W Polsce nie miał sobie równych przez 25 lat. Wybrał zaskakującą drogę

20 godzin temu
- Czasem łapię się na tym, iż w trakcie meczu choćby nie wiem, jaki jest wynik - przyznaje Mariusz Wlazły, który dopiero po zakończeniu kariery zaczął oglądać spotkania. Legenda PlusLigi ogląda je jednak pod zupełnie innym kątem niż fani siatkówki. Wiąże się to z jej obecnym - dość zaskakującym dla byłych zawodników - zajęciem, za sprawą którego chce pomagać sportowcom.
- Nie pamiętam, bym wystąpił w podobnym meczu. Nie pamiętam w ogóle, bym widział taki mecz - zaznacza Mariusz Wlazły, wracając myślami do dreszczowca w półfinale igrzysk w Paryżu, który polscy siatkarze wygrali 3:2 z USA. On oglądał to spotkanie już nie tyle jako były siatkarz, tylko bardziej jako przyszły psycholog, bo właśnie w tej roli chce pomagać sportowcom. Co ciekawe, o tych aspektach Wlazły potrafi opowiadać tak długo, jak o samej siatkówce chyba nigdy mu się nie zdarzyło.


REKLAMA


Zobacz wideo To już oficjalne! Mamy historyczny rekord frekwencji w PlusLidze. Komentuje Kewin Sasak


Od małego pokoiku do hegemona polskiej siatkówki. Wlazły zakończył karierę, ale został w klubie
20 lat gry w PlusLidze, 508 rozegranych meczów i 7624 zdobyte punkty. Nic dziwnego, iż to właśnie Wlazły został wybrany Siatkarzem 25-lecia na Gali 25-lecia Polskiej Ligi Siatkówki.
- Cieszę się, iż akurat ja dostąpiłem tego zaszczytu, ale ta nagroda ma w sobie cząstkę każdej z osób, które tworzyły, tworzą i będą tworzyć polską siatkówkę. Dla mnie to pewien symbol. Przez lata bywało ciężko, były pewne kompromisy, ale cieszę się, iż jesteśmy w takim, a nie innym miejscu. Że rozwój polskiej siatkówki dał możliwości zawodnikom, jakich 20 lat temu nie mieliśmy. Ale działacze nie mogą się zatrzymać w tych działaniach. Trzeba pilnować, żeby liga cały czas była na najwyższym poziomie, żeby grali w niej zawodnicy najwyższej jakości - podkreśla w rozmowie z grupą dziennikarzy 41-latek.
Aż przez 17 lat był filarem PGE Skry, z którą osiągał wielkie sukcesy. Miał wielki udział w tym, iż klub z Bełchatowa przez lata był hegemonem na krajowym podwórku. Ale Wlazły dobrze pamięta też jego początki.
- Na początku klub to był jeden malutki pokoik. Nie było wiele działów, tylko księgowość i tyle. Później pojawiły się stworzone od podstaw działy marketingu i sponsoringu, to wszystko się rozrastało. Faktycznie, wyznaczaliśmy pewne trendy, ale też się tego uczyliśmy. I wiele błędów zostało popełnionych. Natomiast na tych błędach też zostało zbudowane to miejsce - wspomina były siatkarz.


Pięć lat temu niespodziewanie przeniósł się do Trefla Gdańsk i to w nim spędził ostatnie trzy lata kariery. W tym klubie też kontynuuje życie po jej zakończeniu - jako koordynator przygotowania psychologicznego. Kilka lat temu zaczął odpowiednie studia, ale to niejedyny kierunek jego edukacji - studiuje także zarządzanie placówkami medycznymi. A to wszystko wiąże się z jego planem na przyszłość - chce stworzyć centrum wsparcia psychologicznego dla sportowców.
Na razie nie prowadzi indywidualnych sesji z zawodnikami Trefla, bo - jak sam podkreśla - byłoby to nadużycie, gdyż nie ma jeszcze niezbędnych kwalifikacji i doświadczenia w tej profesji. Odpowiada więc w tej chwili za umawianie spotkań siatkarzy z psychologiem.
- Na początku sezonu prowadzimy warsztaty, które budują grupę na tym pierwszym etapie i wtedy jestem bardziej zaangażowany. Zdarza się też tak, iż zawodnicy proszą, bym był na ich sesji indywidualnej i wzbogacił ją o moje doświadczenie sportowe. Są to rzadkie momenty, ale tak się zdarza - opowiada Wlazły.
"W NBA takie szkolenia są na porządku dziennym". Psychologia zaniedbana
Były siatkarz zwraca uwagę, iż wzrost poziomu ligi i zawodników niósł za sobą na przestrzeni lat wzrost ich popularności. Jego zdaniem warto byłoby systemowo wdrożyć program, który przygotuje siatkarzy choćby do kontaktu z mediami i wystąpień publicznych.


- Każdemu się to przydaje. Myślę, iż nikt nie jest gotowy - mając te 18, 19 czy 20 lat - na to, żeby zderzyć się z pewną rzeczywistością, w której się wtedy znajduje. Gdy ja byłem młodym zawodnikiem, to nie potrafiliśmy w niektórych momentach wypośrodkować pewnych rzeczy. Uważam, iż mamy do tego teraz odpowiednie rozwiązania. W lepszych ligach świata, np. w NBA, takie szkolenia są na porządku dziennym. Warto z tego skorzystać, bo reprezentujemy pewien wizerunek - sportowca, klubu, marki jaką jest polska siatkówka i wizerunek reprezentanta, czyli obywatela naszego kraju - argumentuje MVP mistrzostw świata 2014.
Potwierdza też, iż bardzo dużym wyzwaniem mentalnym jest zakończenie kariery - zawodniczej czy to trenerskiej.
- Oczywiście, jest łatwiej, o ile ma się pewne rzeczy zaplanowane, natomiast nigdy nikt nie powinien powiedzieć - albo z dużym prawdopodobieństwem nie powinien powiedzieć - iż jest na to gotowy. Bo gotowym można być, ale nie da się wszystkiego przewidzieć. Ja też myślałem, iż mam wszystko poukładane, ale zdarzyły się rzeczy, których nie mogłem przewidzieć - podkreśla.


A jak student psychologii zapatruje się na dbanie o kwestie mentalne w siatkówce? Tu mówi od razu wprost - według niego ten obszar nie jest w ogóle w tym sporcie "zaopiekowany".


- A świat się zmienił. Nasze postrzeganie rzeczywistości też się zmieniło. Ilość bodźców, która dociera do naszego mózgu jest niesamowita. Natomiast on tak gwałtownie nie ewoluował, by te bodźce przyjmować. Dalej jesteśmy naprawdę ewolucyjnie bardzo daleko. Natomiast skok technologiczny spowodował, iż ten szum powoduje różnego rodzaju trudności. Chociażby w koncentracji, w skupieniu uwagi, w selekcji bodźców itd. Tutaj jest dużo pracy - wskazuje.
I od razu dodaje, iż szczególnie dotyczy to młodych zawodników, którzy żyją szybko. - Dosłownie. Nie lubią czekać, nie lubią odraczać swojej nagrody, a to często jest też powodem ich niezadowolenia albo choćby przerwania kariery. Bo jeżeli nie są w stanie mozolnie pracować nad udoskonaleniem umiejętności i czekać na efekt np. parę miesięcy, to sporo osób po prostu przerywa granie - zaznacza Wlazły.
Wlazły ogląda mecz inaczej. "Nie wszyscy są Tomkami Fornalami"
Przygotowując tekst na zakończenie jego kariery, usłyszałam od kilku osób, iż jako siatkarz Wlazły nie był zainteresowany oglądaniem meczów. Interesowało go wtedy tylko granie i trenowanie. Pytam więc, czy teraz ogląda spotkania pod kątem analizy psychologicznej. Potwierdza.
- Oglądam je pod kątem tego, co można usprawnić i tego, co w danym momencie może się wydarzyć. Bardzo ważne są emocje, mimika twarzy, gestykulacja i mowa ciała. I na tym się skupiam. Czasami łapię się na tym, iż choćby nie wiem, jaki jest wynik - opowiada z uśmiechem.


Dopytuję, czy jest w stanie wskazać zawodnika, który według niego wzorcowo radzi sobie z emocjami podczas meczu.
- Nie ma ludzi idealnych. Pytanie, jaki jest poziom stresu i presji, i jak sobie z nimi radzimy. Bo to, iż stres jest wszechobecny w naszym życiu na każdym kroku, to normalne. Jest mniejszy, większy, pozytywny, negatywny. Natomiast nie ma człowieka, który go nie odczuwa. Więc pytanie, jak sobie z nim radzimy w momentach kryzysowych, kiedy trzeba trzymać emocje na wodzy i - kolokwialnie mówiąc - trzeźwo myśleć. To lubię obserwować - przyznaje Wlazły.
Sam uchodził za zawodnika, na którego twarzy trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje i który dobrze trzymał nerwy na wodzy. Teraz podkreśla, iż do pewnych rzeczy dochodzi się dzięki doświadczeniu.
- Do momentu, w którym mnie poznaliście, wiele meczów przegrałem i nabyłem wiele doświadczenia w niższych ligach czy siatkówce młodzieżowej. Każde doświadczenie starałem się przekuć w jak najlepszy dla mnie potencjał i to zafunkcjonowało w tych najważniejszych momentach. To też kwestia tego, jak człowiek do tego podchodzi już od samego początku. Bo mecz nie zaczyna się przy wyjściu na parkiet i na rozgrzewkę. Zaczyna się dużo wcześniej. Człowiek w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, iż trzeba się odpowiednio nastawić, przygotować i przemyśleć pewne rzeczy, a wtedy jest dużo łatwiej - zapewnia wicemistrz świata 2006.


Wlazły napsuł sporo krwi rywalom swoją świetną grą, ale raczej nie przyczyniał się do tego, aby podnosić swoimi zachowaniami temperaturę meczu. Pytam więc jak teraz - od strony psychologicznej - odnosi się do boiskowych prowokacji.
- To też część pewnej gry. Są ludzie, którzy odnajdują w niej swój własny rytm, ten pierwiastek, który ich napędza. Ja oczywiście nie podzielam entuzjazmu wobec tego, by iść w tę stronę, bo zawsze prowokacja wiąże się z dużym ryzykiem. Natomiast niektórzy nie widzą innego sposobu na nawiązanie takiej walki wewnętrznej ze sobą, żeby podnieść swój potencjał w danym momencie tak, by on zafunkcjonował. To jest jakiś dla nich sposób - podsumowuje.
Czy sam uważa, iż każda drużyna siatkarska potrzebuje psychologa? Jeden z dziennikarzy wspomina przy tym o mistrzostwach świata 2014, gdy Polacy korzystali z pomocy Jakuba B. Bączka. Wlazły od razu dodaje, iż Buczek jest trenerem mentalnym.
- A jest bardzo duża różnica między trenerem mentalnym a psychologiem sportowym i klinicznym. Przede wszystkim pod kątem wiedzy. Ogółem należy patrzeć na to, w jakim miejscu teraz jesteśmy i jakich mamy zawodników. Nie wszyscy są Tomkami Fornalami. On też poniekąd przez prowokacje z różnymi zawodnikami szuka swojego miejsca i pierwiastka skuteczności. Natomiast jest kompletnym graczem. Ale nie wszyscy są jak Tomek. Zawodnicy mają różne osobowości. Pytanie, czy ktoś ma na tyle determinacji i na tyle dużo porażek zaliczył już w życiu - bo one najbardziej rozwijają - iż stał się bardziej odporny na wiele rzeczy. Nie wszyscy mają te doświadczenia przepracowane lub jeszcze tego nie doświadczyli - analizuje były siatkarz.


Wygrać przegrany mecz. Urodzeni "ogromni mistrzowie" - błogosławieństwo i niebezpieczeństwo
Gdy Wlazły wspomina o Fornalu, to od razu pojawia się pytanie o słynną krótką przemowę motywacyjną przyjmującego reprezentacji Polski w kluczowym i trudnym momencie półfinału igrzysk z USA w Paryżu. Czy legenda PlusLigi od razu wiedziała, iż te słowa okażą się tak skuteczne?
- Każdy bodziec jest dobry. o ile zadziałał - a widzieliśmy, iż zadziałał - to super. Pytanie, czy zadziałałby drugi raz. Chwała Tomkowi za to, iż powiedział wtedy to, co powiedział, bo akurat w tym momencie to poskutkowało. Ale zwróciłbym też uwagę na coś innego - paru zawodników nieszczęśliwie dla nas doznało wtedy kontuzji i obraz gry nam się zmienił. Okrzyk Tomka to było jedno, ale było też wiele innych czynników, dzięki którym Polacy wygrali - zastrzega były atakujący.
I przyznaje, iż tamto spotkanie także w jego oczach było wyjątkowe. - Nie pamiętam, bym wystąpił w podobnym meczu. Nie pamiętam w ogóle, bym widział taki mecz. To był przegrany mecz, który wygrali. Warto podkreślać, iż jesteśmy wicemistrzami olimpijskimi, bo tak długo czekaliśmy na ten medal, a była szansa, by go nie było. To ogromne osiągnięcie i mam nadzieję, iż niejedną taką chwilę jeszcze przeżyję - dodaje Wlazły.
Sam brał udział w innym trudnym spotkaniu reprezentacji Polski, które dostarczyło wielu emocji. Chodzi o półfinał MS 2014 z Niemcami.


- Nikt z nas nie chciał wtedy przegrać. Nie, źle powiedziałem. My chcieliśmy wygrać. Ten mecz się nam legitnie nie układał, ale chcieliśmy wygrać. A dużo meczów przegrywa się, bo drużyna nie chce przegrać. I tu też jest pewne pole do przepracowania, bo słynna "mentalność mistrza" nie bierze się od tak, tylko nad nią trzeba pracować. Da się to uzyskać wieloma czynnikami i nie chodzi tu tylko o umiejętności siatkarskie - zaznacza gwiazdor PlusLigi.
Gdy zaczynał w niej występy, to była ona w cieniu wielu innych krajowych lig. Teraz to rozgrywki, których przedstawiciele wystąpili w pięciu ostatnich finałach Ligi Mistrzów i z których trzy wygrali.
- Pukaliśmy zawsze do tych drzwi, pukaliśmy, aż wreszcie zostały wyważone. To cieszy. Tu trzeba podkreślić rolę tych młodych pokoleń, które są dobrze wyszkolone technicznie. Ci zawodnicy przyszli już w czasach dobrobytu i sukcesów. Są już szczycie i nie chcą z niego spaść. Natomiast nie przeżyli drogi na ten szczyt. Oni już są urodzonymi "ogromnymi mistrzami". My byliśmy ludźmi, którzy chcieli być mistrzami i do tego dążyliśmy. Taka jest chyba różnica - wskazuje utytułowany siatkarz.
Jego zdaniem to złoto MŚ 2014 było przełomowym momentem, który pokazał Polakom, iż można. - Jakby ktoś 20 lat temu powiedział, iż my będziemy rozdawać karty na arenie międzynarodowej, to wielu by się popukało w głowę. Cieszę się, iż dożyliśmy takich czasów, iż to inni muszą się z nami liczyć, a nie my z innymi. To miłe, ale też bardzo niebezpieczne. Dlatego trzeba pracować i cały czas trzeba pilnować jakości szkolenia, jakości klubów, naszej ligi oraz zawodników, którzy w niej grają. A to się bezpośrednio przekłada na reprezentację - podsumowuje Wlazły.
Idź do oryginalnego materiału