„Fręch przeżywa gwałtowny spadek formy w porównaniu z ubiegłym rokiem. Łącznie Polka przegrała 10 z 14 meczów w pierwszej, fatalnej, fazie tego sezonu" – czytaliśmy w jednej z zapowiedzi meczu Magdaleny Fręch z Jessicą Bouzas Maneiro. O dziwo, za faworytkę uchodziła nie Polka, która jest 27. w światowym rankingu, a dopiero 69. na liście WTA Hiszpanka.
REKLAMA
Zobacz wideo Kamery są prawie wszędzie. "Świątek będzie musiała się tłumaczyć"
Bouzas Maneiro to 22-latka, która w ubiegłym roku zaczęła regularnie grać w turniejach wielkoszlemowych. Doszła m.in. do trzecich rund Wimbledonu i US Open. Podczas Wimbledonu było o niej głośno, bo w pierwszej rundzie nie dała szans broniącej tytułu Markecie Vondrousovej. A w tym roku o tenisistce z Galicji można było usłyszeć i przeczytać dobre słowa zwłaszcza wtedy, gdy niespodziewanie pokonywała Brazylijkę Haddad Maię i Czeszkę Noskovą w Billie Jean King Cup. I ostatnio, gdy wygrywała z Greczynką Sakkari w turnieju w Rouen. A choćby gdy w drugiej rundzie Australian Open postawiła się Arynie Sabalence, przegrywając 3:6, 5:7.
Eksperci typowali, iż u siebie, w Madrycie (od kilku lat w nim mieszka) Bouzas Maneiro w meczu z Fręch poprawi niezły bilans, jaki wypracowała w tym roku. Bo trzeba przyznać, iż jej 10 meczów wygranych przy 10 przegranych wyglądało naprawdę o wiele lepiej niż cztery zwycięstwa Polki przy 10 porażkach.
Fręch ruszyła w pogoń. Ale się pogubiła
Już po zaledwie kwadransie tego meczu zanosiło się na kolejny przegrany mecz Fręch. I to przegrany bezdyskusyjnie. – Błyskawicznie to się toczy – martwił się Maciej Zaręba, który komentował spotkanie na antenie Canal+. Fręch uderzała za słabo, za krótko, zbyt przewidywalnie. Dała się zdominować, nie robiła rywalce żadnej krzywdy. Wyglądała tak, jakby chciała tylko przebijać piłkę, licząc, iż Hiszpanka będzie się mylić.
Na szczęście mylili się ci, którzy po tak jednostronnym kwadransie uznali, iż to będzie mecz bez historii. Trener Andrzej Kobierski, którego wiele razy pokazywał nam realizator transmisji, wyglądał na przybitego takim obrotem spraw, ale dało się dostrzec, iż mimo wszystko zachowywał spokój i przypominał swojej zawodniczce o pewnych założeniach taktycznych. Nagle Fręch zaczęła walczyć. Jej uderzenia coraz częściej lądowały pod końcową linią, a nie w połowie kortu. Widać też było, iż piłki Polki mają więcej rotacji. Lepsza gra Fręch spowodowała, iż Bouzas Maneiro popełniała więcej błędów. W efekcie po półgodzinie od momentu, w którym Hiszpanka wyszła na 4:0, na tablicy wyników zobaczyliśmy remis 4:4.
Szkoda, iż w tamtym momencie Fręch nie potrafiła wygrać zaciętego gema przy swoim serwisie. Szkoda też, iż chwilę później nie wykorzystała faktu, iż Hiszpanka ewidentnie nie wytrzymała presji. Oto bowiem prowadząc 5:4 i serwując Bouzas Maneiro najpierw popełniła podwójne błędy serwisowe na 0:15 i 0:30, a następnie wyrzuciła dwa forhendy z rzędu i przegrała tego gema do zera. Niestety, remisując 5:5 i serwując, Fręch znów dała się przełamać. A proste, niewymuszone, błędy mnożyła też przy stanie 5:6, gdzie margines błędu miała już minimalny, jeżeli chciała doprowadzić do tie-breaka.
Przy aplauzie madryckiej publiki Bouzas Maneiro na tego tie-breaka nie pozwoliła. Wyserwowała sobie zwycięstwo w 12. gemie pierwszego seta, przegrywając w nim tylko jeden punkt. I tym samym zamknęła pierwszą partię, wygrywając 7:5.
Fręch kolejny raz grała zbyt zachowawczo
- Szkoda tej końcówki. Od stanu 4:0 Bouzas Maneiro grała słabiej, widać było, iż jej pewność siebie zaczęła spadać – żałował Zaręba.
Niestety, słowo "szkoda" sponsorowało też początek drugiej partii. Fręch zaczęła ją fatalnie – przegrała gema do zera, mimo iż serwowała. A po chwili przegrywała już 5:7, 0:2.
- Trudne zadanie przed Magdą. Trzeba by trochę pozmieniać w jej grze. Hiszpanka miewa słabsze momenty, ale presji ze strony Magdy jest za mało - podkreślał komentator. To prawda i to stały zarzut do Fręch. 27-letnia łodzianka potrafi dobrze grać w obronie, umie być cierpliwa i regularna, ale bardzo często widzimy, iż jest zbyt zachowawcza, iż nie przejmuje inicjatywy, choćby gdy sytuacja na korcie ewidentnie na to pozwala.
Jak to robić swojej starszej rywalce długo pokazywała Bouzas Maneiro. Owszem, Hiszpanka miała w tym meczu słabe momenty. Ale długo można było mieć wrażenie, iż choć czysto tenisowo nie jest zawodniczką lepszą, to nadrabia zdecydowaniem. I nim wygrywa.
Fręch znów goniła. Co za emocje!
Po słabej końcówce pierwszego seta Polka ewidentnie nie doszła do siebie, a już przegrywała 5:7, 0:2. Hiszpanka grała ofensywnie i nie traciła odwagi choćby mimo popełnianych błędów. A tych robiła znacznie więcej niż w pierwszej rundzie, gdzie nie dała szans 50. w światowej rankingu Mayar Sherif z Egiptu, wygrywając 6:3, 6:1 (Fręch w pierwszej rundzie miała wolny los).
Wreszcie Fręch od stanu 5:7, 1:3 przestała liczyć tylko na pomyłki rywalki. Wzmocniła swoje uderzenia, zwłaszcza z bekhendu. Walczyła wspaniale w zaciętym gemie, który dał jej przełamanie powrotne. I w końcu z tego bardzo już niekorzystnego 5:7, 1:3 wyszła na 5:7, 4:3.
- Mamy kolejny dowód, iż kiedy Magda jest odważniejsza, kiedy przyspiesza, to ma z tego dużo korzyści – podkreślał Zaręba.
Fręch i Kobierski wiedzą, iż właśnie tak trzeba grać. Że w tenisie naszej zawodniczki potrzeba więcej zdecydowania. Tym trudniej zrozumieć, dlaczego dwa razy w meczu z Bouzas Maneiro Fręch wycofywała się z ofensywnego grania tuż po tym, jak przyniosło jej to korzyści.
W pierwszej partii Fręch dogoniła ze stanu 0:4 na 4:4 i stanęła, choć serwowała i mogła wyjść na prowadzenie. W drugim secie po wyjściu z wyniku 1:3 na 4:3 znów zaczęła grać zbyt asekurancko, znowu to Hiszpanka pierwsza przechodziła do ofensywy i punktowała Polkę.
Bouzas Maneiro zasługuje na wiele dobrych słów za to, co pokazywała na korcie, ale też absolutnie musi popracować nad nerwami. Po tym jak wynik 7:5, 3:4 zamieniła na 7:5, 5:4 i serwowała, była na ostatniej prostej do zwycięstwa. I wtedy, jak w końcówce pierwszego seta, zamiast wyserwować sobie wygraną 6:4, zagrała koszmarnego gema, którego przegrała do zera. Znów dała Polce wyrównać na 5:5. I znów oglądaliśmy dramatyczną końcówkę.
Przy wyniku 5:7, 5:5 i swoim serwisie Fręch musiała bronić breakpointów. Gdy wyrównała na 40:40 z 15:40, trener Kobierski oklaskiwał ją na stojąco. Po chwili obroniła się przed przełamaniem po raz trzeci w tym gemie. I po asie serwisowym wyszła na 5:7, 6:5. Ale tym razem Bouzas Maneiro już wyserwowała sobie gema i doprowadziła do tie-breaka. A w nim to Polka była pewniejsza siebie i bardziej odporna. Dzięki czemu wygrała 7-2 i doprowadziła do decydującego seta.
Fręch się karciła. "Nie graj tak!". A trener ciągle wierzył
Trzecią partię panie zaczęły po dwóch godzinach i siedmiu minutach zaciętej walki. W pierwszym gemie granym na przewagi Fręch mocno pracowała na przełamanie rywalki. Była ofensywna, chwilami aż za bardzo. - Nie graj tak! - krzyknęła sama do siebie, gdy jedną z wymian za gwałtownie próbowała skończyć forhendem z nieprzygotowanej pozycji i nie trafiła w kort. Ale tak naprawdę bardziej krzyczeć na siebie Fręch powinna wtedy, gdy znów zapominała o ofensywie. - Aż tak dużo czasu w uderzenie Bouzas Maneiro mieć nie może - podkreślał komentator, gdy przy wyniku 5:7, 7:6, 0:1 i swoim serwisie Polka znów grała zbyt bezpiecznie, za krótko.
Przed bronieniem breakpointa (5;7, 7:6, 0:1 i 30:40) Fręch złorzeczyła sobie pod nosem, a Kobierski z zaciśniętą pięścią dodawał jej otuchy. Tu nie wolno było pękać. I Polka nie pękła. Obroniła w tym gemie dwa breakpointy, po czym zaserwowała dwa asy i było 5:7, 7:6, 1:1. A Kobierski znów "grał" ze swoją zawodniczką. I kilka minut później już i on, i ona zaciskali pięści w geście radości, bo to Fręch przełamała przeciwniczkę (5:7, 7:6, 2:1).
W tym momencie życzyliśmy sobie, żeby to było ostatnie przełamanie w meczu. Ale nadzieje na to, iż Polka uspokoi sytuację i dociągnie skromne prowadzenie Hiszpanka odebrała nam błyskawicznie. Bouzas Maneiro znów poszła na maksa i ofensywą zdusiła serwującą Polkę, wygrywając gema do 15. To było już siódme przełamanie dla Hiszpanki, przy sześciu Fręch. Chwilę po obrazkach cieszących się Fręch i Kobierskiego patrzyliśmy, jak zadowolona z siebie pokrzykuje Bouzas Maneiro. Po wygraniu dwóch gemów z rzędu znów była z przodu - 7:5, 6:7, 3:2.
Ale w wojnie nerwów znów dobrze odnalazła się Polka. I gdy wyszła na 5:7, 7:6, 4:3, wierzyliśmy iż mimo średnio działającego serwisu jednak zdoła wygrać gema tuż po tym, jak znów przełamała reprezentantkę gospodarzy. Fręch zrobiła to - podwyższyła swoje prowadzenie na 5:7, 7:6, 5:3 - pokazując większą siłę mentalną. W długich wymianach Hiszpanka nie wytrzymywała, próbowała niedokładnych skrótów, popełniała błędy.
Po trzech gemach wygranych z rzędu i po prawie trzech godzinach walki (2:49) Fręch znalazła się o gema od trzeciej rundy, czyli swojego najlepszego wyniku w historii występów w Madrycie. W bardzo trudnym momencie Bouzas Maneiro się nie poddała. Wygrała gema na - patrząc z jej perspektywy - 7:5, 6:7, 4:5 i teraz to Fręch znalazła się w takiej sytuacji, w jakiej Hiszpanka pogubiła się w pierwszym i drugim secie. Na szczęście prowadząc 5:4 i serwując Polka pokazała, iż jest tenisistką bardziej doświadczoną. I tę szansę wykorzystała, kończąc drugiego meczbola i wygrywając gema do 30. A cały mecz, po równo dwóch godzinach i 58 minutach, Fręch wygrała 5:7, 7:6, 6:4.
W trzeciej rundzie turnieju WTA 1000 w Madrycie nasza tenisistka zmierzy się albo ze znakomitą nastolatką z Rosji, Mirrą Andriejewą, albo z Czeszką Marie Bouzkovą.