- Wiedzieliśmy, iż nie było żadnego złego zachowania z naszej strony, ale wydaliśmy ogromną ilość pieniędzy na takie trochę udowadnianie, iż nie jesteśmy wielbłądami - wspomina tarcia z Amerykańską Agencją Antydopingową (USADA) Witold Bańka. Polak, który został właśnie wybrany na trzecią i ostatnią kadencję w roli prezydenta Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), ma też jasny przekaz dla działaczy z USA. - Muszą zrozumieć, iż nie można nas szantażować - zaznacza. Czy rzeczywiście brak ponad 3 milionów dolarów, które mieli przekazać Amerykanie to nie problem dla budżetu kierowanej dla niego organizacji? Jak wyglądają szanse na przywrócenie do systemu Rosji? I czy obawiał się szkód wizerunkowych związanych ze sprawą dopingową Igi Świątek? M.in. o tym porozmawialiśmy z Bańką.
REKLAMA
Zobacz wideo Awantura o Wojciecha Szczęsnego! Jaki on daje przykład? "Ukarałbym go" [To jest Sport.pl]
Agnieszka Niedziałek: Tuż po wyborze na trzecią kadencję w roli prezydenta Światowej Agencji Antydopingowej powiedział pan, iż te 36 głosów "za" na 38 możliwych to bardzo duży kredyt zaufania. Spodziewał się pan, iż amerykański czarny PR mocniej zadziała?
Witold Bańka: Nie obawiałem się, iż nie zostanę wybrany, bo miałem dosyć mocne poparcie, ale spodziewałem się, iż być może będzie kilka głosów "przeciw". A były tylko dwa wstrzymujące się, zero sprzeciwu. To więc bardzo silny mandat ze strony Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, przedstawicieli ruchu olimpijskiego i rządów oraz duży kredyt zaufania. Piastująca stanowisko wiceprezydenta WADA Yang Yang dostała 38 głosów, bez żadnego wstrzymującego się i bez żadnego "przeciw".
No właśnie, i to mimo głośnej sprawy chińskich pływaków, o którą wielkie pretensje do WADA mieli Amerykanie.
Sprawa ta była bardzo przez Amerykanów upolityczniona, a jeżeli spojrzy pani na to, kto zasiada u nas w zarządzie, to widać, iż jest to zdywersyfikowane środowisko. To przedstawiciele i szefowie federacji sportowych, czyli reprezentanci świata sportu, ale są też ministrowie sportu i osoby odpowiedzialne za sport ze wszystkich kontynentów. To naprawdę organizacja unikalna pod tym względem, a jej członkowie dostrzegają naszą ciężką pracę. I cieszę się, bo dostrzegają też te próby upolitycznienia antydopingu, które są bardzo niebezpieczne. A za sprawą głosów oddanych w czwartek chyba wszyscy powiedzieli stanowczo "nie" tym próbom.
Uważa pan, iż da się w walce z dopingiem całkiem odciąć od polityki?
Chyba nie. Oczywiście, chcielibyśmy, ale nie da się, bo jesteśmy organizacją - czy tego chcemy, czy nie - o charakterze geopolitycznym. Choćby dlatego, iż mamy narzędzia sankcyjne. jeżeli dany kraj nie przestrzega przepisów antydopingowych i kodeksu antydopingowego, to mogą zostać nałożone na niego sankcje. Już sam fakt posiadania takiego narzędzia sprawia, iż politycy się obawiają, ale też mogą próbować wywierać wpływ. To łakomy kąsek dla niektórych - przejęcie kontroli i posiadanie dosyć dużej władzy. Bo jak spoglądam na swoją rolę i na to, jakie mamy narzędzia, to jest to duża władza w obszarze sportu.
Analizując sytuację przed czwartkowymi wyborami, zakładał pan, iż największy negatywny efekt czy też największe potencjalne zagrożenie przy głosowaniu związane będzie ze wspomnianą już sprawą chińskich pływaków?
Tak, to problem, który bardzo mocno odczuliśmy. Było to bardzo nie fair. Moglibyśmy o tym długo rozmawiać. Od samego początku wiedzieliśmy, iż WADA nie popełniła żadnego błędu, iż z naszej strony nie było żadnego faworyzowania Chińczyków. Przeprowadziliśmy własne dochodzenie w tej sprawie, bazując na naukowych faktach, Chińczycy też z nami współpracowali. Ale kontekst polityczny - kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych i ówczesny bardzo mocny antychiński ruch w USA - spowodował, iż szef Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA) Travis Tygart wykorzystał to politycznie do zaatakowania nas.
Byliśmy zmuszeni do bronienia się. Powstał raport niezależnego szwajcarskiego prokuratora, któremu przekazaliśmy wszystkie nasze dokumenty, dane i urządzenia, żeby pokazać, iż zachowujemy pełną transparentność. Wszystko było potwierdzone przez kryminologów. Wiedzieliśmy, iż nie było żadnego złego zachowania z naszej strony, ale wydaliśmy ogromną ilość pieniędzy na takie trochę udowadnianie, iż nie jesteśmy wielbłądami. Chyba wszyscy poza Tygartem to zrozumieli. A przynajmniej ci, którzy mieli okazję zapoznać się z tym raportem. Dobre jest to, iż w nim zwrócono uwagę na może nie błędy, ale proceduralne luki w systemie antydopingowym i wskazano, co można było zrobić lepiej. Ten raport jest więc bardzo wiarygodny, bo jest bardzo niezależny i to też nas wzmocniło. Obroniliśmy się więc, ale oczywiście teraz cały czas Amerykanie próbują tą sprawę na nowo podnosić. Choć wszyscy wiedzą, iż argumentów nie mają żadnych.
Czego się spodziewać co do przyszłości relacji na linii WADA - USA? Powiedział pan w czwartek, iż teraz - pod kątem igrzysk w Los Angeles - to Amerykanie będą bardziej potrzebować WADA niż odwrotnie.
Oni bardziej potrzebują nas niż my ich. Taka jest prawda. Widać to właśnie w kontekście igrzysk i szczególnie szef USADA musi to zrozumieć, iż WADA choćby bez amerykańskich pieniędzy spokojnie będzie egzystować. Budżet, choćby w tym roku, będzie większy choćby bez ich kontrybucji. My więc jesteśmy silni i stabilni finansowo, ale USADA ma duży problem u siebie, bo nie jest żadną tajemnicą, iż blisko 90 procent amerykańskich sportowców nie podlega Światowemu Kodeksowi Antydopingowemu. Mówił o tym sam Tygart w zeznaniach przed kongresem w 2020 roku, kiedy przyznał, iż system sportu akademickiego, tak zwany NCAA, to totalny żart. Nie ma tam testów krwi, nie ma testów poza zawodami, nie ma dostarczenia informacji przez zawodników o miejscu pobytu.
Podpisałby się pan pod tym stwierdzeniem, iż to żart?
Ja może nie użyłbym słowa "żart", bo uważam, iż nie ma tu z czego żartować. To jest bardzo poważna sytuacja i to jest odpowiedzialność Tygarta. Ale kiedy napisaliśmy list, wskazując na tę sytuację, no to on odwrócił kota ogonem i powiedział, iż jesteśmy antyamerykańscy, co jest po prostu bzdurą. Ale najlepszą obroną jest atak. To były jednak jego słowa, które były jego diagnozą. Oczywiście, teraz on próbuje się z tego wycofywać, ale my wiemy od wielu lat, iż ten system nie działa dobrze w USA, a USADA - zamiast zająć się swoim podwórkiem - poucza cały świat sportowy na temat tego, jak ma wyglądać antydoping. To jest hipokryzja tej organizacji, to jest ogromna hipokryzja. Bo Tygart od roku jeździ po całym świecie, komentując sprawę chińskich pływaków, a jak się zadaje mu pytanie "A co ty robisz dla antydopingu w Stanach Zjednoczonych?", to milknie albo mówi, iż system w USA jest perfekcyjny, co jest kpiną.
Czy w obecnej sytuacji możliwy jest jakiś kompromis?
My oczywiście jesteśmy otwarci na współpracę z amerykańskim rządem - bez względu na to, z jaką administracją - czy z Amerykańskim Komitetem Olimpijskim. Ale oni, przede wszystkim przedstawiciele USADA, muszą zrozumieć, iż jesteśmy niezależni. Nas nie można szantażować. Nie można nas szantażować odebraniem pieniędzy, bo to nie będzie miało po prostu żadnego wpływu. Oni muszą zrozumieć, iż WADA ma misję do wykonania, a jednym z fundamentów naszego istnienia jest właśnie niezależność.
Powiedział pan, iż poradzicie sobie bez tych kilku milionów dolarów od USA. Łatwo zasypać tę dziurę w budżecie?
Kontrybucja Stanów Zjednoczonych to bodajże 5-7 procent naszego budżetu. Zaczynałem z takim, który wynosił około 37 milionów dolarów, teraz jest to 57 mln. Już mamy deklarację od niektórych partnerów dotyczącą wsparcia naszego finansowania. Kilka dni temu Katar zdecydował się przekazać 1,5 mln dol. na nasze badania naukowe. Mamy też deklarację od innych rządów, iż również chętnie nas wspomogą finansowo. Tak więc naprawdę problem amerykańskiej kontrybucji w kontekście funkcjonowania WADA nie istnieje.
Wspomniał pan o Katarze. Czy ogółem teraz mocniej i pod tym kątem należy patrzeć na Bliski Wschód?
Bliski Wschód odgrywa coraz większą rolę, bo tamtejsze kraje są gospodarzami coraz większej liczby wydarzeń sportowych. Na pewno, więc muszą dużo więcej inwestować w politykę antydopingową i to robią. To jest akurat pozytywny sygnał.
Z Kataru już niedaleko do Bahrajnu, który reprezentować ma mający za sobą dwie afery dopingowe Robert Karaś.
Byłem akurat w tym kraju kilka dni temu z wizytą. Współpracujemy z tamtejszym komitetem olimpijskim. Rozmawiałem z jego przedstawicielami i oni odcinają się od tej działalności, a resztę to już ciężko mi komentować.
Nie ma według pana zagrożenia, iż takie ruchy mogą być coraz częstsze w tym regionie? Bo od dawna przyciąga się tam wielkimi pieniędzmi sportowców pochodzących z innych krajów. Tylko wcześniej dotyczyło to raczej zawodników bez wpadek dopingowych.
Z tego, co wiem, to w tym konkretnym przypadku był brak wiedzy na temat tego, co ten pan sobą reprezentuje. Aczkolwiek mówię, to nie jest moje zadanie czy WADA, by zajmować się nim. Natomiast myślę, iż ze względu na fakt, iż kraje Bliskiego Wschodu goszczą coraz więcej imprez sportowych, to one zdają sobie sprawę, iż bez WADA, bez wsparcia dla antydopingu, nie będą gospodarzami igrzysk czy innych wielkich imprez międzynarodowych. Więc po prostu muszą z nami współpracować.
Z jednej strony mamy Amerykanów, którzy informują publicznie o każdym przeprowadzonym u nich teście, z drugiej Niemców, którzy nie ujawniają choćby pozytywnych przypadków. Jak takie duże różnice pogodzić w ramach działalności WADA, która ma odpowiadać za spójny system antydopingowy dla ponad 200 krajów?
My w kodeksie mamy czytelne reguły - imiona i nazwiska dopingowiczów, czyli osób skazanych za doping, powinny być publiczne. Ta transparentność jest niezwykle ważna. System jest zharmonizowany, ale są też czasami przepisy prawa krajowego, które ograniczają publikację tych danych. Taką sytuację mamy w Niemczech i to jest problem transparentności. Na pewno będziemy oczekiwać od Niemców, żeby ten problem rozwiązali. Ale też trzeba przyznać, iż to nie jest tak, iż ci sportowcy nie są zdyskwalifikowani. Oni są skazani, ale ich dane nie są podawane do wiadomości opinii publicznej czy wiadomości mediów, co uważamy za błąd.
Wspomniał pan w czwartek też, iż prędzej czy później trzeba będzie przeprowadzić audyt w Rosji, który jest elementem powrotu do funkcjonowania w ramach światowego systemu antydopingowego. Czy mamy się przygotować na to, iż to kwestia niedalekiej przyszłości?
Ciężko powiedzieć. Nie ma dzisiaj wyznaczonej co do tego żadnej osi czasowej. Pewnie to się wydarzy w jakimś czasie, ale na dzisiaj nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy.
Ale są wyraźne głosy strony rosyjskiej co do chęci przywrócenia tej współpracy?
Na pewno chcą wrócić do systemu, to bez dwóch zdań. Natomiast z naszej strony musi zostać podjęte wiele działań. Jednym z elementów, żeby mówić w ogóle w przyszłości o przywróceniu Rosjan do systemu jest wspomniany audyt. Jest on obligatoryjny, choćby na bazie decyzji sankcyjnej Trybunału Arbitrażowego w Lozannie (CAS). Dzisiejsze warunki polityczne to utrudniają, ale pewnie w najbliższym czasie ten audyt trzeba będzie przeprowadzić.
Powiedział pan, iż WADA obrywa czasem wizerunkowo za decyzje organów decyzyjnych dotyczących przypadków dopingowych w poszczególnych sportach. Czy któryś z nich wyróżnia się najbardziej na plus lub minus pod tym względem?
Nie chciałbym nikogo specjalnie wyróżniać czy osądzać. Faktem jest, iż bardzo często jesteśmy niezadowoleni z decyzji paneli dyscyplinarnych i dlatego też odwołujemy się do CAS. Pewnie w najbliższych latach będzie tych apelacji więcej, bo chcemy zwiększyć monitoring tych decyzji i wysłać czytelny sygnał, iż nie będzie tolerancji dla odchyleń proceduralnych w tym zakresie. Bo to jest kwestia wiarygodności.
Z niecierpliwością oczekiwano na reakcję WADA m.in. w przypadku spraw topowych tenisistów - Igi Świątek i Jannika Sinnera. Obawiał się pan, iż fakt, iż nie było apelacji w sprawie Polki może być dla pana utrudnieniem wizerunkowym?
My jesteśmy bardzo transparentni. Decyzje dotyczące tego, czy się odwołać do CAS, czy nie, podejmują u nas niezależni prawnicy, którzy mają absolutną wolność. To nie są sprawy konsultowane z prezydentem WADA. Ja jestem informowany już po podjęciu decyzji i tyle. Tutaj z naszej strony wszystko odbyło się zgodnie z przepisami prawa. A konspiracyjnych teorii nie ma co komentować.
Czy zapowiadane na przyszły rok Enhanced Games - czyli pierwsza edycja wielkiej imprezy sportowej, podczas której nie będzie kontroli dopingowych - to w pana oczach duże zagrożenie dla walki ze stosowaniem zabronionych substancji?
To jest bardziej zagrożenie wizerunkowe i zagrożenie dla zdrowia tych sportowców. Na pewno podejmujemy bardzo twarde działania - wspólnie z MKOl-em i przedstawicielami rządów - żeby tę imprezę potępić. Bo to jest bardzo nieodpowiedzialna idea i przeciwko wszystkim wartościom, jakie są w sporcie. Będziemy też na pewno monitorować zawodników, którzy zdecydują się wziąć w niej udział i w grę wchodzą mocne konsekwencje. Kilka światowych federacji sportowych już zapowiedziało, iż bierze pod uwagę, by takich zawodników wykluczyć na stałe z międzynarodowej rywalizacji pod ich szyldem.
Na koniec porozmawiajmy o innych wyborach, w których mógł pan teraz uczestniczyć. W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" przyznał pan, iż zrezygnował z propozycji Jarosława Kaczyńskiego dotyczącej kandydowania w wyborach na prezydenta Polski. To ostateczna decyzja czy jedynie wynikająca z chęci kontynuacji w tej chwili pracy w WADA i w przyszłości mógłby się pan podjąć takiego wyzwania?
Skupiam się na tym, by jak najlepiej wykonywać swoje zadania dla dobra czystego sportu. WADA to organizacja o ogromnym znaczeniu, również w kontekście geopolitycznym, stąd moje częste i regularne kontakty z najwyższymi przedstawicielami rządów wielu krajów. Na dziś trudno mi powiedzieć, czym będę się zajmował po zakończeniu swojej misji jako szef WADA. Cztery lata to okres, w którym może wydarzyć się naprawdę wiele. Gdyby ktoś w 2015 roku – kiedy obejmowałem funkcję ministra sportu i turystyki – powiedział mi, iż cztery lata później stanę na czele Światowej Agencji Antydopingowej, to nigdy bym w to nie uwierzył. W jakim obszarze będę funkcjonował w 2029 roku – krajowym czy międzynarodowym – tego dziś jeszcze nie wiem.