Co za skandal! "Czarny dzień, reprezentacja stawia na NIEMCA"

2 godzin temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Toby Melville


Anglia ma nowego selekcjonera, a część kibiców nie kryje oburzenia. Trenerem kadry, za którą niesie się zakazana przyśpiewka o niemieckich bombowcach spadających z nieba, będzie Niemiec - Thomas Tuchel. "Czarny dzień, reprezentacja stawia na NIEMCA" - krzyczy z ostatniej strony Daily Mail, a merytoryczną dyskusję przykrywają pytania, czy Tuchel będzie śpiewał angielski hymn.
Nie dość, iż obcokrajowiec, to jeszcze Niemiec. Według części angielskich kibiców - nie mogło być gorzej. Trudno oszacować odsetek oburzonych i wściekłych, uderzających teraz w nacjonalistyczne tony, podkreślających znacznie tradycji i wertujących podręczniki do historii z rozdziałami o II wojnie światowej, bo choć może ich być stosunkowo niewielu, w mediach społecznościowych krzyczą najgłośniej.


REKLAMA


Zobacz wideo Anglicy drwią z Niemców. Zakazana piosenka niesie się po Berlinie


Wybuchło też tabloidowe szaleństwo. "Sun Sport" wydrukował zdjęcie Tuchela w ludowym bawarskim stroju, z wielkim kuflem piwa w ręce - Niemiec, jak się patrzy. "Czarny dzień, reprezentacja stawia na NIEMCA" - podkreśla na ostatniej stronie "Daily Mail" i rozwija: "Nie potrzebujemy Tuchela, ale patrioty, dla którego kraj jest na pierwszym, drugim i trzecim miejscu. Selekcjonerem powinien być ktoś, kto urodził się i wychował w kulturze piłkarskiej tego kraju. Ktoś, kto zna jego najlepsze i najgorsze cechy". 77-letni trener Harry Redknapp też mówi, iż selekcjonerem powinien być ktoś z angielską krwią. Danny’emu Millsowi, byłemu reprezentantowi Anglii, przeszkadza choćby to, iż Tuchel zwykle przy bocznej linii "pojawiał się w dresowej bluzie i czapce z daszkiem", a przecież dotychczas Gareth Southgate, ubierający się jak na angielskiego dżentelmena przystało, aż do czasu pojawienia się Michała Probierza, wyznaczał wśród selekcjonerów modowe trendy. Drugie okrążenie robi też myśl Terry’ego Venablesa, zmarłego niedawno byłego selekcjonera, który kilkanaście lat temu uciekł w wojenne porównania: "Nie handlujesz generałami, jeżeli przegrywasz. Musisz znaleźć własnego". Nawiązań do wojny jest zresztą mnóstwo. Selekcjonerem został przecież Niemiec.
Pierwszą konferencję prasową wypełniły pytania o paszport, obce DNA i gotowość do śpiewania hymnu. Thomas Tuchel się ich spodziewał, był dobrze przygotowany. Studził emocje, odpowiadał z poczuciem humoru i dystansem do kwestii narodowości. - Przykro mi, iż mam niemiecki paszport - uśmiechnął się. - Mogę tylko zapewnić, iż kibice poczują moją pasję i ekscytację Premier League. Uwielbiam mieszkać i pracować w Anglii. Jestem dumny z bycia jej selekcjonerem - mówił. A zapytany, czy zaśpiewa "God Save The King", zagrał na czas: "Mark [Bullingham, dyrektor generalny angielskiej federacji - red.] mówił mi, iż dotychczas każdy zagraniczny selekcjoner osobiście podejmował decyzję, czy śpiewa hymn, czy nie. Jeszcze nie podjąłem decyzji. Jeszcze mam czas. Angielski hymn jest bardzo wzruszający. Doświadczyłem tego już kilka razy, choćby tutaj, na Wembley, gdy grałem w finale Pucharu Anglii. Na pewno zawsze będę okazywał szacunek mojej nowej roli, krajowi i samemu hymnowi".


Tuchel oficjalnie rozpocznie pracę 1 stycznia, by - tak argumentuje to federacja - skupić się wyłącznie na głównej misji: eliminacjach mistrzostw świata, a później samym turnieju, który ma za zadanie wygrać. W listopadowych meczach Ligi Narodów reprezentację poprowadzi jeszcze Lee Carsley, tymczasowo opiekujący się kadrą po odejściu Southgate'a. Kibice byli tą decyzją nieco zaskoczeni. Błyskawicznie powstała więc teoria spiskowa zakładająca, iż Tuchel nie poprowadzi kadry w listopadzie, bo wypada wtedy Remembrance Day, czyli święto, podczas którego oddaje się hołd poległym żołnierzom, a na znak pamięci przypina się do ubrań sztuczne kwiaty maku. "Miałby przypinać maki i wspominać tych, którzy ginęli z rąk jego rodaków? Federacja chciała uniknąć skandalu już na początku współpracy" - komentują sprawę kibice doszukujący się drugiego dna.
Niechęć do obcych pielęgnowana od lat. Thomas Tuchel będzie dopiero trzecim w historii
Tuchel będzie dopiero trzecim zagranicznym selekcjonerem w historii reprezentacji Anglii - po Svenie-Goranie Erikssonie i Fabio Capello. Szwed był zresztą witany równie "uprzejmie", jak on. Jeff Powell pisał w 2001 r. w "Daily Mail": "Federacja wysyła nasze srebra rodowe na fiordy. Siedmiomilionowemu krajowi narciarzy i kulomiotów, który połowę życia spędza w totalnej ciemności". Teraz tylko te słowa przypomniał, wspominając przy okazji, iż rodzina pochowanego pod koniec sierpnia Erikssona do dzisiaj korzysta z pieniędzy, którym napchał wtedy kieszenie w zamian prowadząc zespół tylko do ćwierćfinałów mundiali w 2002 i 2006 r. Z kolei kadencja Capello przebiegała tak, iż zraziła Anglików do zagranicznych selekcjonerów na następnych 12 lat - aż do teraz. Zmotywowała ich też do dogłębnego zreformowania swojego futbolu - ze szczególnym uwzględnieniem zmiany systemu szkolenia, która w perspektywie kilkunastu lat miała im dostarczyć nie tylko znakomitych piłkarzy o świetnej technice, ale też światowej klasy trenerów. By już nigdy nie musieli szukać selekcjonera poza Wyspami.


I o ile z wyszkoleniem piłkarzy poszło im znakomicie, dlatego cieszą się dziś jedną z najbardziej utalentowanych drużyn na świecie, z ogromnym potencjałem w ofensywie, o tyle wciąż nie ma ich kto trenować - przez ostatnie lata robił to Southgate, który z mundialu w Rosji wrócił z brązem, a z ostatnich dwóch Euro ze srebrem, ale wciąż słyszał, iż nie wykorzystuje w pełni możliwości tej drużyny. Zanim został selekcjonerem, nie miał przecież wielkich sukcesów - prowadził w Middlesbrough, które przez dwa sezony zdołał utrzymać w Premier League, ale już w trzecim spadł i został zwolniony, a później odnalazł się w angielskiej federacji jako selekcjoner młodzieżowej kadry U-21. Z młodzieżówki po trzech latach awansował do pierwszej reprezentacji. Jego zmysł taktyczny budził więc wątpliwości. Kibice czuli, iż fachowiec najwyższej klasy, mając w składzie Bellinghama, Sakę, Fodena, Rice’a i Kane’a, już w Katarze, a w Niemczech na pewno, zdobyłby mistrzostwo.
Lee Carsley kilka dni przed ogłoszeniem Tuchela wyjawił, iż federacja rozgląda się za "specjalistą światowej klasy", dając do zrozumienia, iż jego misja powoli się kończy. Już wówczas pojawiły się domysły, iż nie będzie to żaden z angielskich trenerów, bo wśród nich wciąż próżno szukać "specjalistów światowej klasy". Wyliczanka "The Athletic" jest zatrważająca: od 1997 r. i Bobby’ego Robsona żaden angielski trener nie zdobył europejskiego trofeum, od 1992 r. nie było mistrza Anglii z Anglikiem jako trenerem, a od 2008 r. i Harry’ego Redknappa nie było angielskiego trenera, który wygrałby Puchar Anglii. Angielscy trenerzy nie potrafią też od 2004 r. wygrać Pucharu Ligi Angielskiej. W Europie angielscy trenerzy adekwatnie się nie liczą - od dwudziestu lat poprowadzili zespoły w 44 meczach Ligi Mistrzów. W Premier League w tej chwili pracuje zaledwie czterech angielskich trenerów, z których tylko jeden może w ogóle być rozważany jako przyszły selekcjoner - to Eddie Howe z Newcastle United.
Dlatego "The Athletic" podaje, iż latem, po odejściu Southgate’a, podczas obrad zarządu federacji, pierwsze głosowanie dotyczyło tego, czy kandydatem na selekcjonera może być trener z zagranicy. Większość - ku zdziwieniu samych dziennikarzy - zdecydowała, iż tak. Pamięć o Capello wciąż była jednak żywa, dlatego gwałtownie pojawiało się zastrzeżenie: nowym selekcjonerem może być ktoś z zagranicy, ale musi mieć doświadczenie w angielskiej piłce. Zdaniem działaczy, właśnie tego najbardziej brakowało Włochowi - obycia, zrozumienia kultury, znajomości Premier League. Tym samym lista kandydatów została mocno okrojona. Wyborem wymarzonym był Pep Guardiola, któremu latem przyszłego roku wygasa umowa z Manchesterem City i który wciąż nie zdradził, czym zamierza się zająć. Katalończyk jednak odmówił. Zdaniem "The Athletic" drugi na liście był Tuchel, choć naturalna była też myśl, by do współpracy zaprosić Juergena Kloppa.


Angielscy kibice od lat drwią z Niemców. Teraz Niemiec będzie ich selekcjonerem
Część Anglików boli nie tylko to, iż poprowadzi ich konkretnie Niemiec, ale iż w ogóle będzie to obcokrajowiec. Co z ich tradycją? Co z zasadami? Dlaczego oni, wynalazcy futbolu, mają być gorsi od Niemców, Francuzów czy Hiszpanów i sięgać po obcego? To jak przyznanie się do błędu, zgłoszenie się po pomoc do największego rywala. Przecież z Niemców drwią co turniej, śpiewając zakazaną piosenkę o spadających z nieba bombowcach, za co UEFA i FIFA wlepiają im kolejne kary. "Ten German Bombers" to przeróbka dziecięcej melodii "She'll Be Coming Round The Mountain". Słowa opowiadają o 10 bombowcach z II wojny światowej, które są po kolei zestrzeliwane przez waleczne brytyjskie lotnictwo. W tej atmosferze dyskusja o samym Tuchelu - jego osiągnięciach, kompetencjach, zdobyciu z Chelsea Ligi Mistrzów i zdecydowanie mniej udanej pracy w Bayernie Monachium, schodzi na dalszy plan.


Cel jest jednak jasny - Tuchel nie ma kierować Anglii na nowe tory. Wsiada do rozpędzonego już pociągu, ma nim jedynie dojechać stację dalej niż Gareth Southgate. Nikt nie udaje, iż to ma być długa podróż - kontrakt został podpisany zaledwie na półtora roku, wygaśnie zaraz po mundialu w 2026 r., opiewa na 5 mln funtów rocznie, ale ma wpisaną bardzo wysoką premię. Oczywiście za zdobycie mistrzostwa świata. To jedyny cel. Anglicy mają już dość czekania. W trakcie kolejnego mundialu stuknie im 60 lat bez trofeum.
Pod względem merytorycznym, gdy już uda się przedrzeć przez nacjonalistyczne zasieki, Tuchel się broni. Przychodzi z łatką zwycięzcy. Był w Chelsea - wygrał Ligę Mistrzów i Klubowe Mistrzostwa Świata. Był w Bayernie - zdobył mistrzostwo Niemiec. Był w PSG - wygrał mistrzostwo Francji, Puchar Francji, Puchar Ligi Francuskiej i dwa Superpuchary, doprowadził też zespół do finału Ligi Mistrzów, w którym przegrał z Bayernem. Z każdego z tych klubów odchodził stosunkowo szybko, najczęściej pokłócony z władzami - z Bayernu po czternastu miesiącach, z Chelsea po półtora roku, z PSG po 2,5 roku, a z Dortmundu po dwóch latach.
Tyle iż trenerski dorobek - ze wszystkimi jego blaskami i cieniami - nie musi mieć większego przełożenia na selekcjonerską robotę. Najlepszym przykładem jest Hiszpania, w pracy z którą poległ utytułowany Luis Enrique, a do mistrzostwa Europy poprowadził ją Luis de la Fuente, wieczny selekcjoner kadr młodzieżowych. Podobnie było w Niemczech, gdzie mistrzostwo świata zdobywał Joachim Loew z przeciętnym trenerskim dorobkiem, a z grupy w Katarze nie wyszedł Hansi Flick, który przecież dopiero co poprowadził Bayern do potrójnej korony.
A przecież praca w Anglii, która spośród światowych gigantów najdłużej czeka na mistrzostwo, jest jedną z najtrudniejszych w piłce nożnej. Presja i zniecierpliwienie są tam największe. Ego kibiców pewnie też. A w dodatku Tuchel "swój" będzie tylko ze złotym medalem na szyi.
Idź do oryginalnego materiału