Co za metamorfoza Świątek! Przyjaciółka kładła lód na jej głowę, trener zachwycony!

2 dni temu
Zdjęcie: screeny z Polsatu Sport


Przez 40 minut Iga Świątek mnożyła błędy, a Wim Fissette owijał rączki kolejnych rakiet dla swojej zawodniczki. - Problem jest we mnie, nie w rakiecie - powiedziała w końcu nasza tenisistka. I wreszcie się zaczęło. Co to był za mecz! Co za metamorfozę przeszła Iga, walcząc ze swoją najtrudniejszą rywalką! Jelena Rybakina musiała pęknąć pod naporem Polki - Świątek wygrała 7:6, 6:4 i zapewniła nam awans do finału United Cup!
Hubert Hurkacz w zaledwie 59 minut pokonał 78. w światowym rankingu Aleksandra Szewczenkę 6:3, 6:2. Tymczasem pierwszy set meczu Iga Świątek – Jelena Rybakina trwał o kwadrans dłużej niż całe spotkanie panów.


REKLAMA


Zobacz wideo Lewandowscy daleko poza podium w rankingu najbogatszych Polaków


Przy stanie 2:2 Świątek serwowała i prowadziła 40:15. Nagle Rybakina wygrała cztery punkty z rzędu, przełamała Polkę i przejęła kontrolę nad meczem. Gdy Iga przegrywała 3:5 i serwowała, przy wyniku 15:30 popełniła już 16. niewymuszony błąd. W tamtym momencie Kazaszka miała takich pomyłek tylko sześć. Na każdej przerwie Wim Fissette przyklękał przed Igą i coś jej cierpliwie tłumaczył. Co – nie wiemy, bo znów zagłuszyła go muzyka puszczana przez didżeja w Sydney. Ale w pewnym momencie dało się dosłyszeć, jak Iga szczerze mówi tak: „Problem jest we mnie, nie w rakiecie".


Fissette zaskoczył świat tym, co powiedział o Rybakinie
Rakiety Iga zmieniała przez pierwsze 40 minut meczu tak często, iż trzeba byłoby obejrzeć powtórkę meczu, żeby to zliczyć. Jej trenera ciągle widzieliśmy z owijkami, które nakładał na rączki kolejnych rakiet. Możliwe, iż w końcu Iga i sztab znaleźli odpowiedni naciąg. Ale jeszcze bardziej prawdopodobne, iż wreszcie Iga porządnie się na siebie wkurzyła i iż w tej zdrowej, sportowej złości zdołała skalibrować samą siebie.
Przy stanie 4:5 i serwisie Rybakiny Świątek rzuciła wszystko, co ma najlepsze i wreszcie złamała swoją najtrudniejszą rywalkę. Dlaczego najtrudniejszą? „Trener Igi Świątek wskazał jej najtrudniejszą rywalkę i nie jest nią Aryna Sabalenka" – taka wiadomość obiegła świat w grudniu. Tenisowe serwisy cytowały wywiad, jakiego Fissette udzielił „Przeglądowi Sportowemu". I argumentowały liczbami – z Sabalenką, obecną liderką rankingu WTA, Świątek ma bilans 8:4. Tymczasem z Rybakiną do teraz wygrała tylko dwa z oficjalnych sześciu meczów.
- Szczerze mówiąc, cieszę się, iż z nią zagram, bo to naprawdę fajne wyzwanie. Jelena lubi grać w Australii, dlatego spodziewam się wymagającego spotkania, zwłaszcza przed turniejem wielkoszlemowym – mówiła Świątek, czekając na to starcie z Rybakiną.


W Australii, na szybkich kortach, Kazaszka rzeczywiście czuje się szczególnie dobrze. W Perth, gdzie wcześniej jej kadra grała w ramach United Cup, Jelena gładko pokonała Hiszpankę Bouzas Maneiro (6:2, 6:3), Greczynkę Sakkari (6:4, 6:3) i Niemkę Siegemund (6:3, 6:1). W tych trzech meczach rywalki łącznie tylko dwa razy przełamały jej serwis. A nawierzchnia w Sydney pozostało szybsza. Mająca aż 184 cm wzrostu Rybakina świetnie się na niej czuła i znakomicie serwowała również od początku meczu z Igą. I prawdę powiedziawszy, wszystko wskazywało na to, iż prowadząc 5:4 w pierwszym secie, pewnie wyserwuje sobie zwycięstwo w nim.
Ale Świątek miała inny plan. W tym gemie – dla siebie ostatniej szansy – wypracowała aż cztery breakpointy i tego ostatniego wykorzystała. Od tego gema Rybakina już cały czas czuła napór Polki. Iga do zera wygrała gema na 6:5, a w następnym – trwającym aż 14 minut – miała dwa setbole. Kazaszka wybroniła się wtedy ostatkiem sił, oglądaliśmy aż osiem równowag, zanim doprowadziła do tie-breaka. I wreszcie w nim, mając trzecią i czwartą piłkę setową, Iga wygrała tę partię. 7:6, w tie-breaku 7-5, po fantastycznej walce!


Lód na głowę Igi Świątek nie był potrzebny
Po krótkiej przerwie – Rybakina zeszła do szatni – w drugim secie panie od początku wygrywały swoje gemy serwisowe aż do stanu 3:3. Wtedy Świątek przycisnęła i złamała Kazaszkę do zera. Przyjemnie było patrzeć na pełne zachwytu miny ludzi w polskim boksie. I na kolejne owacje na stojąco od trenera Fissette’a. „Teraz, Iga!" – krzyczała jej przyjaciółka Maja Chwalińska, gdy było 40:0. A po chwili, podczas przerwy, przykładała wielki wór lodu do głowy Igi.
Ta głowa wcale nie była gorąca. Serce tak – tym sercem Iga złamała napór Rybakiny i narzuciła jej swoje warunki. Oraz chłodną głową w kluczowych momentach. Jak wtedy, gdy przy prowadzeniu 7;6, 5:4 musiała bronić breakpointa (dopiero drugiego w całym spotkaniu – sama miała ich aż dziewięć), bo Rybakina bardzo mocno atakując wyszła na 40:30. Wtedy Świątek wygrała trzy punkty z rzędu i po dwóch godzinach oraz dwóch minutach w świetnym stylu skończyła ten mecz!


A przecież pierwsze 40 minut miała naprawdę nieudane. Tym cenniejsze jest więc to, co zrobiła później. Wyciągnięcie wniosków, uspokojenie się, utrzymanie koncentracji i przekonanie, iż może, iż jest w stanie, iż zrobi to. Dla siebie i dla nas – bo wygrywając z Rybakiną Iga sobie pokazała, iż i na szybkich, australijskich kortach może wszystko (wcześniej w Sydney pokonała już trzy rywalki, w tym bardzo groźną Czeszkę Muchovą i Brytyjkę Boulter). A nam zapewniła kolejne atrakcje w ramach United Cup 2025.


Teraz to będą atrakcje już największe, bowiem Polska wystąpi w niedzielnym finale. W nim zmierzymy się albo z USA, albo z Czechami, z którymi wygraliśmy już w fazie grupowej.
W mikście kończącym półfinał Polska - Kazachstan Świątek nie zagra. Musi oszczędzać siły. Zwłaszcza iż z Rybakiną walczyła, mając zabandażowane prawe udo. To efekt przeciążenia, które doskwierało naszej tenisistce już w trakcie poprzedniego starcia - z Brytyjką Boulter.
Idź do oryginalnego materiału