Bartosz Mrozek, 25-letni bramkarz Lecha Poznań, przeżywa jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy okres w życiu. 24 maja świętował pierwsze w karierze mistrzostwo Polski, a dwa dni później odebrał nagrodę dla najlepszego bramkarza sezonu w ekstraklasie. W sobotę Mrozek wziął ślub, a już w poniedziałek pojawił się w Katowicach na zgrupowaniu reprezentacji Polski.
REKLAMA
Zobacz wideo Lech Poznań straci swoją gwiazdę? Wielkie zainteresowanie. "Musimy być gotowi"
Mrozek do tej pory pełnił w kadrze funkcję czwartego bramkarza - był przewidziany tylko do treningów. Teraz to się zmieniło. Michał Probierz powołał go bowiem na czerwcowe zgrupowanie jako pełnoprawnego bramkarza. Selekcjoner tradycyjnie nie zdradza swoich planów co do składu, ale niewykluczone, iż lada chwila Mrozek doczeka się debiutu w reprezentacji. Dla 25-latka byłby to moment szczególnie ważny, bo piątkowy mecz z Mołdawią rozegrany zostanie na Stadionie Śląskim w Chorzowie, niespełna 10 kilometrów od jego rodzinnych Katowic.
Konrad Ferszter: Zacznę od gratulacji. Najpierw z okazji ślubu.
Bartosz Mrozek: Dziękuję. Z żoną rozmawiałem, iż ten maj zapamiętamy do końca życia. Najpierw mistrzostwo Polski, potem nagroda dla najlepszego bramkarza sezonu, a na końcu ślub. Będzie co wspominać.
czasu w wielkie świętowanie nie miałeś. W poniedziałek już musiałeś być na zgrupowaniu reprezentacji Polski.
- Impreza była huczna, jak na wesele przystało. Co prawda nie było poprawin, ale o tym zdecydowaliśmy już wcześniej.
A co z podróżą poślubną?
- Będzie po zakończeniu zgrupowania. Polecimy do ciepłych krajów, żeby złapać trochę słońca, wygrzać się i naładować baterię przed kolejnym sezonem.
Mówiłeś, iż w ciągu roku masz około 20 dni, by się zresetować, odpocząć od codziennych obowiązków. To właśnie ten czas?
- Główny, w którym mam najwięcej przestrzeni dla siebie. To będzie pewnie 10-12 dni, żeby odpocząć, totalnie odciąć się od wszystkiego.
To wystarczająco dużo? Końcówka sezonu była dla ciebie wyjątkowo wymagająca.
- Myślę, iż wystarczy. Między zakończeniem sezonu a zgrupowaniem kadry miałem jeszcze kilka dni wolnego. Wiadomo, iż nie był to czas, w którym mogłem się totalnie zrelaksować, bo wiedziałem, iż przede mną zgrupowanie reprezentacji Polski, ale trochę odpocząłem. Zresztą po takim sukcesie łatwiej się zregenerować. Od kilkunastu dni jestem w euforii, a kiedy jestem szczęśliwy, szybciej i łatwiej odpoczywam.
Udało ci się już skonsumować i przetrawić ostatnie sukcesy?
- Jestem szczęśliwy i dumny z siebie i całej drużyny. Każdy z nas, ale też jako zespół wykonaliśmy kawał dobrej roboty, dlatego wciąż bardzo się z tego cieszę. I będę się cieszył, dopóki nie wrócimy do treningów przed nowym sezonem. Wtedy będzie czas na to, żeby przestawić się na ciężką pracę, by za rok znów przeżywać tę radość.
Lech Poznań zdobył mistrzostwo Polski, ale w trakcie wiosny wątpliwości nie brakowało. Zwłaszcza po kolejnych porażkach z Jagiellonią Białystok i Śląskiem Wrocław czy remisie z Radomiakiem. Wy w ten sukces nie zwątpiliście?
- Nie da się ukryć, iż w pewnym momencie proces został zachwiany. Ale jako drużyna nie zwątpiliśmy, bo gdy patrzyliśmy w tabelę, widzieliśmy, iż byliśmy bardzo blisko Rakowa Częstochowa. Wiedzieliśmy, iż przed nami jeszcze kilka meczów i iż wiele się może zmienić.
No i się zmieniło, a wy zdaliście egzamin dojrzałości, zdobywając siedem punktów w trzech ostatnich meczach z Legią Warszawa (1:0), GKS Katowice (2:2) i Piastem Gliwice (1:0).
- Każdy z tych meczów był trudny, ale każdy był inny. Z Legią musieliśmy wygrać, żeby wskoczyć na pierwsze miejsce w tabeli. Wiedzieliśmy, iż jeżeli tego nie zrobimy w Warszawie, to później może być już bardzo trudno. Zwycięstwo na Legii dodało nam pewności siebie, bo to w końcu też bardzo prestiżowe spotkanie, które wielu nazywa derbami Polski.
Z GKS oczywiście chcieliśmy wygrać, ale byliśmy trochę spokojniejsi. Wiedzieliśmy, iż wystarcza nam remis, bo Raków grał przed nami i nie wygrał swojego meczu. Spotkanie z Piastem było zwieńczeniem tego wszystkiego, podsumowaniem całorocznej pracy. Ostatecznie się udało, ale trochę strachu się najedliśmy.
W końcówce spotkania popisałeś się kluczową interwencją, Jorge Felix trafił w słupek, a w ostatniej akcji Mario Gonzalez wybił piłkę sprzed pustej bramki.
- W sytuacji, w której Felix trafił w słupek, byłem spokojny, bo ze swojej perspektywy widziałem, iż nie będzie gola i kontrolowałem sprawę. Zresztą piłka odbiła się od zewnętrznej części słupka. Gdyby odbiła się od wewnętrznej, to na pewno byłoby dla nas gorzej. Co do sytuacji, w której Mario wybił piłkę... Nie będę ściemniał, życie przeleciało mi przed oczami. Kiedy zawodnik Piasta był przede mną, już słyszałem tę ciszę i wyobraziłem sobie, jak będziemy załamani. Kiedy Mario wybił piłkę, wielki kamień spadł mi z serca.
Tobie kamień spadł z serca, a Poznań oszalał z radości. W trakcie mistrzowskiej fety robiłeś za wodzireja. Co z niej zapamiętasz?
- Oj, dobrze się bawiłem. Bardzo się cieszyłem, dałem upust emocjom, po prostu taki jestem. Z fety na pewno zapamiętam przejazd autobusem przez miasto i kibiców, którzy świętowali razem z nami. Na pewno nie zapomnę też tego, iż fani zaprosili mnie do "Kotła" i tam mogłem podziękować im za cały sezon. To były wyjątkowe chwile.
W mediach społecznościowych widzieliśmy, iż impreza trwała długo. Zresztą byli na niej m.in. Jakub Moder, Dawid Kownacki czy Filip Marchwiński, czyli byli piłkarze Lecha.
- Było naprawdę grubo. I pozwól, iż na tym zakończę temat.
Triumf Lecha to nie tylko efekt gry piłkarzy, ale też pracy sztabu szkoleniowego. Jaki wpływ na was miał Niels Frederiksen?
- Wprowadził bardzo dużą dyscyplinę. Sztab dużą uwagę zwracał na to, jak dbamy o siebie, dość często przeprowadzał nam badania m.in. tkanki tłuszczowej. Zmieniła się też intensywność treningów, która jest dużo wyższa. Chłopaki biegali więcej i szybciej, mnie dotyczyło to w mniejszym stopniu, bo ode mnie trenerzy oczekiwali przede wszystkim szybszego podejmowania decyzji.
Nie było jednak tak, iż trener już na wstępie powiedział nam, iż możemy zdobyć mistrzostwo. Powiedział nam natomiast, iż mamy przed sobą proces i chce, żebyśmy każdego dnia stawali się lepsi. Wiedzieliśmy, iż jeżeli tak będzie, to na koniec też będzie dobrze.
W nagrodę dostałeś kolejne powołanie do reprezentacji Polski, ale na razie pełniłeś w niej rolę jedynie czwartego bramkarza. Czujesz się pełnoprawnym kadrowiczem?
- Zdecydowanie tak. Każdy pełni jakąś rolę w drużynie, mnie na razie przypada taka. Znam swoje miejsce w szeregu.
Ale nie wierzę, iż nie przebierasz nogami. Zwłaszcza iż rozmawiamy w Katowicach, gdzie się urodziłeś, a w piątek przeciwko Mołdawii mógłbyś zadebiutować na Stadionie Śląskim.
- To rzeczywiście wyjątkowe zgrupowanie, bo jestem w domu. Wiadomo, iż zawsze chcę więcej, iż chciałbym w końcu zadebiutować w kadrze. Ale nie mam na to wielkiego wpływu. Na końcu decyzje podejmuje selekcjoner, a moim zadaniem jest przede wszystkim dobrze i sumiennie pracować.
W Katowicach nie tylko się urodziłeś, ale spędziłeś też dwa sezony na wypożyczeniu z Lecha Poznań. W GKS dojrzewałeś nie tylko jako zawodnik, ale też jako człowiek.
- Zawsze dobrze będę wspominał tamten czas. Mimo iż GKS był wtedy w drugiej lidze, to warunki mieliśmy ekstraklasowe. Pieniądze były na czas, warunki do treningu były bardzo dobre. Mieliśmy basen, saunę, dwóch fizjoterapeutów. Może z zewnątrz wszystko wyglądało staro, ale w praktyce nie mieliśmy na co narzekać.
GKS był też dla mnie szkołą życia. Kibice wywierali na nas wielką presję, oczekiwali od nas awansu. Każdy błąd, złe zagranie były komentowane i krytykowane przez dużą liczbę ludzi, co mnie hartowało. Uczyłem się, jak radzić sobie z większą presją i z grą przy większej liczbie kibiców. To była bezcenna lekcja.
W tamtym czasie byłeś regularnie wypożyczany. Przed GKS spędziłeś rok w Elanie Toruń, później byłeś też zawodnikiem Stali Mielec. Jesteś w stanie wskazać, które z wypożyczeń dało ci najwięcej?
- Nie, bo w każdym klubie uczyłem się czegoś nowego. To był proces, który doprowadził mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj. O GKS już powiedziałem, w Elanie uczyłem się gry w seniorach, dbania o siebie i swój sprzęt, bo w klubie się nie przelewało. Stal to pierwsza styczność z ekstraklasą. Mimo iż to mniejszy klub od Lecha, to doświadczenie było nieocenione. Każda interwencja, każde zachowanie w Stali było szerzej komentowane, bo ekstraklasa cieszy się nieporównywalnie większym zainteresowaniem.
Po drugim wypożyczeniu do Stali nie było w tobie poczucia, iż czas na zmianę klubu, by w końcu na stałe zostać numerem jeden?
- Szczerze mówiąc, to nie miałem wiele do gadania. Usłyszałem, iż mam walczyć o pozycję podstawowego bramkarza w Lechu. Po roku spędzonym w Stali sam też uwierzyłem, iż mnie na to stać. Dlatego nie myślałem o żadnym transferze, a o walce o swoje.
O twoim rozwoju zdecydowały nie tylko doświadczenia z wypożyczeń, ale też twoja samodzielna praca.
- Tu muszę podziękować swojemu trenerowi motorycznemu, z którym pracuję od prawie dziewięciu lat. Poznał mnie jako 16-latka ze słabymi barkami, słabymi plecami i garbem. Wielkie brawa i słowa uznania dla niego, bo bez jego pracy nie byłoby mojego sukcesu. Niezależnie od dnia i pory mogłem zadzwonić do niego z pytaniem nie tylko dotyczącym pracy w siłowni, ale też życia prywatnego, bo o wielu sprawach rozmawiamy. Nie wspomnę choćby o pisaniu planów treningowych i ich realizacji. Dzięki nim moje ciało jest dobrze przygotowane, a przecież to ciałem zarabiam na życie.
Pracowałeś też z psychologiem. Na pełen profesjonalizm zdecydowałeś się sam, czy ktoś cię do tego popchnął?
- Mój tata. Kiedy byłem młodym chłopakiem, to on zaszczepił we mnie dryg do ciężkiej pracy. Tata zawsze powtarzał, iż nie sztuką jest wejść na szczyt, tylko na nim pozostać. To tata dał mi narzędzia i pokazał, iż dzięki ciężkiej pracy można daleko zajść i wiele osiągnąć. To dzięki niemu pracuję nad sobą choćby w dni wolne. Kiedy nie zrobię tego, co mam zapisane, moja głowa wariuje. Czasem robię trening po prostu dla własnego spokoju. Wtedy wiem, iż zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby dobrze się przygotować do kolejnych wyzwań.
Twój tata też był piłkarzem. Myślisz, iż jego doświadczenia sprawiły, iż tak bardzo zależało mu na twoim profesjonalizmie?
- Sądzę, iż tak. Tata widział i przeżył wiele i na pewno zdawał sobie sprawę, co muszę robić, by zwiększyć szansę na odniesienie sukcesu. Trochę talentu to nie wszystko. Przede wszystkim liczy się ciężka praca.
Ale w pewnym momencie miałeś dość piłki.
- Miałem 12-13 lat. Po prostu mi się odechciało. Wolałem spotkać się z kolegami, z nimi pograć w piłkę, ale też posiedzieć na ławce i pogadać. Miałem dość rygoru, taki to był czas w moim życiu. Ktoś powie, iż przesadzałem, iż co ja wiedziałem o życiu. Ale takie miałem wtedy poczucie i nigdy tego nie ukrywałem. Na szczęście zmienił to mój tata. To on wysłał mnie do psychologa, który zmienił moje podejście do życia i piłki.
To gdzie teraz widzisz się za kilka lat?
- Nie wiem, nie myślę o tym. Dla mnie ważne jest to, co dziś i jutro. A, no może i za tydzień, bo jadę na wakacje. Potem wracam do treningów i na razie dalej nie wybiegam myślami.
Pytam, bo jako nastolatek byłeś na testach w Manchesterze United. Wierzysz, iż możesz wejść na taki poziom?
- Pewnie, bo kto zabroni mi marzyć? Ale nie skupiam się na tym. Może będę nudny, ale jeszcze raz powiem, iż dla mnie liczy się codzienna praca i rozwój. Chcę stać przed lustrem i mieć czyste sumienie. Chcę czuć, iż zrobiłem wszystko, by zwiększyć swoje szanse na osiągnięcie jeszcze większych sukcesów. A gdzie mnie to zaprowadzi? Nie wiem. Nie mam wpływu na pewne sprawy i decyzje. Życie nauczyło mnie, by w futbolu wiele nie planować. Po prostu cieszę się z każdego dnia i udowadniam swoją wartość.
O Lidze Mistrzów z Lechem też nie myślisz?
- Nie. Właśnie doszliśmy do tego, iż moje plany nie wybiegają dalej niż na miesiąc wprzód. Dla mnie obecny sezon jeszcze się nie skończył, a już pytasz mnie o kolejny. Nie myślę ani o nim, ani o transferze, o który byłem pytany. Na razie liczy się kadra, a potem wakacje. W tym momencie mam się jeszcze czym delektować. Cieszę się chwilą, którą dzielę z rodziną, najbliższymi i przyjaciółmi. O reszcie porozmawiamy, jak wrócę do treningów.