Resovia to klub, który zapisał się w historii dzięki przerwaniu monopolu spółek Skarbu Państwa w PlusLidze, ale też w ostatnich latach - mimo topowego budżetu - notuje głównie rozczarowujące wyniki. Owego budżetu nie byłoby, gdyby nie ponad 150 milionów złotych wyłożonych dotychczas na klub przez Asseco. Adam Góral - szef i twórca tej krajowej potęgi informatycznej oraz jednej z największych firm z branży IT w Europie - nie pchał się nigdy na afisz w środowisku siatkarskim, ale ma swoje zdanie odnośnie do wielu zagadnień dotyczących tego sportu. Zdanie nieraz dość krytyczne. Domaga się zmian zarówno na poziomie krajowym, jak i międzynarodowym. W długiej rozmowie dla Sport.pl odnosi się też m.in. do zarzutów kierowanych pod adresem rzeszowskiego klubu, tłumaczy, dlaczego do kierowania nim wyznaczył siostrzeńca, ocenia pracę tego ostatniego oraz odpowiada na pytania dotyczące swojej przyszłości związanej z siatkówką.
REKLAMA
Zobacz wideo Asseco Resovia Rzeszów przegrała z Suwałkami. Jakub Bucki: Nie dowieźliśmy
Agnieszka Niedziałek: Asseco jako sponsor tytularny przekazało na Resovię ponad 150 milionów złotych, ale wspierało klub już wcześniej. Ile łącznie pana firma przeznaczyła na wskrzeszenie po latach rzeszowskiej drużyny?
Adam Góral: Wydajemy od lat na ten cel znaczące pieniądze i komuś może się wydawać, iż gdybyśmy przeznaczyli je na biznes, to bylibyśmy jeszcze większą firmą. Uważam jednak, iż jesteśmy poważną firmą i wydawanie pieniędzy na działalność społeczną jest naszym obowiązkiem. Wspieranie Resovii jest związane z szacunkiem do mojego regionu. Zawsze będę się czuł za niego współodpowiedzialny. Tam się wychowałem, tam zawsze będzie mój dom, z Podkarpaciem wiążą się liczne wspomnienia.
Ale sport to także narzędzie promocji. Porządny klub pomaga reklamować i budować wizerunek. Mecze oglądają w telewizji setki tysięcy osób. Kiedyś mieliśmy w Rzeszowie problem, bo wszyscy wiedzieli, iż Asseco wspiera siatkówkę, ale nikt nie wiedział, czym się zajmujemy. To się zmieniło ok. 10 lat temu. Porządny klub jest też reklamą miasta i regionu. Warto też wspomnieć o zaangażowaniu emocjonalnym pracowników naszej firmy. Dla wielu z nich to bardzo ważna rzecz. I nie są to tylko osoby z Rzeszowa.
W tekście, który był pana sylwetką, napisałam, iż znacznie bardziej Resovia potrzebowała Asseco niż Asseco Resovii. Czy da się określić, na jaką skalę firma skorzystała na sponsorowaniu klubu?
- Próbuje się mierzyć efekt wydatków na reklamę, ale jest to względne. Nie można jednak wykluczyć, iż większa rozpoznawalność dzięki siatkówce przyczynia się do wzrostu biznesowego. Ktoś może powiedzieć, iż Asseco bez zaangażowania w sport dalej byłoby bardzo dobrą firmą. I to prawda, ale przy wyborze partnera biznesowego branych pod uwagę może być wiele czynników. Konkurencja również może mieć dobry produkt i wspaniałych ludzi w zespole. Nie można wykluczyć, iż zaangażowanie w siatkówkę tu pomoże. Sympatyków tego sportu na różnych szczeblach - także tych decyzyjnych czy technicznych - jest sporo. Kiedyś dziennikarz zapytał mnie, czy gdyby Asseco przestało wydawać na siatkówkę, to miałoby problem. Tu wypada mi odpowiedzieć, iż pewnie nie. Natomiast jeżeli ktoś bezmyślnie wyklucza wagę pieniędzy przeznaczanych na marketing oraz sponsoring i tym się w ogóle nie zajmuje, to moim zdaniem ma mniejsze szanse na sukces.
Wierzę, iż te pieniądze są mądrze wydawane. Czując się odpowiedzialnym za mój kraj, mam też satysfakcję, bo siatkówka jest zdecydowanie najlepszą dyscypliną drużynową w Polsce pod względem sukcesów. Oczywiście, jest ona sportem niszowym na świecie i wolałbym, byśmy je osiągali w piłce nożnej. Ta na najwyższym poziomie jest potężnym biznesem, dzięki czemu najlepsze kluby zarabiają bardzo duże pieniądze. Siatkówkę w skali światowej uprawia znacznie mniej osób i na tym biznesu bezpośrednio się nie robi.
Uważa pan, iż pozycja siatkówki pod tym względem może się zmienić?
- Mam nieustanny żal do władz federacji międzynarodowych. Uważam, iż jeżeli nie zmieni się strategia działania, to może to doprowadzić do upadku siatkówki. Mamy bardzo mały dopływ młodych ludzi, ponieważ nie zorganizowaliśmy systemu szkolenia. Gdy Robert Lewandowski trafił do Barcelony, to pieniądze dostał też jego pierwszy klub. W siatkówce klub wydaje na młodego zawodnika, a jak ten skończy 18 lat, to jego agent może zrobić, co chce. Nie ma żadnego systemu wynagradzania tych, którzy odpowiadają za jego wyszkolenie. Pod tym względem nic się nie zmieniło od 30 lat.
Proszę zobaczyć na Ligę Mistrzów w siatkówce. Kluby z nagród nie mogą pokryć kosztów udziału w rozgrywkach. To jest żart. W LM powinniśmy grać np. o 10 mln euro [ostatnio triumfator zgarnął 500 tys. euro - red.]. Do tego prawa telewizyjne i cała reszta. Zmiana tej sytuacji jest rolą międzynarodowych federacji.
A jest sens brać udział w Pucharze CEV? Resovia zdobyła go w poprzednim sezonie. Czy warto więc startować ponownie, skoro już w będącej szczebel wyżej LM trzeba dokładać do udziału?
- To też promocja. Zespół rozgrywa mecze, dzięki którym Rzeszów może zaistnieć w różnych europejskich miastach. Nie należy tego przekreślać, ale ponawiam wielki apel do władz międzynarodowych, by się zastanowiły nad kalendarzem rozgrywek międzynarodowych. Świetni zawodnicy są wykończeni. W piłce nożnej najlepsi też grają dużo, ale mają miesiąc prawdziwych wakacji. A w siatkówce w maju kończy się sezon klubowy, a cztery dni później zaczyna się zgrupowanie kadry. Przecież to nieludzkie. Z tym nie mogę się pogodzić. Przez wspomniany już brak szkolenia brakuje napływu mocnych młodych zawodników. I dlatego ci, którzy powinni już być na emeryturze, dalej muszą być podstawowymi graczami w klubach. Dobrze, iż są, ale potrzebujemy też młodszych.
Resovia z pomocą Asseco w rywalizacji o mistrzostwo Polski przełamała monopol klubów wspieranych przez spółki Skarbu Państwa. Ten drugi model wciąż jest dominujący, ale niektórzy wprost mówią, iż takie spółki powinny finansować sport amatorski, a nie zawodowy. Zgadza się pan z tym?
- Uważam, iż jeżeli spółki Skarbu Państwa chcą wydawać na siatkówkę, to powinny przekazywać te pieniądze Polskiej Lidze Siatkówki, a ta przeznaczać je na szkolenie i budżety klubów. O tym mówiłem już 15 czy 20 lat temu. Uważam też, iż inaczej powinien wyglądać podział pieniędzy przekazywanych przez PLS klubom. Wszystkie powinny dostać na początek określoną równą sumę, a następnie - w zależności od osiągniętego wyniku - najlepszy najwięcej, potem drugi itd. W obecnym systemie nie ma logiki. Ciężko to uporządkować, bo w PLS podczas głosowań przewagę liczebną mają słabsze kluby, które wybierają wariant dla nich korzystniejszy. Nie sądzę, iż to się zmieni. Mówię o problemach dlatego, iż o ile ich nie rozwiążemy, to siatkówka będzie słaba. Martwi mnie, iż przez wiele lat jesteśmy bezradni we wprowadzaniu zmian, które sprawią, iż ten piękny sport będzie się dalej rozwijał. Sukcesy bywają niebezpieczne, bo przykrywają słabości, które w dłuższym okresie prowadzą do niepowodzeń.
Zaksa wygrała niedawno trzy razy z rzędu LM. Co takiego ma klub z Kędzierzyna-Koźla, a czego nie ma Resovia, by odnosić takie sukcesy?
- Z jakiegoś powodu - mimo iż nasz klub szuka dobrych trenerów, bo przecież te nazwiska nie są przypadkowe – nie odnosimy w ostatnich latach tych największych sukcesów. Ja tylko żałowałem kariery Andrzeja Kowala, bo moim marzeniem było, by kiedyś prowadził reprezentację Polski. W pewnym momencie, po kilku słabszych wynikach, zrezygnował. Bardzo go ceniłem i przez cały czas cenię. Cieszę się, iż kontynuuje karierę, ale przynajmniej jak na razie, już poza grą o najwyższą stawkę.
Kiedy ostatnio chciał go pan ściągnąć ponownie do Resovii? Były jakieś próby w trakcie lub po sezonie 2019/20 zakończonym dopiero na 13. miejscu?
- Była próba, gdy był trenerem w Suwałkach [Kowal pracował tam w latach 2019-22 - red.], ale nie mógł wówczas zerwać kontraktu.
Odkąd Piotr Maciąg został prezesem, to odsunął się pan trochę od nadzorowania działalności klubu?
- Po to Piotr tam jest. Jest przygotowany pod kątem wykształcenia, od dziecka był na każdym meczu, przeżywał z klubem lepsze i gorsze chwile.
Jest też pańskim siostrzeńcem. Nie obawiał się pan zarzutu nepotyzmu?
- Z Piotrem miałem gwarancję, iż pieniądze zostaną wydane na adekwatne cele. Wcześniej na skutek słabszych wyników miałem wątpliwości, czy przekazywane środki są rozsądnie wydawane. Warto podkreślić, iż rozsądne wydawanie nie gwarantuje sukcesu. Piotrka uczę jednego - klub wygrywa i przegrywa, a wytłumaczenie, dlaczego przegrał, nie ma znaczenia. W najważniejszym momencie poprzedniego sezonu będący w fenomenalnej formie Stephen Boyer doznał kontuzji i wypadł na trzy miesiące. Do tej pory żal mi tej przegranej z Jastrzębskim Węglem w półfinale. Potem było już trudno podnieść się w meczach o brąz. Wiem, iż cała drużyna bardzo przeżyła tę porażkę.
W sporcie wszystko jest złożone. Potrzeba zawsze trochę szczęścia w kwestiach zdrowotnych. W poprzednim sezonie w pierwszym meczu półfinałowym Torey Defalco grał z gorączką. Jestem przeciwnikiem takiego podejścia - uważam, iż słabszy zdrowy zawodnik jest lepszy od wybitnego chorego. W tamtym meczu Defalco zagrał świetnie, ale trzy dni później drużyna przegrała drugie spotkanie, a Amerykanin popełnił błędy w kluczowych momentach.
Akurat on miał opinię zawodnika, który w trudnych momentach nieraz spala się psychicznie.
- Wtedy wyglądał jednak na pewnego siebie. Trzeba też zaznaczyć, iż dużo dobrego zrobił dla klubu. Można się zastanawiać np. czemu Fabian Drzyzga nie zagrał wtedy do Klemena Cebulja, który prezentował wysoką skuteczność w ataku. Siedząc z boku, możemy o tym mówić. Jak patrzę na liczbę kontuzji w naszym klubie w ostatnich latach...Taki Sam Deroo - wybitny siatkarz, ale ze względu na problemy z kolanami zawiódł. Można powiedzieć, iż to błąd w selekcji, tylko prawda jest taka, iż ludzie dokonujący selekcji działają w ramach określonego budżetu.
Przyjmijmy, iż ma pani 10 mln na całą drużynę. jeżeli wyda pani na jednego zawodnika 3 mln, to na pozostałych 13 pozostaje 7 mln. Trzeba mieć na uwadze, iż wydanie choćby 3 mln na jednego zawodnika nie gwarantuje jego dobrej gry przez cały sezon. Jest to związane z notorycznym przemęczeniem najlepszych zawodników i idącym w ślad za tym ryzykiem kontuzji. Trenerzy często nie lubią mieć 14 bardzo dobrych zawodników w zespole, bo obawiają się konkurencji między nimi. Ja uważam, iż nie ma podziału na pierwszy i drugi skład. Nie ma też znaczenia, kto grał. Albo wygrywamy, albo przegrywamy. I nie ma wytłumaczenia. Asseco Resovia przegrała i kto potem pamięta, iż Boyer miał np. problem z ręką?
Sam pan wspomniał chwilę temu m.in. o pechowej kontuzji Francuza z ubiegłorocznego ćwierćfinału...
- Ale nie traktuję jej jako usprawiedliwienie. jeżeli w mojej firmie czegoś nie zrobiliśmy, to klient się nade mną nie zlituje, iż ktoś z pracowników miał problemy osobiste czy zdrowotne. Asseco czegoś nie zrobiło i tyle. Niestety, ciężko jest być prezesem klubu sportowego, bo zależy się od wielu czynników. Podejmuje się pod kątem logiki rozsądne decyzje, ale później jest życie, np. ktoś złapie kontuzję na treningu. Dla odpowiedzialnych prezesów to nie jest wytłumaczenie.
Nie rozumiem ludzi, którzy nie potrafią zbudować drużyny z 14 bardzo dobrych siatkarzy. W obecnym sezonie Paweł Zatorski z powodzeniem został zastąpiony przez Michała Poterę, który spisuje się fantastycznie. jeżeli w klubie nie mielibyśmy dwóch libero gotowych do gry na najwyższym poziomie, to kontuzja Pawła spowodowałaby, iż ten sezon mógłby być stracony. Tymczasem drużyna z Michałem na boisku prezentuje się znacznie lepiej. W firmie mam tysiące wybitnych osób i gramy razem. Nigdy nie rozumiem, jak ktoś mówi, iż nie da się zapanować nad daną grupą, bo ten ma ambicję, by grać od początku, a tamten myśli, iż jest lepszy od innego. To jest kwestia rozmowy i umiejętności budowania drużyny. Na swojej drodze nie spotkałem trenerów, którzy mi zaimponowali pod tym względem.
Kto ze szkoleniowców w tej chwili robi na panu wrażenie?
- Trzymam kciuki za Michała Winiarskiego. Życzę mu bardzo dobrze i wierzę, iż ma ogromną szansę. Żal mi tylko jednego – on nie ma czasu w odpoczynek [Winiarski łączy pracę w klubie z Zawiercia i reprezentacji Niemiec - red.].
W środowisku słychać opinię, iż w Resovii bywa problem z doborem charakterologicznym zawodników. I iż przydałby się w niej dyrektor sportowy.
- Nie zgadzam się z tym. To taki pośrednik między trenerem a prezesem. jeżeli byłbym trenerem, to nie dałbym takiemu pośrednikowi budować mojego zespołu. To trener odpowiada za skład zespołu i prezes powinien go wesprzeć w jego budowie. Agenci mają rozeznanie na rynku, a sztab szkoleniowy śledzi wszystkie rozgrywki i statystyki.
Ale agenci nakłaniają do zatrudniania swoich zawodników.
- Ale nie zmuszają. Dla mnie to trener buduje drużynę. To on ma mieć kontakt z tymi ludźmi, po to go bierzemy. jeżeli wstawię między niego a prezesa osobę, która nie odpowiada za wyniki, ale narzuca trenerowi, kogo ten ma wziąć, to kim jest trener?
Nie wierzy pan, iż dyrektor sportowy mógłby bardziej doradzać i pomagać niż narzucać?
- W tym układzie prezes w ogóle staje się fikcją, gdyż to dyrektor sportowy działa z agentami i buduje drużynę dla trenera. Na końcu nie wiadomo, kogo on reprezentuje. Bo nie można wykluczyć, iż w pewnym momencie zaczyna reprezentować interes agenta. W Częstochowie podjęto fajną próbę z Łukaszem Żygadłą. Ale czy pani by się podjęła prowadzenia drużyny, na której budowę nie ma pani wpływu? To tak jakby ktoś mi wskazał, kogo mam zatrudnić w firmie, którą mam prowadzić. To ja mam mieć koncepcję i wizję, kogo tam chcę. W klubie to trener wraz z prezesem czy przewodniczącym rady nadzorczej ma odpowiadać za te transfery w ramach przygotowanego przez klub budżetu.
W środowisku można też usłyszeć, iż to Resovia jest klubem, który przyśpiesza w kraju rozpoczęcie rozmów transferowych. I oferuje od razu bardzo wysokie stawki. Niektórzy mówią wręcz o psuciu rynku.
- Resovia nie psuje żadnego rynku, tylko Resovia rozumie, iż zawodnik grający w play-off - czyli najważniejszej części sezonu - a któremu kończy się kontrakt i nie wie, co go czeka w kolejnym sezonie, jest rozchwiany psychicznie. Stwierdzenie dotyczące psucia rynku jest krzywdzące. Resovia porządkuje rynek i działa dla dobra zawodników. Zachowujemy się fair. Też nie mamy nieograniczonego budżetu. Godzimy się z tym, iż np. Tomasz Fornal przenosi się do Turcji.
Dużo razy z powodu zaporowych stawek rzeszowski klub musiał spasować w walce o danego siatkarza?
- Nie lubię dużej dysproporcji w zarobkach - tego, iż jednemu zawodnikowi klub płaci 4 mln, a drugiemu 100 tys. Oczywiście, są różnice, agent walczy o swojego zawodnika i to wszystko rozumiemy. jeżeli zaś przy ograniczonym budżecie wydamy dużo na jednego zawodnika, to musimy się potem otoczyć ludźmi, którzy zarabiają znacznie mniej. Jak mówiłem, jestem zwolennikiem budowania drużyny z 14 bardzo dobrych zawodników. Zaksa potrafiła przez dwa sezony, niezgodnie z moją teorią, wygrywać jedną szóstką. To był cud. Ale Aleksander Śliwka zapłacił za to cenę, bo potem przez niemal cały sezon męczył się z kontuzją. Paweł Zatorski też płaci teraz za stare czasy.
Podobno 10 lat temu sam namawiał pan Bartosza Kurka na przejście do Resovii. Nigdy więcej nie angażował się pan osobiście w rozmowy transferowe?
- Nie, to była wyjątkowa sytuacja. Bartek był rozchwytywany przez cały świat. Nie wiem, czy to miało znaczenie, ale dali mi do niego numer telefonu i porozmawialiśmy. Ale chcę zaznaczyć, iż u nas nigdy drużyna nie była budowana poza trenerem. On mówi, kogo chce, a rolą Piotra jest - jeżeli pieniądze się zgadzają - przejęcie sprawy na następnym etapie.
Mówił pan, iż przy Maciągu ma zaufanie, iż pieniądze wydawane są rozsądnie. Czyli Resovia nie przepłaca i nie oferuje czasem zbyt wysokich stawek?
- Nie, to rynek dyktuje stawki. Czasem dla zawodników dodatkowe znaczenie może mieć fakt, iż np. będą bliżej domu. Przed nowym sezonem pozyskaliśmy np. jednego z naszych kadrowiczów. Były to pieniądze akceptowalne dla klubu i ten zawodnik na te pieniądze zasługuje. Nie miał żadnych szalonych wymagań. Zapracował na to, poświęcał się.
A jak to było z transferami w tym pechowym pandemicznym sezonie?
- On nie był pechowy, był po prostu zły. Zawiedli wszyscy, którzy się tym zajmowali.
W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" wskazał pan wprost, iż pozyskano zawodników, którzy chcieli tylko dorobić na finalnym etapie kariery. W tej samej gazecie ukazał się potem tekst o kulisach tego sezonu w Resovii. Były prezes Krzysztof Ignaczak mówił, iż nie czuł w stu procentach zaufania z pana strony.
- Krzysztofowi bardzo dobrze życzę, odegrał ogromną rolę w naszej historii jako świetny zawodnik. Podjął się zadania w trudnym momencie. Nie miałem takich intencji, ale fakt, iż rozmawialiśmy mógł sprawić, iż wydawało mu się, iż mi na kimś zależy. Ja jestem dosyć świadomym kibicem. Oglądam mecze głównie w telewizji. Np. Ligę Narodów i tam bardzo dobrze prezentował się Gregor Ropret. Niestety, w pierwszej części sezonu czuł się trochę zagubiony w naszej lidze. Cieszę się, iż od dłuższego czasu jest sobą i gra na wysokim poziomie.
Pana zdaniem właśnie słabsze rozegranie było główną przyczyną kryzysu, który dopadł klub na początku obecnego sezonu?
- Nigdy nie będziemy tego wiedzieli. Mówiło się trochę o rozegraniu, ale cała drużyna nie prezentowała się dobrze w pierwszej części sezonu. W naszej grze brakowało stabilności, a zawodnicy wykazywali dużą nerwowość na boisku. Siatkarze to tacy sami ludzie jak my. Podobnie jak my przeżywają w swoim życiu momenty euforii i smutku. Ich dyspozycja psychiczna ma ogromny wpływ na jakość gry. Osobiście bardzo wierzę zarówno w naszych rozgrywających, jak i w całą drużynę.
Często bardzo ciężko jest też z wybitnych na papierze jednostek zbudować zespół. Przegrywaliśmy z drużynami, które mają teoretycznie mniejszy potencjał, ale były lepszymi zespołami, bardziej zintegrowanymi. W trudnych momentach ci zawodnicy byli ze sobą, a często ci niby wybitni w takich chwilach rozglądają się i patrzą, iż to nie ja, tylko ten drugi. Wygrywa zaś drużyna, a nie indywidualności. Tak już jest, iż my zawsze do grudnia gramy słabiej, a potem się odbudowujemy. Można powiedzieć, iż to historyczna prawidłowość, iż na Wigilię nie możemy być szczęśliwi.
Jak pan ocenia dotychczasowe sezony, w których klubowi szefuje Maciąg? W PlusLidze kolejno dwa piąte miejsca, trzecia i czwarta lokata.
- Bardzo wysoko oceniłem jego pierwszy sezon, ponieważ wyprowadził Resovię z zapaści. W tamtym czasie do klubu nie chcieli przychodzić zawodnicy. Mieliśmy problem. Transfer Fabiana Drzyzgi był wówczas najważniejszy dla naszego klubu. Bo z całym szacunkiem - Marcin Komenda zrobił wielki postęp, to nie ulega wątpliwości, ale na tamte czasy by tego nie dźwignął. Pewnie miał choćby żal do klubu...
Chyba trudno mu się dziwić. Miał być kolejny sezon pierwszym rozgrywającym, a nagle w maju okazało się, iż nie będzie.
- Uważam, iż wtedy by tego nie dźwignął. Dobrze, iż jego kariera potoczyła się w taki sposób, iż dalej gra i robi duży postęp. Wszyscy u nas obserwują jego losy i życzą mu bardzo dobrze. Także ze względu na reprezentację. Bo jakby Marcin Janusz nie miał siły, to potem mamy Jana Firleja i właśnie Komendę. To jedyni realni następcy w kadrze.
Wróćmy do podsumowania. Piąte miejsce w okresie 2020/21 ocenia pan bardzo dobrze?
- Tak. Klemen Cebulj, Karol Butryn i Fabian Drzyzga, który był kapitanem zespołu, mieli w tym bardzo duży udział.
Brakowało panu Drzyzgi-lidera w pierwszej części obecnego sezonu?
- Mam do Fabiana duży sentyment, gdyż spędził w Resovii osiem lat i świętował z naszym klubem wiele sukcesów – mistrzostwo Polski, drugie miejsce w LM i zdobycie Pucharu CEV. W klubie stracono jednak wiarę, iż w kolejnych sezonach z nim można będzie osiągać sukcesy. Miałem inne zdanie, ale podążyłem za tymi, którzy znają ten sport lepiej ode mnie. Widziałem występy Fabiana w Fenerbahce Medicanie Stambuł i wierzę, iż dobrze poprowadzi tę drużynę.
Był pan zadowolony z piątego miejsca sprzed czterech lat...
- Ono było bardzo dobre, ale żałowałem, iż nie zatrzymano później w klubie Karola Butryna. Bardzo go lubiłem. To waleczny, niezwykle utalentowany chłopak [według nieoficjalnych informacji Butryn wróci do klubu z Rzeszowa w kolejnym sezonie - red.].
Nie ma pan niedosytu, iż przy jednym z topowych budżetów w lidze przez ostatnie cztery sezony Resovia zdobyła tylko jeden medal w PlusLidze i to brązowy?
- Zawsze chciałoby się więcej. Ale też przy ocenie nie można kogoś mocno krytykować za takie sytuacje jak ta z poprzedniego sezonu z Boyer albo Defalco grającym z gorączką. Ja krytykowałem właśnie tych, którzy wystawiali chorego gracza, ale trenerzy często myślą inaczej i wystawiają teoretycznie lepszego, ale chorego zawodnika. Nie rozumiem ich zupełnie.
W pierwszej połowie tego sezonu nie miał pan obaw, iż powtórzy się sytuacja z sezonu 2019/20?
- Pierwsze porażki mogły być spodziewane. choćby wtedy mówiłem do Piotra, by w pewnym momencie szykował się mentalnie na cztery przegrane i podnoszenie po nich drużyny. Bo mimo wszystko była to mocno nowa drużyna, po igrzyskach nie było czasu w zgranie, a mierzyliśmy się z zespołami, które na papierze są na podobnym poziomie co my. Pech polegał na tym, iż na początku brakowało przeplatania tych spotkań meczami ze słabszymi rywalami, które byśmy wygrali. A te przegrane spowodowały utratę wiary w siebie. Łatwo komentować z boku, ale trzeba żyć przyszłością, czyli nie załamywać się po przegranej i umieć się po niej podnieść. Tak jak w życiu. Dotyczy to mądrych trenerów i sportowców.
Czy w tym sezonie zostały popełnione jakieś błędy? Jeszcze nie wiemy, na którym miejscu finalnie Resovia uplasuje się w lidze, ale oczywistym jest, iż zarówno niedawna ósma lokata, jak i obecna szósta nie zaspokajają klubowych ambicji.
- Wszyscy na koniec możemy mówić: "Gdybym wziął tego, a nie tego" i "Gdybym zamiast tamtego zawodnika wybrał innego", ale pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. W biznesie też czasami pojawiają się pytania dotyczące błędów. Tam każda decyzja wiąże się z kilkoma możliwościami. Nie można wypróbować wszystkich, by na koniec je porównać. Trzeba od razu dokonać wyboru. Problem polega na tym, iż jeżeli ten wybór nie daje oczekiwanego wyniku, to trzeba coś z tym zrobić. W siatkówce taka zmiana nie jest łatwa z dnia na dzień. Przecież Zaksa dwa lata temu miała kłopoty, zanim dołączył do niej Bartosz Bednorz. A dołączył do niej dzięki przypadkowi. Gdyby zaś to się nie stało, to my, a nie Zaksa, walczylibyśmy wtedy o mistrzostwo Polski. Przecież to on był wiodącą postacią w tym półfinale.
I dlatego potem trafił do Resovii. W kuluarach krążyła informacja o sporej sumie, którą klub miał za niego zapłacić. Jak pan ocenia na razie sezon w wykonaniu tego zawodnika? Ostatnio błyszczy, ale wcześniej bywało różnie.
- Myślę, iż Bartosz zapłacił cenę za brak powołania do kadry na igrzyska. Był przecież wyróżniającym się zawodnikiem w LN. Moim zdaniem został skrzywdzony. Dlatego myślę, iż w pierwszej części sezonu nie pokazał swego potencjału. Od dłuższego czasu gra wyśmienicie i jestem z niego bardzo dumny. Wierzę, iż poprowadzi naszą drużynę do zwycięstw w najważniejszej części tego sezonu.
w okresie 2019/20 był sygnał, iż klub musi szukać nowego dużego sponsora, bo Asseco rozważało wycofanie się lub przynajmniej znaczne ograniczenie swojego wsparcia. Co zdecydowało, iż jednak do tego nie doszło?
- W przywołanym momencie pojawił się u mnie brak wiary w ludzi pełniących ważne funkcje w klubie. Sponsor ma pewne oczekiwania, na coś się umawiamy. jeżeli te cele nie są realizowane i nie ma ludzi, którzy je zrealizują, to po co mamy w tym brać udział? Byłem wówczas bardzo mocno rozczarowany. Tam były zupełnie przyzwoite nazwiska w drużynie. To nieprawda, iż oni wszyscy już nie nadawali się do gry. Nie mogę wykluczyć, iż gdyby nie Piotr Maciąg, co do którego byłem przekonany, iż może to dźwignąć, to byśmy wtedy odeszli.
Kibice Resovii mogą być spokojni, iż w najbliższej przyszłości się to nie stanie?
- Nie podpisujemy żadnych dziesięcioletnich umów, te umowy są roczne. Gdyby - nie daj Boże - Asseco miało jakieś problemy i uznalibyśmy, iż nie stać nas na to, to możliwe, iż nie będziemy sponsorowali klubu w takim wymiarze. Dziś nie przewidujemy takiej sytuacji, ale gdyby to nastąpiło, to na pewno nie zrobimy tego brutalnie. Zawsze będę jednak zapraszał do wspierania klubu innych przedsiębiorców, także z naszego regionu. Bo sport jest piękny. Nigdy nie miałem ambicji, by samemu budować drużynę. Buduje ją sztab - ludzie, którzy w tym klubie pracują. Informują mnie o tym, bo się tym interesuję i im dobrze życzę.
Czy możliwe jest, iż Asseco włączy się jako sponsor w inne sporty?
- Nie. Jednoznacznie powiedzieliśmy, iż jeżeli sport, to poświęcamy się siatkówce. Mamy wiele dowodów, iż to są dobrze wydawane pieniądze. choćby jak nasza drużyna w jakimś okresie nie odniosła wielkich sukcesów, to sukcesy odnosi reprezentacja Polski, a my mamy wielką satysfakcję, bo zawsze są w niej zawodnicy, którzy grali lub grają dla naszego klubu. Czujemy się też współodpowiedzialni za kraj. A siatkarze to dziś świetni ambasadorzy Polski na całym świecie i dzięki temu my tej satysfakcji mamy sporo.
Andrzej Kowal uważa, iż jest pan niedoceniany przez środowisko siatkarskie. Czuje się pan niedoceniony?
- Ja? Ależ skąd! Ja jestem tylko kibicem. Jak mówiłem, martwi mnie zarządzanie międzynarodowych władz siatkarskich, bo życzę siatkówce bardzo dobrze. Nie znam osobiście Sebastiana Świderskiego i innych przedstawicieli władz polskiej siatkówki, ale zakładam, iż chcą tego samego i iż wyraziłem też ich wolę. Z jakiegoś powodu kraje, które decydują o losach siatkówki na boisku, nie potrafią się przebić. W PlusLidze też - nie jest dobre to, iż większość decyzji zapada głosami klubów z dołu tabeli. Z całym szacunkiem dla nich, bo dobrze, iż są, ale głos tych, którzy wygrywają i rywalizują z powodzeniem w LM, powinien mieć większe znaczenie. A oni są w defensywie i są przegłosowywani przez kluby z dołu stawki.
Na pewno nie zobaczymy pana w żadnej roli w Polskim Związku Piłki Siatkowej lub PLS?
- Na pewno. Wierzę mocno, iż siatkówka w dalszym ciągu będzie kierowana przez mądrych działaczy, którzy skutecznie będą prowadzili tę dyscyplinę do znaczących sukcesów zarówno reprezentacji, jak i klubów. Moją pasją na zawsze zostanie Grupa Asseco i praca na rzecz jej rozwoju.