Gdy oglądało się Roberta Dobrzyckiego podczas niedawnej wizyty w Lidze+ Extra w Canal+, trudno było oprzeć się wrażeniu, iż Widzew Łódź jest skazany na sukces. Jego właściciel wypadł na tyle przekonująco w przedstawianiu wizji rozwoju, nie sprawiając przy tym wrażenia ekscentryka miotającego się od ściany do ściany przy najmniejszym niepowodzeniu, iż chaotyczna runda jesienna zaczęła wyglądać jedynie na zwyczajne bóle wzrostowe. Być może z perspektywy czasu tak właśnie trzeba będzie oceniać minione miesiące. Na razie jednak w Łodzi mają szczęście, iż jesień Legii Warszawa okazała się jeszcze większym fiaskiem i trochę przykryła medialnie to, jak dużym rozczarowaniem był Widzew. Na razie mający nad strefą spadkową punkt przewagi, ale mogący po niedzielnych zaległych meczach obsunąć się o dwie pozycje i mieć nad kreską tylko przewagę bilansu bramkowego.
REKLAMA
Zobacz wideo Właściciel Widzewa odsłania kulisy klubu. "Będzie burza"
Wielokrotnie podkreśla się, iż do wyników sparingów nie powinno się przykładać zbyt wielkiej wagi, ale gdy w lipcu napłynęły z Opalenicy wieści, iż Widzew rozbił Jagiellonię Białystok 7:1, trudno było wzruszyć ramionami. Jasne, mecz toczył się w półgodzinnych kwartach, a większość goli Widzew nastrzelał w końcówce, gdy u rywala grali już młodzieżowcy. Mimo wszystko jednak upokorzenie w ten sposób niedawnego ćwierćfinalisty Ligi Konferencji wyglądało jak wysłanie sygnału "uważajcie, nadchodzimy". Zwłaszcza gdy media donosiły o kolejnych gwiazdach lądujących w Łodzi. Łącznie Widzew wydał tego lata – według Transfermarkt.de – ponad siedem milionów euro, podczas gdy we wszystkich poprzednich latach od powrotu do Ekstraklasy nie dobił łącznie choćby do miliona. Więcej w lidze wydał tylko Raków Częstochowa. Władze łódzkiego klubu nie musiały choćby mówić o celach na sezon. Oczekiwania wygłodniałej publiki, która od ćwierć wieku nie doświadczyła europejskich pucharów ani choćby miejsca wyższego niż dziewiąte, napędzały się same.
Widzew i transfery niezgodne z wizją
Dziś wydaje się jednak, iż w lecie wszystko jeszcze stało na głowie. Widzew zaczął budować potęgę od niewłaściwej strony. Krótko przed przyjściem właściciela zatrudnił w osobie Mindaugasa Nikoliciusa nowego dyrektora sportowego, któremu z kolei pozwolono wybrać trenera. Komunikowano wówczas i później, iż wybory były konsultowane z Dobrzyckim. On sam w Lidze+ Extra lekko się jednak od nich zdystansował. Podkreślił, iż w tamtej fazie skupiał się przede wszystkim na procesie zakupu klubu, więc gdy przedstawiono mu kandydatury, nie oponował, ale też nie zaprzątał sobie nimi wielce głowy, bo wciąż jeszcze nie był pewny, czy w ogóle będzie mógł kupić klub. A gdy już kupił, nie chciał zaczynać od czystki, bo – jak podkreśla – woli dać zaufanie ludziom i najpierw zobaczyć, jak pracują, a potem oceniać.
Wydaje się, iż Widzew stracił przez to sporo czasu i pieniędzy. Litewski szef pionu sportowego podpisał w marcu kontrakt na trzy lata. Na stanowisku przetrwał jednak jedynie osiem miesięcy. Trenera Żeljko Sopicia przywitano dwuletnią umową, a pożegnano po pięciu miesiącach. Obaj odpowiadali za obfitujące w drogie ruchy okno transferowe, podczas którego również kontraktowano piłkarzy z długimi umowami. choćby jeżeli nie wszyscy od razu okazali się wzmocnieniami, wydawało się, iż w ruchach jest jakiś zamysł. Widzew kupował piłkarzy raczej młodych, z potencjałem nie tylko rozwojowym, ale też sprzedażowym. Juljan Shehu, jego najlepszy piłkarz w tej rundzie, jest najlepszym dowodem, iż na eksplozję talentu czasem warto poczekać. Albańczyk trafił do Łodzi w lecie 2022 roku, a dopiero tegorocznej wiosny stał się szefem drugiej linii, czego nie zmieniły liczne letnie transfery. Tyle iż Dobrzycki zaznaczył niedawno, iż jego pomysł na klub nie został adekwatnie zrozumiany. Bo jemu nie zależy na młodości i potencjale sprzedażowym, ale na jakości tu i teraz. Co tym bardziej sugeruje, iż komunikacyjnie coś w klubie nie zagrało, skoro dyrektor wydał przeszło 20 milionów złotych, nie do końca realizując strategię właściciela.
Szukanie winnych
Nikoliciusa już w klubie nie ma, bo w listopadzie został zwolniony jako trzeci winny nieudanego wejścia w sezon. Sopić był pierwszym. To motyw, który powtarzał się w Łodzi przez całą rundę. Za wszystkie rozczarowania ktoś musiał płacić. We wrześniowej przerwie na mecze reprezentacji był to chorwacki trener. W październikowej jego poprzednik i sukcesor Patryk Czubak, który w czerwcu podpisał umowę do 2029 roku. Nie przetrwał jednak afery weselnej, gdy dał zespołowi długie wolne, podczas którego miał wziąć udział w greckim weselu wiceprezesa Macieja Szymańskiego. Dla kibiców młody trener stał się łatwym celem, a i sam Dobrzycki stwierdził, iż w ogóle nie powinien był tam lecieć. Szymański podał się do dymisji chwilę wcześniej, Czubaka pozbyto się przy pierwszej możliwej okazji jako drugiego winnego.
Ze stanowiska usuwał go już Dariusz Adamczuk, nowy dyrektor sportowy, któremu dla niepoznaki dano inaczej brzmiącą funkcję. Wolty dokonał, gdy tylko pojawił się na rynku Igor Jovićević, inny chorwacki trener, którego życiorysem się zachłyśnięto, bo było w nim kilka trofeów. Zdobywanych jednak z klubami, które w swoich krajach są hegemonami i mają praktycznie monopol na tytuły, jak Szachtar Donieck w Ukrainie, czy Łudogorec Razgrad w Bułgarii, czyli w realiach nieporównywalnych do ekstremalnie wyrównanej polskiej ligi i pozycji, jaką zajmuje w niej Widzew. Oczekiwanego odbicia nie było. Jovićević wygrał dwa z prowadzonych siedmiu meczów ligowych. Z trzech trenerów Widzewa w tej rundzie, to on miał najniższą średnią punktów na mecz.
Tajfun w drużynie
Jednocześnie wciąż trudno pozbyć się wrażenia, iż na tym chaosie najbardziej cierpi drużyna, wcale nie tak słaba, na jaką wygląda. W Pucharze Polski przebiła się już do ćwierćfinału, mimo iż miała arcytrudną drabinkę, w której rywalizowała z samymi drużynami ekstraklasowymi, z czego z dwiema na wyjeździe. W Ekstraklasie, mimo iż przegrała najwięcej meczów, dzięki ekstremalnie płaskiej tabeli, tak naprawdę jeszcze nie zdążyła niczego zaprzepaścić. Tak, zimuje tuż nad strefą spadkową, ale jednocześnie traci tylko osiem punktów do miejsca pucharowego i trochę więcej do lidera, przy połowie sezonu do rozegrania. Owszem, to samo może powiedzieć większość drużyn. Ale Widzew na razie zdawał się nie wykorzystywać choćby ułamka potencjału. Pod względem bilansu goli oczekiwanych, czyli jakości tworzonych i dopuszczanych sytuacji bramkowych, Widzew - według Hudl StatsBomb – zajmuje ósme miejsce, czyli lepsze niż jego faktyczna pozycja w tabeli. Można więc uznać, iż czasem w tej rundzie jego gra była lepsza od wyników.
Bilans goli oczekiwanych dla wszystkich klubów Ekstraklasy. Na górze wykresu drużyny, które tworzą wyraźnie lepsze szanse niż rywale. Widzew jest pod tym względem na ósmym miejscu.Źródło: Hudl StatsBomb
Powyżej na grafice: bilans goli oczekiwanych dla wszystkich klubów Ekstraklasy. Na górze wykresu drużyny, które tworzą wyraźnie lepsze szanse niż rywale. Widzew jest pod tym względem na ósmym miejscu.
W 2025 roku Widzew przeżył cztery zmiany trenerskie – po dwie wiosną i jesienią. W każdej z rund miał trzech trenerów. Działem sportowym zarządzało trzech różnych dyrektorów. Oprócz tego zmienił się też właściciel, wiceprezes i jeszcze pracownicy niższych szczebla różnych działów i członkowie sztabu szkoleniowego. Tajfun przeszedł też przez drużynę. O bałaganie najlepiej świadczy sytuacja w bramce, czyli newralgicznej pozycji, gdzie tolerancja na zmiany jest najmniejsza. W Widzewie broniło jesienią trzech bramkarzy (podobny wynik miała jeszcze jedynie Lechia Gdańsk). Zaczynał Rafał Gikiewicz, który już po drugiej kolejce stracił miejsce na rzecz Macieja Kikolskiego. Ten zagrał pięć kolejnych spotkań ligowych, co okazało się najdłuższą (!) serią bramkarza Widzewa w tej rundzie. Po oknie transferowym zastąpił go Veljko Ilić, którego jednak Jovićević posadził na ławce. By przywrócić po dwóch meczach. I posadzić po kolejnych trzech. Kto śledzi Widzew i Ekstraklasę, doskonale to wie, ale gdy skumulować te wydarzenia w kilku akapitach, jeszcze mocniej bije po oczach, iż tak się nie buduje drużyny pod żadną szerokością geograficzną. To nie miało prawa się udać.
Życzenie spokojnej zimy
Jedynym, który przetrwał wszystkie jesienne burze nad Łodzią, jest prezes Michał Rydz, awansowany na tę funkcję po pierwszym roku Widzewa w Ekstraklasie, gdy poprzedni właściciel zwolnił Mateusza Dróżdża. Dobrzycki utrzymał go na stanowisku, ale każdy kolejny kryzys sportowy i wizerunkowy coraz mocniej zaczynał mu ciążyć. Gdy rozmawiało się w trakcie rundy z pracownikami klubu, cieszyli się z kolejnych zwycięstw nie tylko dlatego, iż kibicują Widzewowi, ale także dlatego, iż przynajmniej do następnego meczu raczej nikogo nie będą zwalniać. Bo presja, by za każde niepowodzenie ktoś płacił głową, jak widać po decyzjach podejmowanych w każdej przerwie na kadrę, była trudna do wytrzymania. Rydz przetrwał, ale jako ten najdłużej pełniący funkcję, teraz jest na pierwszej linii frontu. Na razie nikt nie będzie bowiem ruszał zatrudnionego w październiku trenera i chwilę wcześniej dyrektorów sportowych. To atmosfera, w której musi być niezwykle trudno pracować i osiągać dobre wyniki. Proces formalnego przejmowania klubu przez Dobrzyckiego trwał kilka tygodni i zakończył się w marcu. Ale proces faktycznego zamieniania go w jego klub, ciągnie się już znacznie dłużej.
Wydaje się, iż największą pułapką, w jaką mógłby wpaść Widzew w obliczu rozpoczętej właśnie niemal dwumiesięcznej przerwy zimowej, jest przeprowadzanie kolejnej rewolucji. Być może chaos, który powstał w ostatnich miesiącach, był nieunikniony przy skali zmian, jakie dotykają klub i tempa, w jakim chciano je przeprowadzać. Ale jeżeli faza wypalania do ziemi i układania wszystkiego od nowa już się zakończyła, teraz musiałby nastąpić etap, w którym pozornie kilka się dzieje. Dyrektor sportowy rozeznaje się w klubie, poznając dobrze piłkarzy i ich agentów, orientując się w sytuacji drużyn juniorskich i rezerw, ustalając z trenerem pożądane profile zawodników. Trener spokojnie spędza z drużyną okres przygotowawczy, przekazuje swoją wizję, wdraża pomysły, rozgrywa sparingi. Piłkarze uczą się wykonywać jego polecenia i założenia. Tylko tyle i aż tyle. W sytuacji, w jaką wmanewrował się Widzew, adekwatnie nie sposób nikogo ocenić ani rozliczyć jego pracy. A skoro tak, jakiekolwiek wiążące decyzje podejmowane teraz, byłyby obarczone wielkim ryzykiem pomyłki.
Młodzi i rozwojowi
Jovićević zaczął źle, ale tak jak przesadzone były zachwyty nad jego CV w momencie zatrudnienia, tak teraz nie można dać się zwariować w drugą stronę. Jego nowe pomysły na drużynę z końcówki rundy, jak przejście na dwóch napastników i wykorzystanie w ten sposób Sebastiana Bergiera i Andy’ego Zeqiriego, dają nadzieję, iż trener będzie w stanie obudzić niektórych piłkarzy. Szwajcar, awizowany jako gwiazda ligi, w końcówce rundy dwa razy trafił do siatki i wydaje się zasługiwać na odrobinę cierpliwości. Bergier, sprowadzany z GKS-u Katowice raczej z myślą o roli zmiennika, wystrzelił na tyle, iż jest czołowym strzelcem ligi. Skrzydłowi Angel Baena, Mariusz Fornalczyk i Samuel Akere też zdradzają potencjał na znacznie więcej niż dwa gole i pięć asyst, które uciułali w trójkę. Myślenie, iż Widzew już w tym sezonie będzie bił się o mistrzostwo, od początku było oderwane od rzeczywistości. Ze zbyt niskiego pułapu startował po fatalnym poprzednim sezonie, zbyt mało jakości dokładano do drużyny w poprzednich latach. Nie wszystko było jednak takie złe, jak w tym momencie wygląda.
Kto dobrze życzy Widzewowi, powinien liczyć na jak najspokojniejszą zimę. Z małą liczbą transferów, z niewielką liczbą zmian w klubie i z jak najmniejszą liczbą deklaracji. choćby jeżeli Dobrzycki wolał, żeby Nikolicius zbudował mu zespół stary, ale jary, fakt, iż zbudował młody i rokujący ma tę zaletę, iż choćby bez dokładania kolejnych części, powinien z czasem stawać się coraz lepszy. choćby drodzy piłkarze z letniego zaciągu jak Zeqiri, Lindon Selahi, Ilić czy Stelios Andreou, to maksymalnie 26-latkowie. Po odejściu Gikiewicza zostało w klubie już tylko dwóch piłkarzy po trzydziestce, czyli Marek Hanousek i Bartłomiej Pawłowski, przy czym pierwszy niemal nie pojawiał się na boisku. Pod względem średniej wieku piłkarzy biegających po murawie młodsza od Widzewa była jesienią tylko Lechia Gdańsk. A przecież wielu z tych zawodników to seniorscy lub młodzieżowi reprezentanci krajów, którzy już w poprzednich klubach pokazywali, iż potrafią grać. Teraz muszą to jedynie wydobyć w Łodzi. O takim Mariuszu Fornalczyku już wiadomo, iż może być jednym z najlepszych skrzydłowych ligi. Teraz trzeba jedynie dowiedzieć się, jak ponownie go do tego doprowadzić.
Odporność na presję
Skoro w jednym klubie spotkali się zaangażowany emocjonalnie miliarder, sprawiający sensowne wrażenie, a przy tym mający pokorę wobec nowej dla siebie branży, dyrektor sportowy, którego za pracę w Pogoni Szczecin trzeba głównie chwalić, trener zatrudniany w klubach lepszych od polskich oraz młodzi obiecujący piłkarze, nie ma możliwości, żeby skończyło się kompletną klapą. Trzeba jedynie nauczyć się wytrzymywać ciśnienie. Prawdopodobnie największą różnicą między zarządzaniem wielką firmą a wielkim klubem piłkarskim jest to, iż w klubie najdrobniejsza decyzja jest natychmiast oceniana, komentowana i dyskutowana przez tysiące ludzi, dla których klub jest sensem życia. To z jednej strony przyciąga ludzi pokroju Roberta Dobrzyckiego i daje im frajdę, a z drugiej sprawia, iż ci, którzy – jak on – odnieśli gigantyczny sukces w biznesie, w futbolu czasem zostają z niczym.
Pod tym względem Widzew jest jedną z największych mieszanek wybuchowych w polskiej piłce. Mało który klub może się pochwalić równie chwalebną przeszłością. Mało który ma równie wielu tak zaangażowanych kibiców. Mało gdzie jednak wspomnienie sukcesów jest podobnie odległe. Socjologowie doskonale wiedzą, iż rewolucje nie wybuchają zwykle tam, gdzie nie ma nadziei, ale tam, gdzie tempo postępu nie odpowiada rosnącym oczekiwaniom. jeżeli Dobrzyckiemu uda się zbudować organizację, której decyzje i działania będą na to odporne, jego marzenia o wielkim Widzewie spełnią się prędzej niż później. Ciągłe mieszanie w kotle, byle tylko uniknąć zarzutów o bierność, do niczego dobrego jednak nie doprowadzi. Chaotyczne pół roku po zmianie właściciela pozostało do zaakceptowania. Ale trzeba uważać, by chaos nie stał się nową rzeczywistością.

1 godzina temu














