Dramat Małysza. Stracił ostatnią szansę. "Sakramencko się to wszystko popsuło"

12 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl


- Sakramencko się to wszystko popsuło. Sam się tego nie spodziewałem. Zaczęło wiać i zrobiły się problemy. W drugim skoku wydawało mi się, iż dobrze wyszedłem z progu, później nie miałem powietrza w pierwszej fazie i nagle jakiś podmuch uderzył mi w lewą nartę - mówił Adam Małysz. Równo 15 lat stracił swoją ostatnią szansę na medal mistrzostw świata w lotach. Ten, którego nigdy nie miał w swoim dorobku.
Sezon 2009/2010 nie układał się najlepiej dla Adama Małysza. Poza trzecim miejscem wywalczonym w Lillehammer pierwsza jego część mogła martwić kibiców. Forma miała jednak nadejść w kulminacyjnym momencie. Tak też się stało. Najpierw w lutym wywalczył dwa srebrne medale igrzysk olimpijskich w Vancouver. Przegrał tylko z Simonem Ammanem, a po najważniejszej imprezie czterolecia jako jedyny był w stanie nawiązywać z nim realną walkę. W czterech finałowych konkursach Pucharu Świata za każdym razem stawał na podium. Nic dziwnego, iż apetyty na zwieńczenie sezonu - mistrzostwa świata w lotach - były wielkie.


REKLAMA


Zobacz wideo Cmentarz z widokiem na mamucią skocznię. Niezwykłe miejsce w Vikersund


Zachwiało "małym, wielkim człowiekiem". To był dramat Małysza
Zmagania odbywały się na legendarnej Letalnicy w Planicy. Małysz wiedział, jak tam wygrywać. Trzy lata wcześniej zwyciężył w trzech konkursach kończących sezon 2006/2007. Pokonywał wówczas Andersa Jacobsena, pieczętując czwartą i jak się później okazało ostatnią Kryształową Kulę w karierze. Tym razem trzeba było oddać cztery równe, dalekie skoki.
Rywalizacja o medale mistrzostw świata w lotach toczyła się bowiem w formacie czterech serii. Na piątek 19 marca zaplanowano dwie pierwsze, a na sobotę 20 dwie finałowe. Na półmetku nastroje były dobre. Małysz skoczył 217,5 i 215 m, przegrywając tylko z Ammanem. Jego strata do Szwajcara wynosiła zaledwie 2,8 pkt.
- Drugie miejsca są super, ale wreszcie chciałbym być wyżej. Simon wie, iż depczę mu po piętach. Pokonanie go jest w moim zasięgu. Mam nadzieję, iż sobota będzie moim dniem, medal jest na wyciągnięcie ręki - mówił Małysz, cytowany przez Sport.pl.
- Pierwszy skok miałem niezły, drugi był prawie taki, o jaki zawsze mi chodzi. Wygląda na to, iż o złoto stoczę pojedynek z Adamem. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek mógł nam zagrozić - dodawał czterokrotny mistrz olimpijski.


"Na progu ma eksplodować całą mocą. Adam, czekamy, czekamy na wielki wyczyn! Patrzę... wiatr jest dobry, ale poniżej jednego metra, trudne warunki, a więc trzeba się odbić wysoko, niczym ptak! A później zamienić w małego wielkiego człowieka, rozpiętego między nadzieją zwycięstwa i naszymi marzeniami! Leć bez końca, bez prawa ciążenia!" - tak ostatni lot Małysza na antenie Telewizji Polskiej komentował Włodzimierz Szaranowicz.
To miał być lot po medal. Był lotem po wielkie rozczarowanie i zmarnowanie ostatniej szansy na zdobycie brakującego skalpu w bogatej karierze. Złoto bezdyskusyjnie zdobył Amman, srebro Schlierenzauer, a brąz przypadł w udziale Jacobsenowi, dla którego była to osobista vendetta za 2007 rok. Małyszowi pozostało przełknąć gorzką pigułkę.
Bo choć na przestrzeni lat święcił triumfy i zdobywał medale na wielu skoczniach świata, to medalu z MŚ w lotach w jego dorobku brakowało. W Planicy nie zmienił tego stanu rzeczy, choć uczciwie należy przyznać -nie do końca była to jego wina. W ostatnim skoku walczył nie tyle o dobrą odległość, ile o utrzymanie stabilnej pozycji. Podmuchy wiatru sprawiały, iż trudno było mu oddać odpowiednio daleki skok.
- Sakramencko się to wszystko popsuło. Sam się tego nie spodziewałem. Zaczęło wiać i zrobiły się problemy. W drugim skoku wydawało mi się, iż dobrze wyszedłem z progu, później nie miałem powietrza w pierwszej fazie i nagle jakiś podmuch uderzył mi w lewą nartę. Strasznie mi ją wykręciło, poszła mi aż za głowę, wytraciłem szybkość i spadłem. Jestem zawiedziony, szansa na medal była ogromna. Tak wielka, iż już nigdy może się nie powtórzyć - mówił Małysz w wywiadzie dla Sport.pl, na gorąco komentując to, co wydarzyło się na Letalnicy.


Kontrowersji nie brakowało także w związku z przelicznikami za wiatr. Na notę zawodnika wpływać miała już nie tylko odległość, ale i warunki, w jakich skakał. Skoczkowie, w tym Małysz, głośno krytykowali dopiero raczkujący i nie do końca precyzyjny system.
- Przy tym systemie sędziowania i oceniania, kiedy wszystko zależy od belki i wiatru, można przegrać i o 0,1 pkt. System jest nierówny, wymaga ulepszenia. jeżeli są równe warunki, jest w miarę sprawiedliwy, kiedy wieje - nie. Cóż, gdybym skakał tak jak wczoraj, walczyłbym z Simonem o złoto. Nie byłem zdenerwowany, chciałem skakać normalnie, ale jakiś błąd popełniłem w powietrzu. Kiedy wylądowałem, wiedziałem, iż o medal będzie mi ciężko. Chyba mi się przyśni te 211 metrów. Jestem mocno wkurzony - przyznawał w rozmowie z naszym portalem już po konkursie w Planicy.
To nie był pierwszy raz, kiedy głośno artykułował swoje niezadowolenie związane z innowacyjnymi metodami zliczania wskaźników i przekładania ich na punkty.
- Wy, dziennikarze, pewnie nie zawsze wiecie, o co w tym chodzi. To nienormalne, iż ludzie nie wiedzą, na czym polega ocena i z czego wynika dany rezultat - mówił w rozmowie z "Super Expressem".


Gorycz porażki była nieprawdopodobna, bowiem w niedzielę Polakom kilka zabrakło do medalu drużynowego. Wówczas także nie brakowało kontrowersji. "Sędziowie wszystko popsuli! To manipulacja! Jestem bardzo zdenerwowany. Puścili Łukasza w niekorzystnych warunkach, przy silnym wietrze z tyłu" - mówił Kamil Stoch, żaląc się, iż sędziowie kazali skakać Łukaszowi Rutkowskiemu w niekorzystnych warunkach, podczas gdy w analogicznej sytuacji pozwolili przeczekać Finowi Olliemu Muotce.
"W sobotę Małysz dokonał rzeczy wręcz jak na niego niezwykłej. Nie, nie pokonał Ammanna, tylko stracił pewny medal. To było bolesne doznanie. Małysz przyjechał na Letalnicę, by walczyć o złoto, powiększyć kolekcję krążków z przeróżnych konkursów i skoczni świata. Miał zaledwie trzy punkty straty do Ammanna po piątkowych dwóch seriach i zapowiedział walkę ze Szwajcarem. Za siebie się nie musiał oglądać - przewaga nad Austriakiem Gregorem Schlierenzauerem wynosiła prawie 15 pkt. Nad Norwegiem Andersem Jacobsenem, z którym potem przegrał brąz, ponad 31 pkt!. W niedzielnym konkursie drużynowym Małysz pokazał, iż sobota była wypadkiem przy pracy. Skakał bardzo dobrze, daleko poza granicę 200 metrów" - tak prosto z Planicy dla Sport.pl mistrzostwa relacjonował Robert Błoński.
Już po zakończeniu zmagań Błoński miał okazję porozmawiać z Małyszem. - Może już powinienem dać sobie spokój ze skakaniem? Może przekroczyłem swoją barierę? Takie myśli chodziły mi po głowie po porażce w mistrzostwach świata w lotach. Czuję się okropnie z tym czwartym miejscem. Następne mistrzostwa świata w lotach są za dwa lata, nie wiem, czy w nich wystartuję. Myślę tylko o następnym sezonie - mówił.
Odszedł król, niech żyje król
Kolejnych mistrzostw świata w lotach z udziałem Małysza nie było, a "następny sezon" okazał się być tym ostatnim. Była za to nieprawdopodobna, słoweńska symbolika. 20 marca 2011 roku - równo 12 miesięcy po przegranym medalu na Letalnicy - najlepszy polski skoczek znów znalazł się... w Planicy. Tym razem po to, by spuentować swoją karierę. Tym razem nie było czterech serii, a tylko jedna. Finałem sezonu Pucharu Świata 2010/11 rządził wiatr.


Wszystko tego dnia skoncentrowane było wokół Polaka. Najlepiej świadczy o tym relacja, którą prosto z Planicy dla Sport.pl przeprowadzał Robert Błoński.
"Simon Ammann specjalnie na niedzielny konkurs zapuścił wąsy - jak Małysz. Norweg Tom Hilde narysował je sobie flamastrem. Wszystko na cześć schodzącego z piedestału Adama. Większość skoczków, w ramach uznania, miało na numerach startowych autograf żegnającego się z Pucharem Świata polskiego wirtuoza tej dyscypliny" - pisał.
Powieszoną na ciupadze biało-czerwoną flagą Małyszowi machnęli ubrany po góralsku Maciej Maciusiak i Robert Mateja - asystenci nieobecnego w Słowenii, zmagającego się z problemami z sercem architekta sukcesów Małysza Fina Hannu Lepistoe. Skoczył 216 metrów i to z obniżonego rozbiegu. Mistrz zrobił to, czego nie udało mu się zrobić przed rokiem. Zajął trzecie miejsce. Tuż za plecami Roberta Kranjca i przede wszystkim zwycięzcy zawodów - Kamila Stocha, którego kariera w tamtym sezonie zaczynała nabierać rozpędu. Skoczek z Zębu po zakończonym konkursie zatańczył dla wielkiego mistrza. Siedem lat później dokonał zaś coś, co nie udało się Małyszowi. Na mistrzostwach świata w lotach w 2018 roku zdobył srebro. W Oberstdorfie ustąpił tylko Danielowi-Andre Tande.
Małysz kończył karierę z dorobkiem 92 podiów w Pucharze Świata. Schodził ze sceny, mając zaledwie 33 lata. "Czapki z głów [...]. Noty jak przystało dla wielkiego orła skoków światowych, dla wielkiej postaci. Kochamy cię Adam, kochaliśmy cię tyle lat" - mówił Włodzimierz Szaranowicz na antenie Telewizji Polskiej.


"Mało który z jego wielkich poprzedników odchodził w równie wielkiej chwale" - komentował dziennikarz Sport.pl Michał Kiedrowski.
Utarło się powiedzenie, iż Małysz nie należał do najwybitniejszych lotników. Czy słusznie? Można mieć co do tego poważne wątpliwości. W 2003 roku wyrównywał nieoficjalny rekord świata w długości lotu. Skakał 225 metry, tyle samo co Andreas Goldberger. Aż do 2010 roku pozostawał skoczkiem z największą liczbą zwycięstw na mamutach. Sześciokrotnie wygrywał konkursy na największych obiektach świata. Dopiero we wspomnianym roku jego osiągnięcie przebił Schlierenzauer - obecny rekordzista z 14 zwycięstwami. Pech chciał, iż od sezonu 2002/03 do sezonu 2007/08 włącznie nie przyznawano kryształowej kuli za loty.
Idź do oryginalnego materiału