F1 GP Azerbejdżanu 2023

1 rok temu

GP Azerbejdżanu stało się przez ostatnie lata jednym z najwyraźniejszych punktów kalendarza F1. Nie dlatego, iż jest takie wspaniałe – ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Jest za to charakterystyczne i nie do podrobienia. Jak na tym tle zaprezentowała się edycja 2023?

Cóż… raczej nie pomogła pozbyć się przeciwników tego toru i wyścigu, ale od początku. Weekend w Baku to pierwszy w tym sezonie z nowym formatem sprintu. adekwatnie z nowym formatem całego weekendu, który wygląda, jakby władze serii długo siedziały i zastanawiały się, jakby to wszystko tak maksymalnie pokręcić i skomplikować, by nikt już nie wiedział o co chodzi. Udało się!

Motywy czysto sportowe

Tak więc mieliśmy jeden trening, potem kwalifikacje, ale nie te do sprintu, o nie! To by było zbyt oczywiste. Najpierw były kwalifikacje do wyścigu, który był rozgrywany PÓŹNIEJ, czyli do samego GP. Potem mieliśmy kwalifikacje do sprintu, następnie sam sprint i wreszcie GP. Organizatorzy, jak wprawni biznesmeni, kierują się statystykami i danymi. Dane podobno pokazują, iż najmniej widzów mają sesje treningowe, więc co? Skoro ludzie oglądają kwale i wyścigi, to zróbmy weekend wyścigowy, który będzie miał tylko kwalifikacje i tylko wyścigi! Po co nam te treningi? Tak właśnie wyglądało ustalanie strategii biznesowej. Poniżej autentyczne nagranie z obrad.

Sesja treningowa w Baku nie mogła się oczywiście obejść bez czerwonej flagi. Tym razem winna była jednostka napędowa w Alpine Gasly’ego, która poszła z dymem. Dosłownie. Trening pokazał nie tylko standardowo dobre tempo Red Bull Racing, ale też nadspodziewanie dobre Ferrari. to w sumie tyle, co udało się z tej jednej sesji dowiedzieć.

Kwalifikacje te i tamte

Potem mieliśmy kwalifikacje do GP i tu wielkie zaskoczenie – Leclerc pokonał Red Bulle w walce o pole position. Charles zawsze był szybki w Baku (często choćby zbyt), ale nie dokonałby tego, gdyby nie dobre auto pod nim. Poza tym jedynym zaskoczeniem było P11 Russella. Z resztą na zastanawianie się nie było a dużo czasu, bo kolejna sesja, to były… kwalifikacje, tym razem do sprintu. Pewnym uatrakcyjnieniem tej sesji miało być jej skrócenie, a adekwatnie skrócenie każdego z jej segmentów. Ponadto kierowcy nie mieli dowolności w wyborze opon, ale musieli używać mieszanek narzuconych przez Pirelli. Powiem szczerze, iż choćby to podziałało, bo kwale nie miały przestojów i cały czas coś się działo na torze. Z drugiej strony trudno stwierdzić, czy to zaleta formatu kwalifikacji, czy raczej skutek formatu weekendu, gdzie kierowcy nie mieli adekwatnie treningu, więc każdą sesję wykorzystywali do maksimum, by poznać tor i opony.

Wszystko fajnie, tylko na kilka się to zdało, skoro kwalifikacje znów wygrał Leclerc i to choćby bez poprawy w ostatnim okrążeniu, bo po prostu urwał na nim przednie skrzydło. Odbił sobie za to Russell, który wywalczył czwarte pole startowe do sprintu. No i nagroda dla Leclerca jako zwycięzcy sprint shootout była piorunująca: czapeczka z daszkiem. Serio.

Sprint kontra Grand Prix

Mieliśmy w końcu sam sprint. Sprint, w którym kwestią czasu było połknięcie Leclerca przez Red Bulle. Udało się to Perezowi, nie udało się Verstappenowi, m.in. przez bolid uszkodzony po potyczce z Russellem. W sumie tak można streścić cały sprint, bo kilka więcej się działo. Najbardziej emocjonującą jego częścią, była wymiana zdań między Verstappenem, a Russellem po samym sprincie. Powiem szczerze – Max zaczyna zachowywać się jak panienka i czepia się Russella, który nie zrobił kompletnie nic złego. Był agresywny, zaatakował tam gdzie mógł i miał miejsce, a zakończyło się typowym racing accident, gdzie obie strony mogły zrobić coś lepiej, by tego uniknąć. Nikt nic nie zrobił, a konsekwencje były niewielkie. Czego się czepiać? Ile to razy Max był na krawędzi przepisów?

Ponieważ tak sprint, jak i sprint shootout były krótsze, jakoś udało się utrzymać emocje. No ok, choćby jeżeli nie emocje, to nadzieję na emocje i iż coś się wydarzy. Grand Prix Azerbejdżanu było jednak, cytując Tolkiena, jak masło rozciągnięte na zbyt wielu kromkach. Wystartowali, Red Bulle łyknęły Leclerca bez problemu i tyle.

OK. Dobrze jechał Alonso. OK, dobrze jechał Leclerc, który świetnie rozgryzł Fernando i podobnie jak on oszczędzał opony na koniec wyścigu. OK, dobrze jechał Perez i w sumie to było największą rewelacją całego wyścigu. Sergio, wreszcie w równej walce, potrafił adekwatnie przez całe GP utrzymać presję Verstappena i zachować nad nim dystans niepozwalający na atak. Prawdą jest, iż Safety Car po wypadku de Vriesa, pokrzyżował nieco plany strategów ekipy Maxa. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, iż przez pozostałe kilkadziesiąt okrążeń wyścigu, Verstappen nie był w stanie zbliżyć się do Pereza na odległość ataku, czy choćby DRSu. Na każdy rekord okrążenia Mistrza Świata, Meksykanin miał odpowiedź. Fajnie było oglądać, jak obaj Panowie jadą najszybszym autem na limicie, okrążenie za okrążeniem ryzykując, muskając ściany, czy ocierając o nie kołami.

Najbezpieczniejsza seria na świecie, tylko pare osób biega po torze

Jednak ciężko znaleźć w sieci pochlebne opinie o samym wyścigu i jego atrakcyjności. Szczególnie, iż rywalizacja zakończyła się potężnym incydentem jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, kiedy to na ostatnim okrążeniu do boksów zjeżdżał Ocon, a przy wjeździe do pitlane stała już spora grupa reporterów, którzy musieli uciekać przed zjeżdżającym bolidem. Incydent moim zdaniem bardzo poważny i zbyt przemilczany przez obserwatorów. Pamiętajcie – mówimy o F1, w której zespół nie może wyjść na pitlane, by się cieszyć ze zwycięstwa. Mówimy o F1, w której Vettel dostaje karę za jazdę skuterem po pustym torze. Wszystko dla bezpieczeństwa, ochrony życia i zdrowia uczestników. Tymczasem organizatorzy pozwalają na grupę ludzi stojącą u wjazdu do pitlane, przed zakończeniem rywalizacji! Coś mi tu się mocno nie klei…

Nie wiem, czy to samo GP straciło przez wcześniejsze emocje zapewnione przez Sprint. Nie wiem, czy było co tracić. Nie wiem czy ten format jest dobry. Odniosłem jednak wrażenie, iż przy podejściu Liberty Media z wyciskaniem kasy z F1 do ostatniej kropli, może lepszym rozwiązaniem przy tej ilości wyścigów było by, gdyby każde GP było wyłącznie Sprintem. Przykro to mówić o królowej motorsportów.

PS. Zanim ktoś skomentuje „nie podoba się, to nie oglądaj” – oglądam i będę oglądał, tak jak oglądam i inne sporty motorowe. To moja pasja. Marzenie, iż może sam kiedyś wezmę w nich udział. Jednak to nie wyklucza dostrzegania problemów, które w poszczególnych dyscyplinach się pojawiają.

Idź do oryginalnego materiału