Dziś Harley-Davidson kojarzy się z turystykami, customami czy power-cruiserami… Ale tak naprawdę, H-D ma ogromne doświadczenie oraz historię wyścigową, która trwa grupo ponad 100 lat!
Harley-Davidson brał udział w wyścigach prawie od samego początku działalności firmy. Mimo iż oficjalny team wyścigowy powstał w 1914 roku, to już w 1908 Walter Davidson wygrał wyścig enduro organizowany przez FAM, zdobywając perfekcyjny wynik i udowadniając, iż motocykle Harley nie tylko dobrze wyglądają, ale też świetnie sobie radzą na trasie. A to był dopiero początek długiej, momentami krwawej i pełnej adrenaliny historii.
„Starożytność” wyścigów – brud, drewno i śmierć
Wczesne dekady XX wieku to epoka, kiedy wyścigi motocyklowe przypominały bardziej sport ekstremalny niż uregulowaną dyscyplinę. Harley-Davidson ścigał się na torach enduro, wzgórzach hill climb i legendarnych torach typu „motordrome”, czyli drewnianych owalach znanych także jako boardtracki. To tam fabryczni zawodnicy H-D – Otto Walker, „Red” Parkhurst czy Fred Ludlow – pędzili ponad 120 mil na godzinę po deskach pełnych drzazg, z minimalną ochroną i maksymalnym ryzykiem.
Nic dziwnego, iż media gwałtownie zaczęły nazywać te obiekty „murderdromes”. W 1912 roku w jednym tylko wyścigu w Newark zginęło czterech zawodników i czterech widzów. Ale Harley nie zwalniał – już w 1921 roku był pierwszą marką, która wygrała wyścig ze średnią prędkością ponad 100 mil na godzinę.
Czasy powojenne – Wrecking Crew i dominacja w USA
Lata 30. i 40. XX wieku to czas „Wrecking Crew” – legendarnego zespołu wyścigowego H-D, który absolutnie dominował na torach flat trackowych w USA. Joe Petrali w 1935 roku wygrał wszystkie rundy Grand National, co do dziś uchodzi za wyczyn niemal mityczny. Po wojnie Harley wypuścił model WR, który pozwolił wrócić na szczyt. Lata 50. i 60. to kolejne dekady sukcesów – wśród nich Roger Reiman, Jay Springsteen czy Scott Parker, który zdobył aż 93 zwycięstwa w Grand National i dziewięć tytułów mistrzowskich.





Dla wielu właśnie ten okres to złoty wiek wyścigów Harley-Davidson – czas, kiedy marka nie tylko była obecna na torze, ale de facto go definiowała.
Krótki sen i wielki powrót – King of the Baggers
Na początku XXI wieku Harley na chwilę zniknął z radarów sportu torowego, choć w latach 90. próbował sił w AMA Superbike z modelem VR 1000, a później także w drag racingu z Vance & Hines. Jednak prawdziwy powrót przyszedł w widowiskowym stylu – od 2020 roku Harley-Davidson Factory Racing zaczął startować w amerykańskiej serii MotoAmerica Mission King of the Baggers. W tych zawodach ścigają się ciężkie, turystyczne baggery z kuframi bocznymi i silnikami V-Twin o mocy ponad 200 KM.










Testy Baggerów na torze w Barcelonie po rundzie MotoGP
W 2024 roku motocykle Road Glide fabrycznego zespołu H-D osiągały na torze w Barcelonie prędkości przekraczające 275 km/h. Testy odbyły się tuż po rundzie MotoGP i brały w nich udział legendy wyścigów, jak Simon Crafar, John Hopkins, Randy Mamola czy Marco Melandri. Każdy z nich był pod wrażeniem – moment obrotowy, prowadzenie, a przede wszystkim dźwięk silnika były dla nich pozytywnym zaskoczeniem.
BaggersGP – nowy rozdział na globalnej scenie
W maju 2025 Harley-Davidson oficjalnie ogłosił powstanie nowej globalnej serii wyścigów BaggersGP, która od sezonu 2026 będzie częścią sześciu weekendów MotoGP w Europie i Ameryce Północnej. W każdej rundzie odbędą się dwa wyścigi, a maszyny – identyczne dla wszystkich zespołów – będą rozwijać ponad 300 km/h i 245 Nm momentu obrotowego. Udział zapowiedziało 6–8 zespołów, każdy z dwoma zawodnikami, pod opieką techniczną Harley-Davidson Factory Racing.







BaggersGP w akcji
„To nie tylko celebracja naszego dziedzictwa, ale też śmiały krok w przyszłość” – powiedział Jochen Zeitz, CEO Harley-Davidson. I trudno się z nim nie zgodzić. Wyścigi są w DNA marki – od błotnistych tras Catskill Mountains, przez śmiertelnie niebezpieczne boardtracki, po współczesne torowe baggery z karbonowymi owiewkami. Teraz Harley-Davidson wraca na arenę globalną, by przypomnieć wszystkim, iż legenda może mieć kufry – i wciąż śmigać 300 na godzinę.