Mecz Polska – Litwa nie był jedynym wielkim wydarzeniem w polskiej piłce w ostatni piątek. W tym samym dniu w Opolu spotkanie miejscowej Odry z FC Magdeburg uświetniło otwarcie nowego stadionu. Obiekt ufundowany z pieniędzy lokalnych podatników kosztował 185 mln złotych. Pierwotny kosztorys opiewał na 100 mln, ale w związku z inflacją, która dotknęła również rynek materiałów budowlanych, kwota wzrosła o prawie drugie tyle.
REKLAMA
Zobacz wideo
Piłkarze dostają prezenty na każdym kroku
To tylko jeden z wielu nowych stadionów, które powstały w Polsce w ostatnich latach dzięki decyzji władz samorządowych. Według raportu UEFA nasz kraj jest na czwartym miejscu w Europie, jeżeli chodzi o duże inwestycje w stadiony w ostatnich 10 latach. Przed nami tylko kraje ludnościowo dużo większe. Na pierwszym miejscu jest Turcja, potem Anglia i Niemcy. A tu jeszcze trzeba dodać, iż ten ranking nie obejmuje obiektów na Euro 2024 oraz takich obiektów jak Wisły w Krakowie czy Legii w Warszawie, które powstały wcześniej.
Te nowe piękne stadiony budowane jak Polska długa i szeroka, to tylko przykład jak cały kraj chce naszym kochanym piłkarzom nieba przychylić. Kosztowne prezenty środowisko piłkarskie dostaje na każdym kroku. Bo przecież stadiony to tylko ten najbardziej namacalny przykład.
Są przecież jeszcze gigantyczne wydatki na samych piłkarzy. W każdej gminie jest co najmniej jeden klub piłkarski, który dostaje dotacje od samorządu na swoją działalność. I byłoby dobrze, gdyby pieniądze szły tylko na młodzież, by ją zachęcić do sportu, by dać jej dobrych trenerów i lepsze warunki do uprawiania ulubionej dyscypliny sportowej. Gorzej, iż pieniądze podatników są przejadane przez miejskie kluby na drużyny zawodowe, które przynoszą notoryczne straty i które – jak na przykład ostatnio Piasta Gliwice – trzeba ratować zastrzykami gotówki z miasta, by dostały licencje. Nawiasem mówiąc, takie prowadzenie klubu, iż co jakiś czas trzeba go dotować pieniędzmi podatnika, to kpina z profesjonalizmu, a nie prawdziwe zawodowstwo.
I nie możemy przy tym nie wspomnieć o licznych spółkach skarbu państwa, które też hojną ręką finansują piłkarzy.
Mają jak pączki w maśle, a tak kilka dają w zamian
Naprawdę piłka nożna to u nas sprawa narodowa. Każdy obywatel, a przynajmniej ten, który płaci podatki i tankuje na Orlenie, w jakiś sposób przykłada rękę do potęgi polskiego futbolu. I nie musi piłki nożnej oglądać, ani się nią interesować.
Piłkarze mają u nas jak pączki w maśle, a tak kilka oferują w zamian. Mecze z Litwą i Maltą to najlepszy przykład. Po tym pierwszym spotkaniu dowiedzieliśmy się, iż 142. drużyna rankingu FIFA naprawdę okazała się dla niej trudnym przeciwnikiem. A po tym drugim Grzegorz Mielcarski stwierdził w studiu TVP, iż "ten mecz nie był łatwy pod względem mentalnym". Naprawdę? Malta to dla polskiej drużyny narodowej jest wyzwaniem? To, co powiemy o Holandii?
Nie mam zamiaru krytykować tutaj Mielcarskiego. On przecież nie był w swojej opinii odosobniony. Mecz z Litwą przeraził niejednego polskiego kibica i znając kruchość mentalną polskich piłkarzy (Mołdawię zapamiętamy po wsze czasy) mogli mieć obawę.
Na szczęście zmiażdżyliśmy 168. zespół światowego rankingu 2:0. Nie mogę użyć innego słowa na rozmiary polskiego zwycięstwa, bo tak mnie nastroiła ekspresyjna forma świętowania bramki przez Karola Świderskiego i Jakuba Modera. Odprawiliśmy Maltę z kwitkiem, więc klękaj narodzie przed swoimi idolami.
To była jazda obowiązkowa. Nic więcej
Tymczasem to, z czym mieliśmy do czynienia w meczach z Litwą i Maltą to tzw. jazda obowiązkowa. Niegdyś w łyżwiarstwie figurowym, była to pierwsza cześć rywalizacji. Polegała na tym, iż zawodnik czy zawodniczka musieli wykreślić na lodzie zestaw tzw. figur obowiązkowych. Od tych figur łyżwiarstwo wzięło swoją nazwę.
Ta część rywalizacji była potwornie nieatrakcyjna dla widzów i nudna. Trwało to godzinami. kilka też mówiła o klasie zawodników. O medalach decydowały: program krótki i program dowolny, w których to dopiero zawodnicy wykonywali axle, rittbergery i toe-loopy.
I Polacy w meczach z Litwą i Maltą wykonali na razie jazdę obowiązkową. Wygrali z dwoma najsłabszymi drużynami grupy na własnym boisku. I naprawdę nie ma się czym specjalnie jarać. Szkoda tylko, iż bramek mało nastrzelali, bo one mogą potem decydować o miejscach w tabeli.
Drużyna Michała Probierza uniknęła na razie blamażu. Tylko tyle. Nie wmawiajmy jej, iż dokonała przełomu, iż świetnie zareagowała itp. Dość tego zagłaskiwania dorosłych mężczyzn, dość zadowolenia z byle czego. Naprawdę środowisko piłkarskie dostaje w Polsce gigantyczne wsparcie z każdej strony, więc pora, aby od niego wymagać czegoś więcej niż zadowolenia, bo mamy 6 punktów po meczach, które wstyd byłoby zremisować.