Żużel. To niewątpliwa legenda Włókniarza. Zdobywał z nim tytuły jako zawodnik i trener

2 godzin temu

Był z jednym z najbardziej utytułowanych rajderów „Biało-Zielonych”. Świadczyły o tym jego sukcesy, osiągnięte dla częstochowskiego żużla nie tylko w rozgrywkach DMP. Jako jeden z nielicznych wychowanków Włókniarza może pochwalić medalem Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski (brązowym z 1973 r.).

Żużel. Prezes się wygadał! Oni trafią do Motoru

Żużel. Potężne wzmocnienie zawodnika Wilków! Będzie liderem?

Licencję żużlową zdał w 1968. 27 października tamtego roku zdołał też zadebiutować w zespole z Olsztyńskiej. Miało to miejsce podczas towarzyskiej konfrontacji ze Śląskiem Świętochłowice. A dlaczego w ogóle pan Andrzej zdecydował się uprawiać jazdę w lewo? Okazuje się, iż zainspirowali go do tego ojciec, a także ówcześni reprezentanci „biało-zielonych barw” Lech Zapart i Zygmunt Malinowski, którzy, podobnie jak Jurczyńscy, mieszkali w jednej z częstochowskich dzielnic pod nazwą „Lisiniec”.

Tata był kibicem i mechanikiem. Na Lisińcu remontował niemieckie motocykle, które zostały u nas w mieście po wojnie. Od moich najmłodszych lat zabierał mnie też na mecze żużlowe. Można więc powiedzieć, iż zaraziłem się tym sportem właśnie od ojca. Jako młody chłopak podkradałem mu jego motocykle: „dekawkę” czy też Zündappa. Jeździłem na nich po Lisińcu, a później zapisałem się do szkółki. W mojej dzielnicy mieszkali wówczas zawodnicy Włókniarza, jak chociażby Leszek Zapart czy też Zygmunt Malinowski. To też zdopingowało mnie do tego, żeby zostać żużlowcem – mówi w rozmowie z oficjalną stroną klubową Włókniarza Częstochowa Andrzej Jurczyński.

Żużel. Zapowiada koniec żużla! Niepokojące słowa

Już sezon po uzyskaniu żużlowych papierów znalazł się w składzie „lwiej” drużyny. Z roku na rok czynił coraz większe postępy, stając się pomału mocną strzelbą całego teamu. W 1973 po raz pierwszy w karierze w zmaganiach ligowych „wykręcił” średnią biegopunktową, wynoszącą 2.0. Wtedy także – jak już było wspomniane – świętował brąz MIMP.

Krokiem milowym dla popularnego „Ruskiego” był rok 1974, w którym, będąc jednym z liderów Włókniarza obok Marka Cieślaka i Józefa Jarmuły, poprowadził swoją ekipę do wywalczenia drugiego w historii złota Drużynowych Mistrzostw Polski. Sukces ten częstochowianie zagwarantowali sobie po ostatnim meczu 14. kolejki 1. Ligi, wygranym z Falubazem Zielona Góra 53:24 na swoim torze (22 września). Po spotkaniu na stadionie wybuchła niesamowita euforia, gdyż po 15-stu latach przerwy przedstawiciele „Biało-Zielonych” ponownie stanęli na najwyższym stopniu ligowych rozgrywek.

– Frajda była wtedy naprawdę spora. Po zakończonym meczu przejechaliśmy przecież naszymi motocyklami ze stadionu przez Aleje Najświętszej Maryi Panny do Peltzerów, gdzie mieścił się nasz klubowy warsztat. Wszystko odbywało się pod eskortą policji. Po dotarciu do Wełnopolu wzięliśmy natomiast udział w specjalnie na tę okazję zorganizowanym bankiecie – dodaje bohater naszego materiału.

Sezon 1974 dla Andrzeja Jurczyńskiego był niezwykle cenny i istotny nie tylko z powodu zdobycia tytułu mistrzowskiego w rywalizacji drużynowej na krajowym podwórku. Wtedy też, jako pierwszy w historii jeździec Włókniarza, wygrał coroczny turniej memoriałowy w Częstochowie, poświęcony tragicznie zmarłym Bronisławowi Idzikowskiemu i Markowi Czernemu. Świetnie występy Jurczyńskiego w polskich rozgrywkach sprawiły, iż otrzymał powołanie do kadry narodowej. W finale Drużynowych Mistrzostw Świata na Stadionie Śląskim w Chorzowie (15 września) wraz z reprezentacją Polski zajął trzecie miejsce. Było to największe osiągnięcie „Ruskiego” na arenie międzynarodowej.

Przed tą imprezą na torze w Chorzowie rozegrano jeden z finałów Złotego Kasku i zająłem w nim drugie miejsce. Później mieliśmy tam jeszcze zgrupowanie, w którym udział wzięło dziewięciu żużlowców, a pięciu ostatecznie zostało wytypowanych do startu w finale. W tym gronie znalazłem się także ja i nie ukrywam, iż było to dla mnie duże wyróżnienie, iż mogłem reprezentować barwy naszego kraju. Jeszcze bardziej cieszył mnie natomiast medal, w którego wywalczeniu też miałem jakiś udział – wspomina swój największy kadrowy sukces Jurczyński.

Pan Andrzej kontynuował serię sukcesów dla speedwaya z miasta spod Jasnogórskiego klasztoru. Do swojej kolekcji dorzucił po dwa srebrne (1975 oraz 1976), a także brązowe (1977 i 1978) krążki DMP. Mało tego, w 1976 r. razem z Markiem Cieślakiem wywalczył trzecie miejsce w finale Mistrzostw Polski Par Klubowych w Gdańsku. W następnym sezonie w tych rozgrywkach poszedł za jeszcze mocniejszym ciosem, zdobywając wespół z Czesławem Goszczyńskim – tym razem na owalu w Ostrowie Wielkopolskim – srebro.

Jurczyński nie był znany z dobrych momentów startowych spod taśmy. Charakteryzował się przede wszystkim odważną, waleczną jazdą na dystansie. Często jednak – jak się później okazywało – przypłacał to licznymi kontuzjami. Było tak zwłaszcza w latach 1981-1986. – Właśnie wtedy miałem najwięcej kontuzji. Dla przykładu podam, iż raz złamałem prawą rękę i przez 13 miesięcy chodziłem w gipsie. Do tego doszły 3 operacje i złamane żebra. W tamtych czasach łapałem naprawdę sporo kontuzji – Jurczyński odpowiada, dlaczego startował tak sporadycznie, i przyznaje, iż również przez upadek postanowił zawiesić żużlową skórę na kołek: – W 1986 roku wybraliśmy się na mecz do Gniezna. W jednym z wyścigów jechałem ze Sławkiem Drabikiem, Leonem Kujawskim i Grzegorzem Smolińskim. Na wejściu w drugi łuk pierwszego okrążenia chciałem wejść pod prowadzącego Leona Kujawskiego, ale ten młody Smoliński pojechał ze mną w bandę. W wyniku tego upadku złamałem dwie ręce: prawą w nadgarstku i lewą w łokciu. Pamiętam, iż wtedy tuż po wywrotce otrzepałem się i powiedziałem do jej sprawcy, iż jak tak dalej będzie jeździł, to długo nie pożyje. Później było mi trochę głupio, bo rzeczywiście w następnym roku Smoliński zginął tragicznie na torze w Poznaniu. Przez tę kontuzję definitywnie zakończyłem swoją karierę – oznajmił.

Po sezonie 1986 na stałe postanowił odwiesić kevlar na kołek. Nie oznaczało to jednak jego pożegnania się z „czarnym sportem”. W latach 90. ubiegłego stulecia Andrzej Jurczyński mocno angażował się w pomoc Wiktorowi Jastrzębskiemu w kwestii szkolenia młodzieży pod Jasną Górą. Pod ich wspólnym bacznym okiem wychowali się Sebastian Ułamek czy Rafał Osumek, stanowiący swego czasu czołową juniorską parę w rozgrywkach ligowych.

W 1999 r. objął stanowisko pierwszego trenera Włókniarza, którego wprowadził do nowopowstałej Ekstraligi Żużlowej w 2000. W częstochowskim środowisku żużlowym, jeżeli chodzi pracę szkoleniowca, zapamiętany został głównie za sprawą czwartego – i póki co ostatniego – krajowego drużynowego mistrzostwa w okresie 2003. W kolejnym pomógł zespołowi jeszcze w zdobyciu brązowego medalu. Po roku 2004 zdecydował się na szkolenie młodzieży na minitorze przy ul. Brzegowej w Częstochowie. Do Włókniarza wrócił trzy lata później, gdzie prowadził zajęcia w tamtejszej żużlowej szkółce. Pod jego skrzydłami szkolili się m.in. Artur Czaja, Rafał Malczewski, czy zawodnik Kolejarza Opole m.in. z sezonu 2025, Hubert Łęgowik.

Idź do oryginalnego materiału