Paulina Gajdosz to była koszykarka, która przedwcześnie zakończyła zawodniczą karierę po to, by mecze sędziować, a nie w nich grać. Decyzja była dobra, a rozwój w pracy z gwizdkiem - błyskawiczny. 38-letnia dziś sędzia właśnie wykonała skok za ocean, w przyszłym sezonie będzie prowadzić mecze G League, czyli rezerwowej ligi NBA. To już jest wielki sukces, ale na tym nie koniec - Polka jest na dobrej drodze, by w perspektywie kilku lat trafić do najlepszej ligi świata.
REKLAMA
Zobacz wideo Jan Urban uderza w Michała Probierza?! "Też bym się wkurzył"
Łukasz Cegliński: Finał żeńskiego EuroBasketu, prowadzenie meczów w Lidze Letniej NBA, podpisanie kontraktu na prowadzenie spotkań G League. Która z tych rzeczy była dla pani tego lata najważniejsza?
Paulina Gajdosz: Zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem było podpisanie umowy w G League. Będę nie tylko pierwszą Polką w tej lidze, ale również pierwszym sędzią, który przeszedł do G League bezpośrednio z rozgrywek FIBA. To ogromny przełom w mojej karierze.
Żebym dobrze zrozumiał: jest pani pierwszym sędzią bez podziału na płeć, który z rozgrywek FIBA przechodzi do G League?
- Tak, dotychczas nie było arbitra, który z FIBA przeniósłby się do pracy w NBA, WNBA czy G League. zwykle było tak, iż ktoś przenosił się do USA i tam grał w koszykówkę, a potem zostawał sędzią – dobry przykład to Maj Forsberg, która pochodzi z Danii, grała w NCAA, potem zaczęła sędziować i teraz prowadzi mecze WNBA. Z kolei w NBA pracują Gediminas Petraitis z Litwy i Intae Hwang z Korei. Ten pierwszy wyjechał do USA w młodym wieku i tam zaczynał sędziowanie, natomiast Intae jako sędzia FIBA został najpierw włączony do Referee Development Program, zanim został zatrudniony. Takiego przypadku jak mój, jeszcze nie było.
Czyli jest pani prekursorką w sędziowskim świecie.
- Można to tak ująć. Faktycznie, moje przejście z FIBA do G League to pierwszy taki przypadek w historii, co sprawia, iż w pewnym sensie wytyczam nowe ścieżki w tej dziedzinie.
Co trzeba zrobić, żeby wykonać tak przełomowy krok i podpisać kontrakt sędziowski na pracę na zapleczu NBA?
- Przede wszystkim, kluczowa jest motywacja i gotowość do podjęcia wyzwań. Dwa lata temu podjęłam odważną decyzję, aby polecieć do USA i wziąć udział w dwóch campach sędziowskich. To tam zostałam dostrzeżona przez skauta NBA, który docenił mój potencjał.
Proces rekrutacyjny był niezwykle wymagający i konkurencyjny. Rozpoczął się od sesji wykładowych online, a następnie zostałam zaproszona na campy w Dallas, Hampton i Orlando.
Ta trudna i wyczerpująca droga zakończyła się sukcesem w tym roku. Przeszłam ostateczny test, który składał się z rozmowy kwalifikacyjnej, egzaminu z przepisów oraz sędziowania, obserwowanego przez arbitrów NBA. Ostatni etap odbył się w czerwcu w Charlotte, gdzie prowadziliśmy mecze 100 najlepszych młodych talentów z amerykańskich szkół średnich, rywalizujących w drużynach wzorowanych na NBA. Po tym etapie zostałam oficjalnie zaakceptowana i zaproszona do prowadzenia spotkań w Lidze Letniej NBA.
W przypadku koszykarzy często mówi się, iż oprócz umiejętności i talentu, do podpisania kontraktu w NBA potrzebny jest także sprawny agent. Jak jest w przypadku sędziów?
- Otrzymałam ogromne wsparcie od mojej rodziny i najbliższych. Ich pomoc była nieoceniona, gdy zdeterminowana stawiałam kolejne kroki w mojej karierze. Oczywiście, umiejętności i technika są niezwykle ważne, ale dla ludzi z NBA liczą się przede wszystkim osobowość i cechy charakteru. Podczas Ligi Letniej NBA miałam okazję doświadczyć, jak niesamowitą grupę ludzi poznałam. Czułam się częścią społeczności, w której wszyscy nawzajem się wspierają, choćby pomimo rywalizacji. Zostałam przyjęta bardzo ciepło, jak w rodzinie.
Powiedziała pani, iż dla ludzi z NBA ważna jest osobowość. Jaką osobowość ma Paulina Gajdosz?
- Przede wszystkim wiem, czego chcę. Kiedy wchodziłam na szczebel centralny i podejmowałam decyzję, aby zostać sędzią międzynarodowym, zawsze spotykałam się z pytaniem: "Czy na pewno? Czy to środowisko jest dla ciebie?". Moja odpowiedź za każdym razem była jednoznaczna – tak. Oczywiście, środowisko sędziowskie nie jest łatwe — wymaga silnego charakteru i jasno wyznaczonych celów. Jednak zawsze wiedziałam, iż chcę zostać sędzią, choćby wtedy, kiedy jeszcze grałam w koszykówkę. Karierę zawodniczą skończyłam w wieku 26 lat, kiedy z zespołem ze Szczecina awansowałam do ekstraklasy i równocześnie, jako sędzia, awansowałam na szczebel centralny. Od tego momentu nieustannie dążyłam do rozwoju i wyznaczałam sobie nowe cele. Wyjazd do Stanów Zjednoczonych też miał ogromne znaczenie w mojej drodze. Stałam się innym, lepszym sędzią — pewne wyzwania, które wcześniej sprawiały mi trudność, stały się dla mnie łatwiejsze do pokonania.
Dopytam panią o tę umowę – kontrakt podpisała pani z NBA czy z G League?
- Moja kandydatura została zatwierdzona przez NBA, jednak umowę podpisałam bezpośrednio z G League. Swój pierwszy krok w tej lidze zrobię podczas spotkania przedsezonowego w październiku. Rozgrywki rozpoczynają się w listopadzie i potrwają do przełomu marca i kwietnia — tak będzie wyglądał mój pierwszy etap. Pierwszy sezon na pewno będzie dla mnie czasem adaptacji, nauki i wdrożenia. W kolejnym oczekiwania z pewnością wzrosną, ale jestem na to przygotowana.
Czy to znaczy, iż teraz będzie pani sędziowała już tylko w USA?
- przez cały czas jestem sędzią FIBA i gdy tylko będę miała wolny czas, będę prowadzić jej rozgrywki. Dotychczas na poziomie europejskim były to mecze Euroligi i EuroCup kobiet oraz turnieje organizowane przez FIBA. Ponieważ do Stanów Zjednoczonych wyjadę dopiero w październiku, sezon rozpocznę w Polsce, sędziując mecze ekstraklasy kobiet i mężczyzn.
Prześledziłem sobie biogramy sędziów NBA – większość z nich ma za sobą kilka lat prowadzenia spotkań w G League lub WNBA. To jest właśnie ta ścieżka do NBA?
- G League, z którą podpisałam umowę, jest ligą przygotowawczą — zarówno dla zawodników, jak i dla sędziów. W naszym przypadku stanowi ona etap przygotowawczy do NBA lub WNBA. W teorii możliwe jest jednoczesne prowadzenie spotkań zarówno w G League, jak i WNBA, ponieważ ich terminarze nie kolidują ze sobą. Równoczesne sędziowanie G League, jak i NBA jest możliwe, ale tylko wtedy, gdy sędzia jeszcze nie podpisał umowy z NBA na stałe i sędziuje tylko kilka meczów tej ligi.
Widzi pani szansę na sędziowanie w WNBA w 2026 roku?
- Szansa jest zawsze, choć nie wiem, czy były przypadki tak szybkiego awansu. Natomiast moje doświadczenie z Europy jest duże, ono może mieć znaczenie. W minionym sezonie prowadziłam nie tylko finał żeńskiego EuroBasketu, ale także mecz finałowy Final Six Euroligi Kobiet.
Na stronie Związku Sędziów NBA, w gronie 76 arbitrów, jest pięciu urodzonych poza USA – w Syrii, Korei Południowej, Kanadzie, Ukrainie i Litwie - a także dziewięć kobiet. Można powiedzieć, iż szlaki dla pani są przetarte.
- Zdecydowanie. Moją ambicją jest znalezienie się właśnie w tym gronie. Ścieżka do tego jest długa i pełna wyzwań, ale sądzę, iż w tym momencie mogę powiedzieć: nie ma rzeczy niemożliwych.
No właśnie, ta długa ścieżka. Częściowo pani już ją przebyła, bo pochodzi z Nowego Sącza, który z koszykówką się nie kojarzy. Jak trafiła pani do basketu?
- adekwatnie wszystko potoczyło się przypadkiem. Mam dwie siostry, a najstarsza z nich, Magda, zaczęła grać w koszykówkę w klubie UKS Żak Nowy Sącz. My z drugą siostrą, Joanną, często przychodziłyśmy na halę, żeby pooglądać jej treningi. Pewnego dnia trener, Leszek Obrzut, zauważył nas i zaproponował, abyśmy dołączyły do treningu. I tak zaczęła się moja przygoda z koszykówką. Spędziłam w Żaku osiem lat, potem na sezon przeszłam do Gorzowa, następnie cztery lata grałam w Wiśle Kraków, rok spędziłam w Siedlcach, aż w końcu przeprowadziłam się do Szczecina, gdzie rozgrywałam swój ostatni sezon.
Sposób, w jaki koszykówka pojawiła się w Nowym Sączu, jest właśnie przykładem na to, jak spontaniczny i nieprzewidywalny bywa los. Trener Obrzut, specjalista od lekkoatletyki, przegrywał mecze koszykówki w zawodach szkolnych i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, by to zmienić. To dzięki niemu w naszym mieście pojawił się basket, a klub Żak działa do dziś, wychowując kolejne pokolenia zawodniczek, które zasilają także ekstraklasowe zespoły.
Pani grała kilka lat w ekstraklasie, wystąpiła choćby w Eurolidze. Dlaczego tak wcześnie zrezygnowała pani z kariery zawodniczej?
- W pewnym momencie doszłam do wniosku, iż chcę zostać sędzią, bo na tej drodze mogę osiągnąć więcej. Kariera zawodnicza nie trwa długo, a jako sędzia – zwłaszcza w NBA, gdzie nie ma limitu wieku – mogę pracować tak długo, jak pozwoli na to kondycja fizyczna.
Jaki to był ten moment, w którym pani stwierdziła, iż chce być sędzią?
- To było w wieku 18 lat, kiedy podczas jednego z treningów doznałam drobnej kontuzji. Trener Obrzut, widząc, iż nie mogę ćwiczyć, zaproponował, żebym spróbowała swoich sił w sędziowaniu – na zakończenie zajęć. Dał mi gwizdek i wtedy poczułam, iż to jest to. Następnie ukończyłam kurs sędziowski. Od tego momentu zaczęłam widzieć się w nowej roli.
Zapytałem o panią Ewelinę Kobryn, z którą grałyście razem z Wiśle. I ona powiedziała mi tak: "Zawsze Paulinie mówiłam, iż pasuje na sędziego, mówiłam, iż ma to coś. Charyzmę sędziowską. Miała na wszystko dyplomatyczną odpowiedź, była wyważona, miała taki prawniczy styl bycia. Nie koszykarski luz, tylko dystans".
- Ewelina ma rację. Ostatnio ktoś mi choćby powiedział mi, iż mam dystans i "oficjalny" sposób bycia. Nie traktuję tego jako zarzutu, bo rzeczywiście staram się być profesjonalna w każdym aspekcie – zarówno w komunikacji, jak i w ogólnym stylu bycia. Praca sędziego to nie tylko decyzje na boisku, ale także umiejętność zachowania spokoju w trudnych momentach. Dyplomatyczna rozmowa z trenerami, czy chłodne podejście do emocji zawodników – to umiejętności, które z pewnością pomagają utrzymać autorytet. Koszykówka to przecież nie tylko sport, ale i gra psychologiczna, więc trzeba być na to gotowym.
Wśród najlepszych polskich sędziów – wymieńmy tu choćby Piotra Pastusiaka, Wojciecha Liszkę czy Tomasza Trawickiego – nie ma byłych koszykarzy, którzy występowali na wysokim poziomie. Pani pod tym kątem się wyróżnia. Czy dzięki temu punkt wyjścia do kariery sędziowskiej był lepszy?
- Zdecydowanie tak. Pamiętam jak Agnieszka Pałka, była zawodniczka Wisły, doradziła mi mądrze: "Graj jak najdłużej możesz, będziesz lepszym sędzią". Miała rację, czucie gry i umiejętność jej czytania jako rozgrywająca przeniosłam z grania do sędziowania. Dzięki grze w koszykówkę moja kariera sędziowska potoczyła się szybciej niż zwykle.
W pytaniu wspomniał pan o Piotrku Pastusiaku i Tomku Trawickim, i tu muszę dodać, iż od kiedy zaczęłam pracować z gwizdkiem, to moim marzeniem było, żeby przenieść się właśnie do Szczecina i tam pracować z najlepszymi sędziami. Piotrek i Tomek są z tamtejszego okręgu, a mnie udało się dołączyć do tej ekipy. Poznałam ich obu i uważam, iż mieli duży wpływ na to, jak potoczyła się moja kariera. Przez ostatnie cztery lata pobytu w Szczecinie byłam przewodniczącą Kolegium Sędziów w okręgu zachodniopomorskim i bardzo się cieszę, iż po moim przyjeździe do Szczecina coraz więcej dziewczyn zaczyna sędziować koszykówkę.
Co jest fajnego w sędziowaniu? Przecież arbitrom wytyka się błędy, kibice często ich wyzywają, koszykarze i trenerzy narzekają. Generalnie, sędziowanie nie kojarzy się z czymś fajnym.
- Dla mnie najważniejszym aspektem sędziowania jest nieustanna możliwość rozwoju. W tej roli nie ma miejsca na stagnację – jeżeli nie idziesz do przodu, gwałtownie wypadasz z gry. Każdego dnia mam motywację, by stawać się lepszą wersją siebie. To dla mnie coś wyjątkowego – ciągła praca nad sobą. Kolejną rzeczą, która mnie fascynuje, jest budowanie relacji z ludźmi. Kiedy zaczynałam sędziować, zdarzały się niemiłe uwagi, jak te, iż powinnam wrócić "do garów". Jednak z czasem, kiedy zaczęłam lepiej poznawać ludzi, a oni mnie, te relacje zaczęły ewoluować. I to właśnie w tym zawodzie jest najpiękniejsze – jak początkowe, często chłodne kontakty, z biegiem czasu zamieniają się w coś pełnego szacunku i zrozumienia. Wydaje mi się, iż relacje te są często niedoceniane w środowisku sędziowskim. Czasami nie chodzi o to, by być najlepszym w kraju czy bezbłędnym – to niemożliwe, błędy są częścią każdego meczu. Ważne jest, by być konsekwentnym i zdecydowanym w swoich decyzjach, umieć je uzasadnić, bo przepisy ciągle się zmieniają, a jeżeli popełni się błąd – umieć się do niego przyznać. To sprawia, iż sędziowanie staje się naprawdę satysfakcjonującą i interesującą ścieżką.
Powtórzę pytanie, ale trochę inaczej: jeżeli koszykarze czerpią satysfakcję i euforia z konkretnych elementów – niektórzy z podań, inni ze wsadów, są tacy, którym energii dodaje skuteczna gra w obronie – to czym cieszy się sędzia?
- Kiedy koszykarze schodzą z boiska i mają poczucie, iż sędziowie pozwolili im pokazać swoje najlepsze umiejętności. Jak przegrani podchodzą, by podziękować za mecz. Jak nikt nie mówi o naszym sędziowaniu. To są te momenty, w których mamy satysfakcję, iż nasza praca została dobrze wykonana.
A to "do garów", to naprawdę pani usłyszała, czy to był umowny przykład?
- Tak było i zaskakująco, takie słowa nie padały tylko z męskich ust. Na początku nie było łatwo. Bywały momenty, kiedy przyjeżdżałam na halę i dostawałam klucz do szatni dla sędziów stolikowych. Kiedy mówiłam, iż jestem sędzią boiskowym, ludzie nie chcieli mi wierzyć. Przyjmowałam to ze spokojem, wiedząc, iż muszą przywyknąć. Ale gwałtownie się to zmieniło. Dziś na polskich boiskach nie jestem już jak Yeti, o którym wszyscy słyszeli, ale nigdy nie widzieli. Z biegiem czasu zaczęło przychodzić więcej zaufania i akceptacji.
W NBA płeć nie ma znaczenia – liczy się tylko, jak sędzia odnajduje się na boisku, jak komunikuje decyzje i jak prowadzi mecz.
Jak odbierają panią zawodnicy, podczas meczów mężczyzn, którzy wciąż są chyba przyzwyczajeni do mężczyzn, a nie kobiet z gwizdkiem? Ten świat się zmienia, ale był dość hermetyczny.
- Koszykarze musieli przyzwyczaić się do mnie tak, jak do każdego nowego sędziego w lidze. Z czasem poznali mój styl pracy, dowiedzieli się, jak się ze mną komunikować, bo przecież każdy sędzia jest inny. Na pewno było mi trochę trudniej na początku, bo wszyscy patrzyli na moje decyzje z większą uwagą, chcieli zobaczyć czy się sprawdzę. Być może niektórzy powątpiewali w moje umiejętności.
Na początku swojej drogi w PLK bardzo doceniałam choćby najmniejsze próby nawiązania kontaktu. Pamiętam, jak przed jednym z meczów jeden z zawodników podszedł, przywitał się i powiedział: „Witamy w lidze, cieszę się, iż was dziewczyn jest coraz więcej".
Ma pani jakiś sędziowski wzór, idola z gwizdkiem?
- Teraz, kiedy jestem już zatrudniona, chyba mogę śmiało powiedzieć, iż mam swojego idola w lidze NBA. Tyler Ford to sędzia, którego bardzo cenię – podoba mi się jego styl pracy i chciałabym kiedyś osiągnąć taki poziom jak on. Z kolei Scott Foster to absolutna legenda – nie tylko ze względu na doświadczenie, ale także dzięki swojej umiejętności komunikacji i rozumienia gry. To on obserwował mój pierwszy mecz w Lidze Letniej. Moim celem jest dojście do momentu, w którym będę w stanie pokazać takie doświadczenie i mądrość na boisku jak oni w kluczowych meczach i finałach NBA.
Gdzie będzie Paulina Gajdosz za pięć lat?
- Moim marzeniem jest przez cały czas rozwijać się jako sędzia i mieć okazję sędziować w NBA, współpracując z najlepszymi na świecie. Natomiast, jak potoczą się losy i co przyniesie przyszłość, czas pokaże.