Puchar Świata w skokach? Tutaj? W tej zieleni? - takie pytanie można było sobie zadawać po dotarciu do Lillehammer. Faktycznie, śnieg leży tu wyłącznie na skoczni. Biały jęzor Lysgardsbakken góruje nad miastem, ale tylko on na razie przypomina, iż to tutaj w piątek najlepsi skoczkowie i skoczkinie na świecie rozpoczną nowy sezon zimowych startów.
REKLAMA
Zobacz wideo Alarm przed PŚ w skokach. Zaskakujące obrazki
Biały jęzor pośród zieleni. W Lillehammer nie tego spodziewali się przed inauguracją PŚ w skokach
Jednak dobrze, iż jest chociaż ten biały jęzor. I nie ma zagrożenia, iż warunki na skoczni przeszkodzą w rozegraniu tu pierwszych zawodów w sezonie. Jak opisuje telewizja NRK, organizatorzy musieli rozmieścić śnieg w taki sposób, w jaki do tej pory nigdy tego nie robili. U góry wydmuchiwano go rurą w dół zeskoku, a od dołu wypychano i rozprowadzano po skoczni ratrakiem. Użyto zapasów sztucznego śniegu z zeszłego roku, a część tego, czego jeszcze nie wykorzystano, czeka poza obiektem, niedaleko hali hokejowej lokalnego klubu. I rzeczywiście, idąc tamtędy, mija się dwie spore górki śniegu. To ma być jednak tylko plan awaryjny, docelowo ten śnieg ma się na skoczni już nie znaleźć.
Zaskakuje jednak, iż i w takim miejscu są problemy ze śniegiem. Znamy je choćby z Turnieju Czterech Skoczni, czy niektórych polskich konkursów z poprzednich lat. Ale przecież Lillehammer to już całkiem blisko północy Norwegii i ostatnich miejsc położonych tak wysoko na mapie, gdzie można myśleć o organizowaniu takich zawodów w końcówce listopada. Wydawało się, iż jeżeli gdzieś ma być zimowo to - poza Ruką i Rovaniemi w Finlandii - właśnie tutaj. I choć jest całkiem mroźno - codziennie po kilka stopni na minusie - to zapowiada się na to, iż pierwsze oficjalne skoki tej zimy mogą zostać oddane z jesiennym widokiem wokół skoczni. To alarm dla Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) - pogodowo w kontekście spokojnego rozgrywania konkursów PŚ na naśnieżonym terenie już nigdzie nie jest bezpiecznie.
Śnieg też może dotrzeć do Lillehammer, choć raczej w niewielkich ilościach. A za to z mrozem aż do -11 stopni. Jednak, jak podaje dziennik "Verdens Gang", na niedzielę w prognozach nagle znalazło się znaczne ocieplenie: ma być około czterech stopni na plusie.
Rok temu Polacy przylecieli do Lillehammer oddać pierwsze skoki na śniegu i potrenować przed sezonem. To było choćby wcześniej niż teraz i już panowała tu piękna zima. Teraz jest inaczej. Przekornie można się zastanawiać, czy to nie lepiej dla polskiej kadry: w końcu wtedy te treningi były zapowiedzią jednego z najgorszych sezonów w nowoczesnej historii polskich skoków. Teraz Polacy nie oddali choćby jednego skoku w nieoficjalnych seriach, żeby sprawdzić się na śniegu. Zatem może to dobry omen?
Polacy nie skoczą na śniegu przed oficjalnymi sesjami. Thurnbichler tłumaczy radykalny ruch
Swoją drogą decyzja trenera Thomasa Thurnbichlera, iż Polacy nie skoczą tutaj ani razu przed początkiem oficjalnych treningów w piątek, wydaje się odważna. Zgoda - konkurs drużyn mieszanych otwierający sezon nie będzie dla nas kluczowy, więc można zacząć skakanie w Lillehammer dopiero od oficjalnych sesji, ale większość ekip chciała mieć za sobą przejście do lądowań na śniegu wcześniej. To był jednak przemyślany wybór. Plan ustalono bardzo wcześnie, bo asystent Thurnbichlera, Maciej Maciusiak, mówił nam o tym już podczas mistrzostw Polski w Zakopanem w październiku.
Być może to zagrywka taktyczna, żeby nie pokazywać się tuż przed startem rywalizacji, a może pewna ostrożność po ostatnich dobrych wynikach na treningach? Skoro w poprzednich tygodniach Polacy trenowali u siebie, sami, to pozostaną "w ukryciu" przed rywalami do samego końca. Najlepiej wyjaśnia to sam Austriak.
- Chodzi głównie o świeżość po treningach, której nie chcemy stracić. Zresztą mamy niezbyt dobre wspomnienia z treningów w Lillehammer. Zwłaszcza gdy skocznia nie jest w idealnym stanie. Dlatego lepiej pozostać przy tym, co wypracowaliśmy przez ostatnie trzy tygodnie treningów i startować z tego miejsca - tłumaczy nam Thurnbichler.
- Dwa lata temu mieliśmy sytuację, w której skakaliśmy w hybrydowych warunkach w Wiśle i potem przenosiliśmy się prosto na śnieg do Ruki. Rok temu Niemcy tez ruszali prosto na zawody na śniegu i skakali świetnie. Zawodnicy są wystarczająco doświadczeni, żeby temu sprostać - dodaje.
Polki przetestowały skocznię w Lillehammer. "Nie ma na co narzekać"
Najszybciej, bo już w niedzielę, w Lillehammer pojawiły się włoskie skoczkinie z byłym trenerem polskiej kadry, Haraldem Rodlauerem. Gdy spotkaliśmy go we wtorek na skoczni, chwalił jej przygotowanie. - Jest w porządku. Oddaliśmy sporo skoków, choć w poniedziałek odwołano nieoficjalne sesje, bo zbyt mocno wiało. Norwegowie i Amerykanie przetestowali wtedy zeskok, ale to były bardziej zjazdy niż skoki - śmiał się Austriak.
Trenowały też Polki, w środę rano. - Skocznia jest przygotowana bardzo dobrze, nie ma na co narzekać. Warunki też mieliśmy świetne, praktycznie nie wiało - relacjonuje nam Stefan Hula, asystent trenera w kadrze skoczkiń.
A same skoki Polek? Jak mówi Hula, to raczej nie skocznia, która im pasuje, więc i wyniki raczej nie będą rewelacyjne. Zresztą w kadrze nie stawiają sobie przed zawodami żadnych oczekiwań. Po prostu będą starać się wypaść jak najlepiej. Zwłaszcza w mikście, w którym dobrze byłoby powalczyć o awans do drugiej serii zawodów. W konkursach indywidualnych najwięcej powinna móc zdziałać liderka Polek, Anna Twardosz. Jeszcze gdy zostawała mistrzynią Polski na Średniej Krokwi w Zakopanem, trenerzy mówili, iż stać ją na regularne punktowanie, a może i pozycje w najlepszej "20".
Tłumów w Lillehammer nie będzie
Do zawodów pozostało czas, ale na razie znaków, iż Puchar Świata zaczyna się właśnie w Lillehammer, widać niewiele. Nie ma - albo jeszcze nie powieszono - plakatów promujących wydarzenie na dworcu kolejowym, czy większości ulic tego niewielkiego miasta. Najbardziej zbliżające się konkursy czuć zatem im bliżej skoczni. Najbardziej chyba wokół i wewnątrz hotelu Scandic niedaleko obiektów, w którym mieszka większość kadr, działacze Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS), czy mieści się biuro zawodów.
Norwegowie nie spodziewają się też najazdu kibiców. Zwłaszcza iż w ostatnich latach na trybunach raczej nie było tłumów. A już najgorzej było rok temu, gdy dodatkowo nie pomogła pogoda - wręcz przeszywający mróz choćby poniżej -15 stopni. Teraz aura będzie komfortowa i korzystniejsza dla fanów, choć oczywiście mniej widowiskowa niż zwykle. Choć to pozytyw dla ewentualnej wyższej frekwencji, to według zapowiedzi ta i tak nie zachwyci.
- Nie będzie tu raczej zbyt wiele osób w piątek i niedzielę. Spodziewamy się ich nieco więcej w sobotę. To jednak raczej normalne dla wczesnych konkursów w Norwegii, zwykle nie ma tu ogromu kibiców. Może gdyby start odbywał się w ten sam weekend co PŚ w biegach narciarskich, które są w tej chwili o wiele popularniejsze wśród Norwegów. Jednak tam cykl zawodów startuje tydzień później, a do Lillehammer dotrze dopiero w grudniu - wskazuje szef norweskich skoków, Jan-Erik Aalbu.
Samo miejsce - skocznie z widokiem na jezioro i malowniczo położone miasto - imponuje, w pięknej pogodzie potrafi zachwycić. Amerykański skoczek Cooper Dodds opowiadał kiedyś, jak spełnił swoje małe marzenie, gdy jako 15-latek, będąc w Lillehammer na obozie biegaczy, przekonał lokalnych trenerów, by pozwolili mu skoczyć z dużej skoczni w czasie zachodu słońca. To był jeden z najpiękniejszych skoków w jego życiu, pamięta go do dziś i to nie ze względu na odległość, a okoliczności. Samo miasto, choć ma swój klimat, nie jest zbyt popularne i promują je przede wszystkim okoliczne ośrodki narciarskie, możliwość górskich wycieczek, jezioro i właśnie skoki.