Tylko tak można podsumować reprezentację Polski. choćby tego nie potrafili...

6 godzin temu
Reprezentacja Polski wygrała z Nową Zelandią 1:0 w trzecim meczu za kadencji Jana Urbana. Mimo efektownego gola Piotra Zielińskiego, o tym spotkaniu będziemy chcieli jak najszybciej zapomnieć. Drużyna złożona przede wszystkim ze zmienników zagrała poniżej oczekiwań i rozczarowała.
Minęło raptem kilka chwil od zakończenia meczu z Nową Zelandią, gdy trybuny Stadionu Śląskiego niemal całkowicie opustoszały. I to było najlepsze podsumowanie tego, co w czwartek wydarzyło się w Chorzowie. Reprezentacja Polski pod wodzą Jana Urbana wygrała drugi mecz z rzędu, ale nikogo nie zachwyciła.


REKLAMA


Zobacz wideo Reprezentacja z Lewandowskim na czele w komplecie przed Nową Zelandią i Litwą


Zmiennicy, którzy otrzymali szansę od selekcjonera, zagrali poniżej oczekiwań, a atmosfera na meczu przypominała bardziej przypadkowy sparing niż wcześniej zaplanowany mecz międzynarodowy.
Męczyła nas piłka
- Widzę, iż dzieje się coś pozytywnego - mówił Urban o drużynie narodowej na konferencji prasowej przed meczem z Nową Zelandią. Selekcjoner przypominał jednocześnie, by po dobrym wrześniu nie popadać w zachwyty nad reprezentacją Polski. - Jesteśmy na początku drogi - mówił Urban.
I czwartkowe spotkanie gwałtownie sprowadziło nas na ziemię. O ile podstawowy skład reprezentacji Polski mógł się podobać w meczach z Holandią (1:1) i Finlandią (3:1), o tyle zmiennicy w spotkaniu towarzyskim kompletnie rozczarowali. Zwłaszcza w pierwszej połowie, którą kibice podsumowali gwizdami. Wiele niedokładnych podań, sporo prostych błędów, żadnej sytuacji strzeleckiej - to nie mogło się podobać.


Nadzieję na lepszy czas dał początek drugiej połowy, kiedy pięknego gola strzelił Piotr Zieliński, a Polacy przeprowadzili kilka interesujących akcji ofensywnych. Ale to było wszystko, na co było nas stać. Po intrygujących, pierwszych minutach po przerwie, Polacy znów grali kiepsko. I tak jak przez większość spotkania mieli wielkie problemy z konstruowaniem groźnych sytuacji.


Zmiennicy się nie popisali, co na pewno nie uspokoiło Urbana. Selekcjoner wciąż musi trzymać kciuki za zdrowie najważniejszych piłkarzy, którzy w czwartek w dużej mierze odpoczywali.
Jedno jest pewne: po meczu z Nową Zelandią nie można wyciągać wielkich wniosków przed niedzielnym spotkaniem z Litwą w Kownie. To będzie zupełnie inne spotkanie: w innym składzie, o inną stawkę. Ale to, co po meczu w Chorzowie może martwić, to głębia składu reprezentacji Polski. Na pewno nie jest ona imponująca. Co więcej, każdy uraz i zawieszenie za kartki będą problemem dla selekcjonera.
Poirytowany Urban
O tym, jaką ten mecz miał temperaturę, świadczy zachowanie Urbana. Selekcjoner reprezentacji Polski przed spotkaniem standardowo udzielił krótkiego wywiadu telewizji, ale potem - gdy piłkarzy nie było jeszcze na boisku - nie poszedł od razu do szatni, a stanął przy kibicach i rozdawał autografy. Ale były to tylko miłe złego początki.
Mimo iż był to tylko mecz towarzyski, Urban podszedł do niego bardzo poważnie. Mimo iż selekcjoner dokonał kilku zmian w podstawowym składzie, to znaleźli się w nim też ważni dla kadry: Piotr Zieliński, Sebastian Szymański czy Przemysław Frankowski.


Selekcjoner od początku oglądał to spotkanie przy linii bocznej i dawał swoim zawodnikom do zrozumienia, iż nie jest zadowolony z ich gry. Urban często pokrzykiwał na piłkarzy i udzielał im instrukcji. Te jednak nie działały, a selekcjoner był coraz bardziej poirytowany.
W trakcie pierwszej połowy Urban kilka rany bezradnie rozkładał ręce i wściekał się po niedokładnych zagraniach reprezentantów Polski lub po prostych błędach technicznych. Reakcjom trenera trudno było się dziwić, bo po dwóch - jak sam powiedział - dobrych meczach we wrześniu, tym razem reprezentacja Polski w rezerwowym składzie zagrała grubo poniżej oczekiwań.
Test dla bramkarzy
Mecz z Nową Zelandią był szansą nie tylko dla zmienników z pola. Szans doczekali się też zmiennicy Łukasza Skorupskiego, czyli Bartłomiej Drągowski oraz Kamil Grabara. Co ciekawe, w czwartek w Chorzowie zagrała taka sama liczba bramkarzy, co przez ponad ostatni rok.
W ostatnim meczu Euro 2024 z Francją zagrał Skorupski, który - zanim został obecnym numerem jeden - w jesiennych spotkaniach Ligi Narodów walczył o miejsce w bramce z Marcinem Bułką. W czwartek mecz na Stadionie Śląskim rozpoczął Drągowski, a w przerwie zmienił go Grabara. I szczególnie dla pierwszego nie było to łatwe spotkanie.


Mimo iż Drągowski nie puścił gola, to trudno ocenić go szczególnie pozytywnie. O ile niepewne interwencje i piąstkowania można usprawiedliwić padającym deszczem i mokrą piłką, o tyle wiele do życzenia pozostawiała jego gra nogami. Mówiąc wprost, była ona bardzo słaba.
Drągowski kilka razy próbował dłuższych podań do kolegów, jednak w większości zagrania te lądowały na aucie. Pierwsze z nich miało miejsce już w pierwszej minucie meczu! jeżeli wtedy wydawało się nam, iż to tylko kiepskie wejście w mecz, to kolejne złe zagrania Drągowskiego tylko utwierdzały nas w przekonaniu, iż to po prostu nie był jego dzień. "Trudno to nazwać grą nogami. Grą" - napisał na portalu X komentator stacji Eleven Sports Sebastian Chabiniak.
Znacznie mniej pracy po przerwie miał Grabara. Bramkarz VfL Wolfsburg dwukrotnie chwytał piłkę po niegroźnych strzałach rywali i w zasadzie na tym skończyła się jego praca. Grabara - w przeciwieństwie do Drągowskiego - wybierał też bezpieczniejsze sposoby rozegrania piłki. Niezależnie od tego po meczu z Nową Zelandią Skorupski wciąż może być pewny miejsca w bramce kadry.
Mecz kilku momentów
Przed meczem z Nową Zelandią Urban zapowiadał, iż przede wszystkim będzie chciał przyjrzeć się nowym zawodnikom i ocenić ich przydatność dla drużyny narodowej. Najważniejszy wniosek po spotkaniu jest brutalny i zgadza się z tym, co selekcjoner mówił jeszcze we wrześniu: nie mamy wielkiego wyboru wśród kandydatów do kadry.


Żaden z zawodników, którzy nie zagrali w poprzednich spotkaniach, a dostali szansę w czwartek, nie rzucił na kolana. O mało którym możemy napisać, iż pokazał się z przyzwoitej strony. Bo przede wszystkim był to jedynie mecz indywidualnych momentów.
W pojedynkach z napastnikami Nowej Zelandii nieźle prezentował się debiutujący w kadrze Jan Ziółkowski. Na lewym wahadle dobrze wypadł Michał Skóraś, który najpewniej zastąpi w Kownie kontuzjowanego Nicolę Zalewskiego. Momentami mógł się też podobać Kacper Kozłowski, który nie bał się indywidualnych akcji i nietuzinkowych zagrań.
Reszta albo niczym się nie wyróżniła, albo zagrała poniżej oczekiwań. Tak jak Sebastian Szymański czy Przemysław Frankowski. Z jednej strony to zawodnicy, którzy w kadrze grają często i pełnią w niej ważne role, ale z drugiej piłkarze, którzy notorycznie rozczarowują. I nie inaczej było w czwartek, bo obaj należeli do najsłabszych na boisku. Na domiar złego Frankowski w ostatniej akcji pierwszej połowy doznał urazu mięśnia dwugłowego i po przerwie na boisko już nie wyszedł.
Długo kiepsko wyglądał też Zieliński, ale jego w końcu uratowało doskonałe podanie do Pawła Wszołka i jeszcze lepszy strzał chwilę później, gdy zdobył bramkę na 1:0.


Marna frekwencja na Śląskim
Piłkarze nie zrobili wiele, by podgrzać atmosferę czwartkowego meczu. A ta już na długo przed spotkaniem zapowiadała się - delikatnie mówiąc - na kiepską. Jeszcze w czwartek spokojnie można było kupić bilet na mecz i wiadomo było, iż stadion będzie świecił pustkami.
Ale trudno się temu dziwić. Po pierwsze, był to mecz towarzyski z mało atrakcyjnym przeciwnikiem. Po drugie, Urban zapowiedział, iż Polacy zagrają w drugim składzie. Po trzecie, kibiców nie zachęcała pogoda. Po czwarte, nie zachęcił ich też PZPN, który ponownie nie popisał się cenami biletów. Najtańsze z nich kosztowały aż 100 zł.
W efekcie mecz z Nową Zelandią obejrzało 30412 kibiców. To o sześć tysięcy mniejsza frekwencja niż na czerwcowym spotkaniu towarzyskim z Mołdawią, które początkowo było pożegnaniem Kamila Grosickiego. Teraz nie tylko frekwencja, ale i atmosfera nie powalały.
Mimo iż na początku za jedną z bramek kibice prowadzili zorganizowany doping, a w pierwszej połowie na trybunach była choćby meksykańska fala, to atmosfera słabła z minuty na minutę. W związku z kiepską grą piłkarzy, fani zajęli się choćby innymi przyśpiewkami.


I tak po przerwie słyszeliśmy wulgaryzmy pod adresem uchodźców, Izraela i Ukraińców. Fani pozdrowili też polskiego prezydenta Karola Nawrockiego, skandując jego nazwisko w drugiej połowie. I taki to był mecz. Mecz, o którym - mimo zwycięstwa - będziemy chcieli jak najszybciej zapomnieć.
Idź do oryginalnego materiału