Polska jest w tej chwili sercem żużla – z tym nie da się dyskutować. Płacimy najwięcej, mamy najsilniejszą ligę, możemy pozwolić sobie na zatrudnienie każdego zawodnika z całego świata. W cyklu Grand Prix zawsze obecne jest kilka rund w naszym kraju, w tym często otwierająca i zamykająca walkę o indywidualne mistrzostwo świata. Mimo to, przede wszystkim przepisami, nie wyróżniamy się od innych. Działamy jak najzwyklejszy kraj w światowym speedway’u, ale jednocześnie licząc na to, iż wszyscy będą nas traktować wyjątkowo, jak bogów.
Pokazały to reakcje kibiców na wydarzenia z ostatniego weekendu. Psioczenie na zawodników, działaczy FIM Europe i wywyższanie się nad pozostałych było widoczne niemal wszędzie. Bo przecież my jesteśmy najlepsi, najwięksi, my płacimy, więc wymagamy. A to nie do końca tak.
Wystarczyła jedna decyzja, by wkurzyć kibiców
Może zacząłem nieco tajemniczo, więc przejdźmy do tego, o co tak naprawdę chodzi. Jak pewnie większość z czytelników wie, w ostatnią sobotę podjęto decyzję o przełożeniu półfinału Mistrzostw Europy Par w Krško. Pech chciał, iż terminem rezerwowym była niedziela, 27 kwietnia. Niedziela ligowa, wymuszająca na niektórych klubach zmiany w składach.
Jednym z nich były Cellfast Wilki Krosno. Ekipa z Podkarpacia, chwilę przed ważnym, domowym meczem z Hunters PSŻ Poznań dowiedziała się, iż pojedzie bez swojego lidera – Dimitriego Bergé. Francuz zgodnie z planem w sobotę pojawił się w Krško gotowy do bronienia kolorów narodowych i walki o awans do finału międzynarodowych zawodów.
To, co stało się chwilę po decyzji organizatorów turnieju w Słowenii, woła o pomstę do nieba. Mowa o komentarzach kibiców, oburzonych wręcz, iż zawodnicy mający podpisane kontrakty z polskimi klubami nie pojadą w meczach ligowych. Oburzonych, iż zawody typu Mistrzostw Europy Par w ogóle się odbywają. Przecież dla wielu nie mają żadnego znaczenia. Poniżej kilka przykładów opinii, jakie znalazły się w komentarzach pod naszym tekstem o odwołaniu zawodów w Krško i potwierdzeniu przez Cellfast Wilki Krosno jazdy w niedziele bez wspomnianego Bergé.
Powinni zakazać startu w takich zawodach – jeżeli w dniu zawodów jest mecz ligowy – Pan Tomasz.
Zróbcie jeszcze puchar wójta… – Pan Przemysław.
To jest nieśmieszny żart. Mecz ligowy powinien być ważniejszy niż tamte zawody – Pan Dawid.
Jakby chciał jechać to by jechał – Pan Robert.
Te przepisy to kpina z klubu, a przede wszystkim z kibiców – Pan Grzegorz.
I wiele, wiele innych…
Chcemy być wielcy, ale też autorytarni
Nie będę zdziwiony, jeżeli część z czytelników z autorami powyższych komentarzy będzie się zgadzać. I smuci mnie to nieprawdopodobnie. Chodzi tu o kwestię wręcz podstawową dla funkcjonowania sportu w sposób zdrowy i rozsądny.
Przede wszystkim, niezależnie jakie, turnieje międzynarodowe, organizowane przez międzynarodową federację i umożliwiające reprezentowanie swoich narodowych barw, niemal zawsze są ważniejsze od rozgrywek ligowych. Przykładów można podać całą masę. choćby najbardziej popularna na świecie piłka nożna jest w tej kwestii jasna do zrozumienia – jeżeli zawodnik jest na zgrupowaniu kadry, a szczególnie jeżeli pojechał na turniej – ma do tego pełne prawo i klub i kibice mogą się o to wkurzać do woli.
Niezadowolonych z takiego obrotu spraw zapraszam do przeczytania kilku wywiadów z gwiazdami światowej piłki grającymi dla afrykańskich reprezentacji. Puchar Narodów Afryki zawsze wypada zimą, gdy czołowe ligi w Europie grają w najlepsze. Przed ostatnim czempionatem czarnego lądu zapytano kilku zawodników, dlaczego nie odpuszczą „tak mało znaczącego” turnieju na rzecz rywalizacji klubowej. Odpowiedź była prosta – a dlaczego uważacie, iż klub X ma być dla mnie ważniejszy od reprezentowania narodowych barw? I dokładnie tak samo powinien odpowiedzieć każdy żużlowiec, którego afera dotyczy.
Proponuję też spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Załóżmy, iż najlepszą ligą świata jest w tej chwili niemiecka. Cała nasza śmietanka jeździ dla klubów z Wittstocku, Teterow itp.. Na jedną z sobót zaplanowane są zawody międzynarodowe, w których naszych kolorów bronią Zmarzlik, Dudek i Janowski. Ze względu na pogodę przełożono je na ligową niedzielę, przez co kibice klubów niemieckich narzekają na brak polskiego zaciągu w składach swoich drużyn. Zaznaczają, iż turniej międzynarodowy to kompletny ogórek, oni płacą najwięcej i żużlowcy powinni i tak przyjechać na ligę, olewając jazdę dla kadry narodowej. Ciekaw jestem, jak nasi polscy kibice by na to zareagowali.
Są takie ligi. I wielu ich nienanawidzi
Pewnie z czytelników ma już w głowie argument ostateczny – no ale w NBA czy NHL robią tak do dzisiaj! Blokują zawodnikom grę w reprezentacji, bo ich ligi są najważniejsze! Oczywiście, to prawda. Było tak, jest (choć już w mniejszym stopniu) i na pewno będzie. Ale zastanówmy się, czy jakkolwiek jest to zdrowe? Czy Victor Vembanyama mogący grać w reprezentacji kraju z Rudym Gobertem w trakcie mistrzostw świata nie jest czymś naturalnym? Czy Jeremy Sochan mogący pokazać się światu w koszulce reprezentacji Polski nie jest czymś, co wzbudza dodatkowe zainteresowanie jego poczynaniami w NBA?
W tym przypadku jest też druga kwestia, którą warto poruszyć. Mianowicie NBA czy NHL po prostu miały też pozycję, która pozwalała na blokadę występu czołowych postaci ligi w turniejach międzynarodowych. Ba, momentami można było odnieść wrażenie, iż triumf w krajowej lidze koszykówki czy hokeja na lodzie w USA był wart więcej niż puchar świata.
I tutaj pewnie padnie kolejny argument – no tak, ale przecież my żużel utrzymujemy, my płacimy, my ciągniemy ten wózek. Oczywiście z faktem, iż w Polsce zarobi się zdecydowanie najwięcej, nie ma co polemizować. Ale przez cały czas jesteśmy zwykłą krajową ligą, obwarowaną masą bezsensownych przepisów, stawiającą w chory sposób na polskich Polaków z Polski, którzy nie gwarantują jakiegokolwiek poziomu sportowego. W NBA grasz, jeżeli jesteś wystarczająco dobry.
Kiedy przyjdzie do draftu i młody Serb będzie lepszy od Amerykanina, to nie ma bata, by ten drugi dostał angaż. Nie ma też durnych założeń, gwarantujących miejsce w pierwszej piątce Amerykaninowi do lat 21, obwarowań decydujących o tym, iż jednocześnie na parkiecie musi być co najmniej 3 zawodników krajowych, przez co trener musi żonglować kapitalnymi graczami z Europy tak, by wszystko zgadzało się z regulaminem. jeżeli jesteś dobry, dostajesz minuty i szansę na stanie się gwiazdą światowego formatu. Jakoś w polskim żużlu tego nie widzę, oglądając kolejny sezon z rzędu juniorów mających problem ze złożeniem się w łuk.
Rozkrok jak Jean-Claude van Damme
Drogi kibicu, zrozum proszę – albo w jedną, albo w drugą. Nie da się połączyć ligi bardziej polskiej od samej Polski z byciem absolutnym hegemonem, który zabrania wręcz zawodnikom reprezentowania kolorów narodowych. Musisz wybrać, jakie rozwiązanie Ci bardziej odpowiada. jeżeli jesteś za „rozwojem” juniorów, którzy i tak kończą kariery po 21 urodzinach, to nie narzekaj, iż zawodnicy zagraniczni przez cały czas wysoko cenią sobie jazdę w narodowych barwach. jeżeli z kolei uważasz, iż jesteśmy żużlowym NBA, to pozwól w naszych rozgrywkach jeździć faktycznie najlepszym. A nie tym, których wybierze centrala.
