Aż trudno uwierzyć, co zrobił Feio w samej końcówce meczu Legia - Molde

1 dzień temu
Zdjęcie: Sport.pl


To była Legia, jakiej się nie mogliśmy spodziewać. choćby w środku awantury spokojny był zwykle krewki Goncalo Feio, w bramce błyszczał długo nieobecny Kacper Tobiasz, a gola na wagę awansu strzelił ostatnio chyba najbardziej irytujący kibiców Marc Gual - spostrzeżniami po wygranej Legii z Molde (2:0 po dogrywce), która dała wicemistrzom Polski awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji i dwumecz z Chelsea, dzieli się Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Chociaż przed północą w Warszawie padał śnieg z deszczem, a temperatura oscylowała pewnie w okolicach zera stopni Celsjusza, na stadionie przy Łazienkowskiej było tak gorąco, jak dawno nie było. Kiedy sędzia meczu Legia - Molde gwizdnął ostatni raz, na "Żylecie" część kibiców bez koszulek podskakiwała z radości, Goncalo Feio utonął w objęciach swojego sztabu a niektórzy piłkarze Legii padli na murawę z wycieńczenia.


REKLAMA


Zobacz wideo Czy piłkarz nie powinien się cieszyć po golu przeciwko byłej drużynie? Żelazny: To jest totalny absurd


Po 120 minutach ciężkiej, ale jednocześnie bardzo mądrej walki Legia pokonała Molde 2:0 i awansowała do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Ćwierćfinału, w którym czeka ją prestiżowa rywalizacja z Chelsea. Ale na razie to nie ma znaczenia, bo dla Legii Feio może to być bardzo istotny moment.
Po remisie 3:3 w Lublinie z Motorem legioniści odzyskali zaufanie swoich kibiców, Feio prawdopodobnie kupił kolejne tygodnie pracy przy Łazienkowskiej, a Kacper Tobiasz prawdopodobnie znów wywalczył miejsce w podstawowym składzie Legii. Wszystko to po ponad dwóch godzinach wycieńczającej walki, bo legioniści napracowali się na ten awans jak nigdy.
Feio spokojny jak nigdy
Emocje przy Łazienkowskiej trwały do samego końca. Co ciekawe: w atmosferze wielkiego napięcia, czasami choćby agresji z obu stron, najspokojniejszy pozostawał Feio. Portugalczyk, który pewnie jest najmniej lubianym przez polskich sędziów trenerem, w czwartek był szokująco spokojny.
Feio od samego początku interesowało tylko to, co na boisku. Portugalczyka nie interesowała praca sędziów, a jego zawodników. Długimi fragmentami Feio - niczym generał - instruował swoich zawodników, szczególnie często pomagając obrońcom i pomocnikom. Pierwszym pokazywał, kiedy mieli odsuwać się od własnego pola karnego. Drugim, kiedy doskakiwać do rywali w środku pola. Działało.


Nie zmieniło się to ani w drugiej połowie, ani w dogrywce, ani w samej jej końcówce, kiedy emocje aż buzowały. Dosłownie i naocznie. To wtedy na boisku doszło do wielkiej awantury między zawodnikami obu drużyn. Ta zaczęła się od czerwonej kartki dla Kristiana Eriksena, który chamsko kopnął Jana Ziółkowskiego. I kiedy awantura trwała w najlepsze, Feio ze spokojem przyglądał się jej z boku z rękoma w kieszeniach. A potem udwrócił się w kierunku ławki i tylko uśmiechnął się w kierunku swoich asystentów, pokazując przy okazji gestem, iż trwa bijatyka, ale tym razem nie z jego udziałem. Aż trudno uwierzyć, iż to ten sam człowiek latem dawał upust swoim emocjom, pokazując środkowe palce kibicom Brondby.
Ale na tym nie skończył się spokój Portugalczyka. Chwilę po awanturze sędzia wyrzucił z ławki rezerwowych Artura Jędrzejczyka, który miał pretensje do arbitrów. I kiedy doświadczony obrońca ruszył z wielkimi pretensjami do arbitra, Feio pobiegł za nim, złapał go w pół i odciągnął od sędziego. Portugalczyk uspokajającymi gestami odesłał zawodnika do szatni i dalej skupił się na instruowaniu drużyny. Wciąż był spokojnym generałem.
A chwilę później w nagrodę mógł się cieszyć z całym zespołem. Co najważniejsze, zasłużenie. Może Feio wyciągnie z tego wnioski i będzie to dla niego moment przemiany?


Legia mądra taktycznie
- Najważniejsze będzie strategiczne rozegranie tego meczu. W dwumeczach najważniejsze jest dojrzałe podejście taktyczne, liczy się pełne 90 minut, a nie tylko pierwsze 15. Oczywiście idealnie byłoby gwałtownie odrobić straty, ale gwałtownie też możemy przekreślić swoje szanse. Dlatego musimy zagrać mądrze - mówił Feio na środowej konferencji. Portugalczyk nie tylko wymagał koncentracji od swoich piłkarzy, ale dał też do zrozumienia, iż mimo straty z pierwszego spotkania Legia nie rzuci się na Molde od pierwszej minuty.


I rzeczywiście tak było. Legia w czwartek zagrała dokładnie tak, jak miała zagrać. Była spokojna, skoncentrowana, skuteczna w obronie i bardzo cierpliwa w ataku. Drużyna Feio od początku wyglądała na pewną siebie i tego, iż niezbędne do awansu okazje bramkowe na pewno się pojawią.
- W Molde straciliśmy dwie bramki po akcjach środkiem boiska, a to fundament gry w obronie. Dlatego zamknięcie przestrzeni między liniami będzie najważniejsze - przypominał w środę Feio. I w końcu można powiedzieć, iż legioniści wyciągnęli wnioski z częstych rywalizacji z Molde.
Piłkarze Feio w końcu nie zostawiali rywalom miejsca w środku pola i nie pozwalali na zagrania za wysoko ustawioną linię obrony. Ale to nie tylko kwestia agresywnego podejścia legionistów, wycieńczającej walki i biegania przez ponad 120 minut, ale też mądrego ustawienia taktycznego.
Kiedy Molde było przy piłce, piłkarze Legii w defensywie ustawiali się w piątkę, bo między stoperów wchodził defensywny pomocnik: najpierw był to Rafał Augustyniak, a później Maxi Oyedele, który zajął jego miejsce na boisku. Oczywiście najważniejsze dla rywalizacji okazały się błysk Pawła Wszołka, gole Morishity i Guala oraz błąd bramkarza Molde, ale nie byłoby końcowej radości, gdyby nie taktyczna mądrość i spokój Legii. I - w końcu! - bardzo dobry występ bramkarza.


Świetny powrót Tobiasza
130 - tyle dni na występ czekał Kacper Tobiasz. Jeszcze do niedawna pierwszy bramkarz Legii, który w pewnym momencie osunął się choćby na trzecie miejsce w hierarchii Feio. Po czwartkowym meczu z Molde sporo jednak wskazuje na to, iż znowu - przynajmniej na jakiś czas - będzie "jedynką".
Ostatni raz Tobiasz zagrał 3 listopada w ligowym meczu z Widzewem Łódź (2:1). Kontuzja ręki, jakiej doznał sprawiła, iż do końca rundy jesiennej w bramce Legii oglądaliśmy Gabriela Kobylaka. I wydawało się, iż tak też będzie wiosną, bo to Kobylak, a nie Tobiasz zagrał w pierwszym tegorocznym meczu z Koroną Kielce (1:1).
Błąd, jaki 23-latek popełnił w tym spotkaniu, nie sprawił jednak, iż Tobiasz wrócił do bramki. Feio postanowił wypożyczyć ze Sportingu Vladana Kovacevicia, który z marszu wszedł do składu. Były bramkarz Rakowa Częstochowa popełniał jednak błędy i bronił tak źle, iż Feio musiał przemyśleć swoje decyzje.
- Do zmiany w bramce może dojść jak na każdej innej pozycji. Tu też trwa normalna rywalizacja - mówił Portugalczyk na konferencji prasowej. Feio przeciwko Molde znów postawił na Tobiasza i tej decyzji na pewno nie żałuje.


Bo kapitan reprezentacji Polski U-21 był jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym zawodnikiem Legii w czwartkowy wieczór. Już w 10. minucie Tobiasz wykazał się czujnością i dobrze wyszedł do piłki zagrywanej na wolne pole do Fredrika Gulbrandsena, wyprzedzając najlepszego strzelca Molde. Ale to był dopiero początek, bo pięć minut później Tobiasz wykazał się refleksem broniąc strzał Magnusa Wolffa Eikrema. Najlepszą interwencją popisał się jednak tuż przed przerwą, kiedy w efektowny sposób odbił strzał Gulbrandsena z kilku metrów.
Nie wiadomo, w jakim zdrowiu Tobiasz kończył mecz. Na początku drugiej połowy bramkarz Legii najpierw obronił strzał Matsa Daehlego z ostrego kąta, a chwilę później wybijający piłkę Ruben Vinagre przypadkowo kopnął go w twarz.
W tym starciu mocno ucierpiał nos Tobiasza, który kończył mecz z tamponem w nosie. Ale choćby to nie wybiło bramkarza Legii z dobrego rytmu. Co więcej: Tobiasz niczym trener Atletico Madryt - Diego Simeone - nakręcał też kibiców. W trakcie interwencji lekarzy fani zasiadający na "Żylecie" skandowali jego nazwisko, a ten odwrócił się do nich i emocjonalnie wymachiwał rękoma, zachęcając do jeszcze głośniejszego dopingu. Warto było.
Gual na chwilę odkupił winy
Spójrzmy też na napastników, a raczej - na napastnika. 14 goli w 39 występach czyni z Marca Guala najskuteczniejszego zawodnika Legii w tym sezonie. Ale to tylko część prawdy na temat hiszpańskiego snajpera. Bo Gual jest też jednym z najbardziej, o ile nie najbardziej irytującym piłkarzem w drużynie Feio.


Hiszpan często przechodzi obok meczów. To, co najbardziej rzuca się w oczy, to liczba oddawanych przez niego strzałów, które blokują rywale. Wolne i niedobre decyzje Guala bardzo często powodują, iż nie stanowi on żadnego zagrożenia dla rywali. I nie ma znaczenia, czy gra jako wysunięty napastnik jak w europejskich pucharach, czy jako pomocnik Ilji Szkurina po jego transferze do Legii.
Problemy Guala jak na dłoni widoczne były w poniedziałkowym meczu z Motorem Lublin (3:3). Mimo iż Hiszpan strzelił gola po katastrofalnym błędzie Kacpra Rosy, to oddał też osiem kolejnych strzałów, z których aż sześć zostało zablokowanych.
Podobnie Gual irytował w czwartek wieczorem. W 20. minucie to właśnie Hiszpan powinien dać Legii prowadzenie 1:0. Powinien, ale jego dobitka z kilku metrów po strzale Augustyniaka poleciała wysoko nad bramką Molde. Kiedy pięć minut później Gual katastrofalnie - prost w aut - podał do Bartosza Kapustki cały stadion ryknął z frustracji, a Feio tylko odwrócił się w kierunku ławki rezerwowych i załamał ręce. I trudno Portugalczykowi się dziwić, bo choćby najbardziej cierpliwi mieliby już dość "popisów" Guala.
Wkurzony był też sam Hiszpan, który po nieudanym podaniu do Kapustki aż zaklął i ze wściekłości wymachiwał rękoma. W czwartek długo pozostawał niewidoczny, a kiedy był już przy piłce, jego późniejsze zagrania też kończyły się buczeniem i gwizdami kibiców.


Dlatego jakże przyjemna odmiana i pozytywna reakcja przyszła w dogrywce. Reakcja, która dała Legii historyczny awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Po golu Guala i katastrofalnym błędzie bramkarza Molde Feio skakał z radości, a wszyscy dobrze życzący warszawskiej drużynie też szaleli ze szczęścia. Na czele z Gualem, którego wcześniejsze winy - przynajmniej na chwilę - odeszły w niepamięć. Legia po golu Guala w dogrywce wygrała z Molde 2:0. Teraz czas na Chelsea.
Idź do oryginalnego materiału