Mieczysław Broniszewski o kadrze sprzed 30 lat: niektórzy mogli kupić pół PZPN-u

nabialoczerwonym.com 2 tygodni temu
PIŁKA NOŻNA. Przez lata pracował z młodzieżą, wychował wielu przyszłych reprezentantów Polski, aż wreszcie sam znalazł się w sztabie kadry narodowej, jako asystent Henryka Apostela. Mieczysław Broniszewski dziś jest praktycznie nieobecny w mediach, ale udziela się czasem w Stowarzyszeniu Trenerów Piłki Nożnej. Wspominaliśmy mecze Biało-czerwonych trzydzieści lat temu, w eliminacjach do Mistrzostw Europy 1996.
Mieczysław Broniszewski (na pierwszym planie) podczas jednej z imprez z udziałem Stowarzyszenia Trenerów Piłki Nożnej. Fot. STPN.
Mieczysław Broniszewski ma dziś 76 lat (rocznik 1948). Pochodzi z podwarszawskiego Karczewa. Jako piłkarz grał w miejscowym Mazurze oraz Wiśle Płock, trenerską karierę zaczynał od szkolenia juniorów w klubie ze swego rodzinnego miasta. W latach 70., 80., do połowy 90. był trenerem młodzieżowych reprezentacji Polski, prowadził różne kategorie wiekowe - od 18 do 21-latków.
Broniszewski był też szkoleniowcem różnych w różnych polskich klubach: Motorze Lublin, Stilonie i GKP Gorzów Wielkopolski, Stomilu Olsztyn, Polonii Warszawa, Amice Wronki, Górniku Zabrze, GKS Katowice, Radomiaku Radom, GKP Gorzów Wielkopolski czy Wiśle Płock.

W mediach znajdziemy dziś kilka wiadomości o tym, co robi pan obecnie. Wycofał pan się z futbolowego życia na dobre?
Mieczysław Broniszewski: - Biorę czasem udział w wykładach Stowarzyszenia Trenerów Piłki Nożnej, korzystam z zaproszenia, dzielę się swoją wiedzą. Przed laty byłem zresztą jednym z założycieli tej organizacji, stworzyliśmy ją w Chorzowie.
Nie ciągnie już wilka do lasu, czyli na trenerską ławkę?
- Wie pan, przyjąłem taką zasadę, iż nadszedł czas, aby wykazywali się młodzi. Ja pracowałem jako trener przez 47 lat. Oczywiście, zdarza się, iż czasem ktoś zadzwoni z propozycją z jakiegoś klubu, ale grzecznie odmawiam.
Jeśli my, starsi, będziemy zajmowali miejsca młodym trenerom, to kiedy oni będą uczyli się tego zawodu i zbierali doświadczenia?
Niestety, trzeba zauważyć, iż dziś w naszej piłce nie ma jednak zbyt wielu trenerów na tak zwanym "topie".
Nieco ponad trzydzieści lat temu to pan mierzył się z wyzwaniem, bo znalazł się w sztabie pierwszej reprezentacji Polski. Jak w ogóle zaczęła się pańska znajomość z Henrykiem Apostelem, którego asystentem był pan w kadrze w latach 1993-95?
- Musielibyśmy cofnąć się w sumie do dalszej historii. Kiedy w latach 70., jako trener młodzieżowej reprezentacji Warszawy zdobyłem Puchar Michałowicza, ówczesny szkoleniowiec naszej kadry narodowej Jacek Gmoch namawiał mnie do tego, aby zacząć pracę w Polskim Związku Piłki Nożnej. To były jednak zupełnie inne czasy, zgodę musiały na to wyrazić różne instytucje, między innymi Powiatowy Związek Nauczycielstwa Polskiego. W ogóle to już w 1975 roku zacząłem pracować dla PZPN, ale raczej jako wolontariusz. Nieco później znalazłem się już w strukturach związku jako odpowiedzialny za szkolenie młodzież. Mieliśmy w tamtych latach wybitne autorytety trenerskie - Kazimierza Górskiego, Andrzeja Strejlaua, Antoniego Piechniczka, wspomnianego Gmocha, Wojciecha Łazarka, Oresta Lenczyka. Oni nadawali kierunek polskiej piłce. Pod względem sportowym nasza młodzież też liczyła się na arenie międzynarodowej. Z drugiej strony nie mieliśmy zbyt wielu działaczy we władzach UEFA czy FIFA, bo znajdowaliśmy się pod wpływem naszego sąsiada ze wschodu (Związku Radzieckiego - przyp. autora). Ciężko więc było się przebić. Ja dostałem na przykład propozycję, aby zostać instruktorem odpowiedzialnym za futbol młodzieżowy w Indonezji, Australii czy Nowej Zelandii, ale mnie po prostu nie puszczono, ówczesne władze piłkarskie w Polsce nie wyraziły na to zgody, a ja dowiedziałem się o wszystkim po fakcie.
Z Henrykiem Apostelem poznaliśmy się jeszcze w latach 80., kiedy już obaj trenowaliśmy juniorów reprezentacji kraju - ja młodszych, on starszych.
Dzieliliśmy jeden pokój z Bernardem Blautem, Edmundem Zientarą czy Waldemarem Obrębskim. Apostel świętował sukcesy ze swoją młodzieżą, korzystał między innych z zawodników, których wcześniej wyselekcjonowałem w swojej grupie wiekowej. Spotykaliśmy się też na różnych obozach. Henryk trafił potem do Lecha Poznań, Górnika Zabrze, aż pod koniec 1993 roku dostał propozycję, aby objąć pierwszą reprezentację. Zygmunt Lenkiewicz, Eugeniusz Kolator, doświadczeni wtedy działacze związku, również ja, zastanawialiśmy się, kto mógłby zostać nowym selekcjonerem. Wybór padł na Apostela, kandydaturę zaakceptował zarząd PZPN. Prowadziłem wówczas Motor Lublin. Razem z Kolatorem pojechałem pociągiem do Zabrza, na ligowy mecz Górnika z Legią Warszawa, aby porozmawiać z Henrykiem, złożyć mu propozycję.
Pamiętam ten mecz, transmisję telewizyjną, toczył się w śnieżycy, zabrzanie wygrali 2:1.
- Dokładnie tak. Przekazaliśmy Henrykowi propozycję, rozmawialiśmy z nim oraz jego żoną Elżbietą Panas (znana polska aktorka - przyp. autora) początkowo podszedł do niej sceptycznie, ale potem postanowił podjąć się zadania. Jako piłkarz, pochodzący z Bytomia podobnie jak nieżyjący już Lucjan Brychczy, był bardzo dobrze wyszkolony technicznie. Z kolei będąc trenerem dał się poznać jako dobry analityk, można powiedzieć, iż posiadał umysł ścisły, nie podejmował decyzji pod wpływem jakichś emocji, impulsów.
Trzeba przypomnieć, iż po nieudanych eliminacjach do mundialu w USA, na przełomie 1993 i 1994 roku doszło do zmiany pokoleniowej. Z kadrą żegnali się choćby: Jan Furtok, Jacek Ziober, Roman Szewczyk, Piotr Czachowski, Robert Warzycha, Marek Leśniak, bramkarz Jarosław Bako.
- To była zmiana pokoleniowa, ale też miała wiele wspólnego z ogólnymi zmianami w sporcie w Polsce i choćby na świecie. Wtedy już coraz więcej polskich piłkarzy wyjeżdżało do klubów zagranicznych, nie mieli ku temu, jak ich starsi koledzy wiele lat wcześniej, żadnych przeszkód politycznych. Romek Kosecki, Andrzej Juskowiak, Piotrek Świerczewski czy jeszcze inni, występowali w liczących się klubach zachodnich, hiszpańskich, francuskich. Dodajmy jeszcze Wojtka Kowalczyka, niesamowity ale niewykorzystany talent. Potencjał tej odnowionej drużyny narodowej był duży, czego jej zabrakło? Może dyscypliny. W klubach zachodnich zarabiali duże pieniądze, to byli młodzi ludzie, mogli mieć inne podejście niż my - trenerzy ze starszego pokolenia. Lubili zabawę, rozrywkę, ale o szczegółach nie chcę się rozwodzić (śmiech). Nie osiągnęli tego, na co było ich stać.
Po latach odnoszę wrażenie, iż o kadrze za waszych, trenerskich czasów, mówi się głównie przez pryzmat właśnie tych rozrywek. Rzadziej wspomina się o samych wynikach, choć z drugiej strony - te drugie zależały od profesjonalizmu, albo jego braku...
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale o pewnych sprawach nie chcę po latach szczegółowo opowiadać. To były inne czasy, inna mentalność zawodników. Pamiętajmy, iż niektórzy w swoich klubach zagranicznych zarabiali tygodniowo stawki kilka razy większe niż Apostel z Broniszewskim. Nie mogę absolutnie powiedzieć, iż nie szanowali nas, trenerów, ale jednak pozwalali sobie na wiele.
Jeden zawodnik grający w zachodniej lidze mógł kupić szkoleniowców i połowę Polskiego Związku Piłki Nożnej! Jak już mówiłem, to były całkiem inne realia i zarazem pokolenie futbolistów.
Jeśli mamy rozmawiać o eliminacjach do Euro 1996, to przyznam, iż osobiście nurtuje mnie ta porażka z Izraelem 1:2, już w pierwszym meczu. Trudno było oprzeć się później wrażeniu, iż po stracie tych punktów, musieliśmy każdy następny pojedynek grać "o wszystko", żeby nie wypaść za przysłowiową burtę. Ostatecznie i tak to nastąpiło, już na finiszu eliminacji, ale może gdyby nie porażka w Tel Avivie, wszystko ułożyłoby się dla nas inaczej. Co pan o tym sądzi?
- Każdy chyba myślał, iż to będzie łatwy mecz, wszak Izrael nie zaliczał się przecież do faworytów grupy. Szkoda tego spotkania, oczywiście można tłumaczyć, iż przylecieliśmy na inny teren, odczuliśmy zmianę klimatu, bo upał był bardzo duży. Wynik był jednak taki a nie inny, dziś można tylko wspominać. To nie była dla nas udana wyprawa, czasu nie odwrócimy...
Po tamtej porażce trener Apostel zareagował jednak, dokonując zmian w składzie, pożegnał się bezpowrotnie z niektórymi zawodnikami. Szansę dostali inni, piłkarze głównie z polskiej ligi, np. Waldemar Jaskulski, Sylwester Czereszewski, Marek Świerczewski, Jacek Zieliński, doszedł doświadczony Piotr Nowak.
- Sylwka znałem jeszcze wcześniej w Stomilu Olsztyn, to był super chłopak, choć nie rozwinął się na miarę swego talentu. Tak, doszli nowi gracze, bo te zmiany były potrzebne, przebudowa drużyny musiała nastąpić. Podobna zresztą sytuacja jest w obecnej reprezentacji. Wiele osób krytykuje Michała Probierza, ale musi zrozumieć, iż trener dokonuje tej przebudowy, na co też dostał zgodę władz PZPN.
Dwa remisy (0:0 u siebie i 1:1 na wyjeździe) z Francją, porażka w dramatycznych okolicznościach z Rumunią w Bukareszcie 1:2, efektowne 5:0 ze Słowacją u siebie. Można przypominać różne momenty z tamtych eliminacji, do klęski 1:4 na Słowacji czy remisu 0:0 z Azerbejdżanem. Co pan najbardziej zapamiętał z tamtych eliminacji?
- Na Parc de Princess w Paryżu, na kilka minut przed końcem prowadziliśmy 1:0, fenomenalnie bronił nasz golkiper Andrzej Woźniak. Gdybyśmy utrzymali tę zaliczkę do końca, to prawdopodobnie my, a nie Francuzi, cieszylibyśmy się kilka tygodni później z awansu (do finałów Euro kwalifikowały się dwie najlepsze drużyny, ostatecznie z naszej grupy były to Rumunia i Francja). Cóż, zremisowaliśmy 1:1. Szkoda tego wyniku, mimo, iż Francuzi nas mocno naciskali i mieli swoje sytuacje, to myślę, iż zagraliśmy nieźle pod względem taktycznym. Cóż, później był jednak ten niesławny mecz na Słowacji, wszystko się zawaliło...
Tak naprawdę tamte eliminacje przegraliśmy jednak remisując w Zabrzu z Rumunią 0:0. To było trzy tygodnie po słynnym spotkaniu w Paryżu.
- Tak, te dwa stracone punkty okazały się decydujące. Rumunia z drugiej strony posiadała świetnych zawodników, rok wcześniej była rewelacją mundialu w USA, gdzie dotarła do ćwierćfinału. Mieli znakomite pokolenie, ale szkoda, bo faktycznie mogliśmy ugrać z nimi coś więcej.
Z drugiej strony powiem tak - gdyby niektórzy z ówczesnych reprezentantów dziś mieli spowiadać się w konfesjonale z tego, jak podeszli do tamtego spotkania, to z pewnością nie dostaliby rozgrzeszenia.
Może wybiórcza jest dziś pamięć kibiców, ale wciąż wiele osób obwinia bramkarza Józefa Wandzika za mecz w Bukareszcie, wrzucił sobie piłkę do bramki, Rumuni objęli prowadzenie 2:1 i już go nie oddali. Ciężko natomiast za porażkę obwiniać tylko jednego człowieka.
- Zgadza się, ciężko, ale przypomnę w tym miejscu inne zdarzenie. Wiele lat wcześniej, w 1983 roku, w młodzieżowych mistrzostwach świata do lat 20 w Meksyku, przegraliśmy w półfinale z Argentyną 0:1. Straciliśmy kuriozalnego gola, bo piłka, pod dośrodkowaniu odbiła się od barku Józka i wpadła do siatki. Mieliśmy swoje sytuacje, choćby prasa meksykańska pisała, iż byliśmy lepsi od Argentyńczyków. Wandzik to był bardzo dobry bramkarz, ale niestety zdarzały mu się takie błędy, które decydowały o wynikach ważnych spotkań.
Nie sposób nie wspomnieć o towarzyskim meczu z Brazylią w Recife. Na początku wakacji 1995 roku przegraliście z ówczesnymi mistrzami świata 1:2, trzeba dodać, po niezłym spotkaniu. Jak pan wspomina tamtą wyprawę?
- Mecz nie był wcześniej planowany, ale doszedł do skutku między innymi dzięki zasłudze naszych polityków, którzy spotkali się z przedstawicielami władz Brazylii. Dostaliśmy propozycję rozegrania meczu, nie można było z niej nie skorzystać. Spotkanie toczyliśmy w trudnych warunkach, na fatalnej płycie boiska, ale potem chłopaki mogli odpocząć na tamtejszych plażach. O tym jednak nic więcej nie zdradzę (śmiech). Pod względem piłkarskim mieliśmy zespół, którego nie musieliśmy się wstydzić, także, gdy przyszło grać przeciwko najlepszym. Szkoda, iż nie osiągnął wyników na miarę swojego potencjału.
Wielu kibiców może dziś śmiać się z kadry lat 90., ale trzeba szczerze oddać, iż trudniej było awansować do wielkich imprez, nie mieliśmy baraży, które w ostatnich latach też okazywały się kołem ratunkowym dla naszej reprezentacji.
- Trudno wszystko porównywać, ale w tamtym okresie poziom europejskiej piłki był bardzo wysoki. choćby nowe reprezentacje, które powstały po rozpadzie Związku Radzieckiego, prezentowały się solidnie. Ja powiem jeszcze o czymś innym - osobiście jest mi szkoda, iż tak niewielu z tamtejszych naszych reprezentantów, pracuje dziś jako szkoleniowcy. Przecież np. Andrzej Juskowiak, Piotr Świerczewski, Tomasz Hajto czy jeszcze inni kończyli szkołę trenerów, mają boiskowe doświadczenie, świetne CV jeżeli chodzi o praktykę. Z tego grona może najbardziej przebił się Jurek Brzęczek, który był choćby selekcjonerem reprezentacji. Inni zaczęli pracować na ławce i przestali.
Wielu zostało natomiast ekspertami i komentatorami w różnych mediach.
- To także nie jest "łatwy chleb", żeby być ekspertem, trzeba mieć wiedzę, przygotowanie. Szkoda jednak, iż gwałtownie skończyli trenerską pracę. To jest z drugiej strony odpowiedzialne i żmudne zajęcie, trzeba się jemu poświęcić, mieć predyspozycje i cechy przywódcze. Opowiem panu pewną historię, z czasów, kiedy zaczynałem pracę trenera w Górniku Zabrze. Wchodzę do szatni i pytam, czy w Polsce jest już demokracja? "Jest" - odpowiadają piłkarze, a ja na to: "to dobrze, ale w demokracji też ktoś musi rządzić i jestem to ja (śmiech).
Jednym z moich podopiecznych w tamtej drużynie był Michał Probierz, obecny trener naszej reprezentacji. Musi przyjąć, jak to się mówi, na klatę dobre i złe strony tej funkcji.
To załóżmy teoretycznie, iż to pan jest dziś selekcjonerem. Co pan powiedziałby kapitanowi reprezentacji Piotrowi Zielińskiemu czy Nicoli Zalewskiemu, którzy po przegranym 1:5 meczu z Portugalią podchodzą do Cristiano Ronaldo i robią sobie z nim zdjęcie?
- Ocena tego, co zrobili po meczu, zawsze będzie dwuznaczna, ja akurat nie byłbym takim wielkim krytykantem ich zachowania. Mieli taką okazję, zrobili sobie zdjęcie. Oni są zawodowcami, wychodzą na boisko po to, żeby wygrać. I przede wszystkim z postawy na boisku trzeba ich później rozliczać. Przed nami eliminacje do mundialu 2026 roku. Zagramy z Hiszpanią lub Holandią, to są zespoły z innej, światowej półki. Co do reszty rywali, Litwy, Malty, nie widzę innej opcji jak nasze zwycięstwa. Uważać trzeba na Finlandię, bo jest to nieobliczalna drużyna. Selekcjoner musi do zawodników dobrać odpowiednią taktykę, nie decydować się na taką a nie inną tylko dlatego, iż w tej chwili w piłce jest akurat "taka moda". Ja też przed laty jako trener wprowadzałem system gry 1-3-5-2, ale akurat miałem do niego odpowiednich piłkarzy. o ile między nimi jest kooperacja i zrozumienie, to potem wszystko się układa, obojętnie czy grasz krótkim, średnim czy wysokim pressingiem. Oceniać i krytykować może każdy, ale to selekcjoner bierze ostatecznie odpowiedzialność za swoje wybory.
Z perspektywy lat, jak pan ocenia zmiany w piłce nożnej?
- Znów panu przypomnę pewną historię. W latach 70., kiedy prowadziłem reprezentację Warszawy, wiele wieczorów poświęciłem na rozmowy ze znanym trenerem Tadeuszem Forysiem, który przechodził na emeryturę. Powiedział mi wtedy, iż właśnie pressing będzie pięknym elementem w piłce nożnej i choćby stanie się jego podstawowym elementem. Ja go zastosowałem w Pucharze Michałowicza, wygraliśmy dzięki niemu z silnymi reprezentacjami Krakowa i Katowic. Co widzimy po kilkudziesięciu latach? Pressing jest wszechobecny w nowoczesnej piłce nożnej! Futbol to przez cały czas prosta, ale zarazem i skomplikowana gra, która się zmienia, ewoluuje Pewnie dlatego jest najpopularniejsza na świecie.
Dziękuję za rozmowę.

POLECAM:
  • Waldemar Jaskulski wspomina Roberto Carlosa, Stoiczkowa i... zgrupowania w Buku
  • Henryk Apostel: najbardziej szkoda tych meczów z Francją. Zawsze czegoś nam brakowało...
  • Krzysztof Bukalski wspomina pamiętny mecz Brazylia - Polska: z mistrzami świata w porze deszczowej
  • Sylwester Czereszewski: po zwycięstwie nad Bułgarią w Burgas miałem ofertę z Bundesligi, ale stałem się... zakładnikiem Koreańczyków
  • Lubomir Moravcik: reprezentację Słowacji musieliśmy budować praktycznie od zera. Czesi startowali z innego poziomu

Na biało-czerwonym szlaku · Dariusz Wolny wspomina swą grę w GKS Katowice
Idź do oryginalnego materiału