Żużel. Chce zaliczyć 120 imprez w… jednym roku! Za żużlem przemierza cały świat! (WYWIAD)

4 godzin temu

Waldek, żeby było jasne od początku, to jesteś nie tylko kibicem żużla, ale generalnie sportu. Kiedy ta miłość zaczęła kiełkować?

Pierwsze żużlowe zawody, które pamiętam to I Kryterium Asów wygrane przez ś.p. Marka Ziarnika w 1982 roku. Miałem wówczas sześć lat. Praktycznie obok stadionu Polonii był „Torbyd” gdzie grali swoje mecze bydgoscy hokeiści w latach osiemdziesiątych. Nie pamiętam dokładnie, ale było to pewnie około 1985 roku kiedy któryś z kolegów namawiał mnie na hokej. Poszedłem i tak mi zostało do dzisiaj. To było dokładnie 25 października 1985 roku. Data pamiętna, bo parę metrów dalej na stadionie Polonii rozgrywała się tragedia. Tego dnia zginął Mieczysław Połukard. Piłka nożna też zaczęła się oczywiście w Bydgoszczy. Dziadkowie mieszkali na Osiedlu Leśnym blisko stadionu Zawiszy. Pierwszy mój mecz to pojedynek ze Śląskiem Wrocław w okresie 1989-1990 po awansie Bydgoszczy dno najwyższej klasy rozgrywkowej.

Żużel to najbardziej przez Ciebie ukochana dyscyplina sportu?

Kiedyś na pewno tak było. Teraz jest chyba w moim sercu na równi z hokejem na lodzie. Wyrównało się tylko dlatego, iż ja tęsknię za tym żużlem lat 80. czy 90. ubiegłego wieku. W drużynach jeździli miejscowi zawodnicy. Nie było mikroruchów, komisarzy liniowych czy odwodnień. Wiesz doskonale, o co mi chodzi. Żużel był ukochaną dyscypliną do tego stopnia, iż sam kiedyś próbowałem swoich sił w szkółce Polonii za czasów trenera Wiesława Patynka.

Ile razy w okresie jesteś na meczach swoich ukochanych dyscyplin? Jako, iż nie tylko żużel, to sezon u Ciebie trwa, można powiedzieć, cały rok.

Powiem Ci, iż nie należę do tych, którzy to jakoś skrupulatnie liczą. Dopiero w tym roku robię to pierwszy raz. Na ten moment, a mamy początek października, mam zaliczonych 91 imprez w ulubionych dyscyplinach w jedenastu krajach. (Anglia, Walia, Islandia, Austria, Finlandia, Holandia, Czechy, Niemcy, Rumunia, Dania, Polska). W listopadzie powinien dojść jeszcze Lichtenstein i Malta. Myślę, iż do Sylwestra imprez na „liczniku” będzie około stu dwudziestu.

Z tego co widać, większość imprez żużlowych to wyjazdy nie solo, a w grupie. Kto zatem należy do grupy trzymającej wyjazdową „władzę” w żużlowych eskapadach?

Oczywiście, iż większość wyjazdów robimy w grupie ze znajomymi. Raz, iż im więcej ludzi tym weselej, a dwa podróżując razem, jak wiesz, koszty są niższe. Do osób, z którymi jeżdżę należą między innymi – Rudolf Ledwoch, Damian Kuczyński, Łukasz Nogalski, Jarosław Kaczmarek. Marek Stróżny. Andrzej Białecki, Piotr Kin, Andrzej Matkowski, Wiesław Ruhnke, Jarosław Pabijan, Jan Janu i wielu innych.

Nie masz ambicji, aby pobić Andrzeja Matkowskiego jeżeli chodzi o liczbę imprez żużlowych w jednym sezonie?

Z Andrzejem Matkowskim znamy się i przyjaźnimy od wielu lat i nie ma tu jakiejś wzajemnej rywalizacji. Absolutnie. Poza tym to są też trochę dwa światy, bo Andrzej mieszka w Bydgoszczy i ma w okresie mnóstwo zawodów w okolicy (Bydgoszcz, Toruń, Grudziądz, Gdańsk, Poznań, Piła itd.) gdzie może wysoko nabić statystyki. Ja natomiast mieszkam w Plattling, na Bawarii, gdzie jest o wiele mniej imprez i każdy mój wyjazd to są dziesiątki (Landshut, Pocking), a zwykle setki kilometrów.

Najbardziej „egzotyczna” żużlowa eskapada?

To na pewno wyjazd na lodowy żużel do Ałmat w Kazachstanie. Byliśmy tam w trzech z Rudkiem Ledwochem i Michałem Kuglerem ówczesnym wiceprezesem Stali Gorzów. Przyjechaliśmy z lotniska do hotelu taksówką. Przy zameldowaniu recepcjonistka mówi: Panowie rozbijacie się takimi drogimi taksówkami, jakbyście potrzebowali tańszą, to służę pomocą. Na drugi dzień zaryzykowaliśmy. Zgłosiliśmy Pani w recepcji, iż potrzebujemy taksówkę na lodowy stadion Medeo położony w górach poza miastem około 25 kilometrów od hotelu. Pani powiedziała, iż za 10 minut będzie taksówka. Stoimy przed hotelem, czekamy. Po około dziesięciu minutach podjeżdża coś bardzo rozklekotanego (nie pamiętam marki) i wysiada taki przygarbiony dziadziuś. Podchodzi do nas, mówiąc coś po rosyjsku, na co odpowiadam, iż przepraszamy, ale czekamy na taksówkę. Na co facet, patrząc na mnie z ironią: „Dawaj, eta taxi”. Usiadłem z przodu, obok niego, chłopaki z tyłu i ruszyliśmy. Przebijaliśmy się przez Almaty, milionowe bodajże miasto a facet co skrzyżowanie stawał, wyciągał mapę, mnie podawał jej drugi koniec do trzymania, wyciągał lupę i w ten sposób szukał dalszej drogi. Jechaliśmy bardzo długo. Na koniec przyszło do zapłaty za kurs. Wyszło coś ponad 3000 tenge, czyli w przeliczeniu 5€. Mieliśmy więc do zapłaty po niecałe 1,70€ na głowę.To tylko jedna z „ciekawych” historii podczas wyjazdu do Kazachstanu. Druga taka wycieczka to niewątpliwie Grand Prix w Melbourne i tysiące kilometrów przejechane w trzy tygodnie camperem po Australii w poszukiwaniu przygód.

W tym roku, z tego co mi wiadomo, byliście grupą również na zawodach żużlowych w Rumunii.

Żużel w Rumunii uprawia tylko garstka zapaleńców. Indywidualne Mistrzostwa Rumunii zgromadziły na starcie 13 zawodników. Dziewięciu seniorów (w tym trzech zawodników o nazwisku Gheorghe zamieszkałych na stałe w Szwecji) i czterech juniorów. Poziom sportowy połowy stawki był taki, iż mieliby problem zdać licencję w Polsce. Ale tam nie o to chodzi. Tam liczy się fun i zabawa. Dodać należy, iż za udział w tych zawodach zawodnicy nie dostają żadnych pieniędzy. Ani za dojazd, ani za punkty. Wszystko na własny koszt. Jedynymi nagrodami w zawodach były medale i puchary dla zwycięzców. Byliśmy tam w sumie w siedem osób. Ja z Łukaszem Nogalskim przylecieliśmy z Niemiec. Pozostała piątka chłopaków przyleciała z Polski. Przyjęto nas tam bardzo miło. Mieliśmy okazję poznać i porozmawiać z prezydentem rumuńskiej federacji żużlowej, byłym zawodnikiem zresztą Panem Gheorghe Voiculescu. Ponadto otrzymałem od Pana Voiculescu dwie książki o historii rumuńskiego speedway’a, które sam napisał. Z kolei były zawodnik Florin Barabasu oprowadził nas po warsztacie i pomieszczeniach klubowych. Podczas zawodów spiker kilkukrotnie przypominał zebranym kibicom, iż na trybunach stadionu znajduje się „delegacja” z Polski. Odnośnie podróży do Braila i mnie wyglądało to tak. Pociągiem z Plattling do Nürnberg. Tam spotkałem się z Łukaszem Nogalskim i dalej razem samolotem na trasie Nürnberg — Bukareszt (koszt trochę ponad 200€ w dwie strony) Później w nocy pojechaliśmy pociągiem z lotniska Bukareszt Otopeni do dworca Bukareszt Nord. Nad ranem krótko po piątej pociąg Bukareszt Nord — Braila. Trzy godziny dwadzieścia minut jazdy i koszt około 80lei. Z ciekawostek jeszcze, to wypatrzyliśmy tam dwunastolatka o ogromnym talencie do speedway’a. Startował w kategorii motocykli o mniejszej pojemności. Denis Alberto Chelu. Proszę, zapamiętaj to nazwisko. Chłopak startował w o wiele za dużym na siebie kevlarze, co nie ułatwiało mu jazdy, a mimo wszystko wygrał zawody w swojej kategorii. Wyszła też inicjatywa od wspomnianego Florina Barabasu czy moglibyśmy zasponsorować jakiś Kevlar dla tego dzieciaka i nad tym w tej chwili grupowo pracujemy.

Wyjazdowe marzenie do zrealizowania?

Moje marzenie udało się zrealizować całkiem niedawno. Chciałem zobaczyć na żywo mecz ligi NHL i w roku 2023 mi się to udało. Obejrzałem dwa domowe mecze Colorado Avalanche w Denver i jeden domowy mecz Los Angeles Kings. Jako kibic żużla widziałem już prawie wszystko, łącznie z GP w Australii i Nowej Zelandii. Chciałbym jeszcze zobaczyć żużel w USA i Argentynie. A z marzeń pozasportowych to chcę dotrzeć na Grenlandię i wszystko wskazuje na to, iż w styczniu przyszłego roku to się uda.

Można Cię spotkać na wielu imprezach, nazwijmy to małego pokroju. Nie uważasz, iż żużel młodzieżowy czy choćby taki niemiecki ma swój prawdziwy klimat?

W zupełności masz rację. Ja uwielbiam imprezy młodzieżowe i imprezy tzw. niższej rangi. W ubiegłym sezonie w ten sam dzień odbywało się Grand Prix w Gorzowie i półfinał IME U19 w czeskim Pilznie. Oczywiście pojechałem do Czech. Na Grand Prix byłem już wszędzie i to po kilka razy. Nie podobają mi się zmiany zachodzące w tym cyklu, niemające wiele wspólnego ze sportem żużlowym. Uważam, iż kwalifikacje to są może dobre w skokach narciarskich a sprinty w lekkiej atletyce. Poza tym na imprezach juniorskich można wypatrzeć chłopaków z ogromnym talentem do tego sportu. Przytoczę historię. Pod koniec 2008 roku byłem na zawodach w niemieckim Ludwigslust. To był towarzyski turniej indywidualny. Zawody wygrał i to z kompletem 15 punktów, nieznany wówczas nikomu szesnastoletni Michael Jepsen Jensen. „Ten” Jensen cztery lata później był już mistrzem świata juniorów i wygrał rundę Grand Prix w Vojens. Teraz, od pewnego czasu obserwuję młodego Niemca Mario Häusla, który to właśnie wypływa na szerokie wody.

Waldek liczyłeś może ile ta pasja do wyjazdów na imprezy sportowe Cię kosztuje?

Oczywiście wszystko kosztuje. Bilety, loty, hotele, ale nigdy tego nie liczyłem i nie zamierzam. Wolę nie wiedzieć (śmiech -dop.red)

Jak o kosztach to powiedz, jak na nie zarabiasz.

Od ponad 30 lat pracuję w Niemczech. Aktualnie w firmie Eckmüller w Garham. Jestem kierownikiem budowy. Zajmujemy się budową namiotów gastronomicznych na potrzeby niemieckich festynów piwnych. Każdy kojarzy pewnie słynny monachijski Oktoberfest. Robimy dokładnie to samo tylko nie w Monachium a w różnych innych bawarskich miejscowościach.

Logistyka w wyjazdach jest ważna, ale zdarzyło Ci się kiedyś pisząc kolokwialnie wk**** bo spóźniłeś się na zawody lub nie dojechałeś?

Zawsze staram się wyjeżdżać na zawody z odpowiednim zapasem czasowym. Obowiązuje zasada, lepiej być dwie godziny za wcześnie niż pięć minut za późno. To się jakoś sprawdza. Raz, ale to już lata temu spóźniłem się, jadąc z Bawarii do Pardubic na jakieś zawody. Prowadził samochód Mieciu Kosiarz, znany fotograf, który po drodze gdzieś się pogubił, do tego doszły korki i zamiast na pierwszy dotarliśmy na piąty bieg. Nie dotarłem również na finał IMŚ w Pocking w 1993 roku. Miałem wówczas 18 lat, mieszkałem jeszcze w Bydgoszczy i wpłaciłem wówczas pieniądze na wycieczkę autokarową z Bydgoszczy do rzeczonego Pocking właśnie. Autokar podstawiony pod hotelem City w piątek po południu, dzień przed finałem, ludzie na miejscu. Nie dotarł jednak organizator wycieczki z pieniędzmi. Słynny wówczas w Bydgoszczy Mrozik i tym wycieczka się nie odbyła. Relacji z finału słuchałem, przyszło mi słuchać dzień później przy radiu.

Najmilsze żużlowe chwile. Taki Twój TOP3.

Jak wiesz, swego czasu pomagałem jako manager Sandro Wassermanowi i mega cieszyło jego zwycięstwo w Norden kiedy to na podium dostał ten wielki puchar, który później obiegł żużlowy internet. Do tego dodałbym jeszcze obecność w Terenzano i w TV kiedy Tomek zdobywał złoty medal Mistrzostw Świata jak i spotkanie z Romanem Matouskiem krótko przed jego śmiercią. Wiele euforii dało mi przywiezienie śp. Jurka Szczakiela pod mój dom w Bydgoszczy, aby mój ojciec też mógł go poznać, no i dotarcie pod legendarną operę w Sydney w drodze na GP do Melbourne.

Liczyłeś kiedyś kilometry, które pokonujesz rocznie, aby dotrzeć na „upatrzoną” przez siebie imprezę?

Nie liczyłem, ale zainspirowałeś mnie teraz i chyba w przyszłym roku to zrobię. Niemniej jednak są to dziesiątki tysięcy kilometrów.

Masz zamiar pisząc żartobliwie jak Jan Janu jeździć na żużel do końca świata, a choćby dłużej (śmiech – dop. red)

Z Janem znamy i przyjaźnimy się od wielu lat. Byłem choćby kiedyś u niego w domu w Libercu. Zaprosił mnie do siebie, bo akurat tego samego dnia był mecz piłki nożnej Slovana Liberec a wieczorem jeszcze hokej Bili Tygri Liberec. Plan był taki, iż po imprezach sportowych miałem się u niego przespać i rano jechać dalej do Bydgoszczy. Obudziłem się jednak rano, Honza przygotował mi kawę i śniadanie, a na stole miał rozłożoną gazetę, czeski „Sport” odpowiednik naszego „Przeglądu Sportowego”. I mnie pyta – Valdi a Ty musisz już dzisiaj jechać do domu? – W sumie nie, mówię, a czemu? – No bo dzisiaj jest hokej w Litomerice, nie pojedziemy? – Pojedziemy – odpowiedziałem.

Na drugi dzień sytuacja się powtórzyła tylko hokej był już nie w Litomiericach, a w Benatky na Jizerou bodajże. Taki scenariusz powtarzał się przez kolejnych pięć dni. Piątego dnia zakończyliśmy sportowy trio meczem Ligi Europy Slovan Liberec – Olympique Marsylia i dopiero na szósty dzień pojechałem w końcu do domu. Co wieczór wracając z wyjazdów siadaliśmy i przy czeskim piwku przeglądaliśmy kolekcje jego programów. A Jan programy ma w całym mieszkaniu. Po prostu wszędzie.

Podejrzewam, iż jest to największa kolekcja na świecie.

Wizyta u Jana to był fantastyczny czas i wspominam to z rozrzewnieniem do dzisiaj. A odnośnie Twojego pytania to zamiar jeździć na żużel i inne imprezy sportowe tak długo jak tylko będę mógł. Sport jest moją pasją i niesamowitą frajdę sprawia mi uczestniczenie w tym na żywo. Z tym też wiąże się jedna anegdota. Miałem kiedyś kolegę, tu w Niemczech, pracowaliśmy razem. On też kibic żużla, ale domator, a ja co weekend w trasę na speedway i często powrót w poniedziałek nad ranem prosto z drogi do pracy. Kiedyś kolega mówi do mnie tak: „że tobie się chce, tracisz czas, pieniądze, wracasz do pracy zmęczony jak cholera, po całym weekendzie w trasie, a ja to wszystko oglądam sobie spokojnie w telewizji”. Moja odpowiedź brzmiała: „Posłuchaj. Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy sportem na żywo. a w telewizji?” – No jaka? – zapytał. – „Żeby Ci to jak najbardziej uzmysłowić to mniej więcej taka jak między seksem z kobietą a oglądaniem filmu pornograficznego”. Więcej już nigdy nie podjął tematu.

Jakbyś scharakteryzował kibiców z Niemiec, Danii, Szwecji czy Anglii, którzy „żużlowo” są najlepsi?

Z tych nacji, które wymieniłeś najwięcej, mogę powiedzieć o Niemcach, z racji tego, iż tu przebywam. Nie ma ich wielu, podobnie zresztą jak w tych pozostałych krajach, które wymieniłeś. Znam dużą część niemieckich kibiców, którzy jeżdżą po wszystkich zawodach w całych Niemczech i na ligę do Polski również oczywiście. Te same twarze spotykasz w Landshut, Olching, Güstrow, Stralsund, Pocking w Abensbergu itd. W większości są to jednak ludzie w moim wieku i starsi, mało jest młodzieży, co naprawdę niepokoi trochę o ile chodzi o przyszłość żużla choćby tutaj w Niemczech.

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuje również i do zobaczenia oczywiście na stadionie żużlowym.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

Idź do oryginalnego materiału