Dwukrotnie 0:1 ze Spartą Praga w 2010 roku, a także 1:3 i 0:1 z FC Basel w 2015 roku. Lech Poznań, przystępując do pierwszego meczu III rundy eliminacji Ligi Mistrzów z Crveną zvezdą wierzył w to, iż powiedzenie do trzech razy sztuka znajdzie swoje zastosowanie. Poznaniacy nigdy wcześniej w XXI wieku nie wygrali meczu tej fazy kwalifikacji, a to właśnie potencjalna zaliczka ze stolicy Wielkopolski miała być dobrym prognostykiem przed rewanżem, który w przyszłym tygodniu (12 sierpnia) odbędzie się w Belgradzie.
REKLAMA
Zobacz wideo Urban nie wytrzymał! "Czy ja się nie przesłyszałem?!"
O tym, iż zadanie nie będzie łatwe wszyscy wiedzieli już w momencie losowania. Crvena zvezda po raz ostatni w fazie grupowej (obecnie ligowej) europejskich pucharów nie zagrała dziewięć lat temu, a w swojej kadrze mogła się pochwalić piłkarzami, którzy dopiero co regularnie występowali w Serie A. To ona była faworytem, ale niemal wszyscy poznańscy kibice chcieli wierzyć, iż tego wieczoru na stadionie Lecha wydarzy się coś wyjątkowego. I wydarzyło - już przed pierwszym gwizdkiem. Już na długo przed początkiem spotkania stało się jasne, iż ten mecz przejdzie do historii wielkopolskiej piłki. Od momentu oddania Enea Stadionu w obecnym kształcie nigdy nie zdarzyło się, aby sprzedany został komplet biletów. Nigdy aż do środy 6 sierpnia.
- Chcemy, aby nasz przeciwnik stosował pressing, bo wtedy jest nam łatwiej przełamać defensywę rywala i zdobyć przestrzeń. Nie wiem, czy Crvena zvezda zdecyduje się na taki wariant taktyczny, być może zagrają na 0:0, by rozstrzygnąć ten dwumecz u siebie. Bierzemy różne scenariusze pod uwagę - mówił przed meczem trener Lecha Niels Frederiksen.
Czegoś takiego tu nigdy nie było. Lech już jest w Lidze Mistrzów
Dwukrotnie 0:1 ze Spartą Praga w 2010 roku, a także 1:3 i 0:1 z FC Basel w 2015 roku. Lech Poznań, przystępując do pierwszego meczu III rundy eliminacji Ligi Mistrzów z Crveną zvezdą wierzył w to, iż powiedzenie do trzech razy sztuka znajdzie swoje zastosowanie. Poznaniacy nigdy wcześniej w XXI wieku nie wygrali meczu tej fazy kwalifikacji, a to właśnie potencjalna zaliczka ze stolicy Wielkopolski miała być dobrym prognostykiem przed rewanżem, który w przyszłym tygodniu (12 sierpnia) odbędzie się w Belgradzie.
O tym, iż zadanie nie będzie łatwe wszyscy wiedzieli już w momencie losowania. Crvena zvezda po raz ostatni w fazie grupowej (obecnie ligowej) europejskich pucharów nie zagrała dziewięć lat temu, a w swojej kadrze mogła się pochwalić piłkarzami, którzy dopiero co regularnie występowali w Serie A. To ona była faworytem, ale niemal wszyscy poznańscy kibice chcieli wierzyć, iż tego wieczoru na stadionie Lecha wydarzy się coś wyjątkowego. I wydarzyło - już przed pierwszym gwizdkiem. Już na długo przed początkiem spotkania stało się jasne, iż ten mecz przejdzie do historii wielkopolskiej piłki. Od momentu oddania Enea Stadionu w obecnym kształcie nigdy nie zdarzyło się, aby sprzedany został komplet biletów. Nigdy aż do środy 6 sierpnia.
„Reach for the stars", czyli w wolnym tłumaczeniu „sięgnijmy gwiazd" - ogromna sektorówka nawiązująca do marzeń kibiców Lecha otworzyła spotkanie. Fani przygotowali specjalną oprawę, która miała podkreślić wyjątkowość tego wieczoru.
- Chcemy, aby nasz przeciwnik stosował pressing, bo wtedy jest nam łatwiej przełamać defensywę rywala i zdobyć przestrzeń. Nie wiem, czy Crvena zvezda zdecyduje się na taki wariant taktyczny, być może zagrają na 0:0, by rozstrzygnąć ten dwumecz u siebie. Bierzemy różne scenariusze pod uwagę - mówił przed meczem trener Lecha Niels Frederiksen.
Była 9. minuta meczu Lech - Crvena. Życzenie Frederiksena się spełniło
Niestety, jego życzenie z początku wypowiedzi spełniło się niemal natychmiastowo. Crvena od pierwszej minuty spotkania chciała narzucić swój styl gry. Pressingiem starała się przeszkodzić Lechowi już na jego połowie. Po upływie dziewięciu minut goście dopięli swego i objęli prowadzenie. Strzał Rade Krunicia przełamał ręce Bartosza Mrozka.
Serbowie, mając korzystny wynik, cofnęli się - ustawili linie blisko siebie i starali się przyjąć Lecha na swojej połowie. Poznaniacy nie zamierzali się jednak podłamywać. Przy nieustającym dopingu, instrukcjach emanującego spokojem Nielsa Frederiksena i zdecydowanie bardziej żywiołowo reagującego asystenta trenera Sindre Tjelmelanda próbowali znaleźć sposób na rywali.
Frederiksen w pierwszej połowie zdenerwował się raz. W 33. minucie Joao Moutinho znalazł się przed polem karnym i nie potrafił znaleźć sobie miejsca do oddania strzału. Próbę podjął Filip Jagiełło, ale byla ona niecelna. Chwilę później nastroje zmieniły się o 180 stopni. Aż trudno słowami opisać to, co zrobił Mikael Ishak. Dopadł do dośrodkowania od wspomnianego wyżej Moutinho i uderzył z woleja - w stylu najlepszych napastników świata. Można było odnieść wrażenie, iż stadion po tym golu wręcz uniósł się nad ziemię. Ławka gospodarzy eksplodowała z radości. To był dowód na to, iż Lech nie przestraszył się Crveny. Serce poznańskiego kibica mogło zabić szybciej nie tylko w momencie, gdy Ishak wpakował piłkę do siatki. Ali Gholizadeh efektownym dryblingiem minął rywala, a Joel Pereira potrafił zgubić rywala samym przyjęciem piłki.
Lech - Crvena zvezda. Trybuny? To już jest Liga Mistrzów
Po przerwie poznaniacy nie zdołali utrzymać poziomu gry z wielu momentów pierwszej połowy. Gole strzelała już tylko Crvena zvezda, a tablica świetlna wskazała końcowy wynik 3:1 dla Serbów. Drugiego gola dołożył Krunić, a wynik ustalił Pereira. Lech grał słabiej, nie miał sytuacji do pokonania Matheusa, ale atmosfera na stadionie nie uległa zmianie.
„Nigdy tu nie było takiego dopingu" - takie zdanie dało się usłyszeć z poznańskich trybun i nie były to tylko puste słowa. Kocioł - czyli trybuna najbardziej zagorzałych kibiców Lecha - nie zamilkł choćby na sekundę. choćby wtedy, gdy w zamieszaniu podbramkowym w polu karnym Mrozka najlepiej zachował się Krunić. choćby wtedy, gdy Duarte podwyższył na 3:1. Choć adekwatnie wówczas na chwilę doping ustąpił miejsca przeraźliwej salwie gwizdów skierowanej do zawodnika gości celebrującego pod Kotłem.
Warto dodać, iż głośny był także sektor gości - do Poznania przyjechali fanatyczni kibice z Belgradu, ale wokalnie oraz - co naturalne - liczebnie nie mieli szans z poznańską publicznością.
Lechowi o awans do Ligi Mistrzów nie będzie łatwo. W Belgradzie będzie musiał odrabiać dwubramkową stratę. Atmosfery, która udzieliła się wszystkim w sierpniowy wieczór, nie powstydziłby się jednak żaden europejski stadion. Bo kibicowsko Lech już należy do europejskiej czołówki, już jest w Lidze Mistrzów. Byłoby pięknie, gdyby doskoczyli tam też piłkarze. Rewanż z Crveną zvezdą za tydzień w Belgradzie.