Utarło się w środowisku, iż Zbigniew Boniek postąpił wobec Jerzego Brzęczka niesprawiedliwie, bez wyraźnego powodu zabierając mu możliwość poprowadzenia reprezentacji Polski na wielkim turnieju. Istnieje jednak odwrotna interpretacja tamtych wydarzeń. Że oto Boniek, zwalniając selekcjonera na kilka miesięcy przed Euro 2020, wyświadczył mu największą przysługę. Bo pozwolił, by stopniowo narastał jego mit. Który przy sprzyjających okolicznościach dziejowych i drobnej bieżącej pomocy obecnego trenera kadry U-21, może kiedyś zanieść go z powrotem na stanowisko selekcjonera najważniejszej drużyny w Polsce. By spróbować przeżyć alternatywną historię i dowiedzieć się, co by było, gdyby.
REKLAMA
Zobacz wideo Tak będzie wyglądać skład na Holandię? Żelazny: Co ty się tak na Kapustkę uparłeś?"
Wielki turniej, choć jest nobilitacją, dla trenera reprezentacji Polski oznacza zwykle kłopoty. Jerzego Engela, chwilę wcześniej bohatera narodowego, wymiótł na początku XXI wieku ze stanowiska. Porażek na mundialu lub Euro nie przetrwali potem Paweł Janas, Franciszek Smuda i Adam Nawałka, a Czesławowi Michniewiczowi udało się stracić pracę choćby po osiągnięciu na mistrzostwach świata satysfakcjonującego wyniku. Leo Beenhakker, Paulo Sousa i Michał Probierz nie zostali wprawdzie zwolnieni po nieudanych mistrzostwach Europy, ale dla wszystkich turniej kończył dobry okres pracy z kadrą, a zaczynał równię pochyłą. Jedynym, który wyszedł z wyjazdu z Polską na mistrzostwa wzmocniony, okazał się Nawałka, ale tylko w 2016 roku.
Niedopowiedziana historia Brzęczka
Brzęczka taka weryfikacja na oczach całego kraju ominęła. Jego historia z kadrą narodową pozostała niedopowiedziana. Pozwoliła snuć różne scenariusze football fiction. I stawiać zupełnie nieweryfikowalne tezy. Na korzyść budowania legendy o Brzęczku, który wszystko zrobiłby lepiej, przemawiały też wybory prezesów PZPN w kwestii jego następców. Sousa wyjechał żegnany zarzutami, iż "oszukał 40 milionów Polaków". Michniewicza wymiotła ze stanowiska afera premiowa. Sięgnięcie po Fernando Santosa okazało się kompletną klapą, a co do Probierza wielu miało uzasadnione poczucie, iż bez dobrej znajomości z Cezarym Kuleszą nigdy nie dostałby się w pobliże kadry narodowej. Może i Brzęczek doprowadził Roberta Lewandowskiego do ośmiu sekund milczenia w pomeczowym wywiadzie, ale Probierz doprowadził go do rezygnacji z gry w kadrze, co było jednak większym kalibrem. Gdy za tło do porównania służył Nawałka, Brzęczek wydawał się najwyżej przeciętnym selekcjonerem. Kiedy jednak zestawiać się go zaczęło z selekcjonerami, którzy uciekli, "podzielili Polskę" (a przy tym drużynę), chcieli w spokoju dorobić do emerytury, albo doprowadzili do eskalacji konfliktu z najlepszym polskim piłkarzem w historii, Brzęczek, który niczego aż tak złego nie zrobił, rósł w oczach.
Nie ułatwiał sobie jedynie sam tym, co robił po odejściu z kadry. Na przykład spadając z Ekstraklasy z Wisłą Kraków, której nie zdarzyło się to od trzydziestu lat. Jasne, iż nie był jedynym winowajcą. Nie był choćby głównym. Nie pomógł jednak, wygrywając z czternastu meczów poprzedzających katastrofę tylko jeden. To, iż w I lidze nie było wiele lepiej i został zwolniony ze średnią punktową 1,11 w 27 meczach (ostatnim, który pracował podobnie długo i miał niższą, był w Wiśle Marek Kusto 30 lat wcześniej), nie wspierało narracji, iż Brzęczek poradziłby sobie z kadrą lepiej niż jego następcy. Już korzystniej działały w tej kwestii trzy lata przerwy od prowadzenia jakiejkolwiek drużyny, które nastąpiły po rozstaniu z Wisłą.
Kulesza szykuje grunt
Cezary Kulesza, zwolniwszy Probierza, zagrał na dwa ruchy do przodu. Dał opinii publicznej selekcjonera dobrze przez nią przyjętego, bo Jan Urban cieszył się raczej powszechną sympatią i szacunkiem, ale jednocześnie zatrudnił w federacji dwóch trenerów, co do których sam miał ponoć większe przekonanie i wolał ich mieć w zanadrzu "na wszelki wypadek". Pierwszy to Jacek Magiera, asystent w sztabie Urbana, a w przeszłości samodzielny trener Legii czy Śląska Wrocław. Drugi to właśnie Brzęczek, któremu we wrześniu znienacka powierzono kadrę U-21, zwalniając Adama Majewskiego chwilę po przedłużeniu umowy. jeżeli Urbanowi powinęłaby się noga w eliminacjach lub ewentualnie w barażach, zawsze będzie można powielić ruch sprzed zatrudnienia Probierza i wyjaśnić, iż selekcjoner kadry U-21 przejmuje kadrę, by zachować ciągłość i uniknąć chaosu.
Obie nominacje krótkoterminowo wypadają znakomicie. Urban opanował sytuację w grupie i uratował nadzieje na wyjazd na mundial. Brzęczek z kolei spektakularnie rozpoczął eliminacje mistrzostw Europy, a jego drużyna jest zewsząd chwalona nie tyle za znakomite wyniki, ile za styl, czyli to, za co tak często obrywał, prowadząc dorosłą kadrę. Każde kolejne zgrupowanie młodzieżówki przynosi rehabilitację Brzęczka, w czym nie ma oczywiście niczego dziwnego, bo to raczej nie jest zły trener. Dziwniejsze, iż efekt zdaje się działać wstecz. Czyli dobry początek pracy z młodzieżówką sprawia, iż i czas spędzony przez niego w seniorskiej kadrze zaczyna się częściej przedstawiać lepiej, niż wyglądał w rzeczywistości.
Młodzieżówka jako trampolina
Brzęczek w roli trenera kadry U-21 wygrał na razie cztery mecze. Zwycięstwa z Armenią, Macedonią Północną i Czarnogórą zaliczają się raczej do kategorii obowiązkowych. Najwięcej szumu wywołało sześciobramkowe rozgromienie na wyjeździe Szwecji, bo po pierwsze: nazwa tego kraju budzi więcej piłkarskich skojarzeń, a po drugie: strzelenie komukolwiek sześciu goli na wyjeździe należy do rzadkości. W tym uniesieniu może więc umknąć, iż Szwedzi przeżywają największą zapaść od lat. Dorosła kadra zajmuje ostatnie miejsce w słabej grupie eliminacyjnej. Juniorska przegrała w Czarnogórze i dała się rozgromić również Włochom. Prawdziwe wyzwania, w postaci dwumeczu z Włochami, dopiero przed młodzieżówką Brzęczka. Pierwsze z nich już w tym miesiącu. Pewny awans na turniej ma tylko zwycięzca grupy. Drugie miejsce może pozwolić pojechać na mistrzostwa w przypadku korzystnego bilansu, na co Polska na razie ma wszelkie szanse.
W tym momencie na dobrą sprawę nie wiadomo jednak jeszcze, czy Brzęczek okaże się dobrym selekcjonerem kadry U-21. Zaczął znakomicie. Warto jednak przypomnieć, iż jego poprzednik dostał się na turniej, na który on dopiero próbuje awansować. Maciej Stolarczyk, jeden z poprzednich selekcjonerów U-21, na młodzieżowe Euro wprawdzie nie pojechał, ale w eliminacjach zdarzyło mu się rozbić czterema bramkami Niemców, co było nie mniej imponujące niż Brzęczkowe sześć goli ze Szwecją. Nikt jednak nie robił z niego kandydata na selekcjonera i nie przepraszał, iż wcześniej mylił się w ocenie jego umiejętności trenerskich. Jeszcze wcześniejszy trener kadry U-21, Michniewicz, awansował na turniej po przeszło dwóch dekadach przerwy i jeszcze ograł na nim Belgię oraz Włochy, ocierając się o awans do półfinału. Probierz nie zdążył w tej roli rozegrać eliminacji, ale i on zaczął obiecująco, wygrywając z kadrą U-21 pięć z ostatnich siedmiu meczów. Owszem, Brzęczek zaczął z większym przytupem niż oni wszyscy. Ale zasadniczo kadra U-21, w przeciwieństwie do dorosłej, była ostatnio całkiem niezłym narzędziem do poprawiania trenerskiej reputacji.
Dwa różne światy
choćby gdyby jednak założyć, iż machina już się nie zatrzyma, całe eliminacje faktycznie przejdzie suchą stopą i w znakomitym stylu, a potem dobrze zagra na turnieju, będzie to oznaczało tylko tyle, iż powierzenie Brzęczkowi kadry U-21 było trafną decyzją. Być może okaże się po raz kolejny, iż w otoczeniu z mniejszą presją, gdzie nie wszyscy analizują każdy jego ruch, jest w stanie pokazać pełnię trenerskiego warsztatu. Jak w Płocku, gdzie zajął z Wisłą piąte miejsce w Ekstraklasie, co poprzedziło jego nominację selekcjonerską. Kiedy jednak trzeba było ratować przed spadkiem jeden z najbardziej medialnych polskich klubów, czy wprowadzić do najwyższej ligi GKS Katowice jeszcze w czasach, gdy obowiązywały tam hasła "Ekstraklasa albo śmierć", czy "Tu jest Gieksa, tu jest presja", napotykał problemy. Które z pełną mocą uderzyły w czasach prowadzenia reprezentacji, z filmem "Niekochani", dokumentującym tyleż życie kadry, ile syndrom oblężonej twierdzy jej selekcjonera. Ponowne wyniesienie go - kiedyś w przyszłości - na najbardziej eksponowane stanowisko w kraju groziłoby ponownym przeżywaniem tych samych problemów. W aspektach typowo warsztatowych praca selekcjonera kadry U-21 jest zbliżona do kadry seniorskiej. Obie żyją w tych samych cyklach, obie mają podobnie mało czasu w wspólne treningi. W aspektach pozaboiskowych to jednak dwa różne światy. Już więcej o rzeczywistym wyciągnięciu wniosków przez Brzęczka, rozwoju jego trenerskiej osobowości, czy umiejętności prowadzenia gwiazd, niż efektowne ogranie młodzieżówki Szwecji, powiedziałoby trenowanie z powodzeniem jakiegoś dużego klubu, w rodzaju Legii czy Lecha. Tylko w ten sposób można by obronić tezę, iż Brzęczek uporał się z deficytami, które sprawiły, iż jego praca z kadrą była krytykowana.
Nie można dziś porównywać tamtych wyników do dzisiejszych, nie zważając na realia. Brzęczek wygrał grupę eliminacyjną, czego nie zrobił potem Sousa i czego prawdopodobnie nie zrobi Urban. Ale nie miał w grupie Anglii czy Holandii, jak oni, ale Austrię. Niezłą, poukładaną, niedocenianą, ale jednak Austrię. Która kulturą i sposobem gry w obu spotkaniach z Polską Brzęczka kompletnie dominowała, zabrakło jej jednak indywidualności, które miała Polska. Bo miał Brzęczek Lewandowskiego w szczytowej formie, wygrywającego Ligę Mistrzów z Bayernem. Miał Grzegorza Krychowiaka grającego jeszcze wciąż na poziomie Ligi Mistrzów. Miał Kamila Glika z Monaco. Krzysztofa Piątka z Milanu. Wojciecha Szczęsnego i Łukasza Fabiańskiego. Mateusza Klicha z Premier League. Arkadiusza Milika i Piotra Zielińskiego z Napoli. Jasne, iż miał też różne problemy. Drużyna z jego czasów była jednak silniejsza personalnie niż obecnie. Trudno więc przykładać do niej te same standardy i zachwycać się, iż rozbijała Izrael i szczęśliwie przepchnęła mecze z Austrią.
Złota era Nawałki
Drogę, jaką przechodziła reprezentacja Polski, można ująć w liczbach na podstawie rankingu Elo, czyli metody porównywania drużyn zaczerpniętej z szachów i uznawanej w środowisku analitycznym za najbardziej miarodajny sposób szacowania siły zespołów. Opiera się na bezpośrednich starciach, w których wysoka wygrana z silnym rywalem w meczu o punkty jest punktowana odpowiednio wyżej niż niskie zwycięstwo ze słabym przeciwnikiem w starciu towarzyskim. Każdy wynik wpływa więc na całościowy dorobek drużyny, przy czym najbardziej liczą się najświeższe rezultaty. Na punktacji Elo opierają się częściowo firmy bukmacherskie, ustalając kursy, czy FIFA, ustalając swój ranking wpływający na rozstawienia w losowaniach.
Zgodnie z rankingiem Elo, Adam Nawałka przejmował kadrę od Waldemara Fornalika z 1643 punktami, co dawało jej 49. miejsce na świecie. Rósł z nią do pułapu 1873 punktów, jakie miała w szczytowym momencie w czerwcu 2017 roku, co oznaczało awans na trzynastą pozycję. Stanowiło to wzrost o 230 punktów i aż 36 lokat względem poziomu startowego. Od słynnego czterobramkowego lania w Kopenhadze jesienią tamtego roku zaczął się regres. Po przegranym mundialu w Rosji Nawałka zakończył pracę, zajmując 21. miejsce w rankingu Elo z wynikiem 1783 punkty. choćby w gorszym momencie zostawiał kadrę 140 punktów silniejszą, niż przejmował.
Opóźnianie regresu
Brzęczek zrobił z nią krok do przodu, ale tylko względem schyłku Nawałki. W szczycie jego drużyna dobiła do 1843 punktów i dziewiętnastego miejsca na świecie, co wciąż było gorszym wynikiem niż kadry poprzednika po blamażu z Danią, gdy ówczesny selekcjoner stwierdził, iż trzeba coś zmienić, bo jego zespół stał się zbyt przewidywalny. Boniek zwalniał Brzęczka, gdy Polska była w tej klasyfikacji 21. na świecie, mając 30 punktów więcej niż na początku, ale w globalnej hierarchii będąc na tym samym miejscu. Na pewno nie można więc na podstawie wyników robić z niego nieudacznika, samo utrzymanie Polski mniej więcej w tych okolicach, biorąc pod uwagę pogarszanie się sytuacji kilku ważnych piłkarzy względem czasów Nawałki, można było choćby uznawać za jakiś sukces. Ale trudno, choćby z perspektywy czasu, uznać jego pracę za okres, do którego można wracać z rozrzewnieniem. W najlepszym wypadku było to opóźnianie regresu.
Brzęczek wciąż był jednak nieznacznie na plusie. W przeciwieństwie do Sousy, bo za Portugalczyka Polska wróciła w okolice schyłkowego Nawałki, czyli na pułap 1770 punktów (27. miejsce na świecie). Michniewicz wzniósł ją z kolei do 1844 punktów, czyli najwyższych pułapów od czasów Nawałki (po wygranej z Arabią Saudyjską na mundialu - 19. miejsce na świecie), a ostatecznie zanotował zbliżony awans punktowy do Brzęczka. Obu zwolniono jednak głównie z powodów pozasportowych. Następnie Santos zjechał o osiemdziesiąt punktów, a Probierz jeszcze o czterdzieści. Wychodzi więc, iż trzech z czterech selekcjonerów obniżyło poziom reprezentacji, a czwarty, który sportowo może się z Brzęczkiem równać, odszedł w nieporównywalnie gorszej od niego atmosferze. Najbardziej za argumentem, iż Brzęczek był dobrym selekcjonerem, przemawia więc to, iż kolejni byli znacznie gorsi. Taki Franciszek Smuda poprawił dorobek Polski w rankingu Elo o sześćdziesiąt punktów, czyli dwukrotnie więcej niż Brzęczek. Ale przegrał turniej. I był porównywany do Leo Beenhakkera i Adama Nawałki, a nie Fernando Santosa i Michała Probierza.
Dobrze obsadzone role
Urban zaczął obiecująco. Po czterech meczach już ma o czterdzieści punktów Elo więcej niż po ostatnim meczu Probierza, co przekłada się na awans o dziesięć pozycji w światowej hierarchii. przez cały czas daleko poza miejsce, w jakim zostawiał kadrę Brzęczek, to na razie raczej powrót do wczesnego Nawałki, ale pułap startowy był zupełnie inny. Jedynym selekcjonerem w ostatnich kilkunastu latach, do którego czasów wzdychanie ma jednak jakikolwiek sens, jest Adam Nawałka. Wszystko inne to zastanawianie się, który moment był mniej zły. W tej kategorii czasy Brzęczka pewnie miałyby szanse na zwycięstwo. Ale to wciąż nie czyni z nich belle époque.
Niech więc Jerzy Brzęczek spokojnie odbudowuje reputację w kadrze U-21, a Jan Urban próbuje naprawiać w dorosłej to, co zepsuli poprzednicy, jeżeli chodzi o wyniki, jak i otoczkę wokół drużyny narodowej. Każdy jest w tej chwili we adekwatnej dla siebie roli i może w niej mieć moc zmieniania przyszłości polskiej piłki. Przyszłości, nie przeszłości.

2 godzin temu














