Co jakiś czas Draymond Green daje o sobie znać i dzieli się z nami opiniami na łamach swojego podkastu. Tym razem wspólnie ze swoim gościem poruszył temat Oklahoma City Thunder oraz ich lidera Shaia Gilgeous-Alexandra. Skrzydłowy Golden State Warriors ma wątpliwości co do tego, czy „Grzmoty” stać na kolejny krok, a za przyczynę podaje m.in. specyficzne pomeczowe wywiady.
Choć Oklahoma City Thunder są w tej chwili najmłodszym zespołem w całej NBA, to już w poprzednim sezonie udowodnili, iż są gotowi na walkę o najwyższe laury. Podopieczni Marka Daigneaulta zakończyli rozgrywki zasadnicze na pierwszym miejscu w tabeli Konferencji Zachodniej i choć w drugiej rundzie musieli uznać wyższość Dallas Mavericks, to zdobyli niezwykle cenne doświadczenie, które ma zaowocować już w najbliższych miesiącach.
Do osób, które nie są w pełni przekonane co do możliwości Thunder, należy między innymi Draymond Green. W ostatnim odcinku swojego podkastu 34-latek poświęcił „Grzmotom” fragment programu i wyraził swój niepokój, który uzasadniał nietypowym przebiegiem ich pomeczowych wywiadów.
– Jedna niepokojąca rzecz, którą widzę w tym zespole OKC, to ich pomeczowe wywiady. Siedmiu gości w jednym wywiadzie. Wygrywanie w tej lidze wymaga pewnej powagi. By wygrać, musisz zaszczepić w swoich rywalach strach. Po prostu nie wiem, czy robią to tym całym swoim pomeczowym „bromance” – skomentował Dray.
Z jednej strony, Draymondowi można przyznać rację. Najlepsze zespoły w historii NBA wywoływały gęsią skórkę na samą myśl o dzieleniu z nimi parkietu. W ostatnich latach do tego typu ekip należeli m.in. Golden State Warriors czy Miami Heat.
Pozytywna atmosfera panująca w OKC jest jednak godna pozazdroszczenia i wygląda na to, iż każdy z nich jest gotowy wskoczyć za drugiego w ogień. Co prawda nie wszystkie mistrzowskie zespoły budowały swoją grę na pozytywnych relacjach, a ligowe legendy wielokrotnie wspominały, iż poza parkietem nie pałały do siebie zbytnią sympatią. Zgranie to jednak jeden z elementów, na którym można oprzeć walczącą o najwyższe laury drużynę.
Thunder mogą nie budzić takiego strachu, jak np. zespoły „zabójców” pokroju Michaela Jordana, LeBrona Jamesa czy Kobe’ego Bryanta, ale mało kto chce zmierzyć się z ich obecną defensywą. W tym sezonie OKC pozwalają rywalom na zdobywanie średnio zaledwie 94,8 punktu na mecz, co jest najlepszym wynikiem w lidze.
Drudzy pod tym względem są Golden State Warriors (99,4), a na trzecim miejscu plasują się San Antonio Spurs (105,0). Trzeba przyznać, iż ponad 10 punktów różnicy pomiędzy pierwszą a trzecią lokatą robi ogromne wrażenie. Im dłużej trwać będzie sezon, tym liczby te będą jednak mniej imponujące, ale choćby w kluczowym momencie — tegorocznych play-offach — OKC pozwalali rywalom (Mavs i New Orleans Pelicans) na średnio 99,4 punktu. Był to wynik lepszy od mistrzowskich Boston Celtics (100,7), choć ci rozegrali o 10 spotkań więcej.
Liderem Thunder jest Shai Gilgeous-Alexander, który w poprzednim sezonie zdobywał średnio 30,1 punktu, 5,5 zbiórki, 6,2 asysty oraz 2,0 przechwytu na mecz, a głosowanie na MVP rozgrywek zakończył na 2. miejscu. Nie ulega wątpliwości, iż 26-letni rozgrywający to czołowy zawodnik ligi, ale Draymond doszukuje się u niego pewnych cech, które na ten moment nie czynią z niego supergwiazdy.
– Shai jest o krok od bycia supergwiazdą, ale osobiście jeszcze go za nią nie uważam. Supergwiazda to osoba znana na całym świecie. Wszyscy cię znają. Dla mnie w NBA jest tylko kilka supergwiazd. Shai ma talent na jej poziomie, ale to samo w sobie nie czyni cię supergwiazdą. Żeby wskoczyć na ten wyższy poziom, supergwiazdy muszą robić pewne rzeczy. Tak jak mówiłem, wywiady. Shai, ludzie chcą usłyszeć twoje myśli. Nie chcą słyszeć siedmiu szczekających gości – podsumował Green.
Draymond nawiązał tu do popularnego już odgłosu szczekania, który zawodnicy Thunder prezentują w wywiadach po zakończonych zwycięstwem spotkaniach. Stało się to już swego rodzaju znakiem rozpoznawczym młodego zespołu, ale należy podkreślić, iż w znakomitej większości dzieje się to już po zakończeniu wywiadu.
Nie da się ukryć, iż Shai nie cieszy się rozpoznawalnością na poziomie LeBrona Jamesa, Stephena Curry’ego, Kevina Duranta czy Giannisa Antetokounmpo, ale trzeba zadać sobie pytanie, czy to właśnie to powinno służyć za wyznacznik bycia — lub też nie — supergwiazdą w NBA. W większości przypadków jedno wiąże się jednak z drugim, więc czy słowa Greena można uznać za trafne?