W większości przypadków, gdy dany zawodnik dostaje ofertę od czołowej drużyny swojego (bądź innego) kraju, nie zastanawia się ani chwili. Wie, iż to okazja jedna na milion, która może już nigdy więcej się nie powtórzyć. Najwidoczniej z innego założenia wychodzi Gabriel „Iffe” Lundberg. Duńczyk udowodnił, iż choćby propozycja od samego mistrza NBA nie musi być z gatunku tych nie do odrzucenia.
Reprezentant Danii przez rodzime media uważany jest za najwybitniejszego koszykarza, jaki kiedykolwiek przyszedł na świat w tym kraju. Iffe Lundberg to doświadczony obrońca, który widziany był w niejednej europejskiej lidze. Na przykład w okresie 2020-21 spędził nieco ponad pół roku w lidze polskiej.
Reprezentując barwy Zastalu Zielona Góra, Gabriel wywalczył Puchar oraz Superpuchar Polski, samemu zostając choćby MVP pierwszego z wymienionych turniejów. Ponadto w 2021 roku znalazł się w piątce najlepszych zawodników PLK. Nic dziwnego – był wyróżniającym się zawodnikiem. W samej tylko lidze osiągał średnio 16,9 punktu, 6,4 asysty, 4,0 zbiórki oraz 1,8 przechwytu na mecz.
To było do przewidzenia, iż tego kalibru koszykarz długo nad Wisłą nie zabawi. Już w lutym 2021 związał się z CSKA Moskwa i, choć prezentował się na tyle pozytywnie, iż kilka miesięcy później Rosjanie zaoferowali mu nową, trzyletnią umowę, po agresji na Ukrainę Lundberg był jednym z tych zawodników, którzy postanowili opuścić ojczyznę najeźdźców.
Z całą pewnością można stwierdzić, iż nie żałował swojej decyzji. W marcu 2022 roku Iffe podpisał kontrakt typu two-way z Phoenix Suns, którzy akurat mieli w składzie jedno wolne miejsce dla zawodnika związanego tego typu umową. Niestety, z powodu problemów wizowych debiut pierwszego Duńczyka w nowożytnej historii NBA przypadł dopiero na kwiecień i mecz z Oklahoma City Thunder. Ogółem jego bilans w najlepszej lidze świata zatrzymał się na czterech występach, w których zaliczał średnio 3,3 punktu, 2,8 asysty oraz 1,8 zbiórki. Bez szału, można powiedzieć.
Być może powinien dać sobie jeszcze szansę, ale po sezonie Duńczyk postanowił powrócić na Stary Kontynent i związał się z włoskim Virtusem Bologna, gdzie spędził w sumie dwa sezony. W czerwcu bieżącego roku zdecydował się jednak na zmianę otoczenia i – obok innego byłego koszykarza NBA, Franka Ntilikiny – dołączył do Partizana Belgrad. Według doniesień samego zawodnika, w międzyczasie dostał ofertę z Boston Celtics, którą zdecydował się odrzucić.
– Choć może zabrzmię w tym momencie jak wariat, ale nie była to dla mnie trudna decyzja. Boston Celtics podeszli do mnie z pełną szczerością i otwartością. Nie ukrywali, na co mogę liczyć. U nich byłbym może piętnastym zawodnikiem w rosterze i z pewnością bardziej niż na grę mógłbym liczyć na wspólne treningi. Nie miałbym żadnych gwarancji co do czasu gry i innych możliwości. Może i obcowanie z najlepszymi brzmi nieźle, ale na mnie to już nie działa. Chcę grać – wyraźnie zaznaczył 29-latek w wywiadzie udzielonym w programie „Crunch Time” emitowanym na duńskim kanale telewizyjnym TV 2 Sport.
Z jednej strony mało kto mógłby się odważyć na to, by lekką ręką odrzucić propozycję choćby tylko wspólnych treningów z najlepszymi koszykarzami na świecie. Z drugiej – argumenty przedstawione przez Iffe brzmią logicznie. Duńczyk nie jest już młodym zawodnikiem, a jednak nie zależy mu na pieniądzach, co właśnie na regularnych występach. Trudno się spodziewać, by w ekipie Joe Mazzulli mógłby liczyć na coś więcej niż parę minut w garbage time od czasu do czasu, o ile w ogóle by nie wylądował w G League.
Z kolei w Partizanie wiedzą, iż na rynku europejskim Gabriel to wciąż kawał zawodnika, który może im pomóc w walce o najwyższe cele. Dlatego też nie mieli oporów, by przedstawić mu propozycję z gwarancją solidnej porcji minut na ulubionej dla Duńczyka pozycji rozgrywającego. W Belgradzie znają się na negocjacjach – w końcu dwa lata temu ściągnęli do siebie (nawet jeżeli tylko na chwilę) Dante Exuma, w tej chwili zawodnika Dallas Mavericks. Iffe nie zamierzał ukrywać, iż głównym czynnikiem jego decyzji była determinacja ze strony władz serbskiej ekipy.
– Od dawna mieli mnie na celowniku. W ciągu ostatnich kilku lat kontaktowali się ze mną już dwukrotnie, więc gdy znów zadzwonili, stwierdziłem, iż do trzech razy sztuka. Jestem bardzo podekscytowany moją przyszłością w tej drużynie, zamierzam dać z siebie wszystko grając pod wodzą najlepszego trenera dla najlepszych kibiców na najlepszym obiekcie. To będzie istne szaleństwo – nie mógł się nachwalić swojego nowego klubu.
– Mogę o nich mówić w samych superlatywach. Co najważniejsze, ich preferowany styl gry pokrywa się z moim. Od dłuższego czasu śledzili mój rozwój jako zawodnika i od początku dali do zrozumienia, iż mają dla mnie miejsce na pozycji rozgrywającego, która jest mi zdecydowanie najbliższa – zakończył 29-latek.
Decyzja reprezentanta Danii wydaje się z każdej strony logiczna, ale nie da się ukryć, iż nasuwa się pewne filozoficzne pytanie – czy ostatecznie Iffe Lundberg swojej decyzji nie pożałuje. Do Europy i rozgrywek Euroligi zawsze mógłby wrócić w przyszłości, tymczasem miał szansę wylądować w ekipie, która z automatu stała się głównym faworytem do obrony tytułu mistrzowskiego. Czy jeżeli Celtics również za rok zwyciężą w Finałach NBA, nie będzie pluł sobie w brodę wiedząc, iż mógł tam z nimi być? To jednak zdaje się już na zawsze pozostanie tylko pytanie retoryczne.