Legenda polskiej kadry apeluje do Kurka. "To może źle się skończyć"

1 godzina temu
- Nie miałem etapu "Czemu mi się to stało?", ale w słabym dniu pewnie odpowiedziałbym, iż nie chce mi się już i muszę pomyśleć nad czymś innym - mówi Sport.pl Piotr Nowakowski, który czekał 963 dni, by znów zagrać w meczu. Dwukrotny mistrz świata zaliczył przez poważną kontuzję kilka powrotów do przeszłości, w tym jeden do tej sprzed 19 lat. Słynny siatkarz opowiada też m.in. o Bartoszu Kurku, do którego zwraca się z apelem.
Niektórzy już go może skreślili, ale Piotr Nowakowski pokazał, iż jest w nim wielka determinacja. 15 kwietnia 2023 roku - jako siatkarz Projektu Warszawa - doznał poważnej kontuzji barku, która wykluczyła go z gry na ponad dwa i pół roku. Pierwszy od tego czasu mecz rozegrał w środę, w barwach Energi Trefla Gdańsk. W międzyczasie mierzył się z blokadą psychiczną i pytaniem, które słyszał tak często, iż miał go już czasem dość. W rozmowie ze Sport.pl jeden z najbardziej utytułowanych polskich siatkarzy opowiada też o tym, co czuł, gdy oglądał z trybun finał igrzysk z udziałem Biało-Czerwonych i dlaczego nie dziwiły go do końca problemy drużyny trenera Nikoli Grbicia w kluczowej fazie tegorocznych mistrzostw świata.

REKLAMA







Zobacz wideo Piotr Nowakowski wrócił do gry w siatkówkę. Zadebiutował na boisku w meczu z mistrzem Polski



Agnieszka Niedziałek: Przez minione dwa i pół roku pewnie sporo cierpliwości kosztowało cię odpowiadanie na ciągłe pytania o zdrowie i powrót do gry. Ale w ostatnich tygodniach było chyba już łatwiej.
Piotr Nowakowski: Tak, bo ze zdrowiem było już spoko. Wciąż jednak dostawałem to pytanie. choćby od kolegów z drużyny. Ale mogłem już normalnie trenować i szło mi całkiem nieźle. Dostawałem choćby często pochwały od kolegów.
Trener Mariusz Sordyl jednak dopiero ostatnio po raz pierwszy posłał cię do gry. Wcześniej nie byłeś jeszcze gotowy?
- To pytanie do trenera, czemu nie poznał się już wtedy na moim talencie. A tak na poważnie, to wcześniej pracowałem sumiennie i czekałem po prostu cierpliwie na swoją szansę. Chłopaki jako zespół dawali radę i nie było większych powodów, by ich zmieniać. Głównie ograniczaliśmy się więc do zmian zadaniowych. Zdrowy już byłem. Oczywiście, forma nie pozostało taka, jak kiedyś, aczkolwiek jest pod tym względem coraz lepiej.
Zaraz po środowym meczu powiedziałeś, iż gdy trener dał ci sygnał, byś był gotowy do wejścia, to najpierw poczułeś euforię, a zaraz potem zdenerwowanie i tremę, które ustąpiły po wejściu na parkiet. Jakie emocje towarzyszyły ci, gdy po raz pierwszy w tym sezonie - po dwóch latach przerwy - wbiegłeś z drużyną przed spotkaniem na parkiet?
- Było trochę lekkiej niepewności, czy pamiętam, jak to w ogóle się robi. Cały ten układ - kiedy się wybiega, kiedy zaczyna się rozgrzewka. Serio, miałem taką zagwozdkę, czy na pewno to ogarnę.
I ogarnąłeś? Czy na początku ktoś cię musiał nieco pokierować?
- Nie. To jest jednak taka pamięć mięśniowa, iż wszystko samo się praktycznie robiło. Brakowało mi tej atmosfery, tego wybiegania na boisko przy kibicach, przy muzyczce. Byłem bardzo zadowolony, gdy znów tego doświadczyłem.



Kiedy poprzednio byłeś rezerwowym?
- Zdarzało się przy kontuzjach. A w szerszym wymiarze czasowym? W kadrze, gdy już byłem bardziej doświadczonym graczem, to była chyba taka sytuacja, iż przez kilka meczów z rzędu musiałem czekać w kwadracie. W klubie ostatnio było to chyba w pierwszym sezonie w Częstochowie, 19 lat temu.
Trudno było ci wytrzymać przez ostatnie tygodnie w tym kwadracie? Byłeś już tak blisko gry, ale wciąż obserwowałeś ją tylko z boku.
- Nie, nie myślałem o tym w ogóle z tej perspektywy. Od początku sezonu towarzyszyła mi radość, iż jestem w ogóle w tej drużynie. Że jestem w klubie jako czynny zawodnik, który po prostu musi czekać na swoją szansę. Nie męczy mnie to jakoś, gdy stoję w kwadracie. Myślałem, iż będzie gorzej, ale choćby plecy mnie nie bolą [Nowakowski w przeszłości zmagał się z kontuzją pleców - red.]. Kiedyś mecze w kwadracie były dla mnie męczące, bo plecy wysiadały od długiego stania, a w tym sezonie zagraliśmy już trochę pięciosetowych meczów, więc tego stania było trochę. I o to się trochę martwiłem, ale okazało się, iż nie było problemu. Mamy też naprawdę fajną atmosferę wśród rezerwowych, a to też działa na plus.


W jednym z przedsezonowych wywiadów powiedziałeś, iż brakowało ci też tych autobusowych wypraw na mecze. Czyli tego, na co zwykle zawodnicy już po kilku latach gry narzekają. Masz teraz to, co chciałeś?
- Zgadza się, bo to taka chwila dla mnie. Mogę się spokojnie położyć na materacyku, poleżeć, oglądnąć coś czy poczytać. A w domu, wiadomo, zawsze jest coś do zrobienia. Jak żona zobaczy, iż siedzę bezczynnie na kanapie, to od razu coś mi znajduje.
Mariusz Fyrstenberg opowiadał mi kiedyś, iż po zakończeniu kariery musiał się na nowo dotrzeć z żoną. Wcześniej przez większość czasu nie było go w domu, więc gdy zaczął przebywać w nim na co dzień, to była to dla nich całkiem nowa rzeczywistość. U tenisistów ta nieobecność występuje zwykle na większą skalę, ale czy przez ostatnie dwa lata też z rodziną mieliście takie poczucie nowych realiów funkcjonowania?
- Nie, bo już w okresie pandemicznym przeżyliśmy kilka miesięcy bez wychodzenia i to było takie nasze przetarcie. Ale też nic nas wtedy nie zaskoczyło. Jesteśmy z żoną razem od 16 lat, więc też już chyba nas nic nie zaskoczy.



Przez ostatnie dwa lata jednak nie znikałeś regularnie z domu przez mecze wyjazdowe. Żona i córka cieszą się, gdy teraz wyjeżdżasz czy bliżej im do łez?
- Córa wolałaby, bym nie wyjeżdżał, ale jest już na tyle duża, iż rozumie, iż to taty praca i nie ma z tym większych problemów. Wciąż jednak przytula się i robi takie maślane oczka, gdy muszę wychodzić. Na szczęście, troszkę się już na to uodporniłem. Obie z żoną wolałyby mnie mieć w domu na stałe, ale nie da się tak. Taką mam pracę.
Przed tym sezonem powiedziałeś, iż nie wyobrażasz sobie życia bez siatkówki. Czy to oznacza, iż po zakończeniu kariery zawodniczej będziesz chciał przy niej zostać?
- Myślę, iż poniekąd na pewno zostanę, bo nie da się od tego tak zupełnie odciąć. Musiałbym unikać naprawdę wielu miejsc, by nie mieć z nią do czynienia. Odmawiać wszystkich zaproszeń czy propozycji pogadanek itp. Musiałbym wyjechać gdzieś daleko i zapomnieć o całej przeszłości, a tego się nie da zrobić. To znaczy pewnie się da, ale nie chciałbym tego robić, więc ta siatkówka pozostanie. Czy będę aż tak mocno w nią zaangażowany, jak do tej pory? Pewnie nie i jej procentowy udział w moim życiu zmaleje, ale pozostanie na poziomie, który będzie dla mnie wystarczający.
Kiedyś mówiłeś, iż kochasz siatkówkę, ale czasem jej nienawidzisz. Ta przymusowa dłuższa przerwa sprawiła, iż została sama miłość?
- Już mi trochę przeszło (śmiech).
Wystarczyło kilka ligowych kolejek?
- Był jeszcze cały sezon przygotowawczy, podczas którego miałem też różne perypetie. Dlatego trochę mi przeszło. Ale cieszę się, iż sezon już trwa, złapaliśmy rytm treningowo-wyjazdowo-meczowy. Tego mi było potrzeba. Lubię po prostu mieć zaplanowane np. dwa tygodnie do przodu. Wtedy czuję się spokojniej niż gdy nie wiadomo, co będę robił za dwa dni.



Na czym polegały wspomniane perypetie? Dały o sobie znać znów problemy z barkiem?
- Nie, z nim było wszystko OK. Pojawiły się inne dolegliwości związane z tym, iż wcześniej długo nie grałem. Trzeba było to trochę zaleczyć, ale nie było to nic wykraczającego poza granice normy. Brałem udział w treningach już w poprzednim sezonie, ale to nie to samo co obecna sytuacja, gdy doszły wyjazdy i to zaangażowanie w treningi jest po prostu większe, bo wcześniej nie mogłem dawać z siebie 100 procent. Teraz pochłania to dużo więcej czasu i energii.
Przed sezonem zapewniłeś, iż nie masz już w głowie blokady. Nie był to raczej konkretny moment, ale na jakim mniej więcej etapie zauważyłeś, iż zniknęła?
- Podczas treningów, gdy zacząłem atakować. Wcześniej bałem się trochę, gdy byłem zapraszany np. na zakończenie kariery Andrzeja Wrony czy na jakiś mecz towarzyski. Wtedy ta blokada dawała o sobie znać. Przy takich okazjach nie da się w pełni rozgrzać czy przygotować po kątem fizycznym i bardzo się bałem, iż coś się wtedy może stać przy ciele nieprzygotowanym do takiego wysiłku. Ale po dwóch lotach nad siatką już mi przechodziło i czułem się pewniej.
Wspomniany majowy mecz pożegnalny Wrony odbył się w warszawskiej hali Torwar. To tam doznałeś tej feralnej kontuzji barku. Wracałeś podczas tej imprezy trochę myślami do tego, co się tam stało dwa lata wcześniej?
- Myślałem trochę o tym. Gdy niedawno jechaliśmy na mecz ligowy do Warszawy, to chłopaki z drużyny też pytali, czy to właśnie tutaj się wydarzyło i jak się z tym czuję. Ale już podczas pożegnania Andrzeja pomyślałem o tym przez chwilę, a potem o tym zapomniałem.
A propos kolegów z drużyny - we wrześniowym wywiadzie dla "Siatkarskich Lig" mówiłeś, iż niecierpliwili się co do twojego powrotu.
- To wtedy serwowali mi to moje "ulubione" pytanie: "Jak zdrowie i kiedy będziesz z nami normalnie trenował?". I tak średnio 10 razy dziennie. Niektórym już mówiłem: "Zapytaj naszego 'fizjo', może ci odpowie", bo miałem już czasem dość.



W tym samym wywiadzie powiedziałeś o sobie, iż jesteś takim odgrzewanym kotletem, ale masz nadzieję, iż będzie on wciąż smaczny.
- I liczę, iż jak będę dostawał szanse na grę, to nie stanę nikomu w gardle, tylko ten kotlet będzie właśnie w miarę jeszcze smaczny i cieszący oko.
Cele drużyny to jedno, ale czy ty sam wyznaczyłeś sobie jakieś indywidualnie?
- Pytanie, co można oczekiwać po dwóch latach przerwy. Ale jak powiem, iż nie mam żadnych oczekiwań, to wyjdzie, iż nie mam ambicji (uśmiech). Moją ambicją jest po prostu to, żeby grać i cieszyć się jeszcze siatkówką. Chcę robić swoje i myślę, iż to zaprocentuje kolejnymi szansami na boisku. O to teraz mi chodzi.
Traktujesz ten sezon trochę jako takie rozpoznanie?
- Tak, trochę sprawdzam. Po pierwsze, czy mój bark to wytrzyma, a po drugie, czy reszta ciała to wytrzyma. Za chwilę skończę 38 lat, niektórzy z mojego rocznika - a choćby młodsi - już pokończyli kariery. Sprawdzam, czy to będzie miało jeszcze sens po prostu.


Gdy żegnałeś przechodzących na siatkarską emeryturę wspomnianego Wronę i Jakuba Jarosza, to przeszła ci przez głowę myśl, iż niedługo i ciebie to czeka?
- Staram się odsuwać takie myśli jak najdalej, chociaż wiem, iż też mnie to w końcu czeka . Ale na razie jeszcze żyję chwilą. Czwartą młodością. Każdy ma na siebie jakiś swój plan i wie, kiedy powiedzieć "stop". Ja na razie nie mówię.



Przed tym sezonem na pytanie o to, co się z tobą działo, gdy cię nie było, odparłeś, iż coś ci wypadło i tak się złożyło, iż był to bark. Jesteś znany z zabawnych ripost, ale czy był taki moment, iż z kwestii dotyczących kontuzji nie byłeś w stanie żartować?
- Nie, nie miałem etapu, w którym miałbym podejście: "Czemu mi się to stało?" itp. Liczyłem tylko, iż ten powrót do zdrowia potrwa może trochę krócej i żyłem nadzieją, iż może już za parę miesięcy będę mógł znów grać. Podchodziłem więc do tego dość optymistycznie i choćby jak ta przerwa zaczęła się później wydłużać, to dalej byłem jednak pozytywnie nastawiony. Wiadomo, są też różne momenty w życiu. Jakbyś mnie zapytała o to w jakimś moim słabym dniu, to pewnie odpowiedziałbym, iż nie chce mi się już i muszę pomyśleć nad czymś innym. Ale generalnie podchodziłem do tego w miarę na luzie. Bardziej się bałem 10 lat temu, gdy miałem kontuzję pleców. Myślałem sobie też o tym niedawno. Wtedy było mi chyba jednak pod tym kątem trudniej.
Byłeś wówczas na zupełnie innym etapie kariery.
- Dokładnie. Do tego też kłopoty z kręgosłupem wydawały mi się wtedy poważniejszym problemem niż kontuzja barku.
Jak długo wtedy pauzowałeś?
- Kontuzji doznałem w pierwszej połowie października, pod koniec mistrzostw Europy. Straciłem cały sezon ligowy, nie grałem przez około osiem miesięcy. Wtedy było to dla mnie bardzo długo. Było to bardziej męczące dla mojej psychiki.
Wspominałeś wcześniej o słabszych dniach podczas tej dwuletniej przerwy, gdy miałeś już dość. Uzbierało się wtedy trochę takich dni?
- Takie momenty pojawiały się, gdy już mogłem nieco robić, chciałem wrócić do hali, żeby trenować i nie wyglądało to - niestety - jeszcze zbyt dobrze. Ale w końcu te momenty odeszły w zapomnienie i czując, iż są jakieś postępy, powoli przekręcało się też to już w mojej głowie w odpowiednią stronę.



Dołączyłeś do klubu z Gdańska jako utytułowany zawodnik, ale też taki, który ma za sobą dwa lata bez gry. Musiałeś pogodzić się z tym, iż po raz pierwszy od dawna trafiłeś do kwadratu dla rezerwowych, ale też trzeba było pewnie zejść nieco z warunków finansowych, na które mogłeś liczyć wcześniej.
- Przerabiałem to już 10 lat temu. Miałem wcześniej naprawdę fajny kontrakt w Rzeszowie, a potem podpisałem ten pierwszy w Gdańsku [w 2017 roku - red.] za dużo mniejsze pieniądze. Ale w ogóle tego nie żałowałem. To oczywiście była zupełnie inna sytuacja...
Można powiedzieć, iż teraz to klub z Gdańska wyciągnął do ciebie pomocną dłoń.
- Dokładnie. Dla mnie te kwestie finansowe to była już drugorzędna sprawa, naprawdę. Oczywiście, fajnie byłoby dużo zarabiać. Zwłaszcza iż teraz koniunktura na siatkówkę jest naprawdę wysoka i chłopaki podpisują niesamowite kontrakty. Ale pieniądze to nie wszystko. Cieszę się z tego, iż jeszcze mogę grać, iż jeszcze może to wyglądać naprawdę nieźle i iż mogę grać u siebie w domu, w Gdańsku. Wszystko mam na miejscu, jest rodzina, szkoła Oliwki. Lepszych warunków sobie nie wyobrażam. I nie wiem, jakie musiałyby być pieniądze gdzieś indziej, bym - jak już będę w takiej formie, iż ktoś by mnie chciał w innym klubie - jeszcze się gdziekolwiek ruszał.
Przed tym sezonem miałeś inne oferty?
- W ogóle nie myślałem o tym, by gdziekolwiek indziej iść. Była propozycja z Częstochowy, ale nie byłem wtedy jeszcze na takim etapie, by na pewno wiedzieć, iż będę w stanie rozpocząć okres przygotowawczy, przejść go i później grać. Nie chciałem w ciemno podpisywać czegokolwiek i obiecywać, iż będę, a potem się okaże, iż jednak nie będę w stanie.
Nie umniejszając rozgrywającym Trefla, ale w Częstochowie miałbyś okazję grać ze słynnym Luciano De Cecco. Czy nie robią już na tobie wrażenia takie rzeczy?
- Nie. Poza tym jak tak patrzyłem, jak on tam rozgrywa, to za dużo bym musiał tam machać barkiem.



Wyobrażasz sobie, by - gdyby pojawiła się bardzo atrakcyjna finansowo oferta - przejść do klubu bardziej oddalonego od Gdańska?
- Oliwka powiedziała, iż najdalej do Olsztyna mogę iść. Teraz Barkom Każany Lwów gra w Elblągu, więc jeszcze taka opcja dochodzi. Z Gdańskiem to są trzy drużyny. Nie wiemy jeszcze, kto awansuje w przyszłym roku. Może np. zespół z Bydgoszczy, a to też w sumie niedaleko. A tak już w pełni na poważnie, to nie zamykam się na takie opcje, aczkolwiek wiem, iż raczej nie dojdą one do skutku.
Nie kusi cię, by na końcówkę kariery zakosztować siatkarskiej egzotyki? Np. Indie albo Arabia Saudyjska?
- Nie. Obawiam się takich strzałów, bo wszystko jest fajnie, kiedy jesteś w 100 procentach zdrowy i w pełni sił. A jak coś się - nie daj Boże - stanie, no to już się jest trochę w czarnej otchłani. Wolałbym więc takiej egzotyki nie kosztować i cieszyć się tym, co mam tutaj.
Żałowałeś kiedykolwiek, iż nie grałeś nigdy w zagranicznym klubie?
- Bardzo często dostaję to pytanie. Niczego w życiu nie żałuję. Tak się potoczyła moja kariera, a nie inaczej, iż gram tylko w Polsce i jestem z tego w pełni zadowolony. Czy chciałbym grać gdzieś indziej? Może czasami mam takie momenty, gdy na dworze jest zimno, szaro i ponuro. Wtedy bym sobie pograł gdzieś na południu, ale to są tylko takie momenty. Nie miałem takich ambicji, by grać w jakimś niesamowitym zagranicznym klubie. Dla mnie zawsze najbardziej liczyła się kadra. W niej spełniłem prawie wszystkie swoje marzenia.
Zdobyłeś z nią wszystko poza medalem olimpijskim. W ubiegłym roku z trybun oglądałeś, jak wielu twoich kolegów z kadry zdobyło go w Paryżu. Kiedy postanowiłeś, iż polecisz na finał z Francją?
- Dwa dni wcześniej. Podjęliśmy w grupie taką decyzję spontanicznie po półfinale. Kiedy dało się jeszcze kupić bilety na samolot i zdobyć jakoś wejściówki na mecz. Jak się ten mecz oglądało? Przeżywałem go mocno i trudno było mi ustać w miejscu. Tak samo było, gdy oglądałem w telewizji półfinał, po którym bardzo się cieszyłem. Szkoda mi było tego finału, bo jak już się w nim jest, to warto byłoby wygrać. Oczywiście, srebro to duże osiągnięcie, wtedy jest się niby troszkę nasyconym, ale nie do końca.



A pojawiła się u ciebie wtedy taka pozytywnie rozumiana zazdrość? Bo występ w finale igrzysk był pewnie jednym z twoich sportowych marzeń.
- Oczywiście, iż się pojawiła. Wolałbym być wtedy boisku i walczyć, ale może przez to, iż byłem na trybunach, to po tym meczu byłem mniej zły. Gdybym przegrał to na boisku, to byłaby pewnie spora załamka.
Bartosz Kurek kilka miesięcy temu powiedział mi, iż bardzo liczy na twój powrót do gry i żartobliwie dodał, iż skoro Nikola Grbić, stawiając na niego, pokazał, iż nie patrzy na PESEL, to i ty jeszcze masz szansę na powrót do kadry.
- Nie no, ja już się z nią pożegnałem... Choć w sumie nie miałem jeszcze oficjalnego pożegnania. Ale myślę, iż chłopaki z kadry są już na takim poziomie, iż byłoby bardzo ciężko załapać się choćby na tego czwartego środkowego. Z chęcią więc popatrzę, jak oni się męczą.
Po finale igrzysk w Paryżu czułeś niedosyt. A po wrześniowych mistrzostwach świata na Filipinach? Dość powszechnie mówiono, iż Polacy zdobyli "tylko" brąz.
- Rozpieścili nas chłopaki. Ja też miałem w tym swój udział wcześniej. Rozpieściliśmy nasze społeczeństwo. Dla mnie też ten brąz to pewne rozczarowanie, ale warto pamiętać, iż dla niektórych z tych chłopaków to jak na razie największe sportowe osiągnięcie w życiu. Dla innych to forma delikatnej porażki, ale Bartek Kurek cieszył się, iż wraca z medalem, a on przecież wygrał ich już naprawdę dużo i dalej kolejne go cieszą. Nie bez znaczenia było pewnie dla niego to, co przechodził w tym sezonie kadrowym. Ogółem super, iż chłopaki znowu wrócili z krążkiem. To nie jest łatwa sprawa - choćby jak się jest głównym faworytem - by dostać się do strefy medalowej i stanąć na podium. To w ogóle był turniej pełen niespodzianek. Dziwna była ta formuła dotycząca krzyżowania się na początku fazy pucharowej drużyn, które grały ze sobą w grupie. To jest lekka parodia dla mnie, ale ktoś tak wymyślił i tak jest. Kiedyś było też ciężej.
"Za moich czasów..."
- Za moich czasów to grało się z Rosją i Brazylią, by wejść do tej strefy medalowej (uśmiech).



Pojawiły się też takie uwagi, iż te MŚ to druga po igrzyskach w Paryżu docelowa impreza sezonu, podczas której Polacy nie byli w najwyższej formie. Co o tym sądzisz?
- Słyszałem, iż fizycznie trochę nie dojechali właśnie na te najważniejsze mecze MŚ. W Lidze Narodów mieli niesamowity szczyt, a drugi taki szczyt w okresie naprawdę ciężko jest osiągnąć, więc troszkę mnie to nie dziwi.
Ten szczyt nastąpił za wcześnie?
- Nie wiem, jakie były plany. Może sztab chciał osiągnąć dwa takie niesamowite szczyty, ale - jak widać - nie udało się. Może to też kwestia tego systemu - wcześniej chłopaki grali z takimi raczej przeciętnymi drużynami, a potem nagle trafili w półfinale na Włochów, z którymi wygrywamy ostatnio chyba na przemian. Teraz przyszła kolej na nich.
Przez ponad 10 lat w kadrze dzieliłeś pokój z Kurkiem. Bardzo cię zabolało, gdy okazało się, iż z powodu kontuzji nie zagra w tym półfinale z ekipą Italii?
- To było smutne zakończenie turnieju i sezonu dla niego. Męczy się chłopak z tym zdrowiem i naprawdę niesamowitą ilość pracy wykonuje w hali i siłowni. Poświęca naprawdę dużo czasu i zdrowia dla tej kadry, więc było mi szkoda. Może gdyby zagrał w tym półfinale, to coś by to zmieniło. Ale teraz możemy sobie tylko gdybać. Wiem, iż on odpuszcza dopiero wtedy, kiedy naprawdę już nie czuje nogi i nie jest w stanie podskoczyć.
Ostatnie lata pokazały chyba, iż jego kłopoty coraz bardziej się nawarstwiają.
- Tak. Dziwi mnie trochę jego przejście do ligi japońskiej, gdzie wiadomo, iż z tych atakujących są wyciskane ostatnie soki. Ja mu kariery nie układam, więc nie będę mu też jej kończył, ale powinien poważnie myśleć nad tym, by gdzieś trochę przystopować i zadbać bardziej o siebie. Bo to naprawdę może się w jakimś momencie źle skończyć. To doświadczony i dorosły chłopak - stracił już pióra fruwające jeszcze w 2009 roku na jego głowie - który zna swoje ciało i wie, iż ten moment się zbliża, ale mimo wszystko walczy. Może chce pobić rekord występów w kadrze Piotrka Gruszki?



Może. A może chodzi o to, iż czuje pewną odpowiedzialność za tę grupę przede wszystkim jako jej mentalny lider?
- Od wielu lat kadra to właśnie Bartek Kurek - najpierw jako młody perspektywiczny, później jako już bardziej doświadczony przyjmujący, następnie atakujący, a od kilku lat jako kapitan. Rzeczywiście, reprezentacja jest utożsamiana właśnie z nim. Niech Bartek gra jak najdłużej, oby tylko był zdrowy.
Wracając do ciebie, kiedyś podobno bardzo nie lubiłeś określenia "najbardziej utytułowany w tej chwili polski siatkarz".
- Tak. Teraz są już lepsi, więc odsyłam do nich.
Dlaczego ci to tak przeszkadzało? Miało to związek z syndromem oszusta, o którym opowiadałeś w kilku wywiadach?
- Trochę tak, ale też miałem tego po prostu dość. Bo co z tego, iż mam najwięcej medali? Nie czułem się z tym jakoś super. Sam nie mówiłem nigdy o tym, a cały czas ktoś do tego nawiązywał i to było dla mnie męczące. Ja jestem raczej skromny chłopak, więc troszkę się krępuję, o ile mówi się o mnie w takich kategoriach.
Na przesłanki wskazujące na syndrom oszusta kto zwrócił ci uwagę? Rozmawiałeś o tym z jakimś psychologiem?
- Moja żona jest dobra w takich rzeczach i nie potrzebuje lekarzy. Nazywam ją "Doktor Quinn", bo zawsze dba - choćby trochę za bardzo - o wszystkich dookoła. Zdiagnozowała mi to przy pomocy doktora Google. Teraz jeszcze jest chat GPT, to już w ogóle bajka dla niej. Ja też z niego korzystam, ale przy takich praktycznych rzeczach.



Czy to, iż jesteś już bardzo doświadczonym zawodnikiem, z różnymi perypetiami zdrowotnymi na koncie, wpłynęło jakoś na twoje postrzeganie własnych sukcesów sportowych?
- Dalej mi się wydaje, iż jestem takim oszustem i to już chyba zostanie ze mną do końca. Jak mnie dziennikarze nie będą o to pytać, to nie będę o tym publicznie mówił, ale pozostanę tym oszustem w domu. Tak już mam. Część mnie myśli tak, a nie inaczej i nie zmienię tego w żaden sposób.
Kiedyś opowiadałeś, iż masz obawy dotyczące odnalezienia się w życiu po zakończeniu kariery. Przez te dwa lata przerwy od gry myślałeś więcej o tym, co mógłbyś wtedy robić?
- Odpowiem krótko - tak, myślałem. Ale nic nie wymyśliłem. Na tym na razie muszę poprzestać. Ale po rozmowach - takich zwykłych, towarzyskich - jakie odbyłem w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat, jestem troszkę spokojniejszy.
w tej chwili czegoś się boisz?
- Zawsze się bałem o zdrowie najbliższych i to uczucie pewnie będzie mi stale towarzyszyło. Ale to kwestia niezależna od nas. Niczego więcej się nie boję.
Idź do oryginalnego materiału