Były trener Polaków od razu zagroził, iż go wyrzuci. "Do Polski"

2 dni temu
Zdjęcie: Volleyball World


Bartłomieja Bołądzia można uznać za late bloomera, bo cała siatkarska Polska zaczęła o nim mówić dużo dopiero na kilka miesięcy przed jego 30. urodzinami. Sam atakujący, który może być największą sensacją w składzie na igrzyska w Paryżu, jako przełomowy moment w karierze w rozmowie ze Sport.pl wskazuje jednak chwile sprzed kilku lat. Kiedy pracował z byłym trenerem Biało-Czerwonych, który groził, iż wyrzuci go z klubu.
Gdyby w polskim środowisku siatkarskim zaproponować petycję z wnioskiem o obecność Bartłomieja Bołądzia w składzie reprezentacji Polski na igrzyska w Paryżu, to pewnie gwałtownie pojawiłoby się tam wiele podpisów. Jeszcze rok temu rywalizował on z Karolem Butrynem o miano trzeciego atakującego w kadrze, ale po świetnym sezonie klubowym kontynuuje dobrą passę w drużynie narodowej i przyczynia się do bólu głowy trenera Nikoli Grbicia. I nie przeszkadza mu w tym brak ogrania na arenie międzynarodowej w rywalizacji o dużą stawkę. A co na to on sam? I czemu zawdzięcza utrzymanie tak długo rewelacyjnej formy? M.in. o tym oraz o wpływie 2,5-miesięcznej córeczki na jego grę opowiada w wywiadzie dla Sport.pl
REKLAMA


Zobacz wideo Projekt Warszawa z brązowym medalem PlusLigi. Bartłomiej Bołądź: Zdecydowała zagrywka


Agnieszka Niedziałek: Gdy podpytywałam o ciebie przed tą rozmową, to usłyszałam, iż może i na pierwszy rzut oka uchodzisz za osobę spokojną, ale w gronie kolegów z zespołu jak najbardziej bierzesz udział w tworzeniu dobrej atmosfery. To prawda, iż jesteś drużynowym DJ-em w Projekcie Warszawa?
Bartłomiej Bołądź: Tak, zdarza się, iż puszczam muzykę. Czasem robi to też Artur Szalpuk. Wymieniamy się, by chłopakom się nie znudziło, a tak by prędzej było, gdyby cały czas odpowiadała za to jedna osoba. Staram się sięgać po różne gatunki, by znalazło się coś dla wszystkich, choć oczywiście nie sposób wszystkim dogodzić. Ale jak nóżka chodzi, to znaczy, iż się podoba. Wcześniej w Treflu Gdańsk też odpowiadałem za muzykę.
Z Gdańska przeniosłeś się do Warszawy i to właśnie świetną grą w stołecznym klubie zwróciłeś na siebie mocniej uwagę siatkarskiej Polski, co teraz podtrzymujesz w kadrze. Masz moment w karierze, który sam postrzegasz jako przełomowy?
Myślę, iż pójście do VfB Friedrichshafen i praca u Vitala Heynena. Bardzo dobrze to wspominam. Można powiedzieć, iż to najlepszy albo jeden z najlepszych trenerów, z jakimi pracowałem. Potrafi wyciągnąć z zawodnika bardzo wiele, a wyróżnikiem u niego jest praca indywidualna w każdym aspekcie. Bardzo wiele mu zawdzięczam.
Belga nikomu z fanów siatkówki w Polsce nie trzeba przedstawiać. W czasie pracy z reprezentacją naszego kraju dał się poznać jako osoba bardzo charakterystyczna. Gdy przestał być jej szkoleniowcem, to niektórzy zawodnicy przyznawali, iż jego wybuchowa i nieco chaotyczna osobowość to było dla nich nieraz trochę za dużo. Nie miałeś z tym problemu?
Mógłbym bardzo wiele historii o nim opowiedzieć.


Poproszę choćby jedną przykładową.
Może opowiem pewną anegdotę. Gdy wyjeżdżałem do Niemiec, to mój angielski nie był na dobrym poziomie. Jeden z klubowych kolegów pochodził ze Słowacji i mówił po polsku. Po jednym z treningów Vital wezwał mnie na indywidualną rozmowę i powiedział, iż jak jeszcze raz usłyszy, iż będę rozmawiał z tamtym zawodnikiem po polsku, to mnie wyrzuci i wrócę do Polski. Tak samo mogę się pakować i wracać, jeżeli w ciągu dwóch-trzech miesięcy nie nauczę się dobrze podstaw pozwalających komunikować się swobodnie w języku angielskim.


Oczywiście, nie czułem realnie wielkiego zagrożenia wtedy, ale po pewnym czasie zauważyłem, iż nacisk z jego strony na to wiele mi dał. I nie chodzi tu o samą siatkówkę, ale o taki życiowy aspekt. Ta historia to przykład na to, iż Vital patrzył na zawodnika nie tylko siatkarsko, ale też zwracał uwagę na to, co się wokół tego gracza działo.
Nikola Grbić spija już trochę tylko śmietankę, mając na uwadze lata, które przepracowałeś wcześniej z innymi szkoleniowcami czy też miał na ciebie jakiś konkretny wpływ?
To wielki zawodnik, wielki trener z osiągnięciami, więc czy w tym, czy w poprzednim sezonie kadrowym na pewno trochę wyciągnąłem z pracy z nim. Powiedziałbym, iż z pracy z każdym szkoleniowcem można coś wynieść. choćby w przypadku takiego, który w oczach opinii publicznej nie jest zbyt dobry. A wracając do Nikoli, to też sporo od niego wyciągnąłem i mam nadzieję, iż jeszcze sporo przede mną.
Tego lata błyszczysz w kadrze, kontynuując świetną formę z ostatniego sezonu klubowego. Utrzymywanie jej tak długo nie jest proste. Masz jakiś własny sposób na to, jak to robić?
Przed ostatnim sezonem w klubie zacząłem współpracę z dietetykiem klinicznym i naprawdę odczuwam różnicę. Wiadomo, może nie w samej grze na boisku, ale na pewno w regeneracji. A to bardzo ważne, bo ten sezon pokazał, iż nie ma za dużo czasu w nią - graliśmy mecze co trzy dni. Dobra regeneracja była więc bardzo potrzebna i na pewno odczuwam tu różnicę. Na pewno mi to pomogło.
Skąd pomysł na tę współpracę?
Polecił mi ją ktoś. Zaczęło się od wspólnych znajomych.


Obecna forma sprawiła, iż z zawodnika rywalizującego rok temu o miano trzeciego atakującego w kadrze stałeś się tym, który realnie walczy o miejsce w składzie na igrzyska. Słyszałam twoją odpowiedź na pytanie o to i czekam na inną. Bo nie wierzę, iż w ogóle o tym nie myślisz. Grasz świetnie, a o występie olimpijskim marzyłeś pewnie od zawsze.
Wiadomo, to marzenie każdego zawodnika. Ale ja zawsze staram się twardo stąpać po ziemi. Mamy naprawdę bardzo dobrych zawodników. Nieraz mówiłem, iż można byłoby z naszej kadry spokojnie złożyć dwie-trzy dobre drużyny. jeżeli nie będę w składzie na igrzyska, to na pewno się nie obrażę i dalej będę się starał poprawiać w każdym elemencie. Wiem, iż to też oklepane sformułowanie, ale też Raul Lozano [inny były trener kadry, z którym Bołądź spotkał się w Czarnych Radom - red.] kiedyś mi powiedział, iż w każdym wieku można się poprawić. Jego słowa odnosiły się do przykładu Daniela Plińskiego, który był już u schyłku kariery, a zagrał jeden ze swoich najlepszych sezonów. Mieliśmy wtedy w składzie też Lukasa Kampę i Artura Szalpuka. Argentyński trener powiedział wtedy, iż każdy człowiek czy siatkarz może się poprawić i iż trzeba do tego dążyć, by w każdym elemencie stawać się lepszym, bo na pewno są jakieś braki.
Masz siebie trochę za siatkarskiego late bloomera? Bo wygląda na to, iż rozkwitłeś w pełni tuż przed trzydziestką.
Staram się o tym nie myśleć, ale na pewno było wielu zawodników, którzy przebili się w młodszym wieku. Przykładowo Tomek Fornal czy Kuba Kochanowski grali wcześniej na najwyższym reprezentacyjnym poziomie. Ale nie patrzę na to. Staram się po prostu czerpać jak najwięcej z obecnej sytuacji. Naprawdę samo trenowanie z tymi zawodnikami, którzy są teraz w kadrze, wiele daje. Poprzedniego lata nie grałem może dużo w meczach, ale trenowałem z reprezentacją ok. 2,5 miesiąca i myślę, iż to też zaowocowało późniejszą dobrą grą w klubie.


Na koniec tamtego sezonu kadrowego - pod nieobecność kontuzjowanego Bartosza Kurka - znalazłeś się w składzie na olimpijski turniej kwalifikacyjny. Udział w tak ważnej imprezie był dodatkowym czynnikiem, który sprawił, iż złapałeś wiatr w żagle?
Zgadza się, zyskałem pewność siebie. Ale jak mówię, tu na każdym treningu trzeba dawać z siebie maksa, by dorównać reszcie. To jest ta motywacja, by na każdych zajęciach próbować grać z nimi jak równy z równym.
Czy ojcostwo zmieniło cię jako siatkarza? Łączenie tego może brzmieć nieco abstrakcyjnie, ale niektórzy sportowcy przyznają, iż nowa rola życiowa wpłynęła na nich pozytywnie także zawodowo.
Myślę, iż po dłuższym czasie będę mógł coś więcej o tym powiedzieć, bo na razie moja córa ma dopiero 2,5 miesiąca i jeszcze trudno wyciągać jakieś wnioski na ten temat. Ale na pewno jest to kolejna motywacja, by także dla niej ciężko trenować czy grać. By, jak dorośnie, to mogła sobie obejrzeć kompilacje najlepszych akcji czy po prostu odtworzyć mecz i zobaczyć, jak tata grał.


Korzystasz i odsypiasz teraz trochę?
No tak, będąc na kadrze mogę. To pewien plus dla mnie, a minus dla mojej żony, bo nie ma mnie do pomocy w tym momencie. Ale coś za coś. Mam nadzieję, iż mi to wybaczy.
Tęsknota za córeczką bardzo daje ci się we znaki? Czy może ta mocna rywalizacja o wyjazd na igrzyska odwraca nieco uwagę od trudów rozłąki?
Wiadomo, iż głowa jest zajęta czymś innym, ale jak żona podeśle zdjęcie czy filmik - np. początki gaworzenia czy pierwsze uśmiechy małej - to ta tęsknota daje o sobie znać. Od czasu do czasu mamy jednak dzień czy dwa wolnego i wtedy widzę się z bliskimi.
Może teraz jeszcze córeczka w pełni tego nie doceni, ale za jakiś czas pewnie ucieszyłaby ją zabawka w postaci medalu olimpijskiego przywiezionego z Paryża. A i żonie prawdopodobnie by to osłodziło trudy związane z twoją nieobecnością w domu tego lata.
Na pewno nie byłaby to zła opcja (uśmiech).
Idź do oryginalnego materiału