"Wybitny piłkarz. Skromny, ciepły, dobry człowiek. Największa legenda Legii Warszawa" - to słowa, które usłyszałem od każdego z rozmówców, gdy pytałem o ich wspomnienia związane z Lucjanem Brychczym. A precyzyjniej z panem Lucjanem Brychczym, bo takim bezgranicznym szacunkiem darzył go każdy.
REKLAMA
Zobacz wideo Klub z 50-tys. polskiego miasteczka robi furorę! Niebywałe. "Przepaść" [Reportaż Sport.pl]
Z Legią związany był przez 70 lat. Jako piłkarz i trener miał udział w każdym z 42. zdobytych przez nią trofeów. Nikt nie rozegrał w niej większej liczby meczów (452), nikt nie zdobył dla niej większej liczby bramek (226). Ci, którzy widzieli go na boisku, mówili, iż w swoich czasach był jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. Zresztą nieprzypadkowo bardzo chciał go Real Madryt.
Pan Lucjan Brychczy zmarł w nocy z niedzieli na poniedziałek w wieku 90 lat. - Jak go zapamiętam? To strasznie trudne pytanie. Żadne słowa nie oddadzą tego, kim pan Lucjan był dla Legii i tego, jakim był człowiekiem. choćby jeżeli historię Legii zna się tylko pobieżnie, to pan Lucjan był kimś, do kogo miało się wielki szacunek. To nigdy nie był Brychczy, to był pan Lucjan - powiedział Adam Dawidziuk, współtwórca księgi wydanej na stulecie warszawskiego klubu, który przez lata pracował przy Legii jako dziennikarz.
- Kiedy słyszę nazwisko pana Lucjana, od razu myślę o nim: legenda. To człowiek związany tylko z Legią, oddany jej przez 70 lat. Dzisiaj to nie do pomyślenia. Dzisiaj po prostu już takich ludzi nie ma. A Lucjan Brychczy nie tylko był do Legii przywiązany. On ją szczerze kochał - dodał były zawodnik i trener Legii, Jacek Magiera.
Warszawiak ze Śląska
Obok stadionu Legii od strony ulicy Łazienkowskiej od kilku lat stoi pomnik Kazimierza Deyny. Tylko on może się równać do legendy pana Lucjana. Ten na razie doczekał się pamiątkowej tablicy z odciskiem swojej dłoni, która wisi w tunelu prowadzącym na boisko. Ale pewnie i jemu Legia w końcu postawi pomnik, bo większej postaci w swojej historii nie miała.
Pan Lucjan przyjechał do Warszawy w 1954 r. W stolicy miał zostać tylko na chwilę i po odbyciu służby wojskowej wrócić na Śląsk, do Nowego Bytomia, gdzie się urodził. W Warszawie został jednak aż do śmierci. Najpierw mieszkał przy ul. Jasnej, a niedługo później wraz z żoną przeprowadził się na ul. Świętokrzyską, gdzie mieszkał do końca. "Jestem warszawiakiem ze Śląska" - powiedział o sobie w pierwszym zdaniu wywiadu-rzeki autorstwa Grzegorza Kalinowskiego i Wiktora Bołby, który powstał w formie książki "Kici. Lucjan Brychczy - legenda Legii Warszawa".
"Czy Lucjan Brychczy jest warszawiakiem? W zasadzie jedna z najbliższych mi definicji mówi, iż warszawiak to człowiek, który mieszka w Warszawie i ma tu groby swoich bliskich. Ale przecież nie mógłbym nazwać Lucjana Brychczego przyjezdnym" - we wspomnianej książce mówił Maciej Rowiński, dziennikarz, ekspert w sprawach Legii i Warszawy.
"W końcu Grzesiuk też w Warszawie się nie urodził... Szacunek dla pana Lucjana, bo zrobił dla nas tyle, iż niejeden urodzony w Warszawie pseudowarszawiak powinien mu buty czyścić" - dodał.
"Chciał go Real Madryt"
Lucjan Brychczy talentem błyszczał od początku pobytu w Warszawie. W Legii zachwycił w wieku zaledwie 20 lat. - Był genialnym piłkarzem i bardzo skromnym człowiekiem. Zawsze wyrażał się na boisku. Zwrotność, szybkość reakcji, podania, doskonały drybling, to był genialny zawodnik. Mieliśmy wtedy doskonałych piłkarzy, ale on zawsze się wyróżniał - w rozmowie z Kanałem Sportowym powiedział Andrzej Strejlau, który przez lata współpracował z panem Lucjanem w Legii.
- Chcieli go kupić do Realu Madryt, ale jako były wojskowy w ówczesnym systemie politycznym, nie miał szans na wyjazd. (...) Jak się kogoś ściąga do Realu Madryt, to po to, by był jego wzmocnieniem, a nie po prostu tam był. Oczywiście, iż Lucjan Brychczy grałby w pierwszym składzie Realu Madryt - dodał.
- To była życiowa szansa. Niestety, w ówczesnych warunkach zupełnie nierealna. Kto by mnie puścił z wojskowego klubu do kraju rządzonego przez generała Franco, którego w Polsce stawiano w jednym szeregu z Hitlerem i Mussolinim? - wspominał pan Lucjan w jednym z nielicznych wywiadów.
Z uwagi na fakt, iż pan Lucjan grał w latach 50. i 60., nie zachowało się wiele materiałów z jego meczów. Sam o sobie mówił zaś niechętnie. Był zbyt skromny i skryty. Ci, którzy mieli szczęście widzieć go w akcji, rozpływali się nad jego grą.
"W 1954 r. Legia gra mecz z Honvedem. Na boisku byli najlepsi piłkarze świata, a jednak Węgrzy podziwiali Lucjana Brychczego. Pięć lat później w Chorzowie Polska grała z Hiszpanami, którzy ogrywali wszystkich w Europie, a Real seryjnie zdobywał Puchar Mistrzów. Tymczasem po meczu goście mówili o tym, jak by to było dobrze mieć u siebie Brychczego. Wreszcie rok 1969 i wyjazdowy mecz z Galatasaray Stambuł. Po tym spotkaniu trener Arisu Saloniki, słynny Stjepan Bobek, chciał wyrywać z Legii 35-letniego Kiciego. Minęło tyle lat, a on ciągle budził podziw!" - w książce Kalinowskiego i Bołby mówił o nim podpułkownik Zbigniew Korol, który przyjaźnił się z panem Lucjanem i pracował w Legii przez 60 lat.
"Był po prostu świetnym graczem, który umiał grać w każdym systemie. Jak zaczynał, to grało się trzema obrońcami, dwoma pomocnikami i pięcioma napastnikami. Później zmieniono system na WM, następnie na tak zwaną brazylianę, a za czasów Vejvody grano trójką pomocników. W każdym systemie i pod każdym trenerem 'Kic'i był mózgiem drużyny, co świadczy o jego wyjątkowości i sportowej klasie. Jego i Deynę stawiam jako dwóch najlepszych graczy w historii klubu, to są prawdziwe legendy i ikony Legii" - dodał.
"Lucjan Brychczy był żywą legendą. Dołożył się do wszystkich klubowych trofeów, zagrał w meczu otwarcia Camp Nou, w reprezentacji był kapitanem, a w niezapomnianym, wygranym 2:1 meczu z ZSRR podawał do Cieślika. Był największym piłkarzem, jakiego miała Legia. Gdyby nie mieszkał w PRL, tylko po lepszej stronie 'żelaznej kurtyny', wychodziłby w tej chwili na boisko Realu lub Barcelony. Konkurowałby z najlepszymi, szykowałby się do kolejnych zagranicznych triumfów" - to cytat z prologu wspominanej książki.
"Oddawał taki strzał, iż mogłem tylko zapłakać"
Pan Lucjan karierę skończył w 1972 r. Długo jednak pozostawał w doskonałej formie. Do tego stopnia, iż kilka lat później Strejlau, który został trenerem Legii, namawiał go do powrotu na boisko. - W 1977 r., kiedy byliśmy na tournee na Bali, był przez chwilę moim zawodnikiem. Przegrywaliśmy w sparingu 1:2, a po jego wejściu na boisko wygraliśmy 7:2. On tak podawał innym, iż sztuką było nie strzelić gola - wspominał Strejlau w Kanale Sportowym.
- W wyjątkowej formie pozostawał zresztą przez wiele lat. - Mimo zaawansowanego wieku jak wchodził na boisko treningowe, to zachowywał się jak młody chłopak. Lewa, prawa noga, głowa, bawił się piłką, aż miło było patrzeć - powiedział nam Stanko Svitlica, król strzelców i mistrz Polski w barwach Legii z 2002 r.
- Wielkim wyróżnieniem dla nas były treningi, na których pan Lucjan grał z nami w "dziadka". Mimo iż miał wtedy już ponad 60 lat, to pokazywał niesamowitą technikę i klasę. Nie miałem możliwości oglądać go na żywo, ale wiem, iż te wszystkie historie o jego jakości musiały być prawdziwe. Pan Lucjan doprowadzał naszych bramkarzy do rozpaczy. Na treningach strzałami z półwoleja regularnie umieszczał piłki w okienku, nie dając im szans na interwencję - dodał Cezary Kucharski.
Jedną z takich historii opowiedział w swojej biografii były bramkarz Legii Grzegorz Szamotulski. "Nasze treningi ograniczały się do tego, iż strzelał mi gola za golem, kiedy chciał i jak chciał. Ustawiał piłkę i mówił: 'Pierwsza dla ciebie'. I bum - we mnie. Soczyste, czyściutkie uderzenie. 'Druga, żebyś wiedział, iż bronisz'. I bum, do złapania. 'Trzecia dla mnie'. I wtedy już piłka lądowała w samych 'widłach', absolutnie niemożliwa do obrony. 'Nie ma cię' - śmiał się Brychczy. 'Czwarta też dla mnie'. Znowu oddawał taki strzał, iż mogłem tylko zapłakać" - opowiadał.
"Kiedyś podczas jednego z takich treningów Artur Boruc nie wytrzymał, zdjął rękawice, cisnął nimi o ziemię i syknął: 'Idź pan w ch**, panie Lucjanie!'" - dodał.
- Kilka razy miałem przyjemność zagrać przeciwko panu Lucjanowi w meczach sztabu szkoleniowego z dziennikarzami i to, jak on nami amatorami kręcił, mimo iż był po 70., to było niesamowite. Był bardzo aktywny i dzięki tej aktywności dożył tak pięknego wieku. Spodziewałem się, iż ten dzień prędzej czy później nadejdzie, choć miałem nadzieję, iż to będzie później niż wcześniej. Do takiej chwili można się przygotowywać, zastanawiać się, co powiedzieć, ale potem życie mówi "sprawdzam". Pan Lucjan był taką postacią, iż każde słowo to za mało - powiedział nam Dawidziuk.
"Uwielbiał Miro Radovicia"
Pan Lucjan to dla Legii człowiek instytucja. Nie był tylko jej piłkarzem i trenerem. Był nieodłączną częścią klubu, przez co szacunkiem darzył go absolutnie każdy. Ale on się z tym nie obnosił. Był zbyt skromny, czasami wręcz wycofany. Piłkarzom i trenerom zawsze jednak służył doświadczeniem i radą.
- Pan Lucjan miał niesamowitego nosa do piłkarzy, w tej kwestii rzadko się mylił. Kiedy mówił, iż konkretny zawodnik będzie "kozakiem", to tak było. Pan Lucjan uwielbiał Miroslava Radovicia. Zawsze go bronił, bo jak sam mówił, bardzo przypominał mu samego siebie z boiska - powiedział Dawidziuk.
- Miałem z nim fantastyczny kontakt przez dwa i pół roku pobytu w Warszawie. Pan Lucjan mnie szanował i zawsze miał jakieś dobre słowo. "Maestro" bardzo mi pomagał, zostawał ze mną po treningach, dawał cenne wskazówki i mogłem z nim porozmawiać o wszystkim, nie tylko o sporcie - zdradził Svitlica.
- Pan Lucjan był wielkim człowiekiem, na pewno jeszcze większym niż piłkarzem. Biło od niego ciepło i serdeczność. Tacy jak on rodzą się raz na tysiąc lat. Bardzo często sobie żartował, czym poprawiał atmosferę w drużynie i nasze ówczesne mistrzostwo Polski jest w dużym stopniu także jego zasługą - dodał.
- Do dzisiaj pamiętam podpowiedzi i rady pana Lucjana. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką od niego usłyszałem, było to, iż dla napastnika - niezależnie od okoliczności - najważniejsza jest decyzja o oddaniu strzału. Chciał zaszczepić w nas odwagę i chęć do brania odpowiedzialności na siebie. Dla mnie - napastnika - w polu karnym nie miało się liczyć nic innego jak tylko strzelenie gola - wspominał Kucharski.
- Trafiałem do Legii czterokrotnie i za każdym razem pan Lucjan był tą samą osobą. Zawsze imponował mi spokojem, rozsądkiem i wielkim doświadczeniem. Pan Lucjan miał wielki szacunek u zawodników i posłuch w szatni. Ale co równie ważne, on też bardzo szanował ludzi wokół siebie i zwracał się do nich z wielką kulturą. Pan Lucjan, mimo iż był skryty, miał też świetne poczucie humoru. Był bardzo inteligentny, więc zdarzało mu się rzucać żartami sytuacyjnymi. I choćby jeżeli były pełne sarkazmu, to i tak opowiadał je z wielką klasą - dodał.
- Miałem wielki zaszczyt przez 20 lat rozwijać się u boku pana Lucjana jako zawodnik, asystent Macieja Skorży i Jana Urbana, a później pierwszy trener. To niesamowite, iż zaczynałem w Legii, kiedy pan Lucjan był trenerem, a wiele lat później również był w moim sztabie szkoleniowym i razem zdobyliśmy 13. mistrzostwo Polski dla klubu. Nie da się policzyć, ile rozmów odbyliśmy w tym czasie, ale jedną zapamiętam do końca życia. Kiedy byłem asystentem u trenera Skorży, pan Lucjan przyszedł do mnie i powiedział, iż też kiedyś na pewno będę szkoleniowcem, który w Legii osiągnie duży sukces - zdradził Magiera.
- Nasza przyjaźń ewoluowała z każdym rokiem. Do pana Lucjana zbliżyłem się dopiero po zakończeniu kariery piłkarskiej, kiedy dołączyłem do sztabu pierwszej drużyny. Spotkania, narady i rady, których mi udzielał, dały mi wiele. Ale w głowie mam też jego historie, anegdoty i żarty, bo mimo iż był to człowiek spokojny i momentami skryty, to miał doskonałe poczucie humoru - dodał.
Prezes, który wściekał się na odznaczenia
Zasługi pana Lucjana wybiegały daleko poza Legię i sport. W 2000 r. został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. 19 lat później umieszczono go w Alei Gwiazd Piłki Nożnej na promenadzie Stadionu Narodowego. Obok tego obiektu odsłonięta została również tablica z odciskami jego stóp. Pucharów, medali i odznaczeń, na jakie zapracował, nie sposób policzyć.
"Co ciekawe, to nie babcia denerwuje się na te medale, przeciwnie, jest pedantką, czyści, układa. To dziadek się wścieka: 'Na co mi one?'. Większość rozdał przyjaciołom, oddał do muzeum. Szkoda, bo stworzyłbym mu kącik kolekcjonerski" - w rozmowie z Piotrem Wesołowiczem na łamach "Gazety Stołecznej" wspominał wnuk pana Lucjana Michał Brychczy.
W 2014 r. pan Lucjan został mianowany honorowym prezesem Legii. To miano nadał mu jej ówczesny prezes Bogusław Leśnodorski, który w książce Kalinowskiego i Bołby przyznał, iż była to jedna z jego pierwszych decyzji w tej roli i podjął ją w 15 sekund.
"Przecież wystarczy na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, iż to prezes! To widać po postawie, godności, nie trzeba zaglądać w statystyki, żeby zobaczyć, kto to jest. Logiczne i oczywiste, iż tak trzeba było zrobić, bo trzeba budować DNA klubu w opraciu o takich ludzi jak Lucjan Brychczy, a nie - z całym szacunkiem - Danijela Ljuboję" - wspominał Leśnodorski.
"Jak pan Brychczy to przyjął? On nie pokazuje emocji i skomentował to po swojemu: 'No, to pogadajmy, pogadajmy jak prezes z prezesem'" - dodał.
Pan Lucjan jeszcze przez kilka lat niemal codziennie obecny był przy pierwszej drużynie Legii. W ostatnim czasie, z uwagi na pogarszający się stan zdrowia, ukochany klub obserwował z dystansu. W czerwcu Legia zorganizowała mu urodzinową niespodziankę, celebrując jego 90. urodziny i 70-lecie z klubem. Na spotkaniu przy Łazienkowskiej obecni byli ludzie, z którymi pan Lucjan grał i pracował przy Łazienkowskiej.
Kucharski: - W panu Lucjanie widziałem wszystko, czym powinna charakteryzować się Legia: lojalność, klasa, kultura osobista, mądrość, rozsądek. Jak pan Lucjan coś powiedział, to było to przemyślane, rozsądne i przekazane z szacunkiem. To nieopisana strata dla Legii i całej polskiej piłki.
- Nie zapomnę przepięknego zdjęcia Mateusza Kostrzewy, legijnego fotoreportera. To było zaraz po mistrzostwie w 2013 r. Legię prowadził wtedy Jan Urban, który charakterologiczne bardzo przypominał pana Lucjana. I obaj się wzajemnie uwielbiali. Po ostatnim meczu Bartosz Bereszyński, Miro Radović i Danijel Ljuboja nieśli pana Lucjana na rękach. Piękna pokoleniowa zmiana. Trudno zaakceptować, iż już go z nami nie ma. Takich ludzi już nie ma - podsumował Dawidziuk.