Anglik John Davis tylko rok reprezentował gdańskie Wybrzeże, a mimo to kibice GKŚ przez cały czas go wspominają. Razem z Marvynem Coxem byli pierwszymi obcokrajowcami gdańskiego zespołu. gwałtownie podbili serca gdańskich sympatyków. Niedawno, na zaproszenie Krystiana Plecha, Anglik przyjechał do Gdańska, by uświetnić turniej Golden Boy Trophy.
70-letni przyjechał do Gdańska utykając na prawą nogę. – Miałem przeszczepioną kość z mojego biodra, poskręcaną prętami, płytkami, śrubami… Niestety, dolna część nogi nie była ułożona najlepiej. Było coraz gorzej i niedawno przeszedłem kolejny zabieg. Teraz wszystko zrobili z tytanu. Mam kompletnie nowy staw kolanowy. Teraz jest dobrze, tylko jeszcze doskwiera mi kostka. w tej chwili noszę ortezę, ale kwestią czasu jest, gdy wszystko wróci do normy – zapewnił Brytyjczyk.
W turnieju o puchar im. Zenona Plecha ścigają się miniżużlowcy. John Davis był zaskoczony wysokim poziomem organizacji. – Jestem pod ogromnym wrażeniem tego co zobaczyłem. Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane. Jestem przekonany, iż Zenek byłby dumny z tego co zrobił Krystian. Ostatni raz byłem kilka lat temu na pożegnaniu Magnusa Zetterstroema. Miło było przyjechać do Gdańska, zobaczyć, jak się zmieniło miasto. Cieszę się też ze spotkania z przyjaciółmi, szalonym Jarkiem Olszewskim czy Mirosławem Berlińskim – powiedział John Davis.
Golden Boy Trophy poświęcony jest Zenonowi Plechowi, z którym John Davis się przyjaźnił. – Zaprzyjaźniliśmy się podczas wspólnych wypraw na Antypody, do Australii czy Nowej Zelandii Spotkałem go oczywiście wcześniej. Pamiętam mecze Polska – Anglia. Nasza reprezentacja miała dwie drużyny: Anglię A i Anglię B. Obie drużyny podobną siłę, ale dla rozróżnienia nas tak nazywano. Wtedy pierwszy raz mieliśmy okazję rywalizować na torze. Pamiętam, iż przylatywaliśmy do Katowic lub Poznania. I potem jeździliśmy po Polsce, rozgrywaliśmy trzy mecze testowe. Z reguły wygrywaliśmy. Było ciężko, ale dawaliśmy wygraliśmy. Po zawodach, wieczorem była okazja do bliższego poznania – wspominał Anglik.
70-letni dziś John Davis doskonale pamięta Zenona Plecha z toru. – Był najlepszy. Nikt w Polsce nie będzie tak dobry jak Zenon. Wiem, iż jedni uwielbiają Tomasza Golloba, inni Bartosza Zmarzlika. Są mistrzami świata, ale dla mnie Zenon zawsze będzie najlepszy. W moim sercu, w mojej głowie. Miał niesamowity talent – stwierdził Davis.
Zenon Plech był uwielbiany przez kibiców na Wyspach. Tak jak Davis w Gdańsku… – Żużel to nie tylko zwycięzcy. Żużel to także show. Nie chodzi tylko o jazdę. Trzeba też być jak artysta estradowy. To była fantastyczna osobowość. Nie tylko na torze. Zenon Plech miał świetny kontakt z kibicami. Po zawodach miał czas dla fanów, by się spotkać, porozmawiać, zrobić wspólne zdjęcie. Miał charyzmę. To był rzeczywiście Golden Boy! – ocenił Davis.
W lidze polskiej Davis startował tylko rok… – Gdańsk okazał się dla mnie ulubionym miejscem do ścigania. Niestety, na początku kolejnego roku złamałem nogę. Zimą, przed sezonem pojechałem do Argentyny, aby popracować nad silnikami. Czekało na mnie kilka silników, więc zgodziłem się na wyjazd. Pojechałem do Ameryki Południowej, aby tam dopracować ustawienia silników i gaźnika. Wszystko wyglądało idealnie. Wróciłem do Anglii. To były chyba moje drugie zawody, w którym startowałem. Reprezentowałem Swindon i mieliśmy mecz ligowy na torze Areny Essex. Uczestniczyłem w kraksie, w wyniku której złamałem nogę. Nie mogłem ścigać się przez rok. To w pewnym sensie był koniec jazdy. Próbowałem wrócić, ale nie było to łatwe. Dla mnie to były bardzo ciężkie chwile, ponieważ zawsze kochałem speedway. I pokochałem Gdańsk. Było mi bardzo smutno, iż nie pojadę więcej dla Wybrzeża – wspominał legendarny żużlowiec Wybrzeża.
John Davis mimo upływu lat wciąż pamięta okoliczności, w jakich doszło do podpisania kontraktu. – Byłem w Republice Południowej Afryki, gdy zadzwonił do mnie telefon z Polski. To był Zenon Plech, którego dobrze znałem. Zadzwonił do mnie, gdy byłem w hotelu. Powiedział, iż jest menedżerem Wybrzeża i zaproponował mi kontrakt. To była korzystna oferta, która gwarantowała mi pieniądze za zdobywane punkty plus koszty przelotu z Anglii. Nie dostałem żadnych pieniędzy na „przygotowania” do sezonu. Gdy się zgodziłem Zenon zapytał, czy mam jeszcze kogoś, kto byłby zainteresowany. Obok w pokoju spadł Marvyn Cox i zacząłem go szturchać „Marvyn, obudź się”. Chcesz jeździć w polskiej lidze, dla Gdańska? Porozmawialiśmy chwilę i tak się zaczęło. Miałem wtedy spore zamieszanie z klubami w Anglii. Kiedy po raz pierwszy przyjechaliśmy roku, zakończyłem przygodę z Eastbourne. Podpisałem umowę z Wimbledonem, ale klub został zamknięty i zawodnicy przenieśli się do Eastbourne. Nie chciałem ścigać się dla Eastbourne. Zakładałem, iż odchodzę i będę jeździł dla Wimbledonu. Powiedziałem więc moim mechanikom: kończymy z Anglią i jedziemy do Gdańska. Przyjechaliśmy tutaj i mieszkaliśmy tu trzy miesiące. To były najlepszy okres w moim życiu. – opowiedział Davis.
Ma też wiele wspomnień z toru. – Miałem dobry sprzęt, byłem szybki i skuteczny. Pamiętam, iż miałem może ze trzy wyścigi, kiedy nie dojechałem do mety. Raz miałem zerwany łańcuch, miałem jedną kraksę, gdy prowadziłem i raz awarii uległ silnik na prowadzeniu. Nie przegrałem zbyt wielu wyścigów. Miałem dobrą średnią, ale gdyby nie te wpadki średnia byłyby jeszcze lepsza. Pokochałem Gdańsk, pokochałem kibiców. Owszem zarabiałem pieniądze, bo to mój zawód, ale zawsze ścigałem się, bo to była moja pasja. Uwielbiałem przebywać z Zenonem. Dużo mi podpowiadał. Za jego radą zamówiłem sprzęt na polskie tory. Silniki przygotował Otto Lantenhammer, a Zenon pomagał mi je dopasować do polskich torów. Miałem w Gdańsku własny warsztat, tuż za obecną siedzibą miniżużlowego klubu. Często siedziałem i dłubałem przy motocyklach do pierwszej czy drugiej w nocy. Zenon oczywiście siedział ze mną. Mieszkałem w pobliskim Novotelu, czasem nocowałem w klubie. Mile to wspominam. Bardzo żałuję, iż ta kontuzja zniweczyła nasze plany. Takie jest życie. Nie da się cofnąć czasu – ocenił obcokrajowiec Wybrzeża.
Zenon Plech miał wiele pomysłów, jeżeli idzie o zaangażowanie Johna Davisa. Anglik prowadził treningi dla gdańskich żużlowców. Wielu wspominało jego niekonwencjonalne podejście: rozstawienie pachołków na wirażu, by zawęzić tor jazdy i utrudnić pokonywanie łuków. – Tak było. Liczyłem, iż będę dłużej jeździł dla gdańskiego klubu. Zenon Plech miał sporo ciekawych pomysłów i razem chcieliśmy to zrealizować. Nie wyszło – dodał.
John Davis, jak większość dzieciaków przygodę ze sportem zaczął od piłki nożnej. – Grałem w piłkę nożną na pozycji lewego skrzydłowego. W szkolnej drużynie byłem kapitanem. Rywalizowaliśmy w rozgrywkach hrabstwa Dorset. Kiedy miałem czternaście czy piętnaście lat, zwichnąłem mocno kolano i musiałem dać sobie spokój z piłkarską karierą – wyznał Davis.
Postawił na żużel, którego był kibicem. – Mój ojciec zabierał mnie na żużel, kiedy byłem bardzo młody. Miałem pięć, maksymalnie sześć lat. To była moja wielka miłość. Przyjaźniliśmy się z rodziną Middleditch, tata z Kenem, a ja – Neilem. Ich sąsiadami był brat Barry Briggsa. Dla nas wszystkich liczył się tylko żużel. Po zakończeniu grania w piłkę skoncentrowałem się na żużlu. Chciałem być coraz lepszy – powiedział Anglik.
W trakcie sportowej kariery często zmieniał barwy klubowej. Tylko w barwach Oxfordu i Reading jeździł nieco dłużej. – Od początku traktowałem żużel poważnie. Miałem zawodowy kontrakt i wybierałem ten klub, który oferował mi lepsze warunki. Po prostu – wyznał szczerze.
Największym indywidualnym sukcesem Anglika jest szóste miejsce w finale IMŚ w 1980 roku w Goeteborgu. Dla Davisa ważne były inne sukcesy. – Wysoko cenię sobie triumf z Zlatej Prilbie w Pardubicach, gdzie wygrałem w 1984 roku. Pamiętam też wygraną w 1978 roku w jednym z turniejów World Masters Series, którą organizował Ole Olsen. Bardzo przypominała dzisiejsze Grand Prix – ocenił.
Po finale w Goeteborgu odczuwał ogromny niedosyt. – Zacząłem zawody na złym motocyklu. Zmieniłem motor dopiero na dwa ostatnie wyścigi i zdobyłem w nich pięć punktów. Był zdecydowanie szybszy, szczególnie na dojeździe do pierwszego wirażu – powiedział.
Ważnym miejscem dla Davisa okazał się Stadion Olimpijski we Wrocławiu, gdzie z reprezentacją Wielkiej Brytanii dwukrotnie świętował złote medale. – Mieliśmy naprawdę dobry zespół. Jestem dumny, iż reprezentowałem nasz kraj. W 1977 roku wygrałem dwa biegi, w drugim finale startowałem w eliminacjach, a w finale zastąpił mnie Michael Lee. Koledzy jechali bezbłędnie i pozostałem na rezerwie. Ale cieszę się z tych medali, tak samo jak ze srebrnego i brązowego medalu, które wspólnie wywalczyliśmy. Fajnie było być częścią tej ekipy – wspominał John Davis.
Brak sukcesów indywidualnych w finał IMŚ sprawia, iż Anglik nie jest do końca zadowolonym ze swoich osiągnięć. – Zawsze marzyłem o tytule indywidualnego mistrza świata, a tego jak wiesz nie zrealizowałem. Uważam, iż byłem wystarczająco dobry, aby zostać mistrzem świata. Tak samo zresztą jak Marvyn Cox. Ale rzeczy toczą się w przeróżny sposób. W decydującym momencie trzeba mieć szczęście, którego w Goeteborgu mi zabrakło. Gdybym wybrał inny motocykl, albo szybciej go zmienił, mogło być inaczej. Ale takie jest życie – przyznał.
Życie to dla Davisa ciągłe wybory. Wciąż zastanawia się, czy dobrze wybierał… – Na pewno zmieniłbym motocykl w Goeteborgu wcześniej. Finał wygrał Michael Lee, a ja – po zmianie motoru – prowadziłem z nim trzy i pół okrążenia. Przed finałem czułem, iż jestem dobrze przygotowany. Miałem wtedy trzy motocykle z silnikiem Goddena. Po treningu wybrałem dwa, w tym ten, od której zacznę zawody. Maszyna świetnie spisywała się na treningu. Niestety, wybór okazał się zły. Tor był bardzo śliski, źle rozgrywałem pierwszy łuk. Dopiero zmiana motocykla dała efekt. Wygrałem wyścig, a w biegu przeciwko późniejszemu mistrzowi świata, Michaelowi Lee, prowadziłem trzy i pół okrążenia. Urwały mi się trzy śruby w silniku. Na pierwszym łuku, ostatniego kółka, motocykl stanął i tylko dlatego Michael mnie minął. Do dziś twierdzę, iż mogłem wygrać te zawody, gdybym jechał od początku na odpowiednim motocyklu.
Co bym jeszcze zmienił? Pamiętam, jak miałem 16 lat podszedł do mnie Ivan Mauger i zapytał, czy chciałbym przejść do Sokołów z Exeter. Gdybym się wtedy zdecydował, może byłbym lepszym żużlowcem, może więcej i szybciej nauczył się jeździć skuteczniej? Poważnie brałem to pod uwagę, natomiast mój tata powiedział, iż do wszystkiego muszę dojść sam, a nie polegać na innych.
Kiedyś miałem okazję jeździć i rywalizować profesjonalnymi samochodami wyścigowymi. Szło mi nieźle. Zaproponowano mi, bym przestał jeździć na żużlu i przerzucił się na wyścigi. Zaoferowano mi kontrakt w Formule 3 w zespole Unipart. Umowa miała obowiązywać trzy lata i może powinienem był się wtedy zdecydować? Nie chciałem rezygnować z żużla, nie potrafiłem odejść. Na moje miejsce zatrudnili… Nigela Mansella, który został później mistrzem Formuły 1 (w 1992 roku – dop. aut.). Jak widać była znakomita okazja pościgać się dobrymi samochodami.
Pamiętam też jak przyjechaliśmy do Polski w 1991 roku. Byliśmy z Marvynem Coxem w Sopocie i przy kolacji zastanawialiśmy, czy nie warto zainwestować w jakąś nieruchomość w Polsce. Kto, wie, może wtedy zostalibyśmy milionerami? Choć patrzenie w przeszłość jest bardzo prosta. Można zobaczyć, co zrobiłeś i znaleźć błędy. Owszem, zrobiliśmy kilka rzeczy źle. Takie jest jednak życie. Czasem popełniamy błędy, ale nie należy oglądać się za siebie – stwierdził Davis.
Jak wspomniał z polskich żużlowców numerem jeden dla Davisa jest Zenon Plech. Wśród zagranicznych stawia na Tony Rickardssona. – Dla mnie Tony Rickardsson był kimś wyjątkowym. Był najlepszy w historii. Żużel był jego pasją. Myślę, iż jest on też świetnym wzorem profesjonalnego podejścia do sportu. On był dużo młodszy ode mnie, ale podpatrywałem go. Starałem się go odtworzyć na swój własny sposób, poprzez sponsoring, prezentację motocykli czy moje kombinezony. Starałem się być bardzo profesjonalny i myślę, iż mi się to udało. Imponował mi Simon Wigg, który wszystko miał zielone. U mnie dominował kolor różowy. Bardzo ciężko pracowaliśmy, by znaleźć sponsorów. Dzisiaj to wygląda zupełnie inaczej. choćby nieznany zawodnik ma wypasionego busa z nazwiskiem i dopiskiem „żużlowiec”. Kiedyś ważniejszy był motocykl i wyniki na torze. Dla mnie Tony Richardson był kimś wyjątkowym. Oczywiście Ivan Mauger też był fantastyczny, ale moim zdaniem miał lepszy sprzęt od rywali. A Rickardsson to były czyste umiejętności, talent i determinacja… – ocenił Davis.
Dzisiaj na żużlu dominuje Polak Bartosz Zmarzlik. – Zmarzlik jest bardzo utalentowany, ale dzisiaj masz zaledwie trzech – czterech zawodników, którzy są w stanie z nim wygrać. jeżeli cofniesz się o dwadzieścia – trzydzieści lat w żużlu, liczyło się wtedy conajmniej dwudziestu zawodników, z których każdy pretendował do tytułu mistrza świata. Obserwując dzisiejszą obsadę Grand Prix mam wrażenie, iż jest tam wielu uczestników, którzy nie mają żadnego powodu, aby tam być. Myślę, iż może z dziesięciu zawodników nadaje się do tego towarzystwa – wyjaśnił.
Davis ma świadomość, iż Zmarzlik ma już cztery tytuły mistrza świata i jest jednym z tych, którzy mogą wyprzedzić legendarnych Ivana Maugera czy Tony Rickardssona. – Myślę, iż zdobędzie następne. Stoi przed ogromną szansą ich pokonania. Ma dużo czasu, jest sprytnym zawodnikiem. Podchodzi profesjonalnie do sportu. Jest bardzo utalentowany, ale nie ma zbyt wielu godnych siebie rywali… Dwadzieścia – dwadzieścia pięć lat wcześniej miałby znacznie trudniej, miałby większą konkurencję – stwierdził.
Anglik skorzystał z obecności w Gdańsku i obejrzał mecz ligowy Energi Wybrzeże. Żużlowcy przegrali, Davis nie krył rozczarowania porażką z drużyną z Ostrowa. – To było smutne zobaczyć jak MOJE Wybrzeże przegrywa. Nie widziałem dobrej atmosfery w parkingu, nie widziałem pasji w zawodnikach. Żużel trzeba kochać całym sercem. Słyszałem, ile zawodnicy potrafią zarabiać, dostając choćby pieniądze przez sezonem. Gdy ja jeździłem płaciło się za punkty. I to wystarczało – ocenił Davis.
John Davis nie ogląda żużla w telewizji. – Przestałem. Nie interesuje mnie żużel. Nie potrafię oglądać zawodów. Zacząłem pracować z Lee Richardsonem, gdy miał zaledwie siedemnaście lat. Wszyscy mówili, iż nigdy mu się to nie uda. Kiedy po raz pierwszy spotkałem Lee, zauważyłem w nim ogromny potencjał. Naprawdę. To był miły dzieciak z błyskiem w oczach. Stwierdziłem – ok, pomogę mu. Zaangażowałem się na sto procent w naszą współpracę. W ciągu trzech lat został mistrzem świata juniorów. Potem stał się bardzo dobrym zawodnikiem. Pomagałem mu przy organizowaniu kontraktów w Polsce i w Wielkiej Brytanii. Pracowałem z nim bardzo, bardzo ciężko. A kiedy zginął na torze, to tego dnia część mnie umarła. Traktowałem go jak syna. Nie potrafię wyrazić, jak wiele wtedy straciłem. To był tragiczny dla mnie dzień – ze wzruszeniem wyznał Davis.
Lee Richardsona traktował jak syna, ale jego miłością pozostają córki. – Młodsza to Yazmin i jej pasją są konie. Uprawia skoki przez przeszkody. W pewnym momencie była wysoko w światowym rankingu. Jest naprawdę dobra, choć to jest bardzo kosztowny sport. Startowała w wielu międzynarodowych zawodach. Sporo podróżowała… Byliśmy choćby … w Sopocie. Zawsze wspierałem jej pasję. Starsza, Jade pomaga mi w prowadzeniu firmy. Mam dwie wspaniałe córki, które bardzo kocham – wyznał John.
John Davis po zakończeniu kariery sportowej postawił na biznes. – Założyłem Premier Food Courts Limited, zajmującą się przygotowywaniem jedzenia. Mamy wiele kontraktów. Mamy duże foodtrucki. Pracujemy na Goodwood Festival of Speed. Działamy na festiwalach muzycznych. W lipcu jesteśmy obecni w Narodowym Muzeum Motoryzacji. Organizujemy jedzenie podczas wyścigów konnych. Podpisaliśmy właśnie kontrakt z Silverstone i jesteśmy obecni na imprezach motorowych na tym torze. W tygodniu, w którym obsługujemy imprezy jest 30-40 pracowników. Tylu wystarczy, choć to bardzo ciężka praca. Ale też dobra zabawa. Firmę założyłem, kiedy złamałem nogę. Początek był trudny, musiałem się przestawić. Alle po trzech – czterech latach działania w tym biznesie wiedziałem o co chodzi. Wiele się u nas dzieje. Przyjechałem na chwilę do Gdańska, ale moi ludzie działają – powiedział Anglik.
Tomasz Rosochacki
CZYTAJ TAKŻE
Żużel. Tak wyglądało spięcie Chomskiego z kibolami Stali! „Nie krzycz k****, dobrze?”
Żużel. Bardzo ambitne plany juniora. „Moim celem jest średnia na poziomie 2,0”
Żużel. Wykorzysta doświadczenie, by pomóc juniorom. „Chciałbym podzielić się tą wiedzą”
REKLAMA, +18