Miesiąc rozgrywek to dobry czas na kolejne podsumowania. Tym razem pod lupę wziąłem zawodników, którzy grają poniżej oczekiwań oraz standardów do jakich nas przyzwyczaili. Nie obędzie się na liście bez głośnych nazwisk.
Delikatnie rzecz ujmując nie jestem fanem Milesa Bridgesa ze względu na jego czyny pozaboiskowe. I najchętniej nie wypowiadałbym się w ogóle na jego temat, ale Hornets postanowili nie patrzeć na to co robi poza boiskiem i dać mu szansę. W poprzednim sezonie gdy wrócił po rocznej nieobecności mocno pracował na nowy kontrakt, wiedząc iż w lato zostanie wolnym agentem. Stąd też jego 21 punktów na mecz, 46% z gry i 35% za trzy. Nie wybitnie, ale więcej niż przyzwoicie.
Efektem tego było podpisanie trzyletniej umowy za 75 milionów dolarów. A teraz przyszła smutna weryfikacja. Bridges, który powinien być liderem zespołu jak dotąd pod wieloma względami zawodzi. Trafia tylko 40,9% rzutów z gry, co jest najgorszym wynikiem w jego karierze. Podobnie ma się sytuacja z rzutami za trzy punkty – wynik 31,7% skuteczności jest również najniższym. Hornets co prawda nie walczą o nic wielkiego, ale nie tego spodziewali się po zawodniku, na którego przeznaczyli niemałe pieniądze.
Bardzo dużym zawodem jest dla mnie na początku sezonu Jamal Murray. Jeszcze w trakcie ostatnich play-off miał przebłyski wielkości, wygrywając w końcówkach dwa mecze dla Nuggets. Ale potem przyszły urazy, które spowolniły go w serii z Minnesota Timberwolves, a także podczas igrzysk olimpijskich, podczas których był chyba największym rozczarowaniem turnieju.
Początek tego sezonu na razie tylko potwierdza zniżkę formy. 17,3 punktu na mecz to najgorszy jego wynik od 2018 roku, 39,9% z gry to najgorszy wynik w całej karierze, podobnie 30,2% w rzutach za trzy punkty. Kanadyjczyk nie stanowi odpowiedniego wsparcia dla Nikoli Jokica, a od kiedy Serb złapał kontuzję i nie gra, Murray gra w najlepszym wypadku średnio.
5 stycznia 2024 roku. To data, którą prawdopodobnie ma mocno zakreśloną w swoich notatkach Tyrese Haliburton. Wtedy bowiem kończyła się jego seria fantastycznych spotkań rozpoczynających poprzedni sezon. Po meczu z Atlanta Hawks notował średnio 24,4 punktu na mecz, 12,8 asysty, trafiał 50,3% z gry i 41,0% trójek. Z dzisiejszej perspektywy wygląda to jak zamierzchła przeszłość.
Do końca sezonu notował już tylko niespełna 17 punktów na mecz, nieco ponad 9 asyst, trafiał 45% z gry i 32% za trzy. Play-offy tylko potwierdziły ten trend i nieco wszystko zostało zamazane przez dojście Indiana Pacers do finału konferencji. Pozostało tylko pytanie który Haliburton jest prawdziwy.
Początek obecnych rozgrywek niestety pozwala postawić tezę, iż ten drugi. I niestety dodać kolejne zdanie, iż miło by było gdyby utrzymał poziom z drugiej częsci poprzedniego sezonu. W wielu kategoriach statystycznych rozgrywający ma wyniki najgorsze od przeprowadzki do Indiana Pacers, jak punkty (16,1), asysty (8,5). jeżeli zaś chodzi o skuteczność rzucania do kosza, to są to wyniki nie tylko najgorsze w całej karierze, ale w ogóle nie zbliżające się do tych dotychczas najsłabszych.
Haliburton najgorzej z gry rzucał jako debiutant – 47,2%, w obecnym sezonie w tej kategorii osiąga fatalne 38,2%. Przez gorszą drugą połowę poprzednich rozgrywek to w nich jak dotąd trafiał najrzadziej zza łuku – 36,4%. Teraz trafia tylko 28,8% prób za trzy punkty. Aż takiego upadku się nie spodziewałem. To ciągnie niestety za sobą Pacers w dół. Tylko słabość Konferencji Wschodniej sprawia, iż z bilansem 6-8 zajmują w tej chwili ósme miejsce w tabeli.
Żeby ściągnąć do siebie Marcusa Smarta, Memphis Grizzlies musieli sporo zapłacić. Oddali swojego superrezerwoego rozgrywającego Tyusa Jonesa, świeżo wybranego w drafcie Marcusa Sassera oraz prawo do picku w 2024 roku, który Wizards zamienili na jednego z najlepszych pierwszoroczniaków obecnego sezonu – Buba Carringtona. W zamian dostali doświadczonego obrońce, który miał pomóc w przebiciu kolejnych ścian i swoim doświadczeniem przebić się do ścisłej czołówki Konferencji Zachodniej.
Poprzedni sezon oczywiśćie był katastrofalny dla Grizzlies ze względu na wszystkie kontuzje, ale ten ma już być tym, w którym wrócą do play-off. I wyniki drużynowe to potwierdzają. Jednak są one dobre nie dzięki grze Smarta, ale pomimo jej. Doświadczony zawodnik nigdy nie grzeszył skutecznością, ale wyniki na poziomie 30% z gry i 21% za trzy są fatalne.
Co gorsza w obronie nie daje tego na co wszyscy liczyli. Gdy jest na boisku Grizzlies tracą średnio 110,7 punktów na 100 posiadań i jest to drugi najgorszy wynik w całej drużynie. Oczywiście nie oddaje to jego indywidualnej obrony, ale pokazuje, iż razem z nim na boisku obrona nie jest skuteczna.
Dołożenie rzutu za trzy punkty miało ułatwić Bamowi Adebayo zdobywanie punktów i otworzyć go na inny sposób gry. I jeżeli chodzi o rzuty z dystansu nie wygląda to źle. Co prawda 31% skuteczności nie powala, ale za 3-4 mecze środkowy Heat pobije rekord kariery w liczbie trafionych i oddanych rzutów za trzy punkty w ramach jednego sezonu. Do pobicia ma co prawda tylko 15 trafionych trójek i 42 oddane, ale pobicie tego wyniku już w listopadzie pokazuje progres.
Niestety odbiło się to na innych aspektach gry ofensywnej. W całej swojej karierze Adebayo nigdy nie rzucał za dwa punkty gorzej niż 51,2% jako debiutant. Jak dotąd jednak w okresie 2024/25 wynik ten wynosi zaledwie 45%. Łączna skuteczność rzutów z gry na poziomie 42,6% jest również najgorsza w całej karierze, w której nigdy nie trafiał mniej niż co drugi rzut. jeżeli Heat chcą wrócić do czołówki Wschodu Adebayo musi wrócić do swojej normalnej dyspozycji.
Gary Trent Jr. liczył podczas przerwy między sezonami na duże pieniądze jako wolny agent i się przeliczył. Podpisał minimalny kontrakt z Milwaukee Bucks i wyglądało to na świetny ruch drużyny. Ale rzeczywistość zweryfikowała sytuację tego zawodnika potwierdzając brak zainteresowania klubów podczas ostatniego offseason.
Trent miał przyjść do klubu jako strzelec, który pozwoli Giannisowi na łatwiejsze wejścia pod kosz, bo rywale nie będą pomagali kryjąc strzelca. Problem polega na tym, iż jego skuteczność wynosi 34,5% z gry i 31,6% za trzy punkty. Nie na to liczyli w klubie i Doc Rivers już go przesunął na ławkę rezerwowych. Bez poprawy z gry nie podniesie się z ławki.
W ogóle z ławki za chwilę może się nie podnosić Cole Anthony. Jeden z najlepszych rezerwowych ligi poprzedniego sezonu stracil miejsce w rotacji Orlando Magic w tym sezonie. Po 13 rozegranych spotkaniach gra średnio tylko 10 minut na mecz. A jak już się pojawia na boisku, to nie udowadnia, iż zasługuje na więcej minut.
Trafia tylko co trzeci rzut – 33,3% z gry i kilka częściej niż co czwartą trójkę – 26,1%. Wszystko za sprawą dużo lepszej gry drugoroczniaka. Anthony Black zabrał mu minuty w rotacji, swoje dołożył też pozyskany w lato Kentavious Caldwell-Pope przez co Anthony może w ogóle zostać oddany w trakcie sezonu.
O tym, iż Utah Jazz będą szorować o dno tabeli było wiadomo od początku sezonu, ale wyróżniać się tam miał Lauri Markkanen. Fin tymczasem gra najgorzej od czasu przenosin do Salt Lake City. Po zdobyciu nagrody MIP w pierwszym sezonie i poparciu go bardzo solidnymi poprzednimi rozgrywkami wydawało się, iż będzie dalej liderem z prawdziwego zdarzenia. Na razie dostajemy tylko 17,3 punktu i 43% z gry – wyniki zdecydowanie najgorsze od przenosin z Cleveland Cavaliers.
Na liście nie zmieścili się, ale powinni być bacznie obserwowani D’Angelo Russell, Kyle Kuzma i Deni Avdija.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!