Gdy Robert Lewandowski schodził z boiska, zerknął na zegar - 86. minuta, 3:1 dla Borussii Dortmund, w dwumeczu 5:3 dla Barcelony. Było jasne, iż uda się awansować. Po zakończeniu meczu nie było jednak wielkiego świętowania, piłkarze nie wpadali sobie w ramiona i nie gratulowali. Wymieniali za to uwagi - Lewandowski z Wojciechem Szczęsnym, Lamine Yamal z Raphinhą, Ronald Araujo z Julesem Kounde. Bez szerokich uśmiechów i zabawy. Na koniec podziękowali tylko kibicom i zniknęli w tunelu.
REKLAMA
Zobacz wideo Szczęsny czy ter Stegen? Kibice Barcelony podzieleni? "Zdecydowanie to on powinien być numerem 1"
Później - jak relacjonuje dziennik "El Pais" - Hansi Flick wszedł do szatni, w której panowała cisza. Zobaczył ponure miny swoich piłkarzy i zaczął przypominać, iż przecież awansowali i wreszcie - po sześciu latach - są w półfinale Ligi Mistrzów. - Chłopaki, awansowaliśmy! Czas świętować - apelował, ale poniesienie pierwszej porażki w tym roku wyraźnie stłumiło radość. Różnicę w odbiorze rewanżowego meczu między trenerem a zawodnikami było też widać w wywiadach. - Nie był to nasz najlepszy mecz - łagodnie oceniał Flick, kilkukrotnie zaznaczając, iż spodziewał się trudnych warunków: i agresywnych rywali, i pulsujących trybun, i wielu momentów w grze, które trzeba będzie przetrwać, korzystając z czterobramkowej zaliczki z pierwszego spotkania. Na konferencji prasowej uspokajał dziennikarzy, przypominał o zmęczeniu i meczach co trzy dni, chwalił Borussię. Znacznie bardziej krytyczni byli natomiast jego piłkarze.
- To mecz do analizy, jak nie grać w następnych spotkaniach. Wiele czynników nie funkcjonowało, tak jak powinno. W środku boiska brakowało nam kontroli, popełniliśmy dużo błędów, strat, a rywale się nakręcali i łatwo stwarzali okazje. Może przyda się lekki prysznic, może czegoś się nauczymy - mówił w Canal+ Lewandowski, który w Dortmundzie szukał setnego trafienia dla Barcelony, ale skończył mecz bez choćby jednego celnego strzału. Równie ostry był Kounde. - Brakowało nam wszystkiego, co robiliśmy dobrze w pierwszym meczu: agresji, presji, koncentracji, wygrywania pojedynków, zamykania linii podań… Wszystkiego po trochu. Nie podołaliśmy zadaniu - stwierdził.
Flick, Lewandowski i Kounde zgodzili się natomiast co do sedna: najważniejszy jest awans.
Skąd taka różnica między piłkarzami Barcelony a Hansim Flickiem?
Za Barceloną trzy tygodnie, w trakcie których rozegrała siedem meczów - jeszcze nigdy w historii nie miała ich więcej w tak krótkim czasie. Przed nią - siedem kolejnych do 11 maja, w tym dwa Klasyki z Realem Madryt (ligowy i w finale Pucharu Króla) i dwa półfinałowe mecze Ligi Mistrzów z Interem lub Bayernem Monachium. To jasne, iż Flick, nieco bagatelizując i usprawiedliwiając porażkę 1:3 z Borussią, buduje narrację z myślą o tych spotkaniach. W końcu to one rozstrzygną, czy jego pierwszy rok w Barcelonie będzie bardzo dobry, czy rewelacyjny.
Błędy swojej drużyny widział na pewno, wieloma akcjami musiał się szczerze zaniepokoić, najpewniej rozumie też rozczarowanie swoich piłkarzy, ale uznał, iż w tym momencie potrzebują łagodnego przekazu i docenienia tego awansu. Mimo iż widać w tym przede wszystkim próbę zarządzania nastrojami w grupie, to patrząc szerzej, nie sposób się z Flickiem nie zgodzić: półfinał Ligi Mistrzów to sukces dla wszystkich klubu, a dla Barcelony tym większy, iż w ostatnich sześciu latach był dla niej zupełnie nieosiągalny. Jeszcze niedawno dwa razy z rzędu nie wychodziła z grupy, a teraz bije się o trofeum już pierwszym sezonie jego pracy, w samym środku finansowych kłopotów, z bardzo młodym składem - Lamine Yamal i Pau Cubarsi w 2019 r., podczas ostatniego półfinału z Liverpoolem, mieli po 11 lat i grali w piłkę siedmioosobową, na małe bramki.
Ale i krytyczne podejście piłkarzy Barcelony jest zrozumiałe. Oni najlepiej czuli, iż w Dortmundzie grali słabo, kilka im wychodziło i wywalczenie awansu kosztowało ich zbyt wiele nerwów. Być może obawiają się też, iż grając w ten sposób, mogą stracić szansę, na którą pracowali przez cały sezon.
Wtorkowy mecz mógł zaniepokoić - dominacja Borussii w pierwszych minutach była absolutna, już przed strzeleniem pierwszego gola (11. minuta) miała trzy dobre okazje, łatwo odbierała piłkę i gwałtownie docierała z nią w pole karne. Owszem, Borussia pressingiem prowokowała błędy Barcelony, ale zwykle piłkarze pokroju Frenkiego De Jonga czy Ronalda Araujo i tak nie popełniają ich aż tylu. Rzadko zdarza się też, by Raphinha i Yamal byli tak nieskuteczni w pojedynkach - w sumie wygrali tylko trzy z 15, Yamal miał 21 strat i ani jednego kluczowego podania. Złe decyzje podejmowali też Polacy - Lewandowski przy rozegraniu piłki, a Szczęsny przy ataku na rywala w polu karnym, który skończył się podyktowaniem rzutu karnego i golem na 1:0. Dalej - Kounde notorycznie miał problemy z ustawieniem się, a Fermin Lopez i Gavi z utrzymaniem piłki w środku pola. Barcelona nie nadążała za kontrami rywali, straciła też gola po rzucie rożnym. Zawiodła na początku meczu i zaraz po przerwie.
Przy wyniku 0:2 w 49. minucie zrobiło się nerwowo. Wróciły koszmary z poprzednich lat, gdy Barcelona w rewanżach przeciwko Romie i Liverpoolowi trwoniła przewagę i odpadała. W Dortmundzie pomógł jej gol samobójczy Bensebainiego i wpuszczenie Pedriego, który uspokoił grę w środku pola i pozwolił dłużej utrzymywać się przy piłce, dobitnie pokazując, iż jest kluczowym zawodnikiem Barcelony.
Piłkarze czują zmęczenie i widzą terminarz. Wiedzą, co nadchodzi. Pamiętają też ostatnie mecze - z przedostatnim w tabeli Leganes niemiłosiernie się męczyli i wygrali 1:0 dopiero po samobójczym golu jednego z rywali. Wcześniejszy remis 1:1 z Betisem też nie przyszedł im łatwo. Z jednej strony wyniki w tych meczach utrzymały Barcelonę w grze o wszystkie trofea, z drugiej jednak sam styl każe zastanowić się, czy jej piłkarze nie łapią zadyszki w kluczowym momencie sezonu.
Barcelonie zaczyna brakować paliwa. Nadchodzą najważniejsze mecze
"El Pais" pisze, iż Barcelona doznała w Dortmundzie ataku paniki, mimo iż pierwszy mecz wygrała aż 4:0. Nie była do tego spotkania przygotowana ani mentalnie, ani taktycznie, ani fizycznie. Ale znów - choć to niepokojące - da się znaleźć usprawiedliwienia. Zwycięstwo 4:0 w pierwszym meczu mogło wpłynąć na rozluźnienie, doszły były rotacje w składzie - na ławce usiedli kluczowi zawodnicy, czyli Pedri i Inigo Martinez, a poza kadrą wylądował kontuzjowany Alejandro Balde. Pewnie Flick chętnie dałby też odpocząć Kounde, ale kadra Barcelony jest na tyle wąska, iż nie ma on zmiennika. Podobnie, jak 17-letni Yamal, który od listopada wszystkie mecze rozpoczyna w wyjściowym składzie. Nie do pominięcia jest też to, iż Borussia zagrała znakomity mecz, jeden z najlepszych w tym sezonie, a Barcelona wygrywając tak wysoko pierwszy mecz, dała sobie prawo do zagrania słabszego rewanżu. Na koniec - zrealizowała cel.
Jej kibice są jednak zaniepokojeni okolicznościami, w jakich ich zespół poniósł pierwszą porażkę w 2025 roku (20 zwycięstw i cztery remisy w tym czasie). Ostatni raz tak bardzo martwili się na przełomie listopada i grudnia, gdy Barcelona też zaczęła płacić za bardzo intensywną grę od początku sezonu. Wtedy jednak przyszła kilkudniowa przerwa, po której jej kluczowi piłkarze znów zaczęli fruwać. Teraz takiej przerwy nie będzie. najważniejsze wydaje się więc pytanie, czy Barcelonie wystarczy paliwa. Kontrolka już się zapaliła.