Gymkhana wraca do korzeni. Subaru leci nad przepaścią z prędkością 265 km/h. "Śmierdzi" Ameryką z kilometra

1 rok temu

Gymkhana od zawsze była czymś, co przyciągało ogromną uwagę. Filmami pasjonowali się nie tylko ci, którzy na co dzień interesują się motoryzacją. To pewnego rodzaju zjawisko socjologiczne, które zawsze przyciągało. To tak jak z piłkarskim mundialem – raz na cztery lata przed telewizorem zasiadają choćby ci, którzy na co dzień nie oglądają meczów. Jak z porządną filmową serią. Na co dzień do kina nie chodzisz… ale pojawiają się takie tytuły, które po prostu musisz zobaczyć na dużym ekranie.

Taka od zawsze była Gymkhana. choćby jeżeli na co dzień kompletnie nie interesuje cię życie Kena Blocka, czy Travisa Pastrany, Gymkhanę po prostu trzeba zobaczyć. W sumie, to wystarczy tylko zadać sobie trudu i ją włączyć, bo obejrzenie jej do samego końca nie będzie jakimś szczególnie trudnym wyzwaniem. Cała ta akcja i „efekty specjalne” sprawiają, iż nie da się oderwać wzroku od ekranu. I z tegoroczną Gymkhaną jest tak samo. A wiele osób mogło w to powątpiewać, bo niedaleka przeszłość nie wskazywała na nic radosnego.

Hoonigan

Travis Alan Pastrana znany jest z zamiłowania do szalonych projektów. Znakomity kierowca, kaskader, zwycięzca X Games w kilku dyscyplinach – chociażby w supercrossie, motocrossie, we freestyle’u i w rajdach. Startował z powodzeniem w rajdach, w rallycrossie, ale też w NASCAR. W 2007 roku wyskoczył z samolotu bez spadochronu, w 2009 roku pojawił się w słynnej serii „Jackass”, znany jest też z niesamowitej serii skoków w Las Vegas. Showman, który w swoim życiu próbował chyba wszystkiego. Nic więc dziwnego w tym, iż trafił także do Gymkhany, gdzie tego szaleństwa trochę potrzeba.

Tym razem bohaterem klipu jest 862-konne Subaru. Oczywiście przerobione na modłę Hoonigan – rzecz jasna. W nagraniu pojawia się też odrzutowiec, helikopter, łodzie, skuter wodny, czy monster truck. Wszystko dzieje się na Florydzie, a Travis ma pokazać… jak wyglądają prawdziwe, rodzinne wakacje w „sunshine state”. Nie ma sensu się zbyt dużo rozpisywać, ale skoki przy prędkości 265 km/h to z całą pewnością coś, co robi ogromne wrażenie…

Najbardziej szalona Gymkhana wszech czasów?

W tytule stwierdziłem, iż „śmierdzi” Ameryką z kilometra. Bo tak rzeczywiście jest, natomiast nie mam tu niczego złego na myśli. Ma być głośno i na pokaz. Mają być skoki, bogactwo, palenie gumy, pokaz wszystkich możliwych sprzętów, dobra muzyka i wszechobecna przaśność. Trochę taki amerykański styl nerda, który robi ze starego złoma pick-upa i ładuje do niego 300-konny silnik diesla. Bo musi być głośno, szybko, mocno… i musi być dużo dymu. Akurat do Gymkhany coś takiego pasuje idealnie. Dokładnie o to chodzi. I ta reklama Subaru na końcu… to jest to. Oczywiście wokół całego filmu uruchomiono już sklep z bluzami, koszulkami i czapkami. Tak to się robi.

Hoonigan

Można się w tym momencie zastanawiać ile kosztowało zamknięcie tych wszystkich ulic i obiektów. Można się zastanawiać ile osób musiało pracować nad tym, aby to zmontować. Ile było potrzebnych kamer, dronów i helikopterów. A można też po prostu oglądać popisy Travisa i się nimi cieszyć. Nagranie miało być surowe, szalone, dzikie… i w wielu momentach dokładnie takie było, a ludzie już twierdzą, iż Gymkhana wróciła do korzeni i być może jest to najlepsza Gymkhana w historii.

A to wszystko półtora miesiąca po Electrikhanie – czyli pewnego rodzaju odmianie Gymkhany, w której Ken Block zasiadł za kierownicą elektrycznego Audi S1. Komentarze nie były zbyt przychylne a ludzie po raz kolejny twierdzili, iż Block i Hoonigan robią wszystko, aby ludzie odwrócili się od serii. Jasne, wciąż były tu niesamowite umiejętności, świetna realizacja… ale wyglądało to trochę tak, jakby za starą dobrą Gymkhanę wzięli się ludzie z Brukseli ze swoim „zboczeniem” na punkcie eko-wynalazków.

W którą stronę?

Electrikhana była pierwszą częścią, z którą miałem problem. Za pierwszym razem nie obejrzałem jej do końca. Bo naprawdę kocham całą serię, takie popisy i Las Vegas, ale tym razem to wszystko było dla mnie tak samo emocjonujące, jak irytujące. Tak samo mi się to podobało, jak mnie to denerwowało. Wciąż był to kawał niesamowitej roboty – jasne. Ale tak czy inaczej wolę to, co zrobił Travis Pastrana z wrzeszczącym, spalinowym Subaru… A co wam podobało się bardziej? Bo to przecież indywidualna kwestia…

Idź do oryginalnego materiału