener norweskiej kadry w niedozwolony sposób ulepsza kombinezony swoich zawodników. Skończyło się tym, iż Marius Lindvik stracił srebrny medal, a Johann Andre Forfang - piąte miejsce. Czyli oszustom zabrano to, co nieuczciwie osiągnęli w dniu, w którym zostali złapani. A jakaś kara? Obaj dostali po trzy miesiące zawieszenia. Latem. Na olimpijską zimę wracają. Robią to wśród komentarzy, iż to nonsens, bo przynieśli skokom hańbę, dopuścili się obrzydliwego oszustwa, a przy tym zachowują się, jakby to oni byli ofiarami.
Czyją twarz mają skoki?
Tak mówi nie byle kto, tylko Daniel Tschofenig, najlepszy na świecie skoczek minionej zimy. Czy to on jest dziś twarzą skoków? A może jest nią szef Pucharu Świata, Sandro Pertile? Włoch odpowiada dziennikarzom, iż jest zmęczony sprawą i nie chce o tym wszystkim rozmawiać. Od niego nie dowiemy się, dlaczego Międzynarodowa Federacja Narciarska, która przeprowadziła specjalne śledztwo, uwierzyła norweskim skoczkom, iż nie czuli różnicy między ulepszonymi, usztywnionymi kombinezonami, a zwykłymi. A przecież każdy, kto skacze, mówi jasno: to tak, jakby nie czuć różnicy, kiedy się nosi spodnie dresowe, a nagle zmienia się je na jeansy.
A może twarz dzisiejszych skoków narciarskich pozostało brzydsza niż ta blada i przestraszona, jaką miewa Pertile? - Możliwość oszustw musi zostać wyeliminowana, potrzebujemy pewności, iż wszyscy mają takie same szanse - stwierdził ostatnio Karl Geiger. Czyli powiedział tak człowiek, o którego kombinezonach od lat wszyscy w środowisku mówią, iż to worki, śpiwory, spadochrony... Niemca i ten jego wielki strój fotografują sztaby rywali z czołówki, potem z tymi zdjęciami chodzą do kontrolera sprzętu i pytają, jak to jest możliwe, iż Geiger w czymś takim przechodzi kontrole. No właśnie: jak to jest możliwe?
Na MŚ w Trondheim Geiger został wprost zapytany przez wysłannika Sport.pl, czy przeszedł kontrolę kombinezonu po skoku. Odpowiedział, iż tak. Później naszemu dziennikarzowi trener rywali Niemców (ale nie Thomas Thurnbichler, który prowadził Polskę) doniósł, iż Geiger po zawodach wcale nie był sprawdzany. Nasz dziennikarz zapytał więc Christiana Kathola, kontrolera sprzętu z ramienia FIS, jak było. Odpowiedzi nie dostał, za to dowiedział się, iż Austriak zablokował jego numer. A wcześniej unikał dziennikarza na terenie skoczni.
"Diabeł w ornat się ubrał i ogonem na mszę dzwoni" - komentują kibice ostatnie wystąpienie Niemca. W mediach społecznościowych Geiger jest najczęściej nazywany hipokrytą.
Nie potrzebujemy "idola kryzysowego". Ale coś musimy dostać
Ale, ale: czy my sami poniekąd nie jesteśmy hipokrytami? Czy skoki nie stały się karykaturą zdrowej, sportowej rywalizacji już dawno temu, a my bijemy na alarm mocniej od tego momentu, w którym przestaliśmy mieć się z czego cieszyć?
Gdy Stoch, Kubacki i Żyła kolekcjonowali medale wielkich imprez, cieszyliśmy się na przykład, iż do podiów doskakują w czekoladowych kombinezonach, które były nie tylko gustowne, ale także bezsprzecznie pomagały latać dalej. Bądźmy szczerzy: gdy inne nacje wytykały nam, iż Żyła miewa krok swych kombinezonów na wysokości kolan, nam też zdarzało się odpowiadać, iż "przecież przechodzi kontrole, więc wszystko musi być okej".
Dziś możemy - jak Geiger - grzmieć, iż potrzebujemy pewności, iż wszyscy w tym sporcie mają równe szanse. Ale nie łudźmy się, iż ją dostaniemy. Skoki to sport niedoskonały i musimy to zaakceptować. Mało tego - my, jako polscy kibice, by znów dać się im porwać, potrzebujemy nie tyle ich gruntownej naprawy, ile Polaka na czele. Potrzeba tylko - a raczej aż - żeby Stoch jeszcze ten jeden, ostatni raz wyleciał nad poziomy. I żeby wreszcie młodość dodała nam skrzydeł. Tę zdaje się uosabiać 18-letni supertalent Kacper Tomasiak. W nim pokładamy nadzieje na przyszłość.
Małyszomanii nie będzie już nigdy. Jesteśmy dziś w całkiem innym miejscu, niż byliśmy 25 lat temu jako kraj, jako społeczeństwo. U progu roku 2026 wieku nasz sport nie potrzebuje już Mesjasza, Zbawiciela albo - parafrazując Włodzimierza Szaranowicza - "idola kryzysowego", dla którego siadaliśmy przed telewizory "jak do telenoweli". Dziś potrzebujemy po prostu skoczków, którzy sprawią, iż ten istotny historycznie dla nas sport nie zobojętnieje nam do reszty. Po ostatnich latach chudych, kryzysowych, musimy dostać sezon dający i coś już "tu i teraz", i pewną obietnicę na przyszłość. Że lecimy dalej.

3 godzin temu














