Konsternacja na konferencji po dramacie z Finlandią. Te sceny przejdą do historii

2 dni temu
Zdjęcie: Fot. KoszKadra.pl


Mieliśmy śnić o udziale w igrzyskach, ale zamiast tego kadra zafundowała nam koszmar. Koszmar, po którym długo będziemy leczyć kaca - pisze z Walencji Piotr Wesołowicz, dziennikarz Sport.pl.
W czwartkowy wieczór – a w zasadzie już w czwartkową noc – trudno było zebrać myśli nam wszystkim.
REKLAMA


Zobacz wideo Żelazny: Ronaldo pokazał, iż mężczyzna też może płakać. Ale czy to jest lider?


Nam, dziennikarzom, którzy już w trakcie meczu z Finlandią pisali pochwały dla Jeremy'ego Sochana, czy A.J. Slaughtera. A przy okazji zastanawiali się, jak reprezentacja Polski mogłaby zaskoczyć reprezentację Hiszpanii, która czekała na nas w półfinale turnieju kwalifikacyjnego w Walencji.
Dramatyczny, niechlubny, brzydki sposób
Także kibicom, którzy cały mecz przekrzykiwali fanów z Finlandii, skandując nazwiska polskich koszykarzy. Którzy w czwartej kwarcie dodawali im otuchy, śpiewając: "Gramy u siebie" oraz "Gramy do końca". I którzy z początku umawiali się na wspólne świętowanie, aby potem mówić między sobą: jakoś nie ma klimatu…
Ale także zszokowanym koszykarzom. To, co wydarzyło się tego wieczora w "La Fontecie", będzie z nimi prawdopodobnie do końca kariery. Z Finlandią prowadzili już 15 punktami, ale na końcu to wszystko roztrwonili. W dramatyczny, niechlubny, brzydki sposób.


Czytaj także:


Dramat, dramat, dramat! Polacy sami nie dowierzają w to, co się stało


Wszyscy do ostatniej akcji i ostatniej sekundy łudziliśmy się, iż ten mecz wygramy. choćby gdy 18 sekund przed końcem Finowie po rzutach wolnych Alexandra Madsena wyszli na prowadzenie 89:88. Ale przecież my mieliśmy jeszcze dużo czasu, by wyjść na prowadzenie, by zwyciężyć, by to wyrwać!


"Wygrać choćby jednym i zapomnieć" – pisałem do przyjaciela jeszcze przed spotkaniem. Tak, pragnąłem wygranej jednym punktem, byle wciąż śnić o igrzyskach. Nikt by nie miał żalu o dodatkowe emocje, wszak liczył się cel nadrzędny – walka o bilety do Paryża. A czy wygrana z Finlandią jednym czy dwudziestoma? To było kompletnie bez różnicy.
Z brakiem igrzysk się pogodzimy. Ale teraz boli. I to bardzo
Ale nasza ostatnia akcja była nieudana. Po prostu, zwyczajnie. Mateusz Ponitka spudłował swój rzut. Sędziowie zadecydowali, iż nie był faulowany, choć sytuacja była kontrowersyjna. Arbitrzy gwałtownie zresztą zbiegli z parkietu, bo coś próbował jeszcze u nich ugrać Igor Milicić. Nie miał na to najmniejszych szans.
To był koniec. Nagle wszyscy na trybunie prasowej zamilkliśmy. I nie chodzi o to, iż nie pojedziemy na igrzyska. Chodzi o styl, w jakim żegnamy się z turniejem w Walencji. Styl tragiczny, łamiący serca kibicom, odbierający nam poczucie, iż zmierzamy w dobrym dla polskiej koszykówki kierunku. Choć to oczywiście analiza na gorąco. Może nie jest tak źle. Ale teraz boli. I to bardzo.
Po meczu koszykarze nie byli skorzy do rozmów. Przez strefę mieszaną niemal przebiegli, z dziennikarzami rozmawiał tylko kapitan Mateusz Ponitka. On razem z Igorem Miliciciem usiadł również za stołem już w trakcie oficjalnej części konferencji prasowej.


Milicić długo milczał. Ponitka miał spuszczoną głowę, nerwowo uderzał palcami o blat. Ale porażkę wziął na klatę. – Ja nie unikam trudnych pytań – mówił. – Walczyliśmy, daliśmy z siebie wszystko, ale na koniec dnia przegrywamy jednym punktem – powiedział.
Milicić milczał, Ponitka wbił wzrok w ziemię
– Co się stało? W ostatnich czterech minutach odpalił nagle Madsen, który wcześniej kilka dawał, aż nagle trafił trzy trójki. A ostatnie dwie minuty każdego spotkania to loteria – dodawał nasz kapitan.


Czytaj także:


Frajerstwo i wstyd. Jedna z najbardziej traumatycznych porażek Polski


Milicić miał trudności, by zachować spokój, koncentrację. Miał pretensje do sędziów. – Nie mówię, iż przegraliśmy przez nich, ale w końcówce nie odgwizdali nam takiego samego faulu, który odgwizdali po drugiej stronie parkietu. Nienawidzę tego mówić, ale sędziowie wpłynęli na grę – tłumaczył.
Gdy spytałem Mateusza Ponitkę, czy widzi siebie walczącego o igrzyska w 2028 roku, odpowiedział: – Będę miał wtedy 35 lat... Zobaczymy. jeżeli zdrowie pozwoli. jeżeli żona nie będzie miała nic przeciwko. Ale pozostało mnóstwo czasu, wiele się może zmienić – dodał.


I miał rację: wiele może, musi się zmienić. Czekają nas trudne miesiące, decyzje, czy rozstania.
W niedzielę w nocy nikt nie miał w "La Fontecie" nastroju na dłuższe rozmowy. Na analizy przyjdzie czas. Mieliśmy śnić o igrzyskach, ale zamiast tego kadra zafundowała nam koszmar. Koszmar, po którym długo jeszcze będziemy leczyć kaca.
Idź do oryginalnego materiału