Na początku sezonu Aleksandra Król-Walas aż pięć z sześciu Pucharów Świata w slalomie gigancie równoległym skończyła na podium. Raz wygrała, trzykrotnie była druga i raz trzecia. W sumie prowadziła w klasyfikacji generalnej najważniejszej konkurencji snowboardu alpejskiego. Czyli w jedynej konkurencji olimpijskiej.
REKLAMA
Zobacz wideo Legenda skoków uciekła z Polski. Teraz pracuje... na górze piasku
- Poświęcam na sport czas, który mogłabym spędzić z dzieckiem i dzięki temu mam wielką motywację, żeby osiągać wielkie wyniki. Skoro już się zdecydowałam wrócić do sportu, to po coś – mówiła dwa miesiące temu w rozmowie ze Sport.pl.
Brązowa medalistka mistrzostw świata z 2023 roku tuż po tamtym sukcesie zawiesiła karierę i w grudniu 2023 roku urodziła dziecko. Już w kwietniu 2024 roku wróciła do treningów. Efekt jest piorunujący. Bo oto przed chwilą w Engadynie znów stanęła na podium mistrzostw świata – po raz drugi w karierze. W ten sposób spuentowała świetny dla siebie sezon, w którym musiała się zmagać z dokuczliwą kontuzją, na którą choćby głośno się nie skarżyła.
Polka walczyła na noże. 0,01 s mogło przesądzić o braku medalu
W rozegranym w czwartek w Szwajcarii równoległym gigancie w ramach MŚ Król-Walas najpierw miała szósty wynik kwalifikacji, a później pewnie wygrała swój pojedynek 1/8 finału z Chinką Xinhui Bai (rywalka nie dotarła do mety), a następnie pokonała w emocjonującym ćwierćfinale faworytkę gospodarzy Julie Zogg, wyprzedzając ją o 0,05 s. Niestety, w półfinale Polce zabrakło 0,01 s do Japonki Tsubaki Miki – najlepszej w tej konkurencji zawodniczki Pucharu Świata i obrończyni złota z MŚ sprzed dwóch lat (w finale Japonka przegrała z genialną Czeszką Ester Ledecką – mistrzynią olimpijską, która z powodzeniem startuje też w narciarstwie alpejskim]. Na szczęście w małym finale Król-Walas nie rozpamiętywała minimalnej porażki z Miki i o 0,14 s pokonała kolejną Szwajcarkę, Ladinę Caviezel.
- Jest! Mamy to. Po raz kolejny mamy brązowy medal mistrzostw świata! Piękniutki! O Boże! Ale się dzisiaj wzruszyłam. Popłakałam się – mówi rozemocjonowana Ola na aż trzech nagraniach wideo, jakie dostaliśmy od jej menedżera, Michała Zawady.
Filmiki mają od 25 do 30 sekund, jedne są w pionie, inne w poziomie – wszystko jest zrobione z myślą o różnych mediach, których nie ma na miejscu, a są zainteresowane zrelacjonowaniem sukcesu Polki.
- Niezmiernie się cieszę, bo dałam z siebie wszystko! Walczyłam do samego końca na setne sekundy, na noże, jak to się mówi. I co wam powiem? Mamuśki rządzą! Mamuśki dają radę! Da się? Da się! – cieszy się Król na nagraniach.
Młoda mama w euforii. „Nie da się z nią gadać"
Na prośbę o rozmowę Ola na razie nie odpowiada. – Masz jak dopytać Olę, co czuła po półfinale przegranym o 0,01 s? – pytam jej menedżera. - Bo to musi być strasznie trudne jechać dalej na całego bez rozpamiętywania – tłumaczę. - Nie mam. Jest w takich emocjach, iż nie da się z nią gadać – odpowiada menedżer i zgadza się na zacytowanie tej wypowiedzi. Bo to sama prawda. – Ole była mega skupiona na tym starcie, pojechała na MŚ bez męża i dziecka, żeby mieć 110 proc. koncentracji – dodaje Zawada.
Pełna koncentracja i powrót do zdrowia – oto najważniejsze składniki sukcesu osiągniętego przez Król-Walas. Środkową część sezonu nasza snowboardzistka miała słabszą. Po pięciu z pierwszych sześciu gigantów PŚ skończonych na podium przyszła seria jej gorszych startów. W żadnym z pięciu następnych do podium już nie dojechała. I w pucharowej klasyfikacji generalnej giganta spadła z miejsca pierwszego na czwarte.
Nic jej nie zatrzyma. Teraz jazda po olimpijski medal
- Ręka ją jeszcze tydzień temu bolała. Zapalenie ścięgna w przedramieniu dało jej się we znaki. Ciężko się trenuje z bolącą ręką, a do tego czasem trzeba nosić dziecko, Hanka ma dopiero rok – mówi Zawada. – Ola jeździła bez komfortu, problemy zaczęły się już w okolicach Sylwestra. Było leczenie, zastrzyki – mówi. Ale dobrze się skończyło. A choćby wspaniale!
A to ma być dopiero początek wielkiego powrotu Aleksandry Król-Walas.
- Ola, ty się nie boisz wprost powiedzieć, iż wróciłaś po olimpijski medal, prawda? – pytaliśmy niedawno.
- Nie, zdecydowanie nie mam problemu, żeby wprost mówić, iż to jest mój cel. Uważam, iż trzeba mierzyć wysoko. Mnie do kolekcji brakuje tylko olimpijskiego medalu. Będę się starać najlepiej jak potrafię, żeby go wywalczyć za trochę ponad rok – odpowiadała nasza dziś już dwukrotna medalistka mistrzostw świata.