Bartek Przedwojewski przed Dolomyths Run: muszę dawać z siebie 100% na podbiegu

10 miesięcy temu

Już jutro 15 lipca wystartuje kolejny bieg z cyklu Golden Trail World Series, czyli Dolomyths Run. Wśród faworytów biegu organizatorzy biegu wymieniają między innymi: Hiszpana Manuela Merillasa, Norwega Stiana Angermunda oraz naszego reprezentanta Bartka Przedwojewskiego. Jakie założenia na bieg ma reprezentant Salomon Team, jak wyglądały jego przygotowania, ale również jak ocenia swoje starty w tym sezonie, dowiecie się z naszego wywiadu.

Kazimierz Żurek: Cześć Bartek. Już w najbliższą sobotę bieg Dolomyth Run z cyklu Golden Trail World Series. To Twoje ostatnie zawody z tej serii przed finałem, a zarazem szansa na uzyskanie bardzo korzystnej lokaty w całym cyklu. Jak się czujesz przed tym, tak ważnym dla Ciebie, biegu?

Bartek Przedwojewski: Czuję się bardzo dobrze. W środę był ostatni mocny trening przed tym startem. Wyjątkowo gwałtownie zregenerowałem się po moich ostatnich zawodach – biegu Marathon du Mont-Blanc i byłem w stanie już po paru dniach realizować trudniejsze treningi.

A przyznam się, iż bałem się, iż dojście do siebie zajmie mi dużo dłużej. Po maratonie w Zegamie, o czym pewnie za chwilę więcej porozmawiamy, dochodziłem do siebie przez długie 2 tygodnie. Byłem zdewastowany. Tymczasem teraz jest super, od 2,5 tygodnia jesteśmy w Dolomitach, tuż obok trasy zawodów razem z Marcinem Rzeszótko, który też startuje w biegach z cyklu GTWS. Trenujemy razem na miejscu zawodów. Dzięki tej dobrej mojej dyspozycji mogłem dużo na początku pobytu „pozwiedzać” – biegaliśmy spokojnie po nowych szlakach, budowaliśmy bazę tlenową, zrobiliśmy 2 wejścia aklimatyzacyjne na 3000 metrów n.p.m., a potem realizowaliśmy treningi zadaniowe. Odmuliliśmy się, złapaliśmy dużo prędkości.

Jakie były założenia treningowe na tej ostatniej prostej przed Dolomyth Run?

Przede wszystkim skupiałem się na treningach intensywniejszych, pracy nad szybkością. Dwa wcześniejsze biegi z cyklu Golden Trail to były maratony, a teraz przede mną 22 kilometry – czyli około dwie godziny biegu, 10 kilometrów podejścia na szczyt Piz Boè (3.152 m n.p.m.), a następnie 12 kilometrów trudnego zbiegu. Będzie zatem dużo więcej pracy na wyższych intensywnościach.

W praktyce wyglądało to tak: mieszkaliśmy na 1500 m n.p.m., wbiegaliśmy na najwyższą możliwą wysokość, czyli 3000 metrów n.p.m., a treningi zadaniowe realizowaliśmy na różnych wysokościach, było to zwykle kilka odcinków na 1600-1700 m n.p.m., a potem 2 treningi na 2500 metrów.

Czyli oprócz tego, iż pracowaliśmy nad intensywnością i wytrzymałością, dodatkowo był tu aspekt aklimatyzacyjny w środku treningu i potem ostatnie kilka powtórzeń na niskiej wysokości. Po to, aby dotlenić się i wejść na wyższe obroty. Czuję, iż to świetnie na mnie zadziałało.

Czy masz jakąś strategią na ten bieg?

Najważniejsze jest to, aby równym krokiem, równym rytmem dobiec do Piz Boè. Muszę dawać tutaj z siebie 100% na podbiegu. Z kolei zbieg jest mocno techniczny, więc siłą rzeczy tempo będzie niższe – choćby po tak ostrym początku, mogę kontynuować zbieg w dobrym tempie, bo nie będę jeszcze bardzo zmęczony.

Znam tę trasę już dobrze, startowałem tutaj dwukrotnie, a teraz zrobiłem jeszcze solidny rekonesans. To jest mordercze podejście, a potem bardzo stromy, ryzykowny zbieg. Chwilami o nachyleniu choćby 22%. W pewnym momencie na 3 kilometrach tracimy 750 metrów wysokości. Dlatego wygrają tu zawodnicy, którzy nie będą się obawiali zaryzykować.

Wróćmy do Twoich dwóch pierwszych biegów z cyklu Goldena – czyli Zegama-Aizkorri oraz Marathon du Mont Blanc. Ten pierwszy był rozgrywany w niespotykanych do tej pory pogodowych warunkach na tej trasie. Ulewa, ogromne błoto, zimno. Niespodziewanie chyba dla wszystkich wygrał Hiszpan Manuel Merillas – ty byłeś szósty. Patrząc teraz z perspektywy czasu, co byś zmienił w tym biegu, a co na pewno poszło dobrze?

W Zegamie byłem bardzo zadowolony z pierwszej części dystansu. Wykonałem w 100% swój plan, wiedziałem, iż Rémi Bonnet będzie chciał zrobić przewagę nad resztą zawodników. I tak dokładnie było. Ja ciągnąłem grupę pościgową aż do 19. kilometra i tuż pod stromym podbiegiem pod Aizkorri go dogoniliśmy. Potem jednak… mój organizm się wyziębił.

Nie miałem rękawiczek, wziąłem też złą kurtkę, biegłem asekuracyjnie ze względu na ogromne błoto. I po prostu przemarzłem, a to mnie mocno spowolniło! Dlatego byłem w stanie utrzymać tylko szóstą pozycję. Byłem na siebie zły za brak odpowiedniego przygotowania do warunków w drugiej części dystansu. Dodatkowo na ten wynik złożył się też brak aklimatyzacji cieplnej, cały okres przygotowawczy w zimie spędziłem w Hiszpanii, gdzie takie temperatury jak na tamtym biegu po prostu nie występowały.

Dodam, iż to wszystko pokazuje, jak złożoną, skomplikowaną materią są biegi górskie. Liczy się nie tylko kondycja, czy odżywianie w trakcie biegu, ale też przygotowanie logistyczne i sprzętowe, aklimatyzacja. Trochę jak w Formule 1 – co z tego, iż mamy najlepszego kierowcę, jeżeli opony nie są dostosowane do warunków pogodowych, albo nie trenował on w warunkach, które dobrze oddawały sytuację na torze. Dokładnie tak samo jest w sporcie na najwyższym poziomie, na wynik składa się bardzo wiele czynników. Spośród nich, szukając tych kluczowych, wyróżniłbym na pewno buty. Dziś pobiegłbym Zegamę pewnie w butach z głębszym bieżnikiem, takich jak przykładowo Salomony Speedcrossy, z kolei do biegu Dolomyth Run mój team przygotował specjalistyczne obuwie do Skyrunningu – S/Lab Alpine. A bieg Mont-Blanc biegłem w zupełnie prototypowym bucie Salomona, który jest kombinacją dwóch istniejących na rynku modeli.

Ten but chyba Ci się sprawdził, bo, akurat z biegu Marathon du Mont Blanc, czyli drugiego biegu z cyklu GTWS, jesteś, zdaje się, zadowolony.

Tak, choć i tutaj nie było łatwo. Pierwsza część zawodów toczyła się bardzo po mojej myśli – biegłem długo na trzeciej pozycji, w pewnym momencie, w miejscowości Vallorcine, dogoniłem choćby lidera Rémi Bonneta. Jednak na 27 kilometrze zrównali się ze mną Manuel Merillas i Peter Enghdal, a to dlatego, iż miałem mały kryzys. Nie byłem w stanie potem utrzymać ich „pleców” – zrobili 2 minuty przewagi nade mną, która utrzymała się do mety. Bardzo, bardzo starałem się ich dogonić. Ostatni zbieg to około 4 kilometry w lesie, pobiegłem go niezwykle szybko, sprawdzałem potem na Stravie, iż byłem najszybszym zawodnikiem w tej części biegu. Jednak cóż z tego? Merillas, który jest mistrzem zbiegów, pobiegł go tylko 20 sekund wolniej i nie byłem w stanie go dopędzić. Przybiegłem na piątej pozycji. Tym razem byłem bardzo dobrze przygotowany żywieniowo oraz pod względem nawodnienia, zatem upał, który panował na tych zawodach, zbytnio mi nie przeszkadzał. Finalnie – jestem zadowolony, bo nie było z mojej strony żadnych błędów.

Za moment Twój trzeci bieg z cyklu Golden Trail Series, a jakie plany startowe na resztę sezonu?

Przed finałem w październiku będą prawdopodobnie jeszcze tylko dwa biegi. 5 sierpnia startuję w biegu KAT100 Austria na dystansie 48 kilometrów, który jest eliminacyjny na zawody OCC z cyklu UTMB, odbywające się na koniec sierpnia. W Austrii muszę zająć jedną z pierwszych lokat, by zakwalifikować się na OCC. Potem, aż do finału 19 października koncentruje się na przygotowaniach do finału na Il Golfo dell ‘Isola. Być może przed finałem pojawię się na jakimś lokalnym biegu w Polsce, może płaski półmaraton.

Dodajmy, iż w tym roku w lutym wygrałeś jeszcze bieg na 24 kilometry festiwalu Transgrancanaria, natomiast opuściłeś w ogóle Mistrzostwa Świata w Biegach Górskich i Terenowych w Innsbruck-Stubai. Czy nie kusiło Cię, aby do nich przystąpić?

To w ogóle nie wchodziło w rachubę. Oczywiście chcę reprezentować Polskę w przyszłości i z dumą będę nosił orzełka na piersi, ale w tym wyjątkowym przypadku tak niewielki przedział czasowy pomiędzy mistrzostwami a moimi kluczowymi startami, wykluczyłby mnie w ogóle z rywalizacji w czołówce biegaczy GTWS. Dowodów nie trzeba daleko szukać. Wystarczy spojrzeć na zawodników biorących na początku czerwca udział w Mistrzostwach Świata, takich jak Andrzej Witek, który ukończył potem bieg Marathon du Mont-Blanc na pewno znacznie poniżej swoich ambicji, czy Jonathan Albon, który w ogóle nie dobiegł do mety tego biegu. Dodaj do tego fakt, jak bardzo byłem zmęczony po biegu w Zegamie. To jest po prostu niemożliwe, aby robić takie rzeczy i się nie zajechać.

Musimy sobie uświadomić, iż biegacze górscy, w przeciwieństwie np. do zawodowych maratończyków, którzy zwykle przygotowują się do 2-3 kluczowych biegów w trakcie roku, mają znacznie większe obciążenie startami – a nasze biegi realizowane są zwykle, akurat w przypadku formuły GTWS choćby po 3-4 godziny. To jest ogromne obciążenie organizmu.

Sam dobrze doświadczyłem, jak bardzo to wyniszczające w poprzednich sezonach. Ostatnie 2 lata były dla mnie trudne, zdarzały się kryzysy. Doświadczyłem też klasycznego przetrenowania. Błądziłem – i fizycznie, i mentalnie. Jednak teraz, razem z moim trenerem Andrzejem Orłowskim zmieniliśmy mój trening i podejście do startów.

Czyli mniej intensywnie, ale sprytniej?

Dokładnie. Ten rok nie będzie fajerwerkowy, ale będzie stabilny. W każdym biegu będę gotów do zajmowania najlepszych pozycji. Oczywiście do każdego treningu przykładam się na 100%. Objętość też pozostała ta sama. Jednak robię mniej intensywnych jednostek. Wcześniej zdarzało mi się robić 4 intensywne jednostki treningowe w tygodniu, dzień po dniu, a czasem choćby dwie dzienne! Teraz realizuję takie dwa lub trzy takie ciężkie treningi w tygodniu. Potem są 2 dni spokojnego „tlenowego” biegania, potem znowu trening na wysokiej intensywności. Pełna regeneracja.

Zacieśniliśmy też współpracę z trenerem Andrzejem Orłowskim, jesteśmy więcej razem. Był ze mną na 3-tygodniowym obozie na Teneryfie, przyjechał na bieg w Zegamie, będzie mnie wspierał też w Dolomyth Run. To dla mnie bardzo ważne, iż mam takie bezpośrednie wsparcie trenera podczas treningu i startów, a nie jedynie „na telefon”. Zrozumie to każdy zawodnik współpracujący z trenerem. Trener widzi z boku znacznie więcej – wystarczy, iż popatrzy na twój krok i już wie, iż jesteś dziś zajechany, lub wręcz przeciwnie – wypoczęty i możesz zrobić trudniejszy trening.

Na koniec chciałem zapytać się o presję. Jak sobie z nią radzisz? Jesteś w czołówce światowej biegów górskich, od lat walczysz o najlepsze pozycje. Masz poważnego, międzynarodowego sponsora, który na pewno ma pewne oczekiwania. Czy masz jakieś sprawdzone patenty na radzenie sobie ze stresem i oczekiwaniami? Co Ci pomaga?

Myślę iż ważne jest po prostu odpowiednie podejście. Kiedyś sam sobie nakładałem dodatkową presję, myśląc w nieskończoność o zbliżających się startach, rywalach, ale też o wymaganiach sponsora, kontraktach. Dokładałem sam sobie do pieca. Ten stres mnie czasem zjadał. Teraz jest inaczej. Od roku współpracuję z trenerką mentalną, psycholożką, która pomogła mi wiele spraw poukładać. Nie myślę o zadowalaniu innych. Nie muszę wygrywać wszystkich biegów. Skupiam się na wykonaniu dobrej roboty, wizualizuję sobie trening, potem idę i go robię. A następnie startuję i realizuję plan. Np. najbliższy bieg w Dolomitach – muszę zrobić dobry podbieg, a potem odważny zbieg. I wtedy mogę być spokojny o wynik na mecie. Nie myślę o rywalach i o tym, jakie miejsce zajmę. Poukładało mi się w ostatnim roku – w bieganiu i życiu prywatnym. Dziś czuję się dzięki takiemu podejściu szczęśliwszy!

Bardzo Ci dziękuję za wywiad i życzę powodzenia w całym sezonie biegowym!

Start biegu Dolomyths Run Skyrace jutro (15 lipca 2023) o godzonie 8.

Idź do oryginalnego materiału