Każdy kibic sportowy nosi w sercu i pamięci imprezę, którą stawia na pierwszym miejscu w swojej hierarchii. Najczęściej wynika to z tego, iż brał w niej udział jako kibic. Kogoś innego na przykład oczarowała arena sportowa, albo przebieg samych zawodów, albo jeszcze jakiś inny szczegół, a czasem wszystkie te współczynniki równocześnie spowodowały, iż klasyfikujemy imprezy sportowe, które zrobiły na nas największe wrażenie. Zresztą nie tylko kibic, ale również może to być fan muzyki, który spośród wielu koncertów, na których był, ma jeden szczególny, który utkwił mu w pamięci.
W moim przypadku impreza żużlowa, która wywarła na mnie wielkie wrażenie to zdecydowanie miasto Rybnik, Stadion Rybnickiego ROW przy ulicy Gliwickiej, dzień 15 czerwca 1985r, a choćby 14 czerwca 1985r – dzień oficjalnego treningu.
Przy okazji podam top 3 moich wydarzeń żużlowych. Mianowicie kolejną imprezą jest Chorzów, Stadion Śląski, 1986, Finał Indywidualnych Mistrzostw Świata, a następnie cykl turniejów Zlata Prilba Pardubice bez szczególnego roku, gdyż każda edycja, na której byłem, była wyjątkowa i niepowtarzalna. To jedna z imprez żużlowych, która odbywa się cyklicznie co rok i za którą bardzo tęsknię, szczególnie gdy przychodzi przełom września i października, a moi znajomi bawią się żużlem w tym okresie w Pardubicach.
Żużel. Doyle znowu się pospieszył? Odnowił się uraz! – PoBandzie – Portal Sportowy
Żużel. Dlaczego Pedersen nie został odstawiony? Żyto zabiera głos! – PoBandzie – Portal Sportowy
Żużel. Transfer Kvecha do Torunia nie wypalił? Baron komentuje! – PoBandzie – Portal Sportowy
Ale wracając do roku 1985 i wielkiego święta, jakim była dla Rybnika organizacja Finału Mistrzostw Świata Par. Byłem wtedy młodym chłopcem, który obchodził swój mały jubileusz, bowiem rok 1985 był piątym rokiem, gdy podążałem z ulicy Wyzwolenia z „Dolarowca” na imprezy żużlowe odbywające się nieopodal, czyli na stadionie ROW-u Rybnik. Praktycznie odkąd pamiętam to zawsze chodziłem z kolegą z podwórka -„Stramą”. Wychodziłem z klatki schodowej nr 1, podążałem w kierunku klatki schodowej nr 4, w której mieszkał kolega, a potem już szliśmy prosto na stadion. Od 1981 roku, gdy zacząłem chodzić na żużel, była jeszcze jedna bardzo ważna impreza w Rybniku – Finał Kontynentalny IMŚ w 1983, ale w tym czasie wyjechałem z rodzicami nad morze i niestety nie byłem świadkiem tych wydarzeń i nie mogłem tego odżałować, bo wygrał te zawody mój drugi – po Piotrze Pysznym – idol żużlowych torów, Zenon Plech.
Finał Mistrzostw Świata Par w Rybniku to impreza, na której praktycznie byli moi wszyscy żużlowi rybniccy znajomi z rocznika’70 i starszego. Rzadko ktoś mi mówił, iż nie był na tej imprezie. Grzechem było nie iść na ten żużel. By impreza mogła dojść do skutku, najpierw Rybnik musiał do niej zostać nominowany. Jakie były kryteria tego nie wiem, były praktycznie dwa reprezentacyjne stadiony żużlowe w tamtym czasie, a mianowicie Unii Leszno i ROW-u Rybnik. Pomijam Stadion Śląski. Leszno było organizatorem DMŚ w 1984, więc już chyba nie było brane pod uwagę przy organizacji kolejnego finału MŚ rok po roku. Być może jakiś inny klub, czy kluby starały się o tą imprezę, muszę zapytać o ten szczegół i kilka innych kolegę Józefa Cycułę, bo na pewno będzie kojarzył wiele faktów.
W każdym razie Rybnik został organizatorem, powołał liczny Komitet Organizacyjny i jak to bywało w PRL „cały Rybnik” wziął się ostro do pracy. choćby powstała okolicznościowa papeteria, która służyła do wymiany wszelakich organizacyjnych pism. Z licznego grona osób z Komitetu Organizacyjnego znałem osobiście sąsiada z „Dolarowca”, Wiceprezydenta Pana Jerzego Rożka, ojca braci Bartłomieja Marcina, z którymi razem z innymi kolegami z podwórka ścigaliśmy się na rowerach na przyblokowym boisku (wielokrotnym Indywidualnym Mistrzem Świata był Edmund Biczek).
Po kilkunastu latach od finału „Par” graliśmy w żużel kartami do gry. Drugą osobą, którą znałem był śp Pan Henryk Tomaszewski, który ze względu na sprawowaną funkcję w KS ROW Rybnik był często przez nas, czyli chłopców z „Dolarowca” odwiedzany na stadionie i zawsze go prosiliśmy o programy żużlowe. Mimo, iż miał groźną minę, zawsze miał do nas cierpliwość i często wracaliśmy z programami do domu. Potem po kilkudziesięciu latach połączyła mnie z Panem Henrykiem wspólna żyłka handlowa, bo wraz z kochaną mamą otworzyliśmy sklep Tabak na ulicy Powstańców Śląskich, na której swój sklep miał właśnie Pan Henryk. Wielokrotnie gdy byłem w sklepie, a przychodził wysyłać Lotto czy kupować papierosy Pan Henryk, rozmawialiśmy o żużlu. Mówiłem, iż chodziliśmy do niego na stadion po programy, ale nie kojarzył, bo odpowiadał, iż zawsze dużo małych kibiców przychodziło po pamiątki żużlowe. Niestety, jak grom z nieba spadła na mnie wiadomość o śmierci Pana Henia, bo jak sięgam pamięcią, był w bardzo dobrej formie.
Tak jak wspomniałem, Rybnik wziął się ostro do pracy – generalny remont parkingu – boksy z charakterystycznej kraty, na trybunie powstała nowa budka sędziowska – tuż obok niej powstał podest dla kamerzysty, który również był bardzo charakterystyczny – oba atrybuty w niebieskim kolorze, nie pamiętam dokładnie czy wszystkie drewniane ławki na trybunach były wymieniane na Finał Kontynentalny, a na Finał MŚP były tylko wyremontowane i pomalowane, czy właśnie powstały nowe specjalnie na MŚP. Jeszcze przy okazji tego finału powstał mural jadących żużlowców na ścianie budynku, który mieścił się idąc od parkingu w kierunku hotelu. Wspominając o hotelu, nad jego frontowym wejściem powstała nadbudówka z salką, która istnieje do dziś, tam odbywała się konferencja prasowa podczas finałowej imprezy. Ogólnie w organizację imprezy było zaangażowanych wiele przedsiębiorstw, a choćby Zakład Karny. Pamiętam, jak w tygodniu poprzedzającym finałową sobotę podczas zajęć WF (wtedy WF był w Szkole Podstawowej nr 5 podzielony na zajęcia chłopców i dziewcząt, jako, iż ja byłem w klasie B to mieliśmy zajęcia z klasą A, byliśmy z nauczycielem Marianem Kotyrbą na stadionie chyba prowadząc jakieś zajęcia na bocznym boisku LA i wracając do szkoły weszliśmy wszyscy na górną koronę stadionu i właśnie więźniowie Zakładu Karnego porządkowali sektory z wyrastającej między betonami trawy itp. itd. Cała ulica Gliwicka z wymalowanymi na nowo pasami, liniami drogowymi. Czyli całe te przedsięwzięcie pod kryptonimem „Pary” było jak „malowanie trawy na zielono”.
Nie można zapomnieć o fakcie, który chyba każdemu rybniczaninowi pozostał w pamięci na pewno na długo – witryny sklepowe i wszelakich usługowych punktów były wystrojone motywami żużlowymi w nawiązaniu do nadchodzącej imprezy. Nie mam pojęcia czy placówki zostały obligatoryjnie do tego zmuszone przez UM i w ramach podziękowania były jakieś nagrody… pewnie ktoś będzie ten detal znał. Mi szczególnie pozostał w pamięci wystrój w DH Hermes (otwarty w 1984r ), gdyż stała tam maszyna żużlowa. Ciekawostką jest to, iż każdy z moich znajomych pamiętał, ale pierwszy raz zobaczyłem niektóre z wystaw dzięki autorom arcydzieła „Czarny Sport, Czyste Emocje”, czyli pod przewodnictwem Henryka Grzonki i jego współpracowników: kolegi Józefa Cycuła, Pana Macieja Kołodziejczyka, Pani Barbary Kubica-Kasperzec i kolegi Stefana Smołki. Pierwszy raz od 1985 roku gdy przechadzając się ulicami Rybnika, zobaczyłem te niektóre wystawy na fotografiach we wspomnianej książce. Znając niektóre szczegóły po premierze książki w rybnickiej Bibliotece, czyli to, iż napisana została w formie roczników, od razu poprosiłem kolegę Adama Drewnioka, żeby mi sfotografował właśnie imprezę z 1985 roku, czyli „Pary”.
Nominacja zawodników, którzy mieli reprezentować Polskę, odbywała się w oparciu o wyniki Finału MPPK, który odbył się jak zwykle było na arenie przyszłego finału MŚ, czyli w Rybniku, 9 dni wcześniej – 6 czerwca – wyniki w załączniku. Byliśmy z kolegą „Stramą” na 100%. Nie mam pojęcia kto decydował o składzie pary: Andrzej Huszcza i Grzegorz Dzikowski. W finale MPPK niekwestionowanym liderem był Zenon Kasprzak 17pkt/18 możliwych, Piotr Pyszny 15/18 i Zenon Plech 15/18, natomiast Andrzej Huszcza 9/18 a Grzegorz Dzikowski 10/18. Będąc w odwiedzinach u kolegi z Gdańska Grzegorza Sońskiego zbiegło się to akurat z prezentacją drużyny Wybrzeża, gdzie trenerem był Grzegorz Dzikowski, z którym zamieniłem kilka zdań i pokazałem mu zdjęcie jak byłem między nim a Andrzejem Huszczą, który podpisywał mi program i powiedziałem iż to z finału „Par”, powiedział – „To były piękne czasy!” Ano były piękne czasy, bo wspomnienia piękne. Jak widać na załączonych zdjęciach Piotr Pyszny był rozpisany w składzie nad boksami oraz widniał w wkładce do programu w rozpisce biegów i podczas treningu przechadzał się po parkingu ubrany w skórę, co widać na fotografiach, choćby dając pewnie rady jak jechać po torze byłemu koledze z Halifax – Kenny’emu Carterowi. Tę zagadkę może również mógłby rozwiązać kolega Józef Cycuła, a może Szef Biura Prasowego Pan Adam Jaźwiecki, albo jeszcze ktoś inny czytający ten tekst. Przy okazji Panie Adamie w Rybniku po raz pierwszy pojawiły się identyfikatory z fotografią chyba z Polaroid, z tego co mnie pamięć nie myli to była zasługa sprzętu z RFN?
Skład Polski jak skład, nieważne kto by wystartował, podejrzewam iż ostateczny wynik byłby podobny. Ale pozostali zawodnicy, którzy przybyli na finał to już najwyższa półka tamtych czasów (choć z racji tego, iż składy drużyn były dwuosobowe, to brakowało jeszcze kilku gwiazd – choćby Hansa Nielsena, który był jednym z najlepszych wtedy żużlowców na świecie, a z racji skłócenia z trenerem kadry Ole Olsenem nie zjawił się w Rybniku). Ale był aktualny IMŚ i medalista MŚ Erik Gundersen, podobnie jak kolega z pary Tommy Knudsen, medalista IMŚ i MŚ, Ivan Mauger multimedalista MŚ, oraz złoci, srebrni i brązowi medaliści MŚ: Bobby Schwartz, Shawn Moran, Kenny Carter, Billy Sanders, Mitch Shirra. Oprócz wymienionych, byli jeszcze w ciągu dwóch dni inni medaliści Andrzej Wyglenda, Ole Olsen, Zenon Plech, Edward Jancarz, Jerzy Szczakiel, z pewnością byli rybniccy medaliści MŚ bracia Stanisław i Andrzej Tkocz, Joachim Maj. Warto dodać, iż jedyną ekipą Bloku Wschodniego czy inaczej z Strefy Kontynentalnej byli Polacy – gospodarz finału zapewniony start, reszta odpadła w półfinałach, czyli startowała sama elita ligi brytyjskiej.
Nadszedł czas piątkowego treningu, najpierw szkoła, ale myślami już stadion. Od razu po lekcjach do domu i na stadion… na przeciw przygód smak! W kasach programy zawodów – szkoda, iż nie kredowy papier tak, jak to było wcześniej w Chorzowie w 1981, ale co rok tamtych czasów to… inne czasy, odznaki w dwóch formatach, naklejki w trzech wariantach – mała, nieco większa oraz na szybę od wewnątrz naklejana, wszystkie z charakterystycznym logo imprezy – bardzo ładne zresztą owe logo, ręczniki, koszulki, czapki „malarki” czyli czapki malarzy (taka sama była również wydana na Finał Kontynentalny 1983) – którąś z tych czapek otrzymałem po latach w prezencie od kolegi Łukasza Lipa, nie pamiętam niestety którą, czy 83 czy 85, a może choćby obydwie.
Reklamówki foliowe – czyli jak na tamte czasy naprawdę wielki wybór pamiątek. Ludzi przed oficjalnym treningiem bardzo dużo, samochody transmisyjne TVP, to wszystko robiło ogromne wrażenie na młodym chłopcu jakim wtedy byłem. Przed treningiem kręciliśmy się najczęściej wokół bramy parkingu, co podjeżdżał samochód z zagranicznymi rejestracjami to była szansa na zdobycie naklejki czy innego fantu, nie mówiąc już jak nadjeżdżały busy czy samochody zawodników. To były jeszcze czasy, iż co poniektórzy żużlowcy mieli już busy, ale niektórzy ciągnęli przyczepki za osobówką – z tego co pamiętam to chyba Szwedzi mieli jeszcze przyczepki, chyba Shawn Moran i jeszcze może Australijczycy, to niestety już chyba tylko byłoby do ustalania jakby była mnogość wszelakich zdjęć z tego finału. Na pewno busami przyjechali Duńczycy, Anglicy, Ivan Mauger.
Busy oczywiście opisane, oklejone, nie mówiąc już o skórach – inny świat, coca cola w puszkach, jakieś snacki w kolorowych opakowaniach – dla mnie oglądającego w tamtych czasach coca colę i słodycze w Pewex-ie oblizując się za szybą to było niestety smutne, iż ktoś przyjeżdża skądś i ma coś na co dzień, czego Ty nie masz choćby od święta – takie były niestety czasy, zresztą choćby dziś jeżdżąc po magazynach w Stanach Zjednoczonych niejednokrotnie pracownicy rozpoznają inny akcent mojej mowy i pytają czy jestem z Rosji, zawsze odpowiedź jest jedna: „Urodziłem się w Polsce, Polska jest położona między Rosją, a Niemcami, ale ja nie jestem z Rosji, nie lubię Rosji i Putina. Kiedyś jak byłem małym chłopcem to nie piłem coca-coli i nie miałem cukierków… bo wtedy był komunizm i Związek Radziecki tuż obok!”
Dla Amerykanina jest niepojęte jak można nie mieć Coca-Coli pod ręką w sklepie czy za rogiem w markecie, nie wierzą w to iż tak może być. To tak jak mieszkać w tamtych czasach w Berlinie Wschodnim jak za płotem był raj w Berlinie Zachodnim… dla Niemca z Zachodu normalność mieć Mercedesa a dla Niemca ze Wschodu marzenie mieć Trabanta. Ale to wszytko to obecne przemyślenia, wtedy było pięknie i do tamtych czasów wraca się nader często mając wiele niepowtarzalnych wspomnień z czasów PRL. Więc wracając w czasy PRL i treningu przed „parami”, kręcąc się pod parkingiem, gdzie podjeżdżały samochody z zagranicznymi rejestracjami, podjechał w pewnym momencie Polonez „Borewicz” na warszawskich rejestracjach z trzema „kolesiami” w środku i pasażer od kierowcy woła:
– Mały, chodź na chwilę
– Słucham?
– Wiesz gdzie jest Hotel w Kamieniu?
– Jasna sprawa, jeżdżę tam z rodzicami na kąpielisko
– Jak trzeba tam jechać?
– Musicie jechać w kierunku centrum tu pod górkę, potem obok szpitala, który mijacie po prawej i na pierwszym skrzyżowaniu ze światłami Gliwicka/Wyzwolenia skręcić w lewo i cały czas prosto, aż do CPN i tam na skrzyżowaniu lekko w lewo powinny być znaki na Orzesze i potem pod dużą górkę i przez las itd.
– Mały (musiałem już wzbudzić zaufanie u „kolesi” ) a masz czas? Bo jedziemy z lotniska z Warszawy z sędzią z Anglii i musimy go tam zawieźć, żeby się zameldował w hotelu i za chwilę wrócimy, wsiadaj to nam pokażesz i Cię przywieziemy zaraz myślę fura niezła to do Kamienia i z powrotem na stadion obrócą raz dwa, sędzia z Anglii co leciał samolotem do Warszawy łaaaa, nieźle, wchodzę w to!)
– Nie ma problemu (w dzisiejszych czasach to już byłoby porwanie)
Wszyscy trzej z Poloneza byliby w więzieniu, policja, prokurator, przesłuchanie : po co? dlaczego? w jakim celu?
Usiadłem obok sędziego zawodów Anglika Melvina Price’a, ale i tak byłem między siedzeniami kierowcy, a pasażerom mówiłem jak mają jechać. Ten pasażer, który ze mną rozmawiał, to był tłumacz.
Przyjechaliśmy raz dwa do Kamienia – wtedy nie można było wjechać ot tak sobie przez bramę ośrodka. Pasażer wytłumaczył co i jak, więc wpuścili nas na ośrodek i byliśmy pod hotelem. Ja siedziałem w Polonezie, a reszta udała się do hotelu. Siedziałem chyba ponad godzinę i już mnie to denerwowało, bo wiedziałem, iż główne łowy to były wokół stadionu, a nie na parkingu pod hotelem. Jedyną póki co zaletą czekania było to iż „Borewicz” był opanowany, każdy przycisk, przełącznik czy dźwignia była w użyciu. No, ale warto było poczekać… wróciła cała trójka, a Pan Sędzia podarował mi 3 ostatnie numery „Speedway Star” (przehandlowane w międzyczasie, ale dzięki e-bay skompletowane i trzy numery w kolekcji), naklejki m.in. z finału IMŚ Bradford 1985, który miał się dopiero odbyć 31 sierpnia – jedna z nich na szybę od wewnątrz w załączniku – i słodycze… Tłumacz tylko zapytał:
– Zadowolony?
– Ma się rozumieć, jasna sprawa, dziękuję!
– To pokazuj mały drogę i wracamy
Pamiętam, jak wysiadłem z Poloneza pod parkingiem, a „Strama” do mnie: „Iron, gdzie byłeś, już prawie wszyscy są w parkingu, mówię Ci jakie busy super, Gundersen wjeżdżał”…
Ale jak Stramie i innym kumplom pokazałem, co mam, to szczęki im opadły. Zaraz zjedliśmy słodycze, pamiętam iż zostawiłem jednego batona, był to Mars dla mamy i taty – jak wróciłem wieczorem po treningu do domu to pamiętam jak dziś, jak mama pokroiła na desce kuchennej nożem tego batona na 3 części – jedną większa dla mnie, wiadomo, jak to mama
I zjedliśmy cud zza zachodniej granicy…
Ale kolejna atrakcja treningu była taka, iż z racji, iż mój śp. tata był milicjantem i zabezpieczał finał „Par” w parkingu, to wpuścił mnie na parking. Wszystko było na wyciągnięcie ręki, co chwilę mnie chciał wyrzucić jakiś porządkowy, ale zawsze pokazywałem, iż jestem synem tego Pana i miałem parasol ochronny. Ivan Mauger, Ole Olsen, Zenon Plech, Edward Jancarz, Erik Gundersen… niezapomniane chwile.
Po finale, gdy ukazał się najnowszy tygodnik „Sportowiec”, przyszli do mnie Damian Wala i Wojciech Motyka i mówią „patrz Irek, jesteś w gazecie”. I rzeczywiście – idę przez parking w tle za Andrzejem Huszczą. W dobie internetu i portali aukcyjnych kupiłem po latach ten kompletny nr „Sportowca”, bo miałem tylko wycinek z tym zdjęciem. A po wielu wielu latach gdy znałem Marka Smylę, to zapytałem go, czy będąc fotoreporterem był na finale „Par” i robił zdjęcia. Powiedział iż tak, zamówiłem więc u kolegi Marka wszystkie odbitki jakie miał po sztuce i przywiózł mi komplet na którąś edycję Zlatej Prilby do Pardubic. Otworzyłem kopertę ze zdjęciami w pubie „Zlata Prilba”, który znajduje się pod trybuną główną i… na jednym z nim idealnie stoję między Polakami, a w tle za siedzącym na maszynie Grzegorzem Dzikowskim stoi mój tata z założonymi na dole dłońmi spoglądając i uśmiechając się jakby do zdjęcia. Obok stoi jego kolega, a z prawej charakterystyczny Simson, którymi jeździli pracownicy rybnickiego ROW-u. Na zdjęciu z lewej widać ucięta postać Piotr Pysznego, charakterystyczne boksy z metalowej kraty akurat duńskiej ekipy, bo wisi flaga. Nie mogło mnie spotkać nic bardziej wzruszającego związanego z tym finałem „Par” po tylu latach, by móc mieć w rękach zdjęcie, o którym nie miało się świadomości, iż takowe powstało, bo te zdjęcia Marek przywiózł mi na pewno po śmierci taty, a przed moim wylotem na stałe do USA czyli w przedziale 2006-2013. Gdy razem je przeglądaliśmy to powiedział „ooooo, tu stoi jakiś żużlowiec, co chyba jeździł w szkółce ROW-u”, odpowiedziałem łamiącym głosem „Nie Marek, to stoję ja, a tam dalej mój nieżyjący tata…”
Pamiętam, iż w parkingu od Erika Gundersena otrzymałem naklejkę i czarno-białe zdjęcie, od Bobby Schwartz kolorową fotografię.
Na drugi dzień finał. Ludzie zmierzają w kierunku stadionu już od samego rana. Jako mieszkaniec „Dolarowca” widziałem z okien kuchni i pokoju, jak przez słynne – znane z tego tekstu – skrzyżowanie Gliwicka/Wyzwolenia, tłumy kierowały się w stronę stadionu. Finał zaplanowany był na godzinę 16:00, bramy stadionu otwierano o 12:00. Przed nimi – stoiska WPHW, stoiska RSW PRASA-KSIĄŻKA-RUCH. W ten projekt zaangażowana była moja kochana mama – jako pracownica RUCH-u otrzymała z tego tytułu bilety wstępu (na amfiteatr kosztował 700 zł, a na trybunę główną 1000 zł – ulgowych wtedy nie było).
Było stoisko Poczty Polskiej z możliwością zdobycia okolicznościowego datownika, przygotowanego przez pasjonatów filatelistyki. Wcześniej ukazał się już żużlowy datownik w Rybniku, z okazji Finału DMŚ 1969 roku. Pojawiło się wielu kolekcjonerów pamiątek żużlowych – z Gdańska, Rzeszowa, Bydgoszczy, Leszna, Torunia – którzy mieli swoje mini stoiska. Była też Nysa z Leszna z miniaturkami żużlowców – jak na tamte czasy bardzo drogie, pamiętam. Manufaktura ta działa do dziś i wyrabia miniaturki żużlowców – zna ją chyba każde dziecko, które chodziło lub przez cały czas chodzi z rodzicami na żużel. Ponad 40 lat działalności – gratulacje i wielki szacunek, Panie Paruszewski.
Na okolicznych drogach dojazdowych do stadionu i na parkingach – auta i autobusy z charakterystycznymi czarnymi rejestracjami, czyli kodem trzyliterowym i czterocyfrowym. Był choćby – dziś mój przyjaciel z Bawarii – Rudolf Ledwoch, wówczas mieszkaniec Opola, przyjechał wycieczką z opolskiego PKS. Pamiętam też trabanty z NRD, które stały pod stadionem w nocy z czwartku na piątek i z piątku na sobotę – z kibicami, którzy spali w środku.
Przed zawodami – ulewa. Po raz pierwszy zastosowano innowacyjną metodę rozkładania folii na torze, ale nie przyniosła efektu, bo folia została… zdjęta przed ulewą. Wszyscy przemoczeni, ale pełni oczekiwania na wielkie ściganie.
Pierwszy bieg zawodów – pojedynek Polska – USA. Od razu 1:5. Polacy męczyli się na śliskim, mokrym torze, Amerykanie – startujący jak większość ekip w lidze angielskiej – jechali, jakby tor był suchy. Nic dobrego to nie wróżyło. Już te parasole zachodnich ekip podczas prezentacji, kontra czarny parasol, pod którym chowała się polska para, mówiły same za siebie.
Same zawody dla Polski – fatalne. Ostatnie miejsce polskiej pary, gwizdy przemoczonej publiczności. Niestety, bariery zaległości wobec Zachodu nie dało się przeskoczyć, mimo starań PZM i mimo tego, że… trawa była pomalowana na zielono. Po finale wszyscy rozjechali się w swoją stronę, stadion opustoszał, a zielony kolor pomalowanej trawy, spłukany ulewą, powoli spływał w stronę rzeki Rudy, ukazując szary kolor biegnącej dalej rzeczywistości…
Pamiętam jeszcze jeden detal. Po zakończonym finale spotkaliśmy się na podwórku. Świeciło słońce i postanowiliśmy zerknąć, co się dzieje na stadionie. Polecieliśmy ulicą Jagiełły w kierunku stadionu – spokój przed bramą główną. Pognaliśmy dalej, w dół, w stronę parku maszyn – a tam jeszcze para angielska: Kenny Carter i Kelvin Tatum, świeżo upieczeni srebrni medaliści. kilka brakowało – po starcie z parą duńską prowadzili 5:1, by ostatecznie przegrać 2:4. Mam ten finał „Par” utrwalony na DVD. Anglicy szykowali sobie coś do jedzenia na kuchence gazowej z butlą. Pamiętam, iż któryś z nich chciał poczęstować mnie jabłkiem, ale podziękowałem – za to wskazałem na czapkę, którą miał na głowie, dając znak, iż bardzo bym ją chciał. Uśmiechnął się, ale pokiwał głową, iż niestety nie może jej mi sprezentować.
Naprawdę pięknie jest wracać wspomnieniami do tamtych chwil – za każdym razem, gdy o tym myślę. Czasy młodego chłopca, wychowanego w realiach PRL-u, który przeżywał te 48 godzin finału Mistrzostw Świata Par w moim ukochanym Rybniku i moim ukochanym miejscu – od rodzinnego mieszkania w „Dolarowcu” po stadion żużlowy KS ROW Rybnik, na którym spędziłem kawał życia…
Z okazji zdjęcia, które dzięki Markowi Smyle trafiło do mnie, zleciłem wykonanie obrazu – dziś wisi w holu mojego domu w Rybniku. Kolega Tomek Juszczyk w swojej pracowni złotniczej wykonał mi złoty laczek żużlowy, który noszę na łańcuszku, z trzema detalami: logo ROW, napisem F.MŚP Rybnik 1985 oraz logo firmy Oakley, z którą zetknąłem się wtedy po raz pierwszy – i która towarzyszy mi do dziś.
IRENEUSZ GERARD RUGOR