Niedziela w Ruce przyniosła loteryjny i bardzo chaotyczny konkurs zakończony po jednej serii, ale także najlepsze wyniki polskich skoczków w tym sezonie. Po raz pierwszy zawodnik kadry Thomasa Thurnbichlera znalazł się w Top10 zawodów - dziesiąte miejsce zajął Dawid Kubacki. Punktowali także czternasty Kamil Stoch i piętnasty Paweł Wąsek. Jednocześnie nie ma co ukrywać, iż to nie są miarodajne wyniki - gdyby nie pech innych Polacy znaleźliby się dużo niżej.
REKLAMA
Zobacz wideo Niezwykłe miejsce w Szwecji. Sprzęt dla skoczków jak z filmów science-fiction
Dotychczasowe wyniki polskich skoczków tej zimy w rozmowie ze Sport.pl ocenia Adam Małysz. Prezes Polskiego Związku Narciarskiego oglądał zawody na miejscu, w Ruce i choć nie chce przesądzać, co z formą kadry, nie jest zadowolony z poziomu, który widział w zawodach w Skandynawii. Martwić może też fakt, iż przy nie najlepszej dyspozycji Polaków właśnie nadchodzą pierwsze domowe konkursy PŚ w Wiśle.
Jakub Balcerski: jeżeli mnie źle oglądało się te zawody sprzed telewizora, to pewnie na miejscu było nieporównywalnie gorzej. Przypomniały się panu czasy, gdy sam startował w Ruce i narzekał na trudne warunki czy niesprawiedliwe konkursy?
Adam Małysz: Myślę, iż nie tylko ja mam takie wspomnienia. Prognozy są takie, iż ma być tu jeszcze gorzej, a leje deszcz i wzmaga się wiatr, więc to było pewne, iż w niedzielę będą problemy z przeprowadzeniem zawodów. I tak dobrze, iż udało się zrobić jedną serię.
Formę Polaków przez pryzmat tej loterii pewnie trudniej ocenić i wyniki nie są do końca miarodajne, ale jak nasi skoczkowie wyglądali pana okiem?
- Była loteria, ale myślę, iż Dawid Kubacki oddał w miarę dobry skok. Solidny. Kamila Stocha czy Pawła Wąska stać na wiele więcej. Jednak tu trzeba było mieć szczęście. Gdy pojawiało się powietrze na dole, to odlatywałeś, ale czasem ciężko było przejść nad bulą. Olek Zniszczoł też miał pecha. On, gdy dostanie wiatr pod narty to odleci daleko, ale tu go przycisnęło i potem już nie miał wysokości i szybkości.
A jak widzi pan formę polskiej kadry ogółem? Przed nami weekend PŚ w Wiśle i pewnie chciałoby się widzieć tam choćby nieco lepszą formę.
- Trenerzy zapowiadali mi po Lillehammer, iż to, co tam prezentowali zawodnicy, to nie było na co ich stać ani nie pokazywało, w jakiej są kondycji i formie. W Ruce miała być zdecydowana poprawa, ale widzieliśmy, iż do końca nie było jej widać. Zwłaszcza w sobotę, poza Olkiem. Ta skocznia jednak rządzi się swoimi prawami. I trudno określić, gdzie jesteśmy.
W Pucharze Świata jest paru zawodników z przodu, stworzyła się grupa takich siedmiu-ośmiu, którzy wygrywają i ciągle wymieniają się miejscami w dziesiątce. Są bardzo mocni. Na skoczni rozmawiałem ze Stefkiem Horngacherem, iż jest paru skoczków, którzy są bardzo blisko siebie i odskoczyli innym. Biją się o wygrane i podia pomiędzy sobą.
Horngacher mówił coś o Polakach?
- Nie, nie rozmawialiśmy o nich. Myślę, iż to przez cały czas wrażliwy temat i dla mnie, i dla niego. Widać, iż na razie nie należymy do czołówki, o której on wspominał. Trzeba będzie walczyć, żeby się tam dostać.
Nie brakuje do niej tyle, co na tym etapie sezonu w zeszłym roku, ale też na tyle dużo, iż chyba nie pomylimy się mocno, jeżeli nazwiemy Polaków jej tłem, prawda?
- Ten dystans jest widoczny. Gdy patrzyłem na treningi w Polsce, na ostatnich zgrupowaniach przed zimą, to wydawało się, iż powinniśmy być bliżej tej czołówki. Zobaczymy, czy jeszcze tak będzie. Pytanie, czy różnicę do najlepszych tworzy sprzęt, czy leży to w przygotowaniu - o co tak naprawdę najbardziej chodzi w tym wszystkim?
Ma pan gdzieś granicę cierpliwości do Thomasa Thurnbichlera? Po zeszłym sezonie daliście mu spory kredyt zaufania i nie działaliście panicznie, za co byliście chwaleni choćby poza Polską. Jednak sam mówił pan latem, iż druga taka zima nie może się przydarzyć.
- I to się nie zmienia: nie możemy sobie pozwolić by było tak źle. Daliśmy kadrze to, co mogliśmy. Mają świetnego dyrektora, a wcześniej trenera, Alexa Stoeckla. Ma takie doświadczenie, iż powinien sporo pomóc. Jest Maciej Maciusiak, który dużo pracował z tymi zawodnikami. Sprzęt, pieniądze na to wszystko? Dostają to, czego sobie zażyczą.
Oczywiście można byłoby wkładać w to jeszcze więcej, ale trzeba spojrzeć na to, w jakim momencie jesteśmy. Tak robi się, gdy są wyniki. Jest łatwiej coś dorzucić, czy załatwić. Gdy ich nie ma, robi się ciężej. To nie zawsze idzie w parze, bo czasem trzeba coś mieć najpierw, a potem dzięki temu robić wyniki. Skoki są dziś bardzo powiązane z technologią i sprzętem, trzeba być w czołówce, żeby odnosić sukcesy.
Widział pan jakąś różnicę w sprzęcie rywali? Da się coś dostrzec?
- Nie. To jest tak zbliżone, iż choćby będąc na miejscu, trudno powiedzieć, w czym tkwią tak małe różnice. I czy w ogóle jest, czy nie polega to na samej formie i skokach. Mamy jednak jednych z najlepszych specjalistów od sprzętu na świecie, więc nie wyobrażam sobie, iż mielibyśmy tracić właśnie pod tym względem.
Świerzbiło trochę, żeby jak kilka lat temu przyjrzeć się temu, jak naginane są przepisy i coś z tym zrobić? Gdy był pan dyrektorem to bywało, iż latał pan za kontrolerem, pokazując zdjęcia kombinezonów. Dziś znów wyraźnie widać, jak niektórzy z nimi przesadzają.
- Trochę mam inną rolę i inaczej to wszystko odbieram. Staram się pewne rzeczy obserwować, ale łatwiej mi zauważyć coś w technice, czy pozycji i prędkości w powietrzu niż w sprzęcie. Z tej perspektywy to nie jest łatwe. Tylko ktoś, kto siedzi w tym głęboko i jest ciągle na miejscu, jest w stanie odpowiednio za tym nadążać.
Kiedy przyjdzie moment, gdy przestanie pan akceptować wyniki na obecnym poziomie? Kiedy one powinny być wyższe?
- Ciężko mi w tym momencie to wszystko oceniać. Wydaje mi się, iż dobrze byłoby, gdyby przełomowy moment przyszedł choćby w Engelbergu. Tam zawsze nam szło. Na razie nie wiem, jednak kiedy dokładnie zrobimy taką dłuższą, bardziej szczegółową analizę.
Mamy jedną z najstarszych kadr w Pucharze Świata, ale to oznacza także, iż jedną z najbardziej doświadczonych. Za najstarszymi są Paweł Wąsek i Olek Zniszczoł, którzy zaczynają się pokazywać, ale też nie jest tak, iż oni w tym momencie mogliby wygrywać. Trzeba byłoby na to jeszcze troszkę poczekać, choć wiem, iż ogółem ich na to stać.
Co chciałby pan zobaczyć w Wiśle?
- Na pewno dwóch naszych zawodników w pierwszej dziesiątce. Wiem, iż ich na to stać, a poza tym to nasza skocznia. Znają ją doskonale. Fajnie byłoby, żeby pokazały się tam też nowe twarze.
Nowe twarze? Na razie jako numer pięć kadry wymienili się ze sobą Jakub Wolny i Maciej Kot, a poprawy nie było widać. jeżeli oni byli najlepsi z "reszty" polskich skoczków, którzy nie jeżdżą na PŚ, to chyba realnie można się obawiać o najgorsze zawody w Wiśle w historii. Pan też to czarno widzi?
- To jest też tak, iż może być u nas przestój. Myślę, iż wszyscy o tym wiedzą. Mieliśmy bardzo dobre sezony, może być też tak, iż teraz trzeba będzie poczekać aż dorośnie młodzież, która odnosi sukcesy w swoich kategoriach. Przez jakiś czas u juniorów mieliśmy przerwę w medalach i dobrych wynikach, więc mamy świadomość, iż najprawdopodobniej trzeba będzie poczekać na kolejnych zawodników, którzy się przebiją. Nie wiadomo, dlaczego z niektórymi z nich jest tak, iż robi się kicha i nie przechodzą pewnego etapu, nie robią kolejnego kroku we własnym rozwoju. My to wszystko analizujemy, ale trudno nam określić, z czego adekwatnie to się bierze. Czy chodzi o to, iż młodzież jest mniej zaangażowana, czy te roczniki są, jakie są, a może zmienia się sport i cały trening skoków?
Widziałem, iż poleciał pan nie tylko do Ruki, ale też Rovaniemi i Wioski Świętego Mikołaja. To jak: prosił pan o lepsze wyniki polskich skoczków?
- Myślę, iż tu żaden Święty Mikołaj nam nie pomoże, ha, ha. Tu trzeba przede wszystkim mocnej pracy i dobrych analiz, żeby było dobrze. Ale wiadomo, iż się nie poddajemy. Wszyscy mamy pewne przemyślenia i mam nadzieję, iż uda się dobrze zareagować.