jeżeli chodzi o Ingebrigtsena, to jego akurat jeszcze można nieco wytłumaczyć. Dla Norwega to najtrudniejszy rok od dawna. Wielki mistrz walczy z przewlekłymi kłopotami ze ścięgnami Achillesa. Nie zobaczyliśmy go przez to m.in. na Memoriale Kamili Skolimowskiej w sierpniu tego roku. Z kolei na światowych listach za ten rok miał dopiero dziesiąty czas, w dodatku uzyskany dawno, bo w lutym. Mimo wszystko jednak wydawało się, iż przynajmniej do półfinału wejść powinien.
REKLAMA
Zobacz wideo Koniec Lewandowskiego w Barcelonie? Kosecki: Jesteśmy świadkami początku końca
Jakob Ingebrigtsen miał kłopoty, ale nikt nie spodziewał się, iż aż tak ogromne
Otóż tylko się wydawało. Norweg pobiegł kiepsko, a w końcówce zabrakło mu mocy, by wedrzeć się jeszcze do Top 6, co dałoby przepustkę do walki o finał. Ostatecznie Ingebrigtsen zanotował czas 3:37,84 i do awansu zabrakło mu 0,52 sekundy. Po biegu nie ukrywał, iż jest rozczarowany, ale nie jest to dla niego aż taka niespodzianka.
- Oczywiście jestem rozczarowany. Ale jednocześnie dostaliśmy taką lekcję od rzeczywistości, jak bardzo jest źle. Stawka na 1500 metrów jest bardzo wyrównana i musisz przygotować najlepszą formę. Ja w takiej nie jestem. Niemniej liczę na to, iż na 5000 metrów będę już bliżej tego, co chciałbym prezentować. Teraz muszę poświęcić nieco czasu w odpoczynek - powiedział w rozmowie z dziennikarzami po biegu ustępujący już mistrz świata. Norweg ma kilka dni na regenerację, bo rywalizację na 5000 metrów zaplanowano na piątek 19 września.
Lider światowych tabel odpada! Szok goni szok
Dla fanów w stolicy Japonii to był drugi tego dnia szok związany z rywalizacją na 1500 metrów. Bieg Ingebrigtsena był ostatnim, czwartym eliminacyjnym. Za to w pierwszym stało się coś chyba jeszcze bardziej zaskakującego. O ile bowiem Norweg miał kłopoty zdrowotne i w kategorii faworyta rozpatrywany był głównie z uwagi na swoją ogólną wielką klasę sportową, tak Azeddine Habz to już inna historia. Francuz to lider tegorocznych światowych tabel. Nikt nie biegał w 2025 roku na 1500 metrów tak szybko, jak on (3:27,49). W marcu przegrał z Ingebrigtsenem złoto Halowych Mistrzostw Europy, ale w formie wydawał się wyższej.
I faktycznie od Norwega pobiegł szybciej (3:36,62). Ba! Pobiegł szybciej choćby od zwycięzcy biegu z Norwegiem, czyli od Brytyjczyka Jake'a Wightmana (3:36,90). Problem w tym, iż jego bieg eliminacyjny był zdecydowanie najszybszy. Habz źle to rozegrał. Przez większość biegu utrzymywał spokojne tempo, będąc chyba pewnym, iż w końcówce da radę nadrobić. Nie dał rady. Zajął siódme miejsce i odpadł z rywalizacji, mimo iż ogólnie w eliminacjach miał... siódmy czas. Niestety dla niego na tym etapie nie ma "szczęśliwych przegranych".
Upadek faworytów. Tym razem dosłownie
To przez cały czas nie wszystko, bo dodajmy jeszcze, iż w biegu z Ingebrigtsenem brał udział także wicelider światowych tabel, rewelacyjny 18-latek Phanuel Koech. prawdopodobnie awansowałby do półfinału, gdyby nie upadek, który mu się przytrafił. Kenijczycy próbowali jeszcze złożyć wniosek do sędziów, iż Koech upadł nie ze swojej winy. Gdyby rozpatrzono go pozytywnie, z miejsca znalazłby się w półfinale. Tak się jednak nie stało. Sędziowie nie uznali argumentacji Kenijczyków i kolejny faworyt pożegnał się z rywalizacją.